W dziewiętnastu zabawnych, trzymających w napięciu i bardzo pomysłowych historyjkach znajdziecie odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących funkcjonowania naszego ciała. Książkę pięknie i dowcipnie zilustrowała Nina Hammerle.


Dlaczego szczękamy zębami? Historyjki dla ciekawskich dzieciCzy wiesz, że włożone do nosa ziarnko grochu może tam wykiełkować? Że ślina jest dla ludzkiego organizmu bardzo ważna?

Dlaczego woskowina w uszach musi być gorzka, skąd się biorą kozy w nosie i z jakiego powodu w czasie kataru nawet najlepszy przysmak smakuje jak wata?

Mały Tomek wkłada sobie do nosa mrożony zielony groszek, a jego starszy brat zastanawia się, czy ziarnko może tam wykiełkować. Mikołajek dostrzega kłaczek w pępku taty i próbuje dociec, skąd on się tam wziął. Lenka i jej tata odkrywają, dlaczego ślina jest tak ważna. Lila już wie, dlaczego bywa taka zła, a mały wampir Jaron z przykrością stwierdza, że w czasie kataru nie czuje smaku nawet najlepszego kisielu z czarnej porzeczki, polanego śluzem ze ślimaków.

Będąc dzieckiem, Andrea Schütze interesowała się praktycznie wszystkim. W końcu zdecydowała, że jej głównym i najważniejszym hobby będzie czytanie książek. Od czytania do pisania był tylko krok. Andrea zaczęła tworzyć książki dla dzieci i robi to do dzisiaj. Oprócz tego jest krawcową – ma nawet dyplom czeladnika, skończyła psychologię, ale niestety do tej pory nie nauczyła się pływać i nie zdobyła odznaki konika morskiego.

Nina Hammerle urodziła się w 1974 roku w Amsterdamie. Północny wiatr przywiał ją na południe Austrii do Tyrolu. Miała pięć lat, kiedy postanowiła, że w przyszłości będzie zajmowała się rysowaniem. Realizując dziecięce plany, ukończyła liceum plastyczne w Innsbrucku, a następnie Szkołę Grafiki i Projektowania w Linzu w Austrii. Dzisiaj najchętniej spędza czas nad farbami, kolorowymi wycinankami i literkami. Między innymi dlatego cieszy się, że może pracować jako ilustratorka książek.

Historyjki, które pozwolą dzieciom odkryć niektóre tajemnice ludzkiego ciała.

Andrea Schütze
Dlaczego szczękamy zębami? Historyjki dla ciekawskich dzieci
Ilustracje: Nina Hammerle
Przekład: Dominika Julia Umińska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 5 listopada 2015
kup książkę

Spis treści

Czy strach potrafi sparaliżować? 9
Czy groch może wykiełkować w nosie? 16
Jak paprochy trafiły do pępka taty? 23
Czy wszyscy ludzie puszczają bąki? 27
Dlaczego woskowina w uchu jest gorzka? 33
Skąd się biorą kozy w nosie? 41
Dlaczego kiedy jesteśmy źli, mamy ochotę wrzeszczeć? 46
Dlaczego głos z kasety brzmi inaczej niż na żywo? 54
Skąd się bierze piasek w oczach, gdy chce nam się spać? 60
Po co nam ślina? 68
Dlaczego wszystko smakuje jednakowo, kiedy mamy katar? 75
Czy niewidomi potrafią czytać? 82
Czy siusiu zawsze jest żółte? 89
Co robią łzy? 95
Czy z emocji można dostać mdłości? 102
Kto nocą chodzi po domu? 109
Czy da się pić, wisząc głową w dół? 112
Dlaczego szczękamy zębami? 117
Czy zjedzenie garści soli grozi śmiercią? 123

Uwaga
Zawarte w tej książce historyjki to zabawne odpowiedzi na pytania dotyczące ludzkiego ciała. Zaznaczamy, że nie jest to wyczerpujące omówienie poniższych kwestii, a my nie ponosimy odpowiedzialności za zgodność informacji z najnowszymi badaniami z dziedziny medycyny, biologii i psychologii oraz nauk pokrewnych w szeroko pojętym znaczeniu.

Czy strach potrafi sparaliżować?

Pewnego dnia Amelka przeżyła chwilę grozy. A było to tak:
W sobotę rano rodzina Stawskich oddawała się słodkiemu lenistwu. Wszyscy wstali później niż zwykle i wałęsali się bez celu. Po śniadaniu tata zniknął w ogrodzie, żeby wreszcie naprawić rozpadające się drzwi do szopy. Mama krzątała się po domu, a Jasiek w swoim pokoju słuchał muzyki. Amelka przyniosła tornister, usiadła w kuchni przy stole i zabrała się do odrabiania pracy domowej. Chodziła do pierwszej klasy i na poniedziałek miała dużo zadane. Czas mijał, a Amelka rysowała, ścierała, malowała, wycinała i sklejała.
Nagle wpadł tata i chwytając w biegu swój portfel, oznajmił:
– Muszę iść do marketu z materiałami budowlanymi, poluzowały się śrubki.
I już go nie było.
– Co tata powiedział? – krzyknęła mama.
– Tata powiedział, że mu się poluzowały śrubki – powtórzyła Amelka.
– Aha. – Mama się zaśmiała. – Ja też tak czasem mam.
W kuchni pojawił się Jasiek w sportowym dresie. Wlókł za sobą solidnie wypakowaną torbę i próbował dryblować, tak jakby już kiwał się z przeciwnikiem.
– Ciao – zawołał. – Będę na boisku. Gramy mecz towarzyski! – Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
– Piłko, ahoj! – odpowiedziała mu mama, ponieważ nie przyszło jej do głowy żadne piłkarskie pozdrowienie. Następnie zwróciła się do Amelki: – Posłuchaj, przypomniało mi się, że obiecałam pomóc babci przy nowej zmywarce do naczyń. Przeczytać instrukcję i wyjaśnić jej, jak urządzenie działa. Zostaniesz sama przez pół godziny?
– A mogę w tym czasie oglądać telewizję? – Amelka zrobiła minę mopsa i błagała: – Mamooo, proooszę!
– No dobrze – zgodziła się mama. – Nie mam nic przeciwko temu.
Mama wyszła, a Amelka umościła się na fotelu taty i włączyła kanał dla dzieci.
W domu było bardzo cicho.
Nikt nie sprzątał, nie paplał bez sensu i nie nastawiał głośnej muzyki. Amelka odetchnęła z ulgą. Zostać sama w domu i mieć wreszcie święty spokój – to było bardzo miłe. A kiedy na dodatek okazało się, że nadają jej ulubioną audycję, dziewczynka poczuła się wręcz szczęśliwa. Jak zaczarowana patrzyła na ekran, zapominając o całym świecie.
I wtedy to się stało.
Najpierw Amelka usłyszała głuche dudnienie. Zirytowana hałasem spojrzała w stronę, z której dochodziło stukanie. Nasłuchiwała chwilę. Nic.
Na pewno się po prostu przesłyszała. Ponownie skupiła się na swoim programie. Cichutko zanuciła melodyjkę razem z bohaterem audycji.
Dudnienie powtórzyło się! Teraz jednak dziewczynka wyłowiła uchem jeszcze jeden odgłos. I to bardzo wyraźny.
Usłyszała kroki!
Dochodziły z piwnicy.
Serce Amelki waliło jak oszalałe.
Kroki stawały się coraz cięższe i głośniejsze. Tup, tup, tup. Amelka wstrzymała oddech.
Któż to mógł być? Oprócz niej w domu nie było nikogo. Jasiek na boisku, tata w sklepie, a mama u babci. Amelka była całkiem sama!
Kroki stały się bardzo wyraźne. Ktoś przeszedł przez piwnicę i zmierzał do schodów prowadzących na górę!
Przerażona dziewczynka słyszała, jak kroki zbliżają się i zbliżają: tup, tup, tup, schodek po schodku. Nie potrafiła zebrać myśli. Drzwi do piwnicy dzieliło od drzwi do salonu jedynie parę metrów. Wystarczyło lekko odchylić głowę i już znajdowały się w zasięgu wzroku.
„Pomocy! Ratunku! – tłukło się jej w głowie. – Mamo! Co ja mam robić?!”
Naraz uświadomiła sobie, że już za kilka sekund skradający się potwór otworzy drzwi i wedrze się do pokoju. Tymczasem kroki zatrzymały się na najwyższym stopniu schodów.
Dłonie Amelki stały się zimne jak lód. Poczuła, że cała zlewa się łaskocącym i gryzącym potem. Zimny strumień wędrował wzdłuż kręgosłupa, miała wrażenie, że ktoś włożył jej za kołnierz śniegową kulę, która topiąc się, spływa w dół.
W uszach czuła głośne dudnienie – w rytmie szaleńczo miotającego się w piersi serca. Szuchchch, szuchchch. Amelka z trudem łapała oddech.
W głowie miała tę jedną jedyną myśl: „Szybko! Uciekaj! Uciekaj – uciekaj –uciekaj! Szybciej dobiegniesz do drzwi na taras, niż potwór otworzy drzwi od piwnicy i znajdzie się obok ciebie! Uda ci się!”.
Ale paniczny strach nie pozwalał jej wykonać żadnego ruchu. No i do tego nagle poczuła, że koniecznie musi pójść do toalety!
Kątem oka dostrzegła nieznaczny ruch klamki. Bała się okropnie. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bała.
„Biegnij, uciekaj, szybko – szybko – szybko!” – jakiś głos w głowie nakazywał jej odwrót.
Chciała krzyczeć i zerwać się z miejsca. Ale co to?
Nie mogła wydobyć głosu, mimo że otworzyła usta i próbowała krzyczeć. W jednej chwili opuściły ją wszystkie siły, a jej ciało zrobiło się ciężkie i bezwładne. Miała wrażenie, że ktoś okrył jej nogi ważącym tonę, zimnym kocem i mocno wcisnął je w fotel. Nie była w stanie się poruszyć.
Nie czuła własnych nóg! Stały się niczym wielkie kłody drewna; jakby nie były już częścią jej ciała!
Amelka siedziała w fotelu taty jak sparaliżowana i nic nie mogła zrobić. Ani wołać pomocy, ani uciekać.
To było straszne uczucie! Ktokolwiek by teraz wyszedł z piwnicy, dziewczynka nie potrafiła przed nim uciec, choć bardzo tego chciała. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wtem drzwi od piwnicy otworzyły się z impetem. Amelka próbowała przynajmniej zamknąć oczy, ale nie mogła. Wstrzymała oddech i miała tylko nadzieję, że jakimś cudem stanie się niewidzialna dla potwora.

Pyk, pyk – zza drzwi dobiegł ją odgłos pękającego balonu z gumy do żucia. A następnie do pokoju wpadł jej brat. Jasiek!
To był po prostu Jasiek!
– Zapomniałem czegoś – mruknął, żując gumę, i pognał schodami na górę.
Drżąc ciągle, Amelka wypuściła z głośnym sykiem powietrze.
Przez chwilę nie była w stanie nic zrobić, wsłuchiwała się tylko w szumy i dudnienie w swojej głowie. Powoli odgłosy cichły.
Jej serce również zaczęło się uspokajać. Wracało stopniowo czucie w sparaliżowanych nogach. Teraz bolały, jak po długim marszu.
Oblizała spierzchnięte wargi, w wyschniętym gardle pojawiła się odrobina śliny.
– Ależ z niego supergłupkowaty megagłupek! – wymamrotała cicho.
Ręka ściskająca pilot od telewizora drżała, kiedy nastawiała odbiornik nieco głośniej. Chciała dalej oglądać program. Ale nie sprawiało jej to już żadnej przyjemności. Bo dręczyła ją natrętna myśl: jak to możliwe, że naprawdę nie mogła się przez krótką chwilę poruszyć, mimo że bardzo tego chciała?
Wieczorem Amelka poprosiła mamę o wyjaśnienie.
– Hm – zastanawiała się mama. – To zjawisko występuje w świecie zwierząt. Otóż odkryto, że wiele z nich ma pewne wrodzone cechy, które sprawiają, że w sytuacjach wywołujących strach zwierzę reaguje automatycznie w ściśle określony sposób. Niektórym z nich przydarza się właśnie to, co zaobserwowałaś dziś u siebie: są jak sparaliżowane. Nazywa się to również odruchem symulowania śmierci. Jest to bardzo praktyczna umiejętność, ponieważ większość drapieżników reaguje na ruch i odgłosy.
– Ja też się podobnie zachowuję, gdy gramy w chowanego – przypomniała sobie Amelka. – Kiedy ten, kto szuka, zbliża się do mnie, wstrzymuję oddech.
– No widzisz – potwierdziła mama. – Ale ludzie symulują własną śmierć w razie niebezpieczeństwa raczej rzadko. Człowiek potrafi na ogół coś wymyślić i mądrze zareagować, umie znaleźć wyjście z sytuacji.
– Ja cały czas się zastanawiałam – westchnęła Amelka. – I to jak szalona. Chciałam uciekać przez drzwi na taras…
– I to była bardzo mądra decyzja – pochwaliła mama.
– …ale nie mogłam. Czy naprawdę byłam sparaliżowana? Tak jak ci co jeżdżą na wózku inwalidzkim?
– Oczywiście, że nie. Przecież ten paraliż trwał tylko parę chwil. Nie, nie, to była część planu ratunkowego systemu nerwowego, który ma za zadanie cię chronić. Zaraz ci to wyjaśnię: kiedy twoje ciało zauważyło, jak bardzo się boisz, pomyślało sobie, że to niezły sposób, żeby cię uspokoić i w ten sposób obronić. Żeby w tym wielkim fotelu nikt cię nie zauważył. Żebyś po prostu była niewidzialna. Na przykład dla bardzo złego Jaśka, który pewnego dnia zapomni swojej głowy. Jak to dobrze, że ma ją przyrośniętą do ciała – zaśmiała się mama i opatuliła Amelkę kołdrą.
– Wyobraź sobie, jak bym się wystraszyła, gdyby Jasiek naprawdę wyszedł z piwnicy bez głowy – powiedziała Amelka.
I obie wybuchnęły śmiechem, mimo że wizja była dość makabryczna.

Czy groch może wykiełkować w nosie?

Cześć! Mam na imię Mikołaj. Opowiem ci bardzo ciekawą historię o tym, co się dzisiaj działo u mnie w domu.
Wróciłem po lekcjach i rozmawiałem z mamą o szkole. Niedługo będę już chodził do czwartej klasy. No tak, najpierw musiałbym jeszcze pójść do trzeciej i do drugiej… Ale to nieważne.
No więc ja opowiadałem, mama gotowała obiad, a mój młodszy brat Tomek pełzał sobie po podłodze. I wszystko, co na niej znalazł, wkładał sobie do buzi. Moje sandały na przykład i okruszki, i koty z kurzu, ścierkę, która spadła na podłogę, i długopis. Wyglądało na to, że bardzo mu to wszystko smakuje, bo radośnie gulgotał. Mama odebrała mu ścierkę, długopis i sandały. A potem wyciągnęła mu z buzi kłaki kurzu. Na to Tomek zareagował głośnym płaczem. Nie spodobało mu się to najwyraźniej!
Pokiwałem szybko palcami u stóp. Tomek zaczął się głośno śmiać, chwycił mnie za stopę i wsadził sobie do buzi mój wielki palec.
No i ugryzł mnie. A ponieważ Tomek niczym chomik ma już dwa zęby na górze i dwa na dole, zabolało mnie piekielnie, że aż krzyknąłem, i natychmiast zabrałem mu palec. Tomek znów się rozpłakał, ale nie ze złości, tylko dlatego, że skaleczył się w wargi, gdy wyciągałem palec.
Oczywiście nie chciałem, żeby tak się stało, i bardzo było mi żal malucha. Mama wzięła go na ręce i pocieszała, jak umiała. Otworzyła zamrażarkę, wyciągnęła torbę mrożonego groszku i przełożyła kilka zielonych kulek do małej plastikowej torebki. I to wszystko zrobiła jedną ręką! Tomek darł się jak opętany i mieszaniną krwi, łez, smarków i śliny dokładnie zapaćkał mamy T-shirt.
Ja tymczasem oglądałem swój nieźle pokiereszowany palec. Nie był zakrwawiony, ale bolał mimo wszystko!
Mama przyłożyła torebkę z groszkiem do ust Tomka i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mój braciszek przestał płakać. Zamiast tego chwycił torebkę i zaczął nią wymachiwać, wydając radosne kwiknięcia. Żadne inne dziecko nie potrafi tak szybko przechodzić od płaczu do śmiechu jak mój brat. Naprawdę!
Mama próbowała odebrać mu torebkę, ale Tomek wczepił się w nią obiema rączkami i nie puszczał. Mama napełniła więc grochem inną torebkę. Potem posadziła mi Tomka na kolana i, podając mi woreczek z groszkiem, powiedziała:
– Przyłóż mu delikatnie do warg.
A potem próbowała uratować ryż przed przypaleniem się. Niestety, było już za późno. W kuchni śmierdziało piekielnie spalenizną i mama musiała szybko otworzyć okna, bo inaczej włączyłyby się czujniki dymu, a one wyją tak głośno, że aż uszy bolą.
Nie było łatwo przyłożyć Tomkowi torebkę do ust. Cały czas odpychał moją rękę swoimi malutkimi dłońmi, bardzo się przy tym denerwując.
– Wcale mu się to nie podoba – powiedziałem. – Ale to skaleczenie nie jest chyba takie groźne, prawda?
Mama obejrzała dokładnie wargi Tomka. Krew przestała już płynąć, więc posadziła go na podłodze. A ponieważ ryż się przypalił, mama po prostu wsypała resztę groszku z torebki do garnuszka. Tomek wpełzł tymczasem pod stół i zajmował się czymś z wielkim zainteresowaniem. Był bardzo zadowolony i spokojny. Moje wyrzuty sumienia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Po dłuższej chwili mama podała obiad: nałożyła nam na talerze groszek, paluszki rybne i mizerię. A Tomek dostał purée z ziemniaka z masłem.
– Tomeczku, chodź do Mikołaja. Am, am. Hmmm, jakie pyszne! – zawołałem Tomka, chowając na wszelki wypadek palce u stóp.
Ale mój braciszek w ogóle nie reagował, mimo że właściwie zawsze był głodny. Pod stołem panowała podejrzana cisza.
Trzeba wam wiedzieć, że moi rodzice byli dość dziwni: zawsze im było za głośno, gdy ja i Tomek bawiliśmy się w najlepsze, szalejąc i krzycząc. Ale kiedy przestawaliśmy szaleć i wrzeszczeć, zaczynali się martwić, że coś jest nie w porządku. Teraz też mama zastygła bez ruchu z talerzem z kartoflaną mazią w ręce.
– Tomek siedzi tak cicho. Coś mi się tu nie podoba – powiedziała, zaglądając pod stół. A ja za nią.
Naszym oczom przedstawił się następujący widok: Tomek siedział zadowolony na podłodze i jeden po drugim wkładał sobie zielone groszki do nosa. Usta trzymał szeroko otwarte. Musiał jakoś oddychać, a nos miał przecież zapchany. Spojrzał na nas i uśmiechnął się z dumą.
– Ma, ma – zawołał i chciał również mnie dać jeden groszek.
– Wielkie nieba! – westchnęła mama.
Prawie się roześmiałem. Co też mamie się tak bardzo podoba w zabawie Tomka? Ale mama bardzo ostrożnie i powoli wyciągnęła mojego brata spod stołu.
– W żadnym wypadku nie może się przestraszyć, bo inaczej wciągnie je wszystkie głęboko – szepnęła.
A następnie posadziła Tomka na jego krzesełku i próbowała wyciągnąć mu groszki z nosa. Ale Tomek wolał zatrzymać swoje kulki i bardzo go złościła ta mamy grzebanina. W końcu zaczął płakać, ale w jego nosku tkwił jeszcze jeden groszek. Bardzo głęboko.
– Jak się rozmrozi, to wypadnie mu jak taka wielka zielona koza – uspokajałem mamę.
Ale jej to nie przekonało. Natychmiast pojechała z Tomkiem
do szpitala dziecięcego. Jeślibym nie zdążył wsiąść do samochodu, na pewno by o mnie po prostu zapomniała!
Mój braciszek dostał napadu wściekłości, gdy lekarka metalową długą pęsetą próbowała wyciągnąć mu kulkę z nosa. Wystarczyło, że zbliżyła przyrząd do jego twarzy. Ale wreszcie udało jej się.
Mama natychmiast wetknęła Tomkowi smoka do buzi i mój brat zasnął, pomrukując cicho z zadowoleniem.
Lekarka zbierała się do wyjścia, ale zdążyłem jej jeszcze zadać jedno ważne pytanie. Mianowicie, czy gdyby groch został w nosie Tomka, to mógłby wykiełkować?
– Masz szczęście, że to na mnie trafiłeś – powiedziała pani doktor. – Zanim zdecydowałam się zostać lekarzem, chciałam być ogrodnikiem. I dlatego znam odpowiedź na twoje pytanie: po pierwsze groszek w nosie twojego brata był już ugotowany i na dodatek zamrożony. Więc nawet gdybyś posadził go do doniczki z ziemią, też nie puściłby korzeni, ponieważ zarodek w ziarenku był już martwy.
– A po drugie? – zapytałem.
– Po drugie każde nasionko potrzebuje do kiełkowania odpowiednich warunków. Groch na przykład potrzebuje wilgoci, ciemności, ciepła i powietrza.
– Przecież to wszystko jest w nosie Tomka – zawołałem. – On ma wiecznie katar, a więc jest w nosie woda. Powietrze bierze się z oddychania, a ciepło i ciemno jest tam zawsze.
Lekarka uśmiechnęła się.
– Taaak… Rzeczywiście, masz rację. W nosie Tomka panują idealne warunki do kiełkowania grochu, niestety. Kiedy suche ziarnko, a więc takie, które ma jeszcze żywy zarodek, dostałoby się do niego i przebywało tam odpowiednio długo, teoretycznie mogłoby wykiełkować. Ale już samo to, że groszek napęczniałby pod wpływem wilgoci, byłoby bardzo niemiłe i sprawiałoby Tomkowi ból. Poza tym organizm broni się nie tylko przed bakteriami i wirusami, ale również przed innymi intruzami, takimi jak na przykład kiełkujący groch. Twój brat zaraz dostałby nieprzyjemnego śluzowego kataru i z pewnością nos zacząłby mu krwawić.
– Biedny Tomek – powiedziałem.
Lekarka skinęła głową.
– Z grochem jest tak jak z innymi nasionami: żeby utworzyć korzenie, potrzebują ziemi. Zarodek stawałby się w poszukiwaniu gleby coraz dłuższy i dłuższy, a wtedy prędzej czy później coś byśmy na  to zaradzili. – Pani doktor pochyliła się w moją stronę i szepnęła: – Pewnego razu w Ameryce zdarzył się taki wypadek, że jakiś człowiek wciągnął nosem ziarenko grochu prosto do płuc. I to ziarnko wykiełkowało! Mężczyzna trafił do szpitala, ponieważ dziwnie kaszlał. Lekarze bardzo się zdziwili, kiedy na zdjęciu rentgenowskim zobaczyli kiełkujący groch. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili: jeszcze trochę i płuco przestałoby pracować, ponieważ nasz organizm nie znosi intruzów.
Akcja z moim młodszym bratem trwała całe popołudnie. Wróciliśmy do domu akurat w samą porę, by iść do łóżek. Mama odgrzała obiad, przeczytała bajkę i wysłała mnie do łazienki, żebym umył zęby.
A o tym, co tam przeżyłem, opowiem wam w następnej historyjce.

 
Wesprzyj nas