„Piekło istnieje i ja tam byłem.” Tymi słowami Agent Kasper zaczyna opowiadać swoją historię Luigiemu Carlettiemu. To opowieść tajnego agenta, który miał umrzeć i opis 373 dni spędzonych w niewoli w Kambodży.


SuperdolaryByły włoski karabinier, który został agentem tajnych służb, spędził trzynaście miesięcy w kambodżańskim obozie koncentracyjnym w Prey Sar w pobliżu Phnom Penh. Miał zniknąć. Wraz z nim miały zniknąć rezultaty jego pracy, długiego i trudnego dochodzenia w sprawie superdolarów, studolarowych banknotów wartości wielu milionów dolarów drukowanych poza terytorium amerykańskim.

Z powodu superdolarów można umrzeć. Z powodu superdolarów można trafić do piekła.

Materiał, jaki udało się zebrać autorom, jest imponujący. Kasper i Corletti odsłaniają nieznane karty historii najnowszej: ukrywanie się neofaszystów w Ameryce Łacińskiej, plan eliminacji ludzi Nelsona Mandeli w Europie, wojna na Bałkanach, bardzo silne i niejasne związki włoskich tajnych służb z CIA. Pokazują, jak rzeczywistość świata, w którym żyjemy, zdaje się przerastać wszelką fantazję.

Kasper to tylko jeden z kryptonimów używanych przez współautora książki podczas długiej kariery w tajnych służbach i w ROS (Specjalnej Jednostce Operacyjnej Korpusu Karabinierów). Pilot samolotu, ekspert sztuk walki oraz wszelkich rodzajów broni i ładunków wybuchowych, Kasper był bohaterem głośnych operacji wymierzonych w międzynarodową przestępczość, zajmującą się przemytem narkotyków i praniem pieniędzy.

Luigi Carletti przez trzydzieści lat pracował w grupie wydawniczej Espresso-Repubblica, na stanowiskach korespondenta, redaktora naczelnego i dyrektora. Publikował we Włoszech i we Francji.

Luigi Carletti
Superdolary
Przekład:
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 2 czerwca 2016
kup książkę

Superdolary


Piekło

Piekło istnieje i ja w nim byłem.
Porwano mnie, uwięziono i torturowano. Byłem w niewoli przez trzysta siedemdziesiąt trzy dni. Miałem zniknąć. Wraz ze mną miały też zniknąć rezultaty mojej pracy. Długiego i trudnego dochodzenia. O nazwie, która może niewiele mówi, ale znaczy bardzo wiele: supernotes. Moje piekło rozpoczęło się we Włoszech, ale dopełniło w Kambodży. Trafiłem do Prey Sar, autentycznego obozu koncentracyjnego, gdzie byłem jedynym człowiekiem z Zachodu. Byłem sam. O mojej sprawie się nie mówiło, do tej pory niczego na ten temat nie wiedziano. Cisza. We Włoszech trzymano ją w tajemnicy. Instytucje i sądownictwo pozostały głuche na błagania mojej rodziny, mojego adwokata, tych nielicznych, którzy wiedzieli. Mimo oczywistości. Mimo państwowego prawa.
4 kwietnia 2009 roku był ostatnim dniem mojej niewoli.
Uciekłem. O tym, jak mi się to udało, opowiadam w tej książce napisanej wraz z Luigim Carlettim, z którym przez wiele miesięcy dzieliłem bolesną podróż w przeszłość. Ale opowiadamy nie tylko o tym piekle. Rekonstruujemy moje dochodzenie w sprawie supernotes i to, co poprzedzało ten okres. Opowiadamy o pewnym życiu. Ponieważ przez trzydzieści lat byłem tajnym agentem włoskiego wywiadu, wypożyczanym raz ROS*, raz CIA, raz innym służbom państw sprzymierzonych. Kryptonim: Kasper. Ale byłem też Hornetem, Stingrayem, Komendantem Carlosem i jeszcze innymi.
Dzisiaj, gdy już przekroczyłem pięćdziesiątkę, mało mnie obchodzi ocena innych. Interesuje mnie zdanie osób, które kocham.
Moja matka zmarła wkrótce po moim powrocie do domu. Teraz mam żonę i roczną córkę. Ta książka jest dedykowana trzem kobietom: tej, której już nie ma, i tym, które każdego dnia pomagają mi patrzeć w przyszłość.
Agent Kasper

* Raggrupamento Operativo Speciale (Specjalna Grupa Operacyjna).

Historia

Poznałem Kaspra dwadzieścia lat temu. Był pilotem Alitalii. Jeździł porsche z dwoma pistoletami i karabinem automatycznym ukrytymi pod siedzeniami. Za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości miliona dolarów, ale nie mógł mieć eskorty.
– Dlaczego? – zapytałem. Odpowiedział: – Czy widziałeś kiedykolwiek pilota lotniczego, który porusza się z eskortą?
W rzeczywistości Kasper był tajnym agentem. W tamtym czasie pracował dla ROS karabinierów. Kryptonim: Comandante Carlos. Powrócił właśnie z głośnej operacji, która zadała potężny cios międzynarodowemu przemytowi narkotyków. Wmieszał się w środowisko kolumbijskich narcos i po długim dochodzeniu rozbił ich organizację działającą między Medellín a Włochami. Operacja „Pilot” była koordynowana przez sędziego Piera Luigiego Vignę.
Kiedy się spotkaliśmy, Kasper miał właśnie rozpocząć nowe przedsięwzięcie, o którym opowiadam w tej książce: Operację „Synaj”. Ryzykował życie, oddawał je w służbę kraju w walce z przestępczością. Jak wielu jego kolegów. On robił to jednak z tą odrobiną butnej nieświadomości, która często ociera się o szaleństwo. Zresztą – wyjaśnił mi kilka lat później Pier Luigi Vigna – prawo potrzebuje także takich ludzi: śmiałych i nieprzewidywalnych do tego stopnia, że aż mogą wydawać się szaleńcami. Z całym ryzykiem, jakie to ze sobą niesie.
Po długim okresie milczenia, rok temu, znów spotkałem Kaspra. Był zupełnie odmieniony. Nie przestał skakać ze spadochronem czy trenować sztuk walki. Zmienił się wewnętrznie. Ponieważ historia, którą opowiadamy, nie jest tylko historią niewyobrażalnego cierpienia, ale przede wszystkim dramatycznego uświadamiania sobie, czym jest świat, w którym dziś żyjemy. Świat, w którym wciąż istnieją więzienia przypominające obozy koncentracyjne, w którym w każdej chwili możemy być szpiegowani, a bogactwo powstaje w najbardziej nieprawdopodobny sposób.
Również za sprawą
supernotes.
Luigi Carletti

1
Uciec albo umrzeć

Ośrodek reedukacji Prey Sar
okolice Phnom Penh, Kambodża
sobota, 4 kwietnia 2009

– Italian, you come here right now!
Więzień posłusznie idzie. Robi to jednak powoli. Jest trochę zbyt powolny.
Nazywa się Kasper. Jest Włochem. Imię Kasper było przez długi czas jego kryptonimem. Wojennym pseudonimem w życiu złożonym z bojów. Dzisiaj toczy bój o jedno: o przetrwanie.
Kapo znów krzyczy. Ma ochrypły głos. Wrzask jest najmniej groźny z tego wszystkiego, co może zrobić. Mruży oczy i wykrzykuje polecenia, które tną ciszę upalnego już poranka.
Kasper nazwał go „kapo”, bo zachowuje się dokładnie tak, jak postępowali kapo w obozach nazistowskich. W języku kambodżańskim miałby inne imię. Nie do wymówienia.
Podobnie jak on, kapo też jest więźniem, ale wyższej kategorii. Pomaga strażnikom w zarządzaniu obozem. Nie odmawia sobie satysfakcji. Może bić osadzonych i robi to regularnie. Z przyjemnością. Może pobierać pieniądze w zamian za ochronę i przysługi. Spróbował tak również z Kasprem.
Pewnej nocy podszedł do niego wraz z innymi kapo i z uzbrojonym strażnikiem. Chcieli dać mu lekcję, jakiej udzielili mu już podczas pierwszych dni jego pobytu w Prey Sar, kiedy Kasper z trudem trzymał się na nogach. Używa się tu żelaznych rurek obleczonych gumą: ich uderzenia bolą, ale nie kaleczą skóry. Na powitanie złamali mu nos i rozbili lewe ucho. Wydawali się zadowoleni. „Dobry Włoch”. Jeszcze dwa kopniaki.
Śmiali się.
Kasper zrozumiał, jak to wszystko działa. Kiedy wrócili, był gotowy. Nocni napastnicy nie spodziewali się tego. Mecz był krótki. Pozbierali swoich rannych i wycofali się. Ale oczywiście na tym się nie skończyło. Następnego dnia został wtrącony do karnej izolatki. Do „klatki tygrysa”.
Klatki tygrysa to dziury głębokości trzech metrów, zamknięte metalowymi kratami, przez które podają ci gówniane jedzenie i gównianą wodę. Dziury, które w czasie deszczu wypełniają się wodą i musisz wtedy pływać ze szczurami i karaluchami. Aż w końcu przywierasz twarzą do kraty, mając nadzieję, że woda nie podniesie się jeszcze wyżej.
Wrzucili go tam na wiele dni, ale potem trzymali się z daleka. Nadali mu przydomek „bestia”. Powiedział mu o tym strażnik, który od jakiegoś czasu go chroni. Nazywa się Chou Chet. Wytłumaczył mu, że za pieniądze, które rodzina Kaspra przysyła mu z Włoch, już wkrótce będzie mógł odmienić swoje życie.
– Jesteśmy przyjaciółmi – powiedział mu po angielsku.
– Przyjaciółmi, oczywiście – powtórzył Kasper.
Nie chce umierać. Kasper chce wyjść z Prey Sar o własnych siłach i o wszystkim zapomnieć. Także o tym warczącym bydlaku: Italian, you come here right now!
Kapo zna parę słów po angielsku, tyle żeby wystarczyło dla kilku więźniów spoza Kambodży. Stanowią nieliczną mniejszość. Kilku Tajów, dwóch Chińczyków, grupka Wietnamczyków. Kasper jest jedynym człowiekiem z Zachodu pośród pięciuset nieszczęśników.
– Do wejścia. – Kapo wskazuje mu obszar obozu, gdzie ma się skierować. – Są dla ciebie wiadomości.
Kasper patrzy mu prosto w oczy. Tylko przez chwilę. Nie szuka zwady. Dzisiaj nie. Dziś wszystko musi pójść gładko.
Obydwaj mają nagie torsy. Obydwaj są spoceni, przy temperaturze sięgającej czterdziestu stopni i wilgoci wdzierającej się pod skórę. Kapo przygląda mu się, głowę ma owiniętą kramą w kratkę, jego usta ledwie się poruszają, powtarzając:
– Włoch, idź.
Kasper rusza naprzód. Wydaje mu się, że wie, jakie to „wiadomości”. Więc udało się. Może to naprawdę się stało? Jest sobotni kwietniowy poranek, a on niemal nie może w to uwierzyć. Szura swoimi sandałami w stylu Ho Chi Minha, ściska w rękach cenną foliową torebkę, którą chowa, jak może. Maskuje. Zakrył ją swoją koszulką. Próbuje przyjąć najlepszą maskę. Nadeszła ta chwila. Musi mu się udać.
Musi.
Nie chce skończyć jak inni. Jak ci, których śmierć widział w ostatnich miesiącach.
Torturowani. Zatłuczeni, rozszarpani, zmiażdżeni.
Nieszczęśnicy utopieni twarzami w dół na polach ryżowych.
Kasper nie chce tak zakończyć życia, chce wrócić do domu, do Włoch. Dzisiaj gra o wszystko. A jeśli los zadecydował, że ma zostać w Prey Sar, zrobi to jak żołnierz.
Ściska w rękach swoją zamaskowaną paczuszkę. O tak, zrobi tu niezły harmider, zanim zakopią go pod ziemią. Dlatego że w tę sobotę, 4 kwietnia 2009 roku, śmierć wydaje mu się lepsza od piekła, do jakiego trafił. Niezależnie od wszystkiego Kasper wyjdzie przez tę bramę. Dzisiaj i na zawsze.

2
373 dni wcześniej. Pojmanie

Koh Kong
granica kambodżańsko-tajlandzka
środa, 26 marca 2008

Clancy patrzy w lusterka wsteczne i pyta, jak daleko jeszcze.
– Pytasz mnie o to już trzeci raz – zauważa Kasper. – Trzeci raz w ciągu godziny. – Wyprzedza ciężarówkę i wraca na swój pas.
– Więc jest coraz bliżej.
– Jakieś dwadzieścia kilometrów.
Clancy zdejmuje optyczne okulary, chucha na szkła, by je przetrzeć.
– W każdym razie nikt nas nie śledzi.
Dobrze. Może to tylko fałszywy alarm, myśli Kasper. Albo zrobili nam jakiś pieprzony dowcip. Prima aprilis z kilkudniowym wyprzedzeniem. Ale głos Buna Sareuna brzmiał przez telefon poważnie. Kambodżański senator nie żartował.
– Leave town now.
Ani słowa więcej. Tylko to zdanie. Powtórzone kilka razy, tonem kogoś, kto daje ci Życiową Radę.
Leave town now .
Kiedy Kasper odłożył słuchawkę i powiedział to Clancy’emu, amerykański przyjaciel zadzwonił jeszcze raz do senatora. Niewiele słów i zero wątpliwości.
– Musimy się zbierać. Potem spróbujemy zrozumieć, co się, kurwa, dzieje.
Spakowali dwie torby, wzięli dwa pistolety i opróżnili sejf z gotówki, którą przechowują w domu. Siedemdziesiąt tysięcy dolarów plus jakieś drobniaki w kieszeniach. Uciułane pieniądze leżą teraz pod majtkami na zmianę, na dnie czarnej torby Kaspra. Clancy ma swój wojskowy worek, z którym się nie rozstaje, odkąd był aktywnym analitykiem w CIA. Teraz, kiedy jest trochę mniej aktywny i trochę mniej w CIA, ten worek pewnie przypomina mu czasy, które już nie wrócą.
Opuścili Phnom Penh z nadzieją, że chodzi o jakieś pierdoły. Ale na wszelki wypadek unikali lotnisk, portów, dworców i wszelkich innych kontrolowanych miejsc. Znają kambodżańskich żołnierzy. Wiedzą, jak oni pracują. Znają przede wszystkim oddziały paramilitarne, które trzymają w ręku „bezpieczeństwo” kraju.
Dlatego zostawili swojego mercedesa kierowcy, mówiąc, żeby zrobił sobie długą przejażdżkę po mieście. Jeśli go zatrzymają, ma powiedzieć, że chwilę wcześniej zostawił ich w pobliżu Manhattan Club, kasyna i dyskoteki Victora Chao. Postanowili nie wstępować do Sharky’s, należącego do nich baru, ale zadzwonili do jednego z pracowników. Poprosili, by wynajął w ich imieniu wóz terenowy. Trafiła im się honda CR-V. Wrzucili torby do bagażnika i ruszyli.
Szósta po południu. Zaczyna zapadać zmrok. Kierunek: granica z Tajlandią, tuż za miasteczkiem Koh Kong. Skrzyżowanie dróg przemytników i dziwek. Jedzie się tam sześć godzin. Kasper zadzwonił do Włoch, do swojej narzeczonej Patty. Wróciła niedawno do Rzymu. Jeszcze kilka dni wcześniej była z nim w Phnom Penh. Całe szczęście, że wyjechała. Przekazuje jej tylko to, co niezbędne. Niewiele słów, żadnych podlegających interpretacji zawahań. Żadnych pauz, na których można by zawiesić pytania.
– Musimy opuścić miasto i prawdopodobnie kraj – mówi nienaturalnie spokojnym tonem. – Pojawiły się problemy, nie wiemy jakie. To na pewno jakieś nieporozumienie. Ale chcemy zachować ostrożność. Nie denerwuj się. Zadzwonię, jak tylko będę mógł.
Patty o nic nie pyta. A nawet gdyby spróbowała, odpowiedziałby jej głuchy dźwięk.
To nie pierwszy raz, kiedy Kasper musi ulatniać się z jakiegoś miejsca na świecie. Jednak po raz pierwszy z trudem przychodzi mu zrozumieć powody. A Clancy nie wydaje się w tym rozumieniu dużo bardziej zaawansowany. Dlatego teraz zastanawiają się nad tym, co mogło narazić ich na niebezpieczeństwo. Zgoda, w Kambodży nie jest znowu tak trudno stać się celem, ale co takiego mogło się wydarzyć?
Podróż w stronę granicy odbywa się teraz pośród surowego, nagle nieprzyjaznego krajobrazu, który z wolna pokrywa całun zmroku. Kasper i Clancy przebiegają pamięcią ostatnie tygodnie. Kto mógł im zagrażać? Może w ich barze Sharky’s komuś nastąpiono na odcisk. Przez lokal przewija się tyle ludzi, że mogło się coś zdarzyć. Czy chodziło o kobiety? Długi? Na pewno nie. Jakaś zniewaga, zemsta? To nieprawdopodobne. A może wojskowe kompetencje Kaspra podrażniły któregoś z szefów bezpieczeństwa w służbie Hun Sena i jego rządu. To możliwe, ale coś by już o tym wiedzieli.

 
Wesprzyj nas