Virginie Despentes jak żaden inny pisarz oddaje głos swoim bohaterom. Każdy z nich ma swoją prawdę, której nikt inny nie wypowie, każdy ma swoją rację, której trudno zaprzeczyć.


Vernon Subutex tom 2Straciwszy mieszkanie i nadzieję na pomoc ze strony znajomych Vernon ląduje na bruku. Schorowany i ranny, zupełnie nieprzystosowany do życia na ulicy może liczyć jedynie na łaskę innych.

A jednak są tacy, którzy uparcie poszukują Vernona – a raczej jego walizki i trzech tajemniczych taśm nagranych przed śmiercią przez gwiazdora Alexa Bleacha.

Walizka czeka na właściciela u Emilie… do dnia, gdy ktoś włamuje się do jej mieszkania…

Virginie Despentes jak żaden inny pisarz oddaje głos swoim bohaterom. Każdy z nich ma swoją prawdę, której nikt inny nie wypowie, każdy ma swoją rację, której trudno zaprzeczyć.

To kilkanaście głosów splątanych w jeden przejmujący grozą szum paryskiej ulicy na skraju wybuchu…

Virginie Despentes
Vernon Subutex tom 2
Przekład: Jacek Giszczak
Wydawnictwo Otwarte
Premiera: 14 września 2016

Vernon Subutex tom 2

LISTA OSÓB POJAWIAJĄCYCH SIĘ W PIERWSZYM TOMIE

Vernon Subutex
Główny bohater książki. Były sprzedawca płyt. Po eksmisji z mieszkania pomieszkiwał u dawnych znajomych, by pod koniec pierwszego tomu znaleźć się na ulicy.

Alexandre Bleach
Popularny wokalista indierockowy, śpiewający w języku francuskim. Zmarł w hotelu na skutek przedawkowania narkotyków. Był przyjacielem Vernona z lat młodości, wspomagał go finansowo i zostawił w jego mieszkaniu kasety, na których nagrał wywiad z samym sobą, kiedy Vernon, odurzony narkotykami, zasnął. Wiele osób szuka tego skarbu…

Emilie
Była basistka. Przyjaciółka Vernona. Jako pierwsza udzieliła mu gościny, ale tylko na jedną noc.

Xavier Fardin
Niespełniony scenarzysta filmowy. Dawny przyjaciel Vernona, gościł go u siebie przez weekend. Pod koniec pierwszego tomu odnalazł Vernona na ulicy i został pobity przez grupę faszoli.

Marie-Ange Fardin
Żona Xaviera.

Céleste
Spotkała Vernona w barze. Myślał, że go podrywa, ale ona tylko go rozpoznała: kiedy była mała, ojciec zabierał ją czasem do jego sklepu z płytami. Wytatuowana, pracuje w barze Rosa Bonheur w parku des Buttes-Chaumont.

Laurent Dopalet
Producent filmowy. Uwaga: niebezpieczny dla otoczenia…

Hiena
Kiedyś prywatny detektyw, dziś wyspecjalizowała się w cybernetycznym linczowaniu ludzi. Została zatrudniona przez Laurenta Dopaleta, który chce zdobyć kasety z wywiadem Alexa Bleacha.

Anaïs
Asystentka Laurenta Dopaleta.

Sylvie
Była dziewczyna Alexandre’a Bleacha, która przez jakiś czas gościła u siebie Vernona i wdała się z nim w krótki romans. Opuszczając jej mieszkanie, Vernon „pożyczył” sobie kilka książek i zegarek. Sylvie poszukuje go na wszystkich portalach społecznościowych, pragnąc mu zaszkodzić.

Lydia Bazooka
Krytyk muzyczny, fanka Bleacha, chce napisać jego biografię. W ten sposób poznała Vernona, który mieszkał u niej kilka dni.

Daniel
Była gwiazda porno, obecnie transseksualista, który zmienił nazwisko. Prowadzi sklep z papierosami elektronicznymi. Pozostaje w bliskich stosunkach z Pamelą Kant.

Pamela Kant
Była gwiazda porno. Mistrzyni w grze Tetris online.

Kiko
Spekulant giełdowy uzależniony od kokainy. Gościł Vernona przez kilka dni, po czym go przepędził.

Gaëlle
Przyjaciółka Kiko, Marcii, Vernona i Hieny. Chcąc oddać przysługę tej ostatniej, gościła Vernona przez kilka dni (w apartamencie Kiko, gdzie pomieszkuje).

Marcia (wcześniej Leo)
Piękna brazylijska transseksualistka, fryzjerka gwiazd, mieszka u Kiko.

Vodka Satana (prawdziwe imię Faïza)
Była gwiazda porno. Matka Aïchy. Niegdyś kochanka Bleacha. Dawna koleżanka Daniela i Pameli.

Sélim
Były mąż Faïzy. Naukowiec o postępowych i laickich poglądach. Po śmierci Faïzy (Vodki Satany), która przedawkowała narkotyki, sam wychowuje córkę.

Aïcha
Córka Faïzy (Vodki Satany) i Sélima. Praktykująca muzułmanka. Sélim poprosił swoją dawną przyjaciółkę Hienę, by pomogła mu znaleźć wspólny język z córką, której nie rozumie.

Patrice
Dawny przyjaciel Vernona i były mąż Cécile. Mężczyzna, który stosuje przemoc w rodzinie. Zerwał wszystkie więzi ze środowiskiem muzycznym. Jest ostatnią osobą, która gościła u siebie Vernona, nim ten znalazł się na ulicy.

Noël
Pracownik H&M. Przyjaciel Loïca.

Loïc
Goniec, przyjaciel Noëla. Pod koniec pierwszego tomu to on zadał Xavierowi Fardinowi potężny cios w głowę, po którym ten w stanie śpiączki trafił do szpitala.

Laurent
Bezdomny. Udzielił Vernonowi kilku rad, przydatnych w jego nowym życiu kloszarda. Wałęsa się w okolicach parku des Buttes-Chaumont.

Olga
Bezdomna. Tęga rudowłosa kobieta o zawziętym charakterze. Ubliża naziolom, którzy rozdają koce bezdomnym. Ulica jest jej królestwem.

***

Vernon czeka, aż zrobi się ciemno i wszystkie okna wokół niego zgasną, by wdrapać się na ogrodzenie i przedostać na teren ogródków działkowych. Czuje bolesne rwanie w kciuku lewej dłoni. Już nie pamięta, kiedy się skaleczył, ale zranione miejsce, miast się zabliźnić, puchnie i Vernon się dziwi, że taka drobna rana aż tak bardzo boli. Schodzi ścieżką po zboczu, mijając krzewy winorośli.
Stara się zachować ostrożność. Nie chce, by ktoś go usłyszał lub rano domyślił się, że tu był. Zbliża się do kranu i łapczywie pije. Potem się schyla i moczy sobie kark. Energicznie przeciera twarz i długo trzyma zraniony palec w lodowatym strumieniu wody, żeby poczuć ulgę. Wczoraj było dość ciepło i skorzystał z okazji, aby się trochę obmyć, ale ubranie tak cuchnie, że czuje się jeszcze brudniejszy niż przedtem.
Prostuje się i przeciąga. Czuje się ociężały. Myśli o prawdziwym łóżku. O gorącej kąpieli. Ale to mrzonki. Ma to gdzieś. Czuje jedynie absolutną pustkę, która powinna go przerażać, jest świadomy, że to nie jest właściwy moment, by się dobrze czuć, a jednak przepełniają go niezmącona cisza i spokój. Był bardzo chory. Teraz gorączka opadła i kilka dni temu poczuł się dość silny, by stanąć na nogi.
Ma przytępiony umysł. Wie, że lęk na pewno powróci, już niedługo. Na razie niczym się nie przejmuje. Jest w stanie zawieszenia, jak ten dziwny zakątek, do którego się teraz zabłąkał. Wzgórze Bergeyre jest oplecione kilkoma ulicami, a na jego szczyt można wejść po schodach, rzadko widuje się tam samochody, nie ma świateł na skrzyżowaniach ani żadnych sklepów. Jedynie mnóstwo kotów. Vernon patrzy na bazylikę Sacré-Coeur w oddali – wydaje się unosić nad Paryżem. Miasto tonie w widmowej poświacie księżyca w pełni.
Odpływa. Chwilami traci świadomość. To nie jest nieprzyjemne. Od czasu do czasu próbuje sobie tłumaczyć, że nie może tu tkwić w nieskończoność, lato jest dość chłodne, znowu się rozchoruje, nie może się poddawać, musi zejść do miasta, znaleźć czyste ubrania, działać… Ale właśnie wtedy, gdy stara się trzeźwo myśleć, to znowu powraca: zaczyna majaczyć. Obłoki dźwięczą, czuje na skórze powietrze miękkie jak tkanina, noc pachnie, miasto do niego przemawia, a on rozumie ten szept, który wznosi się nad dachami i go otula, więc zwija się w kłębek i ulatuje w górę. Nie wie, jak długo niesie go to łagodne szaleństwo.
Nie stawia oporu. Jego umysł, wstrząśnięty wydarzeniami ostatnich tygodni, naśladuje działanie środków odurzających, które zażywał w swoim poprzednim życiu. Potem za każdym razem coś się odblokowuje i następuje powolne przebudzenie – zaczyna myśleć normalnie.
Pochylony nad kranem, znów pije wielkimi haustami, które podrażniają tchawicę. Po silnym przeziębieniu ma obolałe gardło. Myślał, że się wykończy, siedząc na tej ławce. Wszystko, co jeszcze naprawdę do niego dociera, to odczucia fizyczne: okropne pieczenie w plecach, pulsowanie w zranionej dłoni, ropiejące pęcherze w okolicy kostek, trudności z przełykaniem… Zrywa jabłko w głębi ogródka, jest kwaśne, a on łaknie cukru. Z trudem przechodzi przez ogrodzenie, które oddziela ogród od opuszczonej willi, gdzie śpi od jakiegoś czasu. Chwyta się gałęzi, żeby podźwignąć ciało, i omal nie rozkwasza sobie facjaty po tamtej stronie. Kończy ten manewr na kolanach, na ziemi. Chciałby poczuć dla siebie litość albo przerażenie. Cokolwiek. Ale nic. Tylko ten absurdalny spokój.
Wchodzi od tyłu do opuszczonego domu, który obrał na swoją kwaterę. Na parterze miało być coś w rodzaju patio z pięknym widokiem na stolicę i pozostał po nim betonowy dziedziniec, w którego głębi można się schronić przed wiatrem i deszczem. Nośne filary z zardzewiałego żelaza wytyczają przestrzeń. Vernon dowiedział się niedawno od gościa z pobliskiej budowy, że od lat nie prowadzi się tu żadnych prac. Fundamenty osiadły, ściany nośne popękały i właściciel rozpoczął generalny remont. Ale zginął w wypadku. Spadkobiercy nie mogli się z sobą dogadać. Toczą spór za pośrednictwem notariuszy. Dom opróżniono i zamknięto na kłódkę. Vernon śpi tam już od wielu nocy, nie byłby w stanie powiedzieć, czy od dziesięciu dni, czy może od miesiąca – stracił rachubę czasu, tak jak całą resztę. Lubi swoją kryjówkę. O świcie otwiera oczy i leży bez ruchu, zachwycony rozległą panoramą. Ma przed sobą Paryż widziany z tak wysoka, że wydaje się gościnny. Gdy chłód staje się zbyt dokuczliwy, kuli się, podciągając kolana do piersi. Nie ma koca. Może liczyć tylko na ciepło własnego ciała. Rudy kot, jednooki i tłusty, przychodzi czasem, by przylgnąć do jego boku.
Pierwsze noce na wzgórzu Bergeyre Vernon spędził na ławce, na którą się osunął, kiedy tutaj dotarł. Przez kilka dni bez przerwy padał deszcz. Nikt mu nie przeszkadzał. Majaczył, wstrząsany silną gorączką, i odbył niewiarygodną podróż, nieustannie bredząc. Stopniowo wracał do siebie, z żalem wyłonił się z wygodnego kokonu swojego obłędu. Jakiś stary pijaczek, zobaczywszy go na swojej ławce w pierwszy słoneczny dzień, najpierw go ostro zbeształ, ale widząc, że Vernon jest zbyt słaby, żeby odpowiedzieć, zaniepokoił się jego stanem i rozczulił się nad nim. Przyniósł mu pomarańcze i opakowanie paracetamolu. Charles jest gadatliwy i trochę stuknięty. Lubi gderać i wspominać swoją rodzinną północ, gdzie jego ojciec pracował na kolei. Często wybucha śmiechem, uderzając dłońmi o kolana, i te ataki śmiechu zmieniają się w mokry kaszel, który go niemal dusi. Vernon usiadł na „jego” ławce. Po szybkiej ocenie sytuacji wedle kryteriów, które na zawsze pozostaną jego tajemnicą, stary zdecydował, że będzie jego kumplem. Zajmuje się nim. Przychodzi, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ostrzegł go: „Nie śpij tu teraz, kiedy jest ciepło”, i wskazał mu dom parę kroków dalej. „Spróbuj wejść do środka i schowaj się na tyłach. Zniknij na kilka godzin dziennie, inaczej miejskie służby szybko cię stąd przepędzą. Musisz jeszcze trochę wypocząć, chłopie…”
Vernon nie posłuchał Charles’a, ale już w drugi słoneczny poranek zrozumiał sens jego rady. Pracownicy służb oczyszczania miasta polewali wężem chodniki. Nie usłyszał, że się zbliżają. Jeden z nich skierował strumień wody prosto w jego twarz. Vernon zerwał się z ławki, a śmieciarz zmył z niej kawałki tektury, które chroniły go przed zimnem. Był to młody Murzyn o delikatnych rysach, który patrzył na niego nienawistnym wzrokiem. „Spieprzaj stąd. Ludzie rano otwierają okna i nie mają chęci oglądać twojej brudnej gęby, nierobie. Wynocha”. A Vernon wyczuł z tonu jego głosu, że powinien niezwłocznie wypełnić polecenie, jeżeli chce uniknąć kopniaków. Zaczął kuśtykać, bo od długiego leżenia zdrętwiały mu kończyny. Snuł się po okolicznych uliczkach. Nasłuchiwał odgłosów polewaczki i starał się od niej oddalić. Było mu zupełnie obojętne, że to niesprawiedliwość. Właśnie tego dnia uświadomił sobie, że coś jest z nim nie tak. Zadawał sobie pytanie, gdzie właściwie trafił. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, dlaczego ta okolica wydała mu się tak dziwna: nie mijał go żaden samochód, nawet żadnego nie słyszał. Wokół stały tylko małe domki w ogródkach, jak w odległych czasach. Gdyby z ławki, z którą się właśnie rozstał, nie widział Sacré-Coeur, pomyślałby, że w stanie silnej gorączki wsiadł do pociągu i znalazł się na prowincji.
Lub w latach osiemdziesiątych…
Zbyt słaby, żeby wałęsać się po ulicach, wrócił do punktu wyjścia, gdy tylko polewaczka się oddaliła. Pocierał policzki wnętrzem dłoni, dziwiąc się, że ma tak gęsty zarost. Był przemarznięty do szpiku kości, chciało mu się pić, czuł woń uryny. Dobrze pamiętał wydarzenia ostatnich dni. Po ulicznej bójce zostawił przyjaciela w szpitalu. Xavier stracił przytomność i wylądował na ziemi, a on nie zastanawiał się nawet, czy dojdzie do siebie. Włóczył się w deszczu i znalazł się tutaj, czuł się jak zbity pies, a jednocześnie cieszył się jak wariat. Jednak czekał na próżno, nie poczuł straszliwego ukąszenia lęku. Może to skłoniłoby go do działania. Czuł tylko swoje obolałe ciało i własny zapach, które, prawdę mówiąc, były przyjemnym towarzystwem.
Zwykłe uczucia go opuściły. Przyglądał się niebu i zajmowało mu to cały dzień. Charles wrócił i usiadł obok, na tej samej ławce, na krótko przed zmrokiem. „Nareszcie wychodzisz z letargu, biedaku. Najwyższy czas!” Charles wyjaśnił mu, że znajdują się w północnej części Paryża, niedaleko parku des Buttes-Chaumont. Podał mu piwo i pół miękkiej, zgniecionej bagietki, którą od jakiegoś czasu musiał nosić w torbie i na którą Vernon zachłannie się rzucił.
„Cholera, wolniej, bo się rozchorujesz. Będziesz tu jeszcze jutro? Przyniosę ci trochę szynki, musisz nabrać sił”. Stary nie był kloszardem, nie miał zniszczonych dłoni, na nogach miał nowe buty. Jednak nie wyglądał zbyt świeżo. Najwyraźniej zwykł pić z facetami, których czuć szczynami. Siedzieli tak przez chwilę, nie mówiąc za wiele. Teraz Vernon czuje się, jakby był w stanie nieważkości.
Niewidzialna dłoń rozregulowała gałki na jego stole mikserskim: wszystkie dźwięki są zniekształcone. Nie może się oddalić od tej ławki. Dopóki go stąd nie wyrzucą, wzgórze Bergeyre jest jego maleńką wyspą zawieszoną w powietrzu. Dobrze się tu czuje. Robi krótkie przechadzki, by rozprostować nogi i nie zajmować ławki przez cały dzień. Czasem siada na schodach wyznaczających jego terytorium, stoi na ulicy, ale zawsze wraca do punktu wyjścia. Do swojej ławki naprzeciwko ogródków działkowych z niezrównanym widokiem na dachy Paryża. Zaczyna się przyzwyczajać.
Robotnicy pracujący tuż obok, przy ulicy Rémy’ego de Gourmonta, z początku nie zwracali na niego uwagi. Do czasu gdy kierownik budowy zbliżył się podczas przerwy, żeby zapalić papierosa i do kogoś zadzwonić. Podszedł do ławki, a Vernon ustąpił mu miejsca, już się oddalał, by o nim zapomniano, kiedy gość go zawołał. „Od dwóch dni ci się przyglądam… Nie miałeś sklepu z płytami?”
Vernon się zawahał – przez sekundę miał ochotę zaprzeczyć i pójść swoją drogą. Jego dawna tożsamość przestała go zajmować. Zsunęła się z jego pleców jak stary płaszcz, ciężki i niewygodny. To, kim był przez dziesiątki lat, nie miało z nim związku. Ale facet nie zostawił mu wiele czasu do namysłu. „Nie pamiętasz mnie? Pracowałem w piekarni, tuż obok… Często przychodziłem”.
Jego twarz nic mu nie mówiła i Vernon rozłożył ramiona – nie wszystko już kojarzę, a tamten facet się zaśmiał. „Taa, rozumiem, życie dało ci nieźle popalić…” Odtąd codziennie podczas przerwy przychodzi, by pogawędzić z nim przez dwie minuty. Kiedy cały czas przebywa się na ulicy, trzydniowy rytuał staje się starym nawykiem. Stéphane nosi bermudy i sportowe buty, ma kędzierzawą czuprynę i skręca papierosy. Lubi wspominać o festiwalu w Cannes, mówić o swoich dzieciach i o problemach z robotnikami na budowie. Unika wszelkich aluzji do tego, że Vernon śpi na ulicy. Trudno stwierdzić, czy to niezwykły takt, czy kompletne zobojętnienie. Proponuje, by Vernon sięgał do jego paczki tytoniu, czasem zostawia mu chipsy czy resztkę coli… I pozwala mu korzystać z toalety na budowie. Dla Vernona to wszystko zmienia, wykopał już dwa dołki w ogrodzie domu, gdzie śpi, ale niełatwo jest grzebać w ziemi gołymi rękami, potem to zakopywać, tak by nie było nic czuć, nawet gdy jest ciepło… Na dłuższą metę to by go zgubiło. Okoliczni mieszkańcy w końcu zaczęliby się uskarżać na smród.
Od trzech dni Jeanine dyskretnie składa mu wizyty. Karmi też kilka bezdomnych kotów. Przynosi Vernonowi jedzenie w plastikowych pojemnikach. Robi to po kryjomu, bo miejscowi już jej mówili, by nie zachęcała bezdomnych do pozostawania w tym miejscu. Nie jest pierwszy. Opowiedziała mu o tym: na początku wszyscy sądzili, że to sympatyczne z jej strony i chcieli pomagać bliźnim, ale było z tym za dużo problemów: ślady wymiocin, radio włączone na cały regulator i pozostawione tak na całą noc, jakiś nawiedzony gaduła, który nie znał granic przyzwoitości i chciał wchodzić ludziom do domów, by z nimi dyskutować, inny na psychotropach, który rozmawiał sam z sobą i straszył dzieci… Ludzie z sąsiedztwa nie mieli wyboru: trzeba dawkować współczucie. Jeanine upiera się, by dzielić się z nim kolacją. To drobna, poczciwa kobieta, trochę przygarbiona, o filuternym spojrzeniu, podkreśla brwi kredką, chociaż niezbyt równo, za to szminka na ustach jest zawsze bez zarzutu, a siwe loczki idealnie okalają upudrowaną twarz. „Codziennie używam lokówki, przestanę, kiedy mnie spuszczą do grobu”. Lubi żywe kolory i żałuje, że lato jest takie brzydkie, bo nie może włożyć swoich pięknych sukni, „a nie wiem, czy za rok będę jeszcze żyła, żeby się nimi nacieszyć”. Mówi Vernonowi, że jest „milutki, to od razu widać, w moim wieku ma się to oko, jest pan słodkim chłopcem i ma pan cudowne oczy”. To samo mówi kotom, które dokarmia. Przynosi mu butelki z wodą i ryż, w którym rozpuszcza duże porcje masła. Nigdy nie robi żadnych uwag, lecz Vernon podejrzewa, że zdaniem Jeanine to, co jest dobre dla kociej sierści, musi być dobre także dla mężczyzny. Stara przyniosła też kilka kostek czekolady w folii aluminiowej. Zdziwił się, z jaką przyjemnością je zjadł. Już zapomniał, jak to jest, gdy wkłada się do ust coś, czego smak się lubi.

 
Wesprzyj nas