Wodnikowe Wzgórze to klasyka porównywana i stawiana na półkach obok Hobbita Tolkiena i cyklu o Narnii Lewisa. Bez dzieła Adamsa nie byłoby Harry’ego Pottera.


Wodnikowe WzgórzeŹle się dzieje w królikarni Sandleford. W miejscu, w którym króliki wiodą spokojny żywot, ma powstać nowe osiedle. Wygodne nory i zielone łąki zostaną unicestwione.

Nie jest łatwo opuścić swój dom. Stado kłapouchów pod wodzą dwóch niezłomnych braci – Piątka i Leszczynka – musi jednak wyruszyć w podróż w poszukiwaniu nowego miejsca na ziemi. Tak rozpoczyna się królicza epopeja. Nie trzeba dodawać, że po drodze naszych bohaterów czeka mnóstwo przygód i jeszcze więcej niebezpieczeństw.

Wodnikowe Wzgórze to książka, którą pokochały miliony czytelników na całym świecie. Richard Adams stworzył dzieło uniwersalne, trafiające do serc wszystkich czytelników, bez względu na wiek. W świecie Adamsa króliki mają imiona, zorganizowaną społeczność, obyczaje, własną mitologię, język, a nawet poezję. Mają też coś absolutnie wyjątkowego – dar przewidywania przyszłości.

Andrzej Sapkowski wymienia Wodnikowe Wzgórze jako jedną ze 100 najważniejszych powieści fantastycznych wszech czasów. Do miłośników tej książki należą również Stephen King i J. K. Rowling. Dzieło Adamsa zostało zekranizowane, przeniesione na deski teatralne, przerobione na grę komputerową i słuchowiska radiowe. Ponadto prace nad nowym serialem opartym na Wodnikowym Wzgórzu rozpoczęły Netflix i BBC.

Nowe wydanie Wodnikowego Wzgórza w Wydawnictwie Literackim zdobią piękne ilustracje włoskiego artysty Alda Gallego.

***

„Jeżeli w księgarni nie ma miejsca dla Wodnikowego Wzgórza, to znaczy, że literatura dla dzieci umarła”
„The Economist”

„Kreując idealnie osobną rzeczywistość, autor z niespotykaną głębią, jakby mimochodem, komentuje relacje międzyludzkie”
„The Guardian”

Uniwersalna opowieść o odwadze i woli przetrwania

Richard Adams (ur. 1920) – syn wiejskiego lekarza, studiował historię w Worcester College w Oksfordzie. Wodnikowe Wzgórze zaczął opowiadać swoim dwóm córkom i to one namówiły go, aby spisał tę historię. Mimo iż od jej pierwszego wydania w 1972 r. minęło już ponad czterdzieści lat, opowieść o królikach nadal inspiruje i wzrusza. Książka osiągnęła gigantyczny sukces na całym świecie i powszechnie uznawana jest za klasykę współczesnej literatury.

Richard Adams
Wodnikowe Wzgórze
Ilustracje: Aldo Galli
Przekład: Krystyna Szerer
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 13 października 2016

Wodnikowe Wzgórze


W królikarni panował spokój.
Na wysokim brzegu, w pobliżu dzikiej wiśni, gdzie śpiewał kos, znajdowało się kilka nor niemal całkowicie ukrytych w jeżynach. W zielonym półmroku, u wejścia do jednej z nich, siedziały obok siebie dwa króliki. Po pewnym czasie większy wylazł z nory, przemknął wzdłuż brzegu pod osłoną jeżyn, zsunął się do rowu i skierował na pole. Po chwili drugi podążył za nim.
Pierwszy królik zatrzymał się w nasłonecznionym miejscu i podrapał w ucho szybkimi ruchami tylnej łapy. Chociaż miał dopiero rok i nie osiągnął jeszcze pełnego wzrostu, niepodobny był wcale do owych znękanych „skrajniaków”, niepochodzących z arystokracji i niecieszących się wyjątkowym wzrostem czy siłą, które, wiecznie pomiatane przez starszych, radziły sobie jak mogły, często żyjąc na zewnątrz, na skraju królikarni.
Ten królik tchnął pewnością siebie. Kiedy usiadł, patrząc dookoła i trąc nos przednimi łapami, sprawiał wrażenie stworzenia bystrego i pełnego werwy. Przekonawszy się, że nic mu nie grozi, położył uszy po sobie i zabrał się do trawy.
Jego towarzysz wydawał się mniej pewny siebie. Był mały, miał duże oczy wpatrzone w przestrzeń, ruchy głowy, gdy ją podnosił i rozglądał się dookoła, sugerowały nie tyle ostrożność, ile jakieś nieustanne, nerwowe napięcie.
Wciąż poruszał nosem, a gdy przeleciał z bzykiem trzmiel, kierując się do rosnącego za nim ostu, podskoczył i obrócił się z takim impetem, że dwa znajdujące się obok króliki rzuciły się do swych nor; najbliższy z nich, o czarnych czubkach uszu, poznał go jednak i wrócił na żerowisko
— Ach, to tylko Piątek — powiedział — znowu podryguje na widok muchy. Chodź, Szakłaku, o czym to rozmawialiśmy?
— Piątek? — spytał drugi królik. — Dlaczego tak się nazywa?
— No wiesz, piątka w miocie, on był ostatni i najmniejszy. Dziw, że dotąd się uchował. Zawsze mówię, że człowiek go nie dojrzy, a lis się nie połakomi. Ale przyznaję, że potrafi unikać biedy.
— Dobrze — odparł Leszczynek — może mi znajdziesz pierwiosnka. Jeśli tobie się nie uda, to i nikomu innemu.
Zbiegł pierwszy po zboczu, ciągnąc za sobą po trawie cień. Dotarli do strumyka i zaczęli skubać i szukać w pobliżu kolein polnej drogi.
Niedługo trwało, nim Piątek znalazł to, czego szukali. Dla królików pierwiosnki to wielkie smakołyki, a niewiele ich zwykle można znaleźć pod koniec maja w sąsiedztwie małej nawet królikarni. Ten nie zdążył zakwitnąć i płasko rozpostarte liście ledwie były widoczne w długiej trawie. Właśnie zabierali się do niego, gdy dwa większe króliki nadbiegły z przeciwnej strony pobliskiego brodu dla bydła.
— Pierwiosnek? — spytał jeden. — Dobra, dawajcie. No, szybko, nie lenić się — dodał, widząc, że Piątek się waha. — Słyszałeś?
— To Piątek go znalazł, Kopytniku — odezwał się Leszczynek.
— A my go zjemy — odparł Kopytnik. — Pierwiosnki są dla Ausli. Nie wiecie o tym? Jeżeli nie wiecie, to zaraz was nauczymy.
Piątek już odszedł. Leszczynek dogonił go przy przepuście.
— Mam tego powyżej uszu — powiedział — cały czas to samo. „Tu są moje pazury, więc to jest mój pierwiosnek. Tu są moje zęby, więc to jest moja nora”. Powiadam ci, jeśli kiedykolwiek dostanę się do Ausli, to będę przyzwoicie traktował skrajniaków.
— Ty możesz przynajmniej spodziewać się, że przyjmą cię kiedyś do Ausli — odparł Piątek.
— Jeszcze nabierzesz wagi, a ja się tego nie mogę spodziewać.
— Chyba nie myślisz, że cię zostawię samemu sobie, co? Powiem ci jednak, że czasami mam ochotę wynieść się w ogóle z tej królikarni.
— Piątek, co to jest? Popatrz!
Nieco przed nimi grunt był świeżo skopany. Na trawie zobaczyli dwa kopczyki ziemi. Grube słupy, wydzielające ostry zapach kreozotu i farby, wznosiły się tak wysoko jak ostrokrzewy żywopłotu, a przybita do nich deska rzucała długi cień na górną część pola. Koło jednego ze słupów leżał młotek i walało się trochę gwoździ.
Króliki podbiegły susami do tablicy i przykucnęły w kępie pokrzyw po przeciwnej stronie, marszcząc nosy z powodu zapachu starego niedopałka papierosa leżącego gdzieś w trawie. Nagle Piątek skulił się i zadrżał.
— Leszczynku! To stąd!
Już teraz wiem, to coś bardzo złego! Jakaś straszna rzecz… zbliża się coraz bardziej.
Skomlał ze strachu.
— Jaka rzecz? O co ci chodzi? Przecież uważałeś, że nie ma niebezpieczeństwa?
— Nie wiem, co to jest — odpowiedział Piątek żałośnie. — Nic tu nam nie grozi, przynajmniej w tej chwili. Ale coś się zbliża, coś się zbliża. Leszczynek, patrz na pole! Całe ocieka krwią!
— Nie bądź głupi, to tylko blask zachodu. Piątek, chodź, nie gadaj tak, bo mnie przestraszyłeś.
Piątek siedział w pokrzywach, drżąc i płacząc, a Leszczynek próbował go uspokoić i dowiedzieć się, co go tak nagle wytrąciło z równowagi. Jeśli się przestraszył, to dlaczego nie ucieka w bezpieczne miejsce, jakby to zrobił każdy rozsądny królik? Ale Piątek nie umiał niczego wytłumaczyć, tylko coraz bardziej się denerwował. Wreszcie Leszczynek powiedział:
— Piątek, nie możesz tu siedzieć i płakać. Zresztą robi się ciemno. Wróćmy lepiej do nory.
— Wrócić do nory? — jęknął Piątek. — To przyjdzie tam, nie myśl, że nie! Mówię ci, pole jest pełne krwi…
— Przestań — rzekł stanowczo Leszczynek. — Pozwól, że się tobą zajmę. Bez względu na to, co nam grozi, trzeba wracać.
Pobiegł w dół pola i przez strumyk do brodu. Tu musiał się zatrzymać, bo Piątek — mimo iż wokoło panował spokój letniego wieczora — wydawał się bezradny i niemal sparaliżowany strachem. Kiedy wreszcie Leszczynkowi udało się poprowadzić go do rowu, z początku odmówił wejścia do nory i Leszczynek musiał siłą niemal go tam wepchnąć.
Słońce zaszło za przeciwległe wzgórze. Wiatr ochłodził się, zaczął padać drobny deszcz i po niecałej godzinie zapadł zmrok. Znikły wszystkie barwy zachodu, chociaż wielka tablica opodal furtki skrzypiała na wietrze (jak gdyby podkreślając fakt, że nie zniknęła w ciemnościach nocy, lecz tkwi wciąż tam, gdzie ją postawiono), nie było nikogo, kto by przeczytał litery, ostro i wyraźnie jak czarne noże przecinające białą powierzchnię. Napis brzmiał:


NA TYM IDEALNIE POŁOŻONYM TERENIE BUDOWLANYM, O POWIERZCHNI SZEŚCIU
AKRÓW, FIRMA SUTCH I MARTIN, LTD. NEWBURY, BERKSHIRE, ZBUDUJE NOWOCZESNE
OSIEDLE MIESZKANIOWE O WYSOKIM STANDARDZIE

 
Wesprzyj nas