Ósmy tom cyklu “Obca” Diany Gabaldon. Doskonałe połączenie powieści przygodowej, historycznej, fantastyki i romansu, na kanwie którego powstał popularny serial w AXN White.


Spisane własną krwiąJest rok 1778. Francja wypowiada wojnę Wielkiej Brytanii, armia brytyjska opuszcza Filadelfię, a w ślad za nią z Valley Forge ruszają w pościg wojska Jerzego Waszyngtona.

Jamie Fraser, który rzekomo zginął w katastrofie okrętu, powraca, aby się dowiedzieć, że najlepszy przyjaciel ożenił się z jego małżonką, syn z nieprawego łoża odkrył (ku swemu przerażeniu), kto jest jego prawdziwym ojcem, a ukochany siostrzeniec Ian pragnie poślubić kwakierkę.

Żona Jamie’ego Claire i jego siostra Jenny próbują ratować rodzinę. Fraserowie są spokojni, że ich córka Brianna wraz z rodziną jest bezpieczna, żyjąc w Szkocji w XX wieku. Czy tak jest naprawdę?

Diana Gabaldon biolog, ekolog, wykładowca uniwersytecki. Oszałamiającą karierę literacką rozpoczęła przygodowo-historyczną powieścią Obca. Następne części sagi o podróżującej w czasie Claire Randall, nagradzane i tłumaczone na wiele języków, zajmowały najwyższe miejsca na listach bestsellerów całego świata.

Diana Gabaldon
Spisane własną krwią
Przekład: Barbara Górecka
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 18 listopada 2015
kup książkę

1. Stukilowy kamienny ciężar

Las między Filadelfią a Valley Forge, 16 czerwca 1778

Ian Murray stał z kamieniem w ręku, spoglądając na wybrane przez siebie miejsce. Nieduża polana, położona na uboczu, u stóp olbrzymiego starego żywotnika, otoczona wielkimi omszałymi głazami, ocieniona sosnami rozkołysanymi na wietrze; miejsce, gdzie nie trafi przypadkowy przechodzień, zarazem jednak swobodnie dostępne. Zamierzał sprowadzić tutaj ich – swoją rodzinę.
Najpierw Fergusa. Może zresztą tylko jego. Mama wychowywała go od dziesiątego roku życia, wcześniej zaś nie miał matki. Fergus był z mamą dłużej niż Ian i równie mocno ją kochał. Może nawet mocniej – pomyślał, zdjęty żalem zmieszanym z poczuciem winy. To Fergus, a nie on, przebywał z nią w Lallybroch, pomagał opiekować się nią i domostwem. Przełknął w milczeniu i zbliżywszy się do polany, położył kamień pośrodku, po czym cofnął się, by ocenić efekt.
Z niechęcią potrząsnął głową. Nie, muszą być dwa kopce. Mama i wuj Jamie byli rodzeństwem, więc rodzina mogłaby opłakiwać ich tu razem, lecz być może zjawią się też inni, aby powspominać i oddać szacunek zmarłym. Ludzie ci znali i kochali Jamiego Frasera, ale Jenny Murray była dla nich równie obca jak…
Na myśl o matce leżącej w ziemnej jamie poczuł bolesne szarpnięcie, tym ostrzejsze, iż nie był jej przecie dany spoczynek w tradycyjnym grobie. Nie chciał wyobrażać sobie, jak tonęli, kurczowo złączeni, usiłując utrzymać się na…
– A Dhia! – wyrzekł z pasją i nachylił się po następny kamień. Wszak nieraz widział już tonących.
Po twarzy ciekły mu łzy zmieszane z kroplami potu; upał dawał się mocno we znaki. Nie zwracał na to uwagi, jedynie od czasu do czasu przystawał i ocierał nos rękawem. Czoło obwiązał zwiniętą chustką, aby kosmyki włosów i pot nie drażniły mu oczu; wilgoć zaczęła z niej ściekać, zanim zdążył położyć na obu kopcach choćby dwadzieścia kamieni.
Krótko przed śmiercią ojca razem z braćmi usypali dla niego na cmentarzysku w Lallybroch porządny kopiec, a na dużym płaskim kamieniu, nie bacząc na koszty, kazali wyryć jego imię – wszystkie jego imiona. Później, podczas pogrzebu, członkowie rodu, dzierżawcy, a na końcu służba podchodzili jeden po drugim, kładąc na pamiątkę kamienie od siebie.
Zatem Fergus. Albo… nie, co też mu chodzi po głowie? Pierwszeństwo należy się niechybnie cioci Claire. Nie jest wprawdzie Szkotką, ale rozumie znaczenie kamiennego kopca, a widok tego, który został wzniesiony dla wuja Jamiego, mógłby jej przynieść pociechę. Tak, słusznie. Cioteczka Claire, a potem Fergus. Wuj Jamie był jego przybranym ojcem, zatem jest on w prawie. Następnie może Marsali i dzieci. Czy Germain jest już dostatecznie dorosły, aby przyjechać z Fergusem? Ma dziesięć lat, czyli niemal tyle, ile trzeba, by rozumieć i być traktowanym jak mężczyzna. A wuj Jamie był jego dziadkiem, więc było to właściwe.
Znowu się cofnął i, ciężko zdyszany, otarł spoconą twarz. Złaknione ludzkiej krwi owady próbowały go atakować z wściekłym bzyczeniem, ale przezornie ściągnął z siebie ubranie, zostawiając jedynie przepaskę na biodra, i na sposób Mohawków natarł się cały niedźwiedzim sadłem i miętą, więc go nie ruszały.
– Czuwaj nad nimi, o potężny duchu żywotnika – wyrzekł cicho w języku Indian, spoglądając na pachnące żywicą gałęzie. – Chroń ich dusze i sprawuj nad nimi opiekę.
Przeżegnał się, schylił obolałe plecy i zaczął grzebać wśród liści w miękkiej próchnicznej ziemi. Jeszcze kilka kamieni, pomyślał. Na wypadek gdyby przebiegające mimo zwierzę rozrzuciło kopce na kształt jego myśli, krążących niespokojnie wokół rodziny, mieszkańców Ridge. Boże, czy dane mu będzie jeszcze kiedyś tam wrócić? Brianna. Słodki Jezu, Brianna.
Przygryzł wargi i poczuł smak soli. Zlizał ją i dalej szukał kamieni. Jest bezpieczna z Rogerem Makiem i dzieciakami, ale, Jezu, jak przydałyby mu się teraz jej dobre rady, a jeszcze bardziej Rogera Maca.
Kogo jeszcze mógłby poprosić o pomoc w opiece nad nimi wszystkimi?
Pomyślał o Rachel i ucisk w piersi odrobinę zelżał. O tak, gdyby miał przy sobie Rachel. Jest od niego młodsza, niedawno skończyła dziewiętnaście lat i jako kwakierka ma dość dziwaczne poglądy na wiele spraw, lecz gdyby przy nim była, stanowiłaby dla niego oparcie. Nie tracił nadziei, że pewnego dnia się z nią zwiąże, lecz przedtem będzie musiał jej jeszcze coś wyznać, a na myśl o czekającej go rozmowie ucisk w piersi powrócił.
Zjawił się także na powrót obraz wysokiej, długonosej i grubokościstej jak ojciec kuzynki Brianny i trwał w jego umyśle. a po nim ukazał się wizerunek kuzyna, jej przyrodniego brata. Święty Boże, William. Cóż ma począć z Williamem? Wątpił, by kuzyn znał prawdę o tym, iż w rzeczywistości jest synem Jamiego Frasera – czy to na barkach Iana spoczywa obowiązek uświadomienia go w tej kwestii? Czy ma go tu przywieźć i wyjawić mu, jak wiele stracił?
Zapewne stęknął głośno na tę myśl, bo jego pies Rollo uniósł swój potężny łeb i spojrzał na niego z troską w wiernych ślepiach.
– Nie, ja także tego nie chcę – powiedział Ian z przekonaniem. – Zostawmy to, dobrze?
Rollo znów ułożył łeb na wyciągniętych łapach, zamiótł ogonem, by odpędzić uprzykrzone muchy, i pogrążył się w spokojnej drzemce.
Ian popracował jeszcze trochę, by niespokojne myśli wyparowały razem z potem i łzami. Kiedy promienie zachodzącego słońca musnęły czubki usypanych kopców, przerwał, czując wielkie znużenie, lecz i kojący spokój. Bliźniacze kopce sięgały mu nieco powyżej kolan, nieduże, ale solidne.
Przez chwilę trwał nieruchomo, nie myśląc o niczym, tylko nasłuchując, jak maleńkie ptaszki uwijają się w trawie i wiatr szeleści tajemniczo w gałęziach drzew. Potem westchnął głęboko, przykucnął i dotknął jednego kopca.
– Tha gaol agam oirbh, a Mhathair – powiedział cicho. Moja miłość zostanie przy tobie, Matko.
Zamknął oczy i położył podrapaną dłoń na drugim stosie kamieni. Brud tak głęboko wżarł mu się w skórę, że doznał osobliwego wrażenia – mógłby sięgnąć palcami w trzewia ziemi i dotknąć tego, co było mu potrzebne.
Tkwił nieruchomo, sapiąc, po czym otworzył powieki.
– Pomóż mi, wuju Jamie – powiedział. – Nie sądzę, bym sam sobie z tym poradził.

2. Brudny sukinsyn

William Ransom, dziewiąty hrabia Ellesmere, wicehrabia Ashness, baron Derwent, przeciskał się gwałtownie przez ciżbę na Market Street, obojętny na głośne skargi popychanych ludzi. Nie wiedział, dokąd zmierza ani co pocznie, kiedy już się tam znajdzie. Jednego był pewien: jeśli będzie tkwił w miejscu, rozsadzi go.
Czaszka pulsowała niczym nabrzmiały wrzód. Zresztą nie tylko czaszka. Ręka – pewnie sobie coś złamał, ale się tym nie przejmował. Serce, boleśnie tłukące się w piersi. I stopa; na miłość boską, czyżby w coś kopnął? Zamachnął się z impetem na odłupany kawałek bruku i posłał go prosto w środek stada gęsi, które z ogłuszającym syczeniem rzuciły się na niego, bijąc skrzydłami.
Zakotłowało się, pierze zmieszane z gęsim łajnem zawirowało w powietrzu i stado rozpierzchło się na wszystkie strony.
– Sukinsyn! – wrzasnęła piskliwie gęsiarka i zamachnąwszy się na niego kosturem, wymierzyła mu celny cios prosto w ucho. – Niech cię diabli porwą, brudny sukinsynu!
Zawtórował jej chór oburzonych głosów, on zaś skręcił w alejkę, ścigany gniewnymi okrzykami.
Potarł bolące ucho i part naprzód, trzymając się blisko ścian mijanych budynków, obojętny na wszystko poza tym jednym słowem, tłukącym się w skołatanym umyśle. „Sukinsyn”.
– Sukinsyn! – wyrzekł na głos, po czym wrzasnął na całe gardło: – Sukinsyn! Sukinsyn! Sukinsyn! – waląc przy tym pięścią w mur.
– Kto jest sukinsynem? – spytał zaciekawiony głos za jego plecami.
Odwrócił się na pięcie i ujrzał przyglądającą mu się z uwagą młodą kobietę. Powoli omiotła go wzrokiem; jej uwadze nie uszły plamy krwi na gorsie mundurowej kurtki, zielonkawe smugi gęsich odchodów na spodniach i wznosząca się ze wzburzeniem klatka piersiowa. Spojrzenie dotarło do zapinanych na srebrne sprzączki butów i, jeszcze bardziej zaciekawione, spoczęło na jego twarzy.
– Ja – wychrypiał z goryczą.
– Och, naprawdę?
Oderwała się od framugi, o którą się opierała, i przeciąwszy alejkę, stanęła przed nim. Była wysoka i szczupła i miała cudownie sterczące młode piersi, doskonale widoczne pod muślinową bluzką, bo choć przywdziała jedwabną halkę, nie miała gorsetu. Nie miała także czepka, długie włosy swobodnie spływały na ramiona. Dziewka.
– Osobiście lubię sukinsynów – odezwała się i musnęła lekko jego ramię. -Jakim to sukinsynem jesteś, mój panie? Podstępnym? Złym?
– Żałosnym – odparł i zmarszczył brwi, gdy się roześmiała. Dostrzegła to, lecz się nie przelękła.
– Chodź – oznajmiła, ujmując jego rękę. – Widzi mi się, że dobrze by ci zrobił łyczek czegoś mocniejszego.
Spostrzegł, że dziewczyna zerka na jego krwawiące, poobijane knykcie i drobnymi białymi ząbkami przygryza dolną wargę. Nie okazała jednak lęku, on zaś bez protestu pozwolił się zaciągnąć do ponurej sieni.
Jakie to ma znaczenie? – pomyślał, zdjęty nagle straszliwym znużeniem. Czy cokolwiek ma jeszcze jakieś znaczenie?

3. Kobiety jak zwykle wszystko naprawiają

Filadelfia, Chestnut Street 17

William wybiegł z domu niczym błyskawica, zostawiając wszystko w takim stanie, jakby trzasnął piorun. Ja z pewnością czułam się jak ocalała z potężnej nawałnicy, włosy stały mi dęba, nerwy miałam napięte do ostateczności i wymachiwałam rękami w najwyższym wzburzeniu.
Wtedy właśnie weszła Jenny Murray i choć jej widok nie powinien być dla mnie szczególnie wielkim szokiem, odebrało mi mowę. Gapiłam się na moją niegdysiejszą szwagierkę – choć prawdę mówiąc, nadal nią jest. ponieważ Jamie żyje. Żyje.
Niespełna dziesięć minut temu trzymałam go w ramionach, a wspomnienie jego dotyku wciąż jeszcze przyprawiało mnie o dreszcz. Mgliście zdawałam sobie sprawę, że uśmiecham się szeroko jak wariatka, pomimo rozmiaru zniszczeń, przeokropnych scen, cierpienia Williama – o ile tak straszliwy wybuch można nazwać cierpieniem – niebezpieczeństwa, w jakim znalazł się Jamie, oraz mego lekkiego zaciekawienia, co też za chwilę powiedzą na to wszystko Jenny bądź pani Figg, kucharka i gospodyni lorda Johna.
Pani Figg była krągła, lśniła jak wypolerowany heban i miała nieprzyjemny zwyczaj bezszelestnego zachodzenia człowieka od tyłu.
– Co to ma być? – zagrzmiała tuż za plecami Jenny.
– Święci pańscy! – Jenny okręciła się na pięcie, robiąc wielkie oczy i chwytając się za serce. – Na miłość boską, kim pani jest?
– To pani Figg – odezwałam się, czując absurdalną potrzebę śmiechu pomimo – a może na skutek – niedawnych wydarzeń. – Kucharka lorda Johna Greya. Pani Figg – zwróciłam się do niej – to jest pani Murray, moja… hm, moja…
– Twoja szwagierka – oświadczyła Jenny stanowczo, unosząc czarną brew. – O ile z twojej strony nic się nie zmieniło? – Patrzyła na mnie poważnym, szczerym spojrzeniem, a potrzeba śmiechu zamieniła się raptem w równie silną chęć płaczu. Nie przypuszczałam, że akurat ona przyjdzie mi z pomocą w takiej chwili. Odetchnęłam głęboko i wyciągnęłam do niej rękę.
– Ależ oczywiście – zapewniłam. W Szkocji rozstałyśmy się w gniewie, ale kiedyś bardzo ją lubiłam i nie zamierzałam zmarnować okazji, by naprawić nasze stosunki.
Splotła swoje krótkie silne palce z moimi, które uścisnęła mocno, i ten prosty gest sprawił, że raptem było po wszystkim. Nie trzeba przepraszać ani prosić o wybaczenie. Ona nigdy nie musiała nosić maski, tak jak Jamie. Nieco skośne jak u kota niebieskie oczy, takie same jak brata, zdradzały jej uczucia i myśli. Znała teraz prawdę o tym, kim jestem, i wiedziała, że zawsze kochałam i będę kochać jej brata całym sercem i duszą, pomijając tę drobną niedogodność, iż obecnie jestem żoną innego mężczyzny.
Jej pierś zafalowała pod wpływem westchnienia, przymknęła na moment powieki, po czym spojrzała na mnie z uśmiechem. Tylko wargi odrobinę drżały.
– No to pięknie – podsumowała krótko pani Figg.
Zmrużyła oczy i obróciła się wokół własnej osi, oceniając rozmiary katastrofy. Balustrada u szczytu schodów została oderwana, a połamane poręcze, zadrapania na ścianie i krwawe smugi znaczyły drogę, jaką poruszał się William. Na podłodze walały się odłamki kryształowego żyrandola, mieniąc się świątecznie w strudze blasku, napływającego z otwartych na oścież drzwi wejściowych, pękniętych w kilku miejscach i chwiejących się niebezpiecznie na jednym zawiasie.
– Merde na grzance – wymamrotała pani Figg, po czym odwróciła się do mnie gwałtownie, mrużąc jeszcze bardziej paciorkowate oczy. – Gdzie jego lordowska mość?
– A – powiedziałam.
Już widziałam, że łatwo nie pójdzie. Zachowując najwyższą rezerwę w stosunku do większości ludzi, pani Figg była szczerze oddana Johnowi. Z pewnością nie ucieszy jej wieść, że został porwany przez…
– A właśnie, skoro już o tym mowa, to gdzie jest mój brat? – wtrąciła Jenny, rozglądając się dookoła, jakby się spodziewała, że Jamie wygramoli się nagle spod kanapy.
– O – wykrztusiłam. – Hmm. Cóż. – Zapowiadało się trudniej, niż przypuszczałam. Ponieważ…
– I gdzie mój słodki William? – zapytała pani Figg, węsząc w powietrzu. -Był tu, czuję smród tej jego wody kolońskiej, którą skrapia bieliznę. – Z dezaprobatą trąciła czubkiem buta kawał tynku, który odpadł od ściany.
Zaczerpnęłam głęboki haust powietrza, próbując nie tracić resztek zdrowego rozsądku.
– Pani Figg – powiedziałam – czy byłaby pani uprzejma zaparzyć nam wszystkim herbaty?
Usiadłyśmy w salonie, pani Figg zaś krążyła między nim a kuchnią, doglądając gotującej się zupy żółwiowej.
– Szkoda byłoby przypalić żółwika, nie ma co – oznajmiła z powagą, stawiając na stoliku imbryk w żółtym watowanym kubraczku. – Głównie ze względu na ilość sherry, jaką jego lordowska mość lubi w tej zupie. Poszła prawie cała butelka tego zacnego trunku, więc byłaby to niepowetowana strata.
Wnętrzności natychmiast wywróciły mi się na drugą stronę. Zupa żółwiowa z dodatkiem sporej ilości sherry wybitnie kojarzyła mi się z Jamiem, gorączkowym delirium i sposobem, w jaki kołyszący się na falach statek wspomaga akt miłosny. Z kolei kontemplowanie tych wspomnień z pewnością w najmniejszym stopniu nie pomagało skupieniu przed czekającą mnie nieuchronnie rozmową. Potarłam garbek nosa w nadziei rozproszenia niechcianych myśli. Powietrze w domu nadal zdawało się naelektryzowane.
– Skoro już mowa o sherry – przemówiłam – bądź też jakimkolwiek innym gatunku mocnego alkoholu, jaki miałaby pani pod ręką, pani Figg…
Spojrzała na mnie z namysłem, skinęła głową i sięgnęła po stojącą na kredensie karafkę.
– Brandy jest mocniejsza – powiedziała, stawiając ją przede mną.
Jenny przyjrzała mi się uważnie, po czym wzięła karafkę i nalała do mojej filiżanki solidną miarkę alkoholu. Podobnie do swojej.
– Na wszelki wypadek – oznajmiła, unosząc znacząco brew. Przez chwilę byłyśmy zajęte popijaniem z filiżanek. Wydawało mi się, że będzie potrzeba czegoś skuteczniejszego niż wzmocniona brandy herbatka, by ukoić moje skołatane ostatnimi wydarzeniami nerwy – na przykład laudanum albo wielkiej porcji czystej szkockiej whisky – ale gorący, aromatyczny napój bezsprzecznie mi pomógł. Przyjemne ciepło rozlało się po całym ciele.
– O wiele lepiej, prawda? – Jenny odstawiła filiżankę i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
– Może być. – Odetchnęłam i przedstawiłam jej precis porannych wydarzeń.

 
Wesprzyj nas