Ważna powieść, trzymająca w napięciu i pełna emocji, porywająca wartką akcją, pokazująca wyjątkowy obraz ukrytego i niebezpiecznego świata.


Ogród spieczonej ziemiPewnej ciemnej nocy w Lusace, stolicy Zambii, dochodzi do brutalnej napaści na dziewczynkę. Ofiara trafia do szpitala w szoku, niezdolna wypowiedzieć słowa. Jej tożsamość jest zagadką. Wiadomo tylko jedno – dziewczynka cierpi na zespół Downa. Czy napaść na nią była przypadkowa, czy też sprawca wybrał ofiarę z premedytacją?

Na pomoc zostaje wezwana amerykańska prawniczka, która pracuje w organizacji walczącej z plagą napaści seksualnych na dzieci w Afryce. Z powodu krzywdy, jakiej Zoe doznała w przeszłości, los dziewczynki staje się jej szczególnie bliski. Przysięga znaleźć sprawcę.

Powoli nawiązuje współpracę, a potem zaskakującą przyjaźń z Josephem Kabutą, zambijskim policjantem. Poszukiwania wiodą ich do najniebezpieczniejszych dzielnic Lusaki i nad wzburzone wody Wodospadu Wiktorii, na dotknięte AIDS ulice Johannesburga i do imponującego Kapsztadu.

***

Corban Addison to prawdziwe odkrycie wśród autorów thrillerów. Jego powieści, aktualne, ważne i niezwykle rzetelne, przedstawiają całe spektrum ludzkiego doświadczenia. Deprawację. Upadek. Heroizm. Miłość. Jeśli lubicie historie o szlachetnych ludziach, którzy walczą o dobro w zapomnianych zakątkach świata, ten pisarz, zabierze was w podróż waszego życia.
John Hart, autor thrillerów

Wciągająca powieść w stylu Johna Grishama, która sprawi, że będziecie czytać do późnej nocy; Addison ma prawdziwy dar opowiadania… Odciśnie ślad na całym świecie książkami, które chwytają za serce, a przy tym dają do myślenia.
„Business Day Live”

Ważna powieść, która ma sumienie i serce, porywa wartką akcją i tworzy wyjątkowy obraz ukrytego i niebezpiecznego świata. Głęboko autentyczny Ogród spieczonej ziemi daje czytelnikowi satysfakcję na każdym poziomie.
Richard North Patterson, autor kryminałów

Poruszająca, absolutnie autentyczna, wnikliwa.
„The Witness”

Frapująca powieść, trzymająca w napięciu i pełna emocji.
„Pride”

***

Serce mi pęka na myśl o prześladowanych dzieciach i ich rodzinach, które cierpią wraz z nimi, nie wiedząc, czy rany, których doznali, kiedykolwiek się zagoją.
– Corban Addison

Corban Addison jest autorem powieści “Wędrówka przez słońce” (wyd. polskie 2012), który stała się międzynarodowym bestsellerem i została wydana w ponad dwudziestu krajach. Addison zajmuje się nie tylko pisarstwem – ukończywszy prawo i inżynierię, pracuje także jako prawnik sądowy. Mieszka wraz z rodziną w Wirginii.

Corban Addison
Ogród spieczonej ziemi
Przekład: Dominika Lewandowska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 27 kwietnia 2016
kup książkę

Ogród spieczonej ziemi

Afrykańska noc

Lusaka, Zambia
Sierpień 2011 roku


Dziewczynka szła samotnie pogrążoną w mroku ulicą. Wokół poruszały się światła, refl ektory przejeżdżających samochodów jaśniejące na zakurzonej jezdni, ale zdawało się, że nikt nie zauważa dziecka ani nie martwi się, że jest samo. Chód dziewczynki był pewny, ale kroki nierówne, gdyż jedną nogę miała krótszą. Była ubrana w cienką sukienkę, która nie chroniła jej przed chłodem późnej zimy. Czuła zimno na skórze, ale to zajmowało ją mniej niż puste mieszkanie, z którego wyszła.
Obejrzała się na dom, w którym mieszkała. W oknach paliły się światła. Przez odgłosy ulicy przebijał ryk telewizorów. Trzymając za rękę swoją lalkę, spojrzała na mieszkanie cioci przez grube szkła okularów. Nie rozumiała, dokąd poszły Bright i Giftie ani czemu zostawiły ją samą. Nie rozumiała, czemu zapomniały zamknąć drzwi.
Odwróciła się i ruszyła dalej drogą, a lalka w jej ręce kołysała się niczym wahadło taktomierza. W oddali rozległa się muzyka i na chwilę przykuła uwagę dziecka. Potem dziewczynka zobaczyła po drugiej stronie ulicy grupę młodych ludzi. Palili papierosy i głośno rozmawiali. Przypomniawszy sobie o Bright i Giftie, zrobiła krok w kierunku jezdni, zastanawiając się, czy może oni wiedzą, dokąd poszły. Wtedy jednak zatrzymał ją ryk klaksonu przejeżdżającego samochodu.
Przycisnęła lalkę do piersi i znów się rozejrzała, kołysząc się lekko na stopach. W ciemnościach wszystko wyglądało dziwnie. Czasem Giftie zabierała ją do innego domu, by się tam pobawiła, ale nie mogła sobie przypomnieć, którędy się tam idzie. Ulica nie wyglądała tak, jak ją pamiętała. Dziewczynka zaczęła płakać. Chciała, żeby wzeszło słońce i zabrało tę dziwność. Noc budziła w niej strach. Kiedy zapada zmrok, ludzie przestają być mili.
Wtedy go zobaczyła – chłopca, który kopał piłkę w bocznej uliczce. Skupiła się na nim i znów ruszyła. Bright i Giftie miały wielu znajomych. Może chłopiec jest jednym z nich. Wolnym krokiem, powłócząc nogami, szła wzdłuż muru obwiedzionego drutem kolczastym. Kiedy zbliżała się do uliczki, usłyszała trzask, jak odgłos smażących się w garnku fritas. Zerknęła przez ramię i zobaczyła duży samochód, który podjechał z tyłu, rozcierając oponami ziemię. Samochód stanął przy murze i jego światła przeszyły oczy dziewczynki. Odwróciła się i poszukała wzrokiem chłopca z piłką. Zniknął.
Skręciła w uliczkę, nasłuchując głosu chłopca, który odbijał się echem od murów wokół. Usłyszała, jak ponad ten głos wybija się inny – kobiecy, zagniewany. Dziewczynka dojrzała biegnącego chłopca. Po chwili zniknął i kobieta ucichła. Dziewczynka weszła głębiej w mrok, trzymając lalkę i szukając przerwy w murze – miejsca, w którym zniknął chłopiec. Potknęła się o stertę kamieni i w oczach stanęły jej łzy. Nocą nawet ziemia jest nieprzyjazna.
Spojrzała na budynki za murami. Były wysokie, jak ten, w którym mieszkała, ale obce. Nagle wezbrał w niej strach i postanowiła pójść z powrotem do mieszkania. Niedługo wróci ciocia i Bright i Giftie też przyjdą.
Właśnie miała zawrócić, kiedy znów usłyszała ten trzask. W jednej chwili uliczkę zalało światło. A potem, równie szybko, zapadła ciemność. Dziewczynka spojrzała i zobaczyła ten samochód co wcześniej. Jechał uliczką, powoli, z wyłączonymi światłami. Z samochodu wysiadł mężczyzna i utkwił w niej wzrok. Coś w kształcie jego twarzy sprawiło, że poczuła jednocześnie spokój i niepokój. Mężczyzna ukląkł i wyciągnął rękę. W jego dłoni zobaczyła cukierek.
Mama dawała jej cukierki, zawsze gdy wysyłała ją na noc do łazienki. Po chwili dziewczynka wyciągnęła rękę i włożyła sobie cukierek do buzi. Uśmiechnęła się do mężczyzny, uznając, że to przyjaciel.
To, co się następnie wydarzyło, nie miało dla niej żadnego sensu. Nie miała pojęcia, czemu nogi się pod nią ugięły, a palce wypuściły lalkę, czemu noc zaczęła szaleńczo wirować, a jej głowę przeszył ból. Powieki jej opadły, potem znów się otworzyły. Zobaczyła cień stojącego nad nią mężczyzny. Pochylił się i podniósł ją z ziemi. Zgubiła okulary, ale kiedy ją niósł, jego twarz była blisko i dziewczynka zobaczyła jego oczy. Były duże i okrągłe, jak oczy kota. Mama opowiadała jej historie o kotach – kotach dziko żyjących w Afryce.
Usłyszała dźwięk – jakby otwieranych drzwi – i poczuła, jak dłonie mężczyzny wpychają ją w ciasną przestrzeń ciemniejszą niż niebo. Dotarło do niej jeszcze tylko dudnienie, które rozległo się pod nią i narastało, aż świat się rozpadł i nawet noc zniknęła w ciemnościach.

Przesłuchanie w Senacie

Waszyngton
Maj 2012 roku

Światła nad podium oślepiały Zoe, szereg miniaturowych słońc wycelowanych w nią, obnażających każdą niedoskonałość jej twarzy – nieco odstające uszy, pieprzyk na szczycie lewej brwi, piegi pokrywające jasną skórę wokół nosa – i sięgających jeszcze głębiej, jakby miały ujawnić jej myśli. Po tym, jak obserwowała ojca w trasie kampanii wyborczej dwanaście lat temu, kiedy kandydował do Senatu, i teraz, gdy jego celem jest Biały Dom, Zoe wiedziała, że cała polityka to teatr i że na scenie nie ma miejsca na prywatność.
Zamknęła oczy przed oślepiającym światłem i przywołała twarz nieżyjącej matki – uśmiech, od którego robiły jej się dołeczki w policzkach i marszczyła skóra wokół powiek, wyraz szczerości i tajemnej radości, który sceptyków całego świata obracał w zwolenników. Catherine Sorenson-Fleming nie sposób się było oprzeć, bił od niej bezbrzeżny optymizm wobec tego, czym mógłby być świat – miejscem, gdzie ubodzy nie są na ostatnim miejscu. Afryka była jej wielką miłością i tę fascynację przekazała Zoe. Równie dobrze mogłoby to zostać zapisane w jej testamencie. Jak ty byś to rozegrała, mamo? – pomyślała Zoe, zmagając się z dylematem, przed którym stanęła. Przypomniało jej się coś, co mawiała matka: „Mów prawdę, do diabła z konsekwencjami”. Ale to nie rozwiązywało problemu. Prawda to nie wszystko.
Zoe otworzyła oczy i przyjrzała się senatorowi Paulowi Hartmanowi, przewodniczącemu senackiej Komisji Spraw Zagranicznych, który zasiadł na szczycie podium, pod Wielką Pieczęcią Stanów Zjednoczonych. Wokół niego po wyłożonej drewnem sali biegali asystenci, wymachując plikami papierów. Hartman położył przed sobą segregator i zaczął się rozglądać, aż jego oczy spoczęły na Zoe. Uśmiechnął się lekko, jakby w odpowiedzi na jakiś ich prywatny żart, i Zoe poczuła, jak lód w jej sercu zaczyna pękać. Jego życzliwość pogłębiła jej dylemat. Nie miał pojęcia o jej tajemnicy ani o gniewie.
To właśnie senator Hartman sprawił, że Zoe się tu znalazła. Przeczytał jej artykuł w „New Yorkerze” i wystosował zaproszenie. Była jednocześnie zaintrygowana i nastawiona sceptycznie.
– Czy mój ojciec o tym wie? – spytała, kiedy pierwszy raz rozmawiali przez telefon.
– Nie, nie podzieliłem się z nim moimi przemyśleniami – odparł Hartman.
– Jakie są szanse, że przyjdzie?
– Zważywszy, że wybory są tuż-tuż, nie jestem pewien. Ale może pani obecność przechyli szalę.
– Innymi słowy, to przesłuchanie jest tylko na pokaz – powiedziała, badając jego motywy. – Polityczna sztuczka na rzecz prezydenta niecałe dwa miesiące przed wyborami.
Hartman się zawahał.
– Czy pani artykuł był tylko na pokaz?
To pytanie ją zaskoczyło.
– Napisałam go, bo trzeba było to powiedzieć.
– Może jestem staroświecki, ale też tak uważam. Jak to pani ujęła, szczodrość wisi na szubienicy.
– A pan myśli, że przesłuchanie coś zmieni?
– Społeczeństwo kocha porządny spór. A pani taki wywołała – czy było to pani intencją, czy nie. Jeśli to wykorzystamy, może ludzie się czegoś dowiedzą.
To ryzykowne przedsięwzięcie, pomyślała Zoe, ale może się opłacić – jemu i mnie.
– Jest na pańskiej liście świadków? – spytała Zoe.
Caraway była pierwszoligową hollywoodzką gwiazdą i niemal legendą w kręgach humanitarnych. AIDS, nielegalny handel, krwawe minerały, Wolny Tybet – miała na swoim koncie tyleż szlachetnych inicjatyw co ról filmowych, a mimo to tylko najwięksi cynicy kwestionowali jej intencje. Jej dziadkowie zginęli w Auschwitz .
– Jeszcze nie – odparł Hartman – ale pracuję nad tym.
Słowa senatora podekscytowały i przeraziły Zoe. Była to zbyt kusząca okazja, by z niej zrezygnować.
– Jeśli pozyska pan do panelu Friedę i paru ekspertów rozwoju społecznego, ja też tam będę.
Odkładając słuchawkę, Hartman chichotał. Po tygodniu zadzwonił, żeby przekazać jej dobre wieści i datę przesłuchania. Podał jej również adres mejlowy Friedy Caraway.
– Ona też czytała pani artykuł – powiedział. – Nie może się doczekać, żeby panią poznać.
– Prawniczkę non profit z Zambii czy córkę Jacka Fleminga?
Hartman się zaśmiał.
– Ma pani cięty język, po matce. Chce poznać Zoe Fleming, która stanęła do walki z afrykańskim systemem sądowniczym i odmieniła życie dziewczynki z zespołem Downa.
Pięć tygodni później Zoe wsiadła na pokład samolotu linii South African z Johannesburga do Waszyngtonu. Była to jej pierwsza wizyta w Stanach Zjednoczonych od trzech lat.

*

Pod salą przesłuchań rozległ się chór głosów i Zoe spojrzała w tamtą stronę. Wśród zapatrzonych widzów i kamerzystów polujących na dobre ujęcie do środka wkroczyła Frieda Caraway w towarzystwie swoich ochroniarzy. Podobnie jak Zoe aktorka ubrana była w skromne spodnie od garnituru i bluzkę z rozpiętym kołnierzykiem, ale z jej diamentów bił hollywoodzki blask: kolczyki i wisior miały w sumie co najmniej dziesięć karatów.
Kiedy Frieda skierowała się do stołu świadków, Zoe wstała. Migdałowe brązowe oczy aktorki rozbłysły.
– Moja droga Zoe, wspaniale wreszcie cię poznać.
Choć wymieniały mejle i raz rozmawiały przez Skype’a, Zoe była nieprzygotowana na uścisk, którym została następnie obdarowana.
– Wygląda na to, że rekiny już się zebrały – szepnęła Frieda. – Jesteś gotowa?
Zoe obserwowała, jak kamerzyści ustawiają się między podium a stołem świadków. Za nimi senatorzy z namaszczeniem przerzucali papiery, ale ich oczy wędrowały ku aktorce, zdradzając, co jest prawdziwym przedmiotem ich zainteresowania. Tylko jedno miejsce wciąż było puste – ojca Zoe.
– Niezły cyrk – rzuciła Zoe, siląc się na nonszalancję, do której było jej daleko.
– Nie zwracaj na to uwagi – odparła Frieda. – Istotne jest tylko to, o czym mamy mówić.
Zoe usiadła z powrotem, podczas gdy aktorka uścisnęła ręce pozostałych świadków przy stole: Boba Tillera, magnata komputerowego, filantropa i szefa największej fundacji na świecie, oraz Susan Moore, prezes ogólnoświatowej pozarządowej Organizacji na rzecz Rozwoju Międzynarodowego. Był to gwiazdorski panel. W roku wyborów prezydenckich Hartman dokonał nie lada sztuki.
Zoe spojrzała na swoje notatki, a potem znów na fotel ojca. Zerknęła na zegarek. Cztery minuty po drugiej – o której to miało się rozpocząć posiedzenie. Jeśli się nie pojawi, problem sam się rozwiąże i prawda, która od ponad dziesięciu lat definiowała życie Zoe, pozostanie nieodkryta. Zoe nagle poczuła ulgę. Były takie chwile, kiedy mówiła sobie, że prawda musi wyjść na jaw. Jednakże perspektywa wypowiedzenia jej budziła w niej niepokój.
Zerknęła na brata, Trevora, siedzącego na galerii. Skinął jej głową, na jego twarzy malowały się mieszane uczucia. Zwróciła się znów w stronę podium – z takim poczuciem winy, że żołądek podszedł jej do gardła. Trevor był jej ulubieńcem i do niedawna jedynym mężczyzną, którego pobudkom ufała bezgranicznie. Był między nimi rok różnicy i rozumieli się jak nikt inny. Przez te lata, kiedy wychowywały ich opiekunki – Jack podbijał wtedy Wall Street, a Catherine szalała po świecie – Trevor był jej ostoją. Ale nie wiedział o duchu zamieszkującym dom na Martha’s Vineyard. Wyjechał wtedy na Harvard, a ona nigdy mu nie powiedziała.
Zoe skupiła się na senatorze Hartmanie, który zastukał młotkiem, prosząc o spokój. Nagle za nim otworzyły się drzwi i pojawił się Jack Fleming w otoczeniu starszych doradców. Zoe gwałtownie zaczerpnęła powietrza, ledwie świadoma gwaru, który rozległ się na galerii, i kamer obracających się, żeby uchwycić kandydata na prezydenta, przybyłego wprost z mównicy w Ohio. Nie widziała ojca od ośmiu miesięcy. Wyglądał teraz starzej: włosy bardziej siwe, twarz pulchniejsza, a garnitur w prążki – jego znak rozpoznawczy – przyciasny. Zawsze szczycił się swoją sprawnością fizyczną, ale chyba niekończąca się kampania go zmęczyła.
Pochylił się i szepnął coś Hartmanowi do ucha – przeprosiny, jak sądziła Zoe – po czym zajął miejsce po lewej stronie podium, nie mając przy sobie nawet skrawka papieru.
Wbrew sobie Zoe niemal się uśmiechnęła. Kiedy ona i Trevor byli dziećmi, ojciec czasem zabierał ich na zebrania zarządu Fleming Randall, firmy inwestycyjnej, z której uczynił giganta Wall Street. Choć wykluczano ich z wszelkich poufnych spraw, Zoe widziała wtedy dość, by zrozumieć sukces ojca. Poza energią i niezachwianą pewnością siebie miał też fotograficzną pamięć.
– Bardzo dziękuję senatorowi Flemingowi za przybycie – zaczął Hartman, uciszając publiczność. – Wiem, że ma napięty grafik. Posłuchamy dziś wybitnego panelu, ale zanim oddamy im głos, chciałbym powiedzieć kilka słów na temat tego, co nas tu sprowadza.
Spojrzał na Zoe, potem na Friedę, a następnie przeszedł do swoich uwag.
– W czasie wielkiego kryzysu Franklin Delano Roosevelt przedstawił wizję amerykańskiego społeczeństwa, która określiła naszą tożsamość na wiele pokoleń. „Sprawdzianem naszego postępu nie jest to, czy pomnażamy dostatek tych, którzy mają dużo, lecz to, czy zapewniamy dość tym, którzy mają zbyt mało”. Teraz, w obliczu tego, co niektórzy nazywają Wielką Recesją, ta wizja jest zagrożona.
Zoe słuchała, jak Hartman wygłasza argument, który znała na pamięć. Nie spuszczała oczu z jego twarzy, rozmyślnie unikając wzroku ojca. Usłyszała słowa, które Trevor wypowiedział tego ranka przy śniadaniu: „Tata cię kocha. Naprawdę chcesz go zranić?”. Nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to pytanie. Ich brak kontaktu był niczym supeł, który, zdawało się, nie sposób rozplątać. Nigdy nie wybaczyła mu tego, co zrobił. Ale też on nigdy o to nie prosił.
W pewnym momencie podniosła wzrok na pieczęć za głową Hartmana, relief na wypolerowanym, jasnym drewnie. „E Pluribus Unum – mawiała jej matka. – Motto dla całego świata, nie jednego narodu”. Pomyślała o Kuyei, zapłakanej, leżącej na szpitalnej kozetce w Zambii, i o doktorze Chulu, który ją bada, ponury, a zarazem wściekły. Naraz, w obliczu o tyleż potężniejszego zła, jej własne cierpienie wydało się Zoe niewielkie, wręcz błahe.
Wtedy postanowiła, że Jack Fleming zasługuje na to, by zostać pokonany. Nie dlatego, że ją zdradził, ani też dlatego, że nie nadaje się na prezydenta Stanów Zjednoczonych – pod wieloma względami był stworzony do Gabinetu Owalnego – ale dlatego, że w imię oszczędności budżetowych porzuciłby dzieci takie jak Kuyeya. To właśnie z tego powodu senator Hartman chciał, by ojciec zasiadł dziś w tym fotelu, z tego powodu sprowadził ją z Afryki, by opowiedziała swoją historię. Nie była to kwestia partyjności ani tegorocznych wyborów.
To była kwestia sumienia.

 
Wesprzyj nas