Najnowsza powieść Monsa Kallentofta podejmuje szereg najbardziej aktualnych tematów społecznych, takich jak chociażby obecność muzułmańskich imigrantów w Europie. Kryminalna zagadka jest dla tego pisarza tylko pretekstem do podzielenia się z czytelnikami wieloma przenikliwymi spostrzeżeniami.


Ziemna burza„Ziemna burza” należy do serii kryminałów z komisarz Malin Fors w roli głównej. Tym razem doświadczona policjantka ma do rozwikłania zagadkę morderstwa dokonanego na młodym mężczyźnie. Szybko okazuje się, że ofiarą jest polityk partii Szwedzkich Demokratów otwarcie głoszący za życia hasła przeciwko uchodźcom.

„Odeślijcie całą tę hołotę tam, gdzie jej miejsce: do Somalii, Iraku, Turcji, Bangladeszu, Syrii. Mniejsza z tym: wynocha z nimi, jakkolwiek by się to miało stać. Nie należy stronić od żadnych środków, żadnych sojuszy” – myśli Peder Åkerlund na chwilę przed tym, jak zostaje zwabiony do furgonetki i uwięziony.

Milan Fors będzie się głowić nad tym kto i dlaczego pozbawił go życia, a jednocześnie przyjdzie jej się zmagać z osobistymi niepokojami: jej córka przebywa w Afryce jako wolontariuszka i przemieszcza się po terenach zagrożonych zamieszkami. Na domiar złego pojawi się zgłoszenie o zaginięciu nastolatki, które wydaje się być powiązane ze sprawą morderstwa.

Kallentoft serwuje czytelnikom na dzień dobry pokaźną porcję pytań bez odpowiedzi i kilka różnych tropów, ale to nie kryminalna zagadka jest tutaj najważniejsza. Szwedzki powieściopisarz z pokaźnym doświadczeniem dziennikarskim z wielką sprawnością operuje słowem, potrafi stworzyć nastrój grozy i narastającego niepokoju, z których jego kryminały są znane. „Ziemna burza” od jego wcześniejszych powieści nie odstaje poziomem językowym, jest natomiast jeszcze bardziej przenikliwa jeśli chodzi o zgromadzony w niej zasób socjologicznych obserwacji.

Autor opisując popełnione przestępstwa pochyla się tak naprawdę nad problemem jaki mają kraje zachodnioeuropejskie z muzułmańskimi imigrantami. Nakreśla swoją wizję schyłku społeczeństwa dobrobytu jakim jest Szwecja, zadaje pytania o konsekwencję otwartości wobec napływających do tego kraju obcokrajowców. Jednocześnie, oddając głos ofiarom, wprowadza do powieści atmosferę nieustępującego napięcia obecną od pierwszej do ostatniej strony.

Kallentoft z wielką sprawnością operuje słowem, potrafi stworzyć nastrój grozy i narastającego niepokoju

Ekstremalne postawy i poglądy Kallentoft konfrontuje z ideą wolności słowa, nie omija też tematu pogłębiającego się kryzysu prasy zdominowanej przez wpływy i żądania ze strony reklamodawców, zajętej błahymi tematami, a odchodzącej od swej podstawowej misji: przekazywania ludziom rzetelnej analizy procesów i zjawisk. „Ziemna burza” prowokuje do dyskusji i daje do myślenia. Robert Wiśniewski

Mons Kallentoft – okrzyknięty nowym królem skandynawskiej powieści kryminalnej, urodził się w roku 1968. Dorastał w Linköpingu. Do kariery pisarza dochodził przez pracę w reklamie i dziennikarstwo. Debiutował w roku 2000 powieścią Pesetas, za którą otrzymał nagrodę Katapultpriset, przyznawaną przez Związek Pisarzy Szwedzkich. Potem napisał jeszcze kilka dobrze przyjętych przez krytykę książek obyczajowych. Do tej pory jego książki zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia języków i trafiły na listy bestsellerów, między innymi w Wielkiej Brytanii i Francji. Obecnie mieszka na Majorce.

Mons Kallentoft, Ziemna burza, Przekład: Robert Kędzierski, Anna Krochmal, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 26 kwietnia 2016

Ziemna burza

Mons Kallentoft
Ziemna burza
Przekład: Robert Kędzierski, Anna Krochmal
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 26 kwietnia 2016

Prolog

[NIEMY ŚWIAT]

Wokół mnie pełzają larwy. Próbuję poruszać rękoma, ale drewno mi nie pozwala. Bo to chyba drewno?
Nie pamiętam, dlaczego tu jestem.
Głowa przestała boleć. Ale bolała, gdy wróciła przytomność. I piekło mnie wokół ust i nosa. Mogę oddychać i mogę krzyczeć. W każdej chwili może mi się skończyć powietrze.
Jestem tu już od wielu godzin, ale jak długo? Dzień? Dobę? Pewnie nie dłużej. Sekunda może być godziną, godzina może być dniem.
Próbuję się nie bać, bo to musi być sen. Pachnie ziemią, schnącą, wilgotną ziemią. Leżę prosto, nie da się inaczej.
Gdy chcę podnieść głowę, przeszkadzają deski. Drzazgi wbijają się w czoło, gdy nią poruszam. Ale jestem w ubraniu. Spodnie, podkoszulek, tkanina na skórze. A może to, co wydaje mi się tkaniną, jest moją skórą? Piecze mnie, krew spływa mi po policzkach, sprawia, że włosy przyklejają się do dna. Mam rany na ciele. Czy ktoś mnie pokaleczył?
Zasypiam i budzę się. Usiłuję nie wpaść w panikę.
Przy pierwszym przebudzeniu nie udało się. Szamotanina, uderzenia, krzyki, drapanie paznokciami, aż skóra na palcach zdzierała się do żywego mięsa. Krzyki, dopóki nie dało się dłużej oddychać. Ale krzyk odbijał się tylko we mnie. Wyprostowanie nóg, uczucie, że stopy natrafiają na coś twardego.
I to jest ze wszystkich stron. Tłukę w to i naciskam, ale to nic nie daje. Teraz już to wiem.
Czuję zmęczenie, chcę spać.
Może już nie żyję?
Mam co pić. Nad moimi ustami jest zimny plastikowy wężyk. Gdy go ssę, płynie z niego woda, piję i to musi oznaczać, że żyję, bo martwi nie piją. A może jednak?

Czasem nade mną rozlega się odgłos kroków i chyba słyszę głosy.
Ale teraz wszystko jest czarne i ciche, takie, jakie musi być życie głuchych i niewidomych. Jakby ktoś wydłubał mi oczy i wnętrze uszu i napełnił je ziemią.
Muszę się stąd wydostać.
Ktoś musi mnie znaleźć.
Bo woda się kończy. Powietrze.
Mdli mnie z głodu. Myśli się rozpadają, zanim przybiorą kształt.
Tykanie. Co to za tykanie słyszę? Nie mam zegarka.
Poruszam się, znów zapieram i krzyczę, ale to nic nie daje, wrzeszczę: „Ratunku! Ratunku!”.
Kto, u diabła, mnie tutaj wsadził? Jak to się stało, że tu jestem? Krew z czoła miesza się z łzami.
Ktoś musi mi pomóc.
Zamykam oczy i w myślach unoszę się w górę, nad polami, ku miastu w ciemności.

CZĘŚĆ I

MIŁOŚĆ PEŁNA TĘSKNOTY

1

NIEDZIELA, CZTERNASTY MAJA, PONIEDZIAŁEK, PIĘTNASTY MAJA

Malin Fors siedzi przy kuchennym stole w mieszkaniu przy Ågatan. Spogląda na wieżę S:t Larskyrkan. Nadciąga noc; czarna, zwieńczona krzyżem wieża jest oświetlona. Ziemia wokół kościoła jest rozkopana i wygląda to tak, jakby cały budynek zapadał się powoli we własny grób. Podczas wiosennych deszczy woda wdarła się pod fundamenty i teraz trzeba je osuszyć.
Na ulicy jest mało ludzi. Linköping, cichy jak zawsze w niedzielny wieczór.
Cyfrowy zegar nad nowym stołem z Ikei wskazuje 23.14.
Czerwone cyfry świecą w półmroku i Malin czuje, że wydarzenia tego wieczoru nie dają jej spokoju.
Pracowała na wieczornej zmianie. Tuż po siódmej dostali zgłoszenie o awanturze w mieszkaniu w Skäggetorp. Na miejscu zastali pijaną w sztok pięćdziesięcioletnią kobietę z nożem w ręce. Na podłodze w kałuży krwi leżał jej mąż. Kobieta była tak pijana, że nie wiedziała, co zrobiła. Inny pijak trafił do szpitala z poważnymi obrażeniami, kolejny zaś do Hinsebergu.
Alkohol, który wszystko niszczy.
I Malin nie potrafi przestać myśleć o tym, że to mogła być ona w tym mieszkaniu. Gdyby nie trafiła do policji i nie znalazła ludzi, którzy przez lata próbowali nią dobrze pokierować.
Przesuwa dłońmi po twarzy, czuje napiętą skórę. Muska opuszkami coraz głębsze zmarszczki wokół oczu. Widzi zmarszczki w lustrze co rano. Lubi je, wie, że nie ma sensu walczyć z liniami, które czas rzeźbi w twarzach ludzi. Nie ma jeszcze siwych włosów i udaje jej się utrzymywać ciało w formie. Trenuje, trenuje i trenuje. Biega, pływa i podnosi ciężary. I rżnie się. Więcej niż kiedykolwiek dotąd. Tak myśli o tym, co ona i Daniel robią w łóżku. Nie kochają się, tylko się rżną. To pierwsze byłoby o wiele zbyt niebezpieczne.
Daniel.
Pojawiał się w jej życiu i znikał.
Chciałaby być wobec niego łagodniejsza, powolna i delikatna, ale to, co robią w łóżku, na stole w kuchni, w samochodzie i w wielu innych miejscach, to nie jest kochanie się. To jest tylko fizyczne. Z początku Daniel chciał, żeby było czule, ale to nie działało. Stali się jak wycofana jednostka, jakby przeszli do odwrotu, jeszcze zanim zaczął się atak.
A więc odłożyli na bok całą delikatność.
A teraz jesteśmy jak zwierzęta, myśli Malin, choć to, co robimy, nie ma nic wspólnego z rozmnażaniem. Daniel wie, że Malin nie może mieć dzieci, i zdaje się uważać, że to w porządku. Jakby nie chciał być ojcem, choć trudno jej w to uwierzyć.
Widzi w wyobraźni twarz Daniela, brązowe oczy, ostry nos i dołki w policzkach, które stały się jeszcze wyraźniejsze.
Jakby był szczęśliwy.
Jakbyśmy my byli szczęśliwi.
Jesteśmy?
Mnie wystarczy to, co jest, myśli. To, że każde mieszka u siebie. Ale Daniel niemal ciągle jest u niej. Dużo pracuje, tak jak dziś wieczorem, kiedy ma nocną zmianę w gazecie. Ciężko haruje w redakcji „Östgöta Correspondenten”, po latach kryzysu zostało im zbyt mało usług i wykupują coraz więcej materiałów.
I Daniel niewiele pije. Chociaż wcale nie jest abstynentem. Zupełnie jakby rozumiał, jak jest krucha, że cholernie chce jej się pić i nie wytrzymuje patrzenia, jak ktoś inny pije. Powstrzymuje się dla niej.
Teraz ma ochotę się napić.
W schowku pod workiem na śmieci jest butelka.
Pić.
I tęskni za nim bardziej, niż ma odwagę, tęskni za Tove, która jest tak daleko, i ta tęsknota ją ratuje, bo w tym uczuciu jest jakieś dno.

Malin siada na sofie w dużym pokoju, sięga po leżącego na stole pilota i włącza telewizję. Przerzuca kanały. Celebryci. Głupawe teksty i brednie.
Myśli o Melodifestivalen. W ubiegły weekend był finał. Na pierwszych stronach wszystkich gazet było coś o Eurowizji.
I nienawidziła tego.
Ludzie w telewizji gadali o szlagierach, jakby to było najważniejsze na świecie, i gdy ich słuchała, było jej wstyd. To właśnie robimy z naszym dobrobytem i wolnością słowa?
Ona i Daniel siedzieli na sofie i oglądali całe to przedstawienie.
– Popkultura – powiedział. – Współczesna wersja. Taka jest Szwecja w dwa tysiące czternastym, czy ci się to podoba czy nie.
– Pieprzony świat oszalał, a my się zajmujemy śpiewaniem?
– Wyluzuj, Malin.
Najchętniej walnęłaby go w głowę miską z chipsami, ale potem zrozumiała, że miał rację.
Po co się przejmować?
Walczenie z tym nie ma sensu.
Tak jak ze zmarszczkami.
Wyłącza telewizor.
Myśli: dzięki tobie się rozluźniam, Daniel. Dzięki tobie jestem spokojniejsza, ale też bardziej samotna. Chciałaby mieć go teraz przy sobie. Dotknąć jego ręki, ramienia, czuć jego dłoń na policzku. I rżnąć się. Może czułość i seks powinny być od siebie oddzielone. Może to w ten sposób udałoby się sprawić, żeby związek działał.
Często zostawia jej karteczki. Ukryte w miejscach, gdzie znajdzie je wcześniej czy później. Ostatnia była pod ekspresem do kawy. Było na niej napisane Kocham Cię.
Ucieszyła się, gdy to przeczytała, uwierzyła w to i chciała do niego zadzwonić, ale powstrzymała się. Wieczorem szepnęła mu do ucha: „Rano znalazłam karteczkę”.
Nic więcej.
Tłumi ziewnięcie i znów włącza telewizor.
Późne wiadomości.
Mówią o ciężkich walkach w Damaszku, gdzie jakiś młody Szwed z Karlskogi zginął podobno męczeńską śmiercią. Zabili też facetów z Linköpingu, których zwabili tam manipulanci i ich własna nuda. Prowadzący opowiada o bombie w Egipcie, o torturowaniu w Libii ludzi o liberalnych poglądach i o sukcesie jakiejś nowej szwedzkiej gry wojennej. Zaostrzyły się walki we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga i Malin czuje, jak ściska się jej żołądek.
Tove.
Jest w zachodnim Kongu. Pracuje jako wolontariuszka w domu dziecka dla dzieciaków, których rodzice zginęli albo zniknęli bez śladu.
Piekło na ziemi.
Pisałaś o tym w jednym z e-maili.
Ale też niebo.
Wszystko naraz, pisałaś, Tove. Dżungla, piękno i miłość.
Choroby, przemoc i nienawiść.
Tove przez kilka miesięcy była w Rwandzie, poszła w ślady swojego ojca, Jannego, ale uznała, że Rwanda jest zbyt „uporządkowana”, i przeniosła się ze swoją organizacją do Konga. Malin protestowała, ale wiedziała, że to na nic, że Tove i tak zrobi to, co chce. A Janne ją poparł, powiedział do Malin przez telefon:
– Zrozumie, co to znaczy być człowiekiem, kiedy zobaczy, jak tam jest.
– Nie potrzebuje tego.
Malin chciała mu powiedzieć: zobacz, jak cię to zmieniło, Janne.
Jak czas spędzony w Bośni i Rwandzie zmienił jej byłego męża? Janne stał się zamknięty w sobie. Zrezygnowany. Jakby stracił wiarę w to, co jest możliwe na tym świecie.
Gwałcone kobiety.
Dzieci zjadane żywcem przez głodne psy.
Dzieci umierające na zwykłe choroby.
Oniemiałe z przerażenia i samotności.
A on chce, żeby Tove zdobyła takie doświadczenia.
Ze wschodniego do zachodniego Konga są setki mil. Nieprzebyte dżungle. W kraju gwałty na kobietach są częścią wojny. Dlaczego Tove miałaby być chroniona tylko dlatego, że rozdaje leki i jedzenie? Chce, żeby jej córka była tutaj. Chce słyszeć, jak mówi, oddycha, widzieć, jak przechodzi przez duży pokój do kuchni i robi sobie herbatę. Chce, żeby przeszkadzały jej dźwięki krzątającej się Tove.
Ale Tove jest teraz tylko ciszą.
Czasem myśli, że Tove już nigdy nie wróci do domu. Że na zawsze zostanie w Afryce.

Malin leży w łóżku. Czuje na skórze chłód białej bawełnianej pościeli. Przyjemny chłód. Ale poduszka mogłaby być grubsza, a gdy Daniel tu jest, Malin często leży z głową opartą na jego piersi.
Spuściła rolety, odcięła światło gwiazd wyglądających spomiędzy chmur na niebie. Chce spać. Ale tęsknota jej nie pozwala.
Myśli o tym, że powinna spróbować poczytać, może włączyć radio, ale nigdy tego nie robi, kiedy chce zasnąć. Dlaczego teraz to by miało zadziałać? Patrzy w sufit, który w półmroku ma barwę ciemnej ochry.
Tove. Janne. Daniel.
Wszyscy ci ludzie, którzy się pojawiają, odchodzą. A czasem zostają w moim życiu.
Nie chcę nic czuć, myśli.
A jednak tej nocy w Linköpingu coś się dzieje i Malin wie, że to będzie miało na nią jakiś wpływ.
Pozwala sobie na to, by stać się tęsknotą. Czystą tęsknotą.
To uczucie, które sprawia, że jest bezgranicznie zmęczona. I tuż po wpół do pierwszej Malin Fors zasypia.
Śni o dzieciach oniemiałych z przerażenia, o ciałach ludzi parzących się jak zwierzęta, od dłoniach delikatnie głaszczących policzki.
Potem sny odchodzą i zapada się w całkowitą ciemność.

 
Wesprzyj nas