Jeden z największych brytyjskich bestsellerów ostatniego dziesięciolecia. Męska wersja dziennika Bridget Jones, hit tej samej miary co “Był sobie chłopiec” Hornby’ego.


Mężczyzna i chłopiecHarry Silver ma doskonałą pracę w telewizji, piękną, kochającą żonę i wspaniałego syna. Przeświadczony, iż w dniu trzydziestych urodzin bezpowrotnie skończy się jego młodość, decyduje się na nierozważny krok ̶ skok w bok z koleżanką z pracy. I… traci wszystko.

Wyrzucony z pracy, opuszczony przez Ginę, która nie umie wybaczyć mu zdrady i jest zdecydowana realizować własne ambicje zawodowe, musi sam zająć się czteroletnim Patem. Z dnia na dzień zostaje samotnym rodzicem, zdanym na siebie w każdej kwestii.

Stopniowo dojrzewa do roli ojca, odkrywając że dopiero sprawdziwszy się w niej, staje się w pełni mężczyzną. Pomaga mu to naprawić stosunki z własnym tatą bohaterem wojennym, człowiekiem twardym, prostolinijnym, lecz przy tym wielkiego serca.

Książka, która niezmiennie wzrusza i bawi kolejnych czytelników.

Tony Parsons (ur. 6 listopada 1953 w Romford, Essex) – brytyjski pisarz i dziennikarz. Początkowo dziennikarz muzyczny, pisał do New Musical Express. Później felietonista „The Daily Telegraph”, obecnie felietonista „Daily Mirror”.
Jest autorem książek: 1999 – “Man and Boy” (“Mężczyzna i chłopiec”), 2001 – “One for my Baby” (“Za moje dziecko”), 2003 – “Man and Wife” (“Mężczyzna i żona” – Kontynuacja historii Harry’ego Silvera z książki “Mężczyzna i chłopiec”), 2004 – “The Family Way” (“Kroniki rodzinne”), 2006 – “Stories We Could Tell” (“Miłość to wszystko, czego potrzebujesz”), 2007 – “My Favourite Wife” (“Moja ulubiona żona”), 2009 – “Starting Over” (“Druga szansa”), 2010 – “Men From the Boys” (Trzecia część historii Harry’ego Silvera z “Mężczyzny i chłopca”)

Tony Parsons
Mężczyzna i chłopiec
Przekład: Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 3 lutego 2016
kup książkę

Mężczyzna i chłopiec


Najpiękniejszy chłopak na świecie



To chłopak, chłopak!
Mały chłopiec.
Patrzę na to maleństwo – łyse, pomarszczone, o zwiotczałej skórze staruszka – i zachodzi we mnie jakaś reakcja chemiczna.
Ono – to znaczy on – wygląda jak najpiękniejsze dziecko na świecie. Czy rzeczywiście jest najpiękniejszym dzieckiem na świe-cie? Czy może tak zostałem po prostu biologicznie zaprogramowany? Czy wszyscy odczuwają to samo? Nawet ludzie, którym rodzą się zwykłe dzieci? Czy nasze dziecko jest rzeczywiście takie piękne?
Szczerze mówiąc, nie wiem.
Dziecko śpi w ramionach kobiety, którą kocham. Siedzę na skraju łóżka i przyglądam się im obojgu, czując się związany z tą kobietą i z tym dzieckiem w sposób, w jaki nie czułem się jeszcze związany z nikim.
Po całym podnieceniu ostatnich dwudziestu czterech godzin nagle wypełnia mnie – i za chwilę się przeleje – fala wdzięczności, szczęścia i miłości.
Nie chcę się skompromitować – zepsuć wszystkiego, rozmazać tej chwili łzami. W tym samym momencie dziecko budzi się, kwiląc o jedzenie, a my – ja i kobieta, którą kocham – wybuchamy śmiechem. Śmiejemy się, wstrząśnięci i zachwyceni.
To mały cud. I chociaż nie potrafimy uciec przed realiami codziennego życia – kiedy będę musiał wrócić do pracy? – dzień skrzy się prawdziwą magią. Nie mówimy o tej magii, ale czujemy ją wokół siebie.
Później przychodzą moi rodzice. Po wszystkich pocałunkach i uściskach moja mama liczy małemu palce u rąk i stóp, sprawdzając, czy nie ma między nimi błon. Ale on jest zdrowy, dziecko jest zdrowe.
– Ale z niego przystojniak – mówi mama. – Mały przystojniak.
Mój ojciec przygląda się dziecku i coś się w nim roztapia.
Ojciec ma wiele zalet, ale na pewno nie jest miękki, nie jest sentymentalny. Nie zwykł gaworzyć z dziećmi na ulicy. Jest dobrym człowiekiem, ale wiele przeszedł w życiu i to go zahartowało. Dzisiaj zaczyna w nim pękać lodowa tafla i widzę, że on też to czuje.
To najpiękniejsze dziecko na świecie.
Daję ojcu butelkę, którą kupiłem przed kilku miesiącami. Bourbona. Ojciec pije tylko piwo i whisky, ale bierze butelkę z szerokim uśmiechem. Na nalepce widnieje napis „Old Grand–Dad”. To on. Mój ojciec.
I uświadamiam sobie, że stałem się do niego bardziej podobny. Dziś ja też jestem ojcem. Wszystkie domniemane wyznaczniki wieku męskiego – utrata cnoty, zdanie egzaminu na prawo jazdy, pierwsze głosowanie – były tylko dalekimi peryferiami młodości. Dokonałem tych wszystkich rzeczy, ale w zasadzie dalej byłem taki sam, dalej byłem chłopcem.
Teraz jednak pomogłem przyjść na świat innej ludzkiej istocie.
Dziś stałem się tym, kim mój ojciec był zawsze.
Dziś stałem się mężczyzną.
Mam dwadzieścia pięć lat.


1

Oto kilka sytuacji, których trzeba się wystrzegać, szykując się do najważniejszych w życiu („wreszcie jestem dorosły”) trzydziestych urodzin.
Jednorazowego skoku w bok z koleżanką z pracy.
Nierozważnego zakupu luksusowych przedmiotów, na które cię nie stać.
Porzucenia przez żonę.
Wylania z roboty.
Nagłego stania się samotnym rodzicem.
Jeśli zbliżacie się do trzydziestki, wystrzegajcie się tego, bez względu na to, co robicie.
Schrzani to wam cały dzień.

*

Trzydziestka powinna przypaść w momencie, gdy wydaje nam się, że teraz zaczynają się nasze złote lata, lata, kiedy będziemy zbierali śmietankę – najlepsze jest jeszcze przed nami… i tak dalej w tym samym stylu.
Jesteśmy w dalszym ciągu dość młodzi, żeby zarwać całą noc, ale równocześnie dość starzy, żeby posiadać kartę kredytową. Wszystkie wątpliwości i nędza wieku młodzieńczego pozostały w końcu za nami – i chwała za to Bogu – lecz wciąż mamy wiele wigoru.
To powinny być dobre urodziny. Jedne z najlepszych.
Ale jak świętować ten wielki dzień? Z bandą roześmianych przyjaciół wolnego stanu, w jakimś intymnym barze lub restauracji, czy też wspólnie z kochającą żoną i zapatrzonymi w ciebie dziećmi, w domowym zaciszu?
Musi być jakiś dobry sposób uczczenia trzydziestki. Możliwe, że każdy sposób jest dobry.
Wszystkie moje wyobrażenia na temat tych konkretnych urodzin wzięły się chyba z jakiegoś cukierkowego amerykańskiego sitcomu. Przed oczami miałem atrakcyjną parę trzydziestolatków, obściskującą się niczym dwoje napalonych nastolatków, a w tle pełzający po parkiecie, gaworzący niemowlak, względnie grupkę przystojnych, błyskotliwie dowcipnych przyjaciół, którzy ubrani jak z żurnala, popijają latte, żaląc się na brak dziewczyn do wzięcia. Na tym polegał mój problem. Dumając o tym, jak skończę trzydziestkę, wyobrażałem sobie cudze życie.
Taki właśnie powinien być trzydziestolatek – dorosły, lecz nie rozczarowany, ustawiony, lecz niepopadający w błogie zadowolenie, mądry, lecz nie aż do tego stopnia, żeby chcieć się rzucić pod pociąg. Facet, który ma przed sobą swój najlepszy okres.
Oczywiście gdzieś koło trzydziestki człowiek uświadamia sobie również, że nie będzie żyć wiecznie. Ten fakt powinien jednak tylko poprawić smak roześmianej teraźniejszości. Nie wolno pozwolić, by wizja nieuniknionej śmierci kładła się cieniem na różne sprawy. Żeby długie, powolne schodzenie do grobu popsuło nam całą zabawę.
Bez względu na to, czy cieszycie się ostatnimi latami wolności, czy też wkroczyliście niedawno w bardziej dorosły i odpowiedzialny etap życia z kimś, kogo kochacie, trudno sobie wyobrazić, by ukończenie trzydziestki było dla was czymś strasznym.
Ale mnie udało się tego jakoś dokonać.

*

Samochód miał zapach cudzego życia. Zapach wolności.
Stał w oknie wystawowym salonu – wrzecionowaty sportowy bolid, który nawet ze spuszczonym dachem wydawał się gładki i zwarty jak muskuł.
Naturalnie był czerwony – koloru płomiennej, napakowanej testosteronem czerwieni.
Kiedy byłem trochę młodszy, tego rodzaju bezczelna apoteoza rozbuchanej męskości kazałaby mi uśmiechnąć się z pogardą, zachichotać, porzygać się, względnie zrobić to wszystko jednocześnie.
Teraz jednak wcale mi to nie wadziło. Prawdę mówiąc, to auto wydawało się dokładnie tym, czego szukałem na obecnym etapie swojego życia.
Nie jestem człowiekiem, który zna na pamięć wszystkie marki samochodów, lecz przeglądając ukradkiem reklamy w kolorowych czasopismach, zadałem sobie dość trudu, żeby ustalić nazwę tego konkretnego cacka. Tak, to prawda. Widzieliśmy się już wcześniej.
Choć nazwa nie miała w gruncie rzeczy znaczenia. Podobało mi się po prostu, jak ono wygląda. I działał na mnie ten zapach. Przede wszystkim zapach. Zapach, który sugerował, że wszystko może się zdarzyć. Co w nim takiego było?
Połączone aromaty skóry, gumy oraz wszystkich tych jardów świeżo lakierowanej stali składały się na woń porażającej nowości, nowości tak szokującej, że zwalała mnie niemal z nóg. Ta nowość sygnalizowała istnienie innego świata, nieograniczonego i wolnego, istnienie szerokiej drogi, która prowadziła gdzieś ku świetlanej przyszłości. Tam, gdzie nigdy nie słyszano o drogowych pachołkach, o procesie fizycznego rozkładu i moich trzydziestych urodzinach.
Znałem skądś ten zapach i teraz przypomniałem sobie, kiedy doznałem podobnych odczuć. To śmieszne, ale podobnie czułem się, trzymając w rękach nowo narodzone niemowlę.
Porównanie nie było może najlepsze – samochód nie potrafił zezować na mnie oczkami, które dopiero co zaczęły widzieć, nie potrafił złapać mojego palca w malutką piąstkę ani uśmiechnąć się do mnie bezzębnymi dziąsłami. Ale przez moment wydawało mi się, że to zrobi.
Za plecami usłyszałem czyjeś kroki.
– Żyje się tylko raz – oznajmił sprzedawca.
Uśmiechnąłem się grzecznie, dając do zrozumienia, że będę to jeszcze musiał przemyśleć.
– Szuka pan prawdziwej frajdy? – zapytał. – Ponieważ, jeśli MGF jest do czegoś stworzony, to właśnie do tego.
Wciskając mi swoją standardową gadkę dealera, oceniał mnie jednocześnie wzrokiem, próbując osądzić, czy warto odbyć ze mną jazdę próbną.
Był nachalny, ale nie aż tak bardzo, żeby chodziły mi po plecach ciarki. Wykonywał po prostu swoją robotę. I mimo mego weekendowego stroju – który z racji mojego zawodu nie różnił się tak bardzo od stroju, w jakim chodziłem codziennie – musiał zobaczyć we mnie człowieka zamożnego. Kogoś, kto podążał ścieżką szybkiej kariery i szukał odpowiednich do tego czterech kółek. Kogoś młodego, wolnego i samotnego. Prowadzącego życie beztroskie jak w reklamie piwa. Jak bardzo można się czasami pomylić.
– Ten model ma system zmiennej regulacji zaworów – oznajmił z autentycznym, jak mi się zdawało, entuzjazmem. – Można regulować czas otwarcia zaworów dolotowych, zmieniając prędkość rotacyjną każdego tłoka.
O czym on, kurwa, nawijał? Czy to miało coś wspólnego z silnikiem?
– To prawdziwy magnes na laski – dodał, widząc moją głupawą minę. – Można dymać, ile wlezie. Młody samotny facet nie może wybrać lepszego wozu.
Tym razem trafił w sedno. Odpuść sobie techniczne bajery, po prostu powiedz, że w takim samochodzie człowiek może się zatracić. Daj mi to do zrozumienia. To właśnie chciałem usłyszeć.
Coś odciągnęło nagle ode mnie uwagę sprzedawcy. Wyjrzałem w ślad za nim na ulicę przez wielką szybę samochodowego salonu. Gapił się na wysoką blondynkę, która trzymała za rękę małego chłopca w T-shircie z Gwiezdnych wojen. Stali otoczeni torbami z supermarketu. I przyglądali się nam. Nawet z tymi torbami i małym dzieckiem blondynka należała do kobiet, które przyciągają wzrok. Co się tyczy dziecka – a było to z całą pewnością jej dziecko – trzymało w ręku długą plastikową rurkę, w której żarzyło się nikłe światło.
Jeśli w ciągu ostatnich dwudziestu lat zdarzyło wam się pójść kilka razy do kina, niechybnie rozpoznalibyście w tym przedmiocie świetlny miecz, tradycyjną broń Rycerzy Jedi. Ten akurat potrzebował nowych baterii.
Piękna kobieta uśmiechała się do mnie i do sprzedawcy. Mały chłopczyk wyciągał ku nam świetlny miecz, jakby chciał nas nim zdzielić.
– Tato – wołał po drugiej stronie dzielącej nas szklanej tafli.
Nie było go słychać, ale to właśnie mówił.
– To moja żona i syn – oznajmiłem, odwracając się i widząc, jak w oczach sprzedawcy pojawia się rozczarowanie. – Muszę lecieć.
Tato. To o mnie mowa. Jestem tatą.

*

– Przecież nawet nie lubisz samochodów – przypomniała mi żona, przeciskając się naszym starym volkswagenem kombi przez zakorkowane pod wieczór ulice.
– Tylko oglądałem.
– I jesteś za młody na kryzys wieku średniego – dodała. -Jako trzydziestolatek jesteś na to o wiele za młody, Harry. Dopiero za piętnaście lat uciekniesz z sekretarką, która będzie dość młoda, żeby zostać twoją drugą żoną. A ja utnę rękawy we wszystkich twoich garniturach. Nie mówiąc już o twoich jajach.
– Nie mam jeszcze trzydziestki, Gino – zachichotałem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Gina zawsze przesadzała. -Mam dwadzieścia dziewięć lat.
– Jeszcze tylko przez miesiąc! – roześmiała się.
– Niedługo twoje urodziny – stwierdził Pat, śmiejąc się wraz z nią, choć sam nie wiedział dlaczego, i waląc mnie po głowie tym swoim cholernym świetlnym mieczem.
– Proszę, nie rób tego, Pat – powiedziałem.
Przypięty pasami do swojego samochodowego fotelika, siedział z tyłu razem z naszymi tygodniowymi zakupami, mamrocząc pod nosem i udając, że wraz z Harrisonem Fordem leci Sokołem Milenium.
– Straciłem prawy silnik – mruknął. – Odpalaj, kiedy będziemy gotowi.
Zerknąłem na niego. Miał cztery lata i brudne blond włosy, opadające na oczy, które miały ten sam odcień błękitu co oczy matki. Błękitu Tiffany’ego. Widząc, że mu się przyglądam, uśmiechnął się z czystą dziecinną radością.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, tato – zaśpiewał. – Wszystkiego najlepszego.
Dla Pata moje urodziny były okazją, by dać mi w końcu własnoręcznie namalowaną laurkę, którą schował pod łóżkiem. (Luke Skywalker dekapitował na niej swoim niezawodnym świetlnym mieczem kosmicznego potwora). Dla mnie stanowiły sygnał, że najlepsze lata mam już być może za sobą. Naprawdę.
Kiedy znowu poczuję się tak samo jak owego wieczoru, gdy Gina oznajmiła, że za mnie wyjdzie? Kiedy znowu poczuję się tak, jak czułem się owego ranka, gdy urodził mi się syn? Kiedy życie stanie się z powrotem takie… prawdziwe? Kiedy?
– Odkąd to zacząłeś się interesować samochodami? – zapytała Gina. Jak widać, nie zamierzała mi szybko odpuścić. -Założę się, że nie wiesz nawet, jakie paliwo wlewa się do tego wozu. No?
– Och, daj spokój, Gino.
– No więc jakie?
Niech to szlag.
– Zielone – odparłem na chybił trafił. – Benzynę bezołowiową. Tę, którą tankując, pomagasz ocalić tropikalne lasy.
– Olej napędowy, ty ciołku – roześmiała się. – Nigdy nie znałam faceta, który by się mniej interesował samochodami. Co ci odbiło?
Cóż mogłem jej powiedzieć? Człowiek nie mówi żonie, że jakiś nieożywiony przedmiot symbolizuje dla niego wszystkie te rzeczy, o których wie, że nie będzie ich nigdy posiadał. Miejsca, których nigdy nie zobaczy, kobiety, których nigdy nie pokocha, rzeczy, których nigdy nie zrobi. Nie wolno opowiadać żonie takich bzdetów. Nawet żonie, którą bardzo się kocha. Zwłaszcza takiej.
– Jest tam miejsce tylko dla jednego pasażera – stwierdziła.
– Gdzie? – zapytałem, udając głupka.
– Dobrze wiesz, o czym mówię – odparła. – Jest tam miejsce tylko dla jednego pasażera… dla jednej szczupłej osoby płci żeńskiej.
– Wciąż jesteś szczupłą osobą płci żeńskiej – mruknąłem. -Tak mi się w każdym razie zdawało, gdy ci się ostatnio przyglądałem.
– Co cię do tego skłoniło, Harry? Nie kręć. Powiedz mi.
– Może chcę sobie jakoś zrekompensować fakt, że staję się starym prykiem? Wstępuję do klubu starych pryków, więc pragnę w żałosny sposób odzyskać swą wspaniałą młodość. Nie bacząc na to, że i tak mi się to nie uda oraz że moja młodość nie była wcale taka wspaniała. Czyż nie tak właśnie zachowują się mężczyźni?
– Kończysz trzydzieści lat – powiedziała. – Wypijemy kilka butelek i będziemy mieli śliczny tort ze świeczkami.
– I baloniki – wtrącił Pat.
– I baloniki – zgodziła się Gina. – Nie sprawimy ci zawodu, Harry – dodała, kręcąc swoją śliczną głową.
Była ode mnie kilka miesięcy starsza. Swoje trzydzieste urodziny spędziła w otoczeniu przyjaciół i rodziny, tańcząc z synem do największych przebojów Wham, z kieliszkiem szampana w ręku. Wyglądała tamtej nocy wspaniale, naprawdę. Moje własne urodziny zapowiadały się jednak bardziej traumatycznie.
– Chyba niczego nie żałujesz? – zapytała.
– Na przykład czego?
– No wiesz – odparła, nagle śmiertelnie poważna. – Na przykład tego, że jesteśmy razem.
Wzięliśmy ślub w młodym wieku. Gina była wtedy w trzecim miesiącu ciąży i patrząc z pewnego dystansu, uważam, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Lecz kiedy dobiegł końca, nic już nie było takie samo jak przedtem. Ponieważ nie mogliśmy ukryć faktu, że jesteśmy dorośli.
Stacja radiowa, w której pracowałem, dała mi tydzień urlopu i spędziliśmy miodowy miesiąc w naszym małym mieszkaniu, oglądając w łóżku poranną telewizję, pojadając sandwicze i rozmawiając o przepięknym dzidziusiu, jakiego będziemy mieli.
Mówiliśmy też o prawdziwym miodowym miesiącu – Gina chciała, żebyśmy ponurkowali trochę pośród tropikalnych ryb u wybrzeży Okinawy. Ale kiedy już mieliśmy trochę więcej pieniędzy i trochę więcej czasu, pojawił się Pat i życie potoczyło się utartym torem.
Odkryliśmy, że nasze ślubne obrączki odseparowały nas od reszty świata. Inne małżeństwa, które znaliśmy, były od nas co najmniej dziesięć lat starsze, a nasi rówieśnicy znajdowali się w tym krótkim okresie życia, gdy nie mieszka się już u swojej matki, lecz nie trzeba jeszcze spłacać hipoteki. Nasza mała rodzina zdana była wyłącznie na samą siebie.
Kiedy nasi przyjaciele tańczyli nocami w klubach, my nie spaliśmy, ponieważ małemu wyrzynały się ząbki. Kiedy oni martwili się, jak znaleźć odpowiedniego partnera, my martwiliśmy się, jak spłacić ratę za nasz pierwszy prawdziwy dom. Mimo to niczego nie żałowałem. Owszem, poświęciliśmy naszą wolność. Poświęciliśmy ją jednak dla czegoś lepszego.
Kochałem żonę i kochałem syna. Oboje nadawali sens mojemu życiu. Mój świat byłby bez nich niewyobrażalny. Wiedziałem, że mam szczęście. Ale ostatnio coraz częściej zastanawiałem się, kiedy przestałem być młody – i nic na to nie mogłem poradzić. Po prostu nie mogłem.
– Naprawdę nie znoszę tego, że gdy człowiek robi się starszy, jego życie zaczyna się jakby kurczyć – powiedziałem. – Ma coraz bardziej ograniczone opcje. Od kiedy to posiadanie takiego samochodu stało się dla mnie czymś śmiesznym? Dokładnie od kiedy? Dlaczego to jest takie zabawne? Bardzo chciałbym wiedzieć. To wszystko.
– Ma w sobie moc – oświadczył Pat.
– Czerwony sportowy samochód – mruknęła pod nosem Gina. – Przecież ty nawet nie lubisz prowadzić.
– Słuchaj, tylko go oglądałem, prawda? – żachnąłem się.
– Wszystkiego najlepszego, wszystkiego najlepszego – zanucił nagle Pat i walnął mnie w ucho swoim mieczem. -Szklanka soku pomidorowego. Wyglądasz jak małpa, kolego.
– To wcale nie było miłe – powiedziałem.
Samochody przed nami stanęły i poczułem, że krew pulsuje mi w uchu.
Gina zaciągnęła ręczny hamulec i spojrzała na mnie tak, jakby próbowała sobie przypomnieć, co jej się we mnie w ogóle spodobało. Wydawała się lekko wytrącona z równowagi.
Pamiętałem, co mnie się w niej spodobało. Miała najdłuższe nogi, jakie kiedykolwiek widziałem u kobiety. Jednak nadal nie byłem pewien, czy to najlepsza podstawa wielkiej miłości, takiej, jaka przytrafia się tylko raz w życiu.
Czy może najgorsza.

 
Wesprzyj nas