Znakomicie napisana historia 10. Dywizji Górskiej Armii Stanów Zjednoczonych i ludzi, którzy ją tworzyli. Fascynująca lektura dla miłośników historii, alpinizmu i narciarstwa.


Wybuch II wojny światowej i sukcesy jednostek fińskich i niemieckich ukazały wartość oddziałów przygotowanych do walki w górach i w ekstremalnych warunkach pogodowych. W USA taka elitarna jednostka powstała w niezwykły sposób.

Pod koniec lat trzydziestych XX wieku wspinaczka i narciarstwo były tam stosunkowo mało znane i popularne. 10. Dywizję Górską – jednostkę pod każdym względem wyjątkową – stworzyli ochotnicy, ludzie z pasją: sportowcy, ratownicy górscy, miłośnicy wspinaczki i jazdy na nartach, studenci. Jako ostatnia amerykańska dywizja trafiła na front w Europie, lecz zapisała tam piękną kartę, tocząc krwawe walki na linii Gotów. Atak na niedostępne według Niemców urwisko, który przełamał ich obronę w Apeninach, był pokazem bohaterstwa, niezwykłych umiejętności alpinistycznych i pomysłowości.

Wspinaczka ku zwycięstwu to jednak nie tylko opowieść o jednostce, jej szkoleniu i walkach. To również z pasją opowiedziana historia tworzących ją ludzi – choćby Davida Browera, szefa organizacji Sierra Club, Billa Bowermana, założyciela firmy Nike czy Friedla Pfeifera, współtwórcy ośrodka narciarskiego w Aspen – którzy jeszcze długo po wojnie wywierali wielki wpływ na rozwój sportu i życie w Stanach Zjednoczonych.

Film na podstawie książki Sheltona wyprodukuje Robert Redford.

***

Dzięki Bogu, że ktoś nareszcie opowiedział historię 10. Dywizji Górskiej. Miałem zaszczyt i przyjemność uczyć się od niektórych osób wymienionych i cytowanych w tej książce i mogę powiedzieć, że Wspinaczka ku zwycięstwu oddaje sprawiedliwość ich wyczynom, pokazując też, że ich zdobyte na wojnie odwaga, wytrwałość i pomysłowość przysłużyły się później, już w powojennej Ameryce, rozwojowi narciarstwa i wypoczynku na świeżym powietrzu. Peter Shelton opowiada o nich w sposób tak żywy, wzruszający i porywający, że nie sposób przerwać lektury.
– Dick Bass, współautor “Seven Summits” i założyciel Snowbird Ski Resort

To historia narodzin amerykańskiej przygody pośród szczytów górskich, wciągający, choć mało znany skrawek historii II wojny światowej. Shelton czyni nas świadkami odwagi młodych ludzi, którzy uczą się, jak jeździć, wspinać się i przetrwać w przerażająco zimnym i wrogim środowisku. Ta opowieść sprawi, że na zmianę będziesz śmiać się w głos i zaciskać pięści ze zdenerwowania, czytając o ich licznych przygodach czy dramatycznej nocnej wspinaczce na urwisko na terytorium wroga. Fantastyczna relacja, znakomicie opowiedziana. Polecam ją z całego serca.
– David Breashears, autor “High Exposure”, współreżyser IMAX-owego hitu “Everest”

Czytanie Wspinaczki ku zwycięstwu jest jak objawienie. Shelton, pisząc typowym dla siebie klarownym i wciągającym stylem, przywołuje żywe wspomnienia członków 10. Dywizji Górskiej. To drobiazgowe studia nad tematem i bardzo dobrze udokumentowana praca, satysfakcjonująca i warta przeczytania.
– Otto Lang, znany twórca filmowy, autor filmu dokumentalnego “Around the World in 90 Years”

Sandi Kahn Shelton
Wspinaczka ku zwycięstwu
Przekład: Urszula Gardner
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 15 września 2015


Prolog

John Jennings, dwudziestojednoletni żołnierz 87. pułku 10. Dywizji Górskiej, przytrzymał nartę i wsunął nosek skórzanego buta w szczęki. Następnie po omacku sięgnął do koluszka i umocował je na pięcie. Wreszcie – z charakterystycznym, znajomym kliknięciem – zatrzasnął wiązanie, przytwierdzając but do narty. Uklęknąwszy, powtórzył wszystko z drugą nogą. Był styczeń 1945 roku. Śnieg pokrywał brukowane uliczki Vidiciatico, pamiętającej czasy średniowiecza maleńkiej miejscowości w Apeninach Północnych. Parę kilometrów dalej na północ, wzdłuż wysokiego pasma górskiego, Niemcy zajęli jakiś czas temu pozycje obronne, które amerykańscy stratedzy określali mianem linii Gotów.
Tutejsze góry przypominały Jenningsowi wzgórza otaczające Hanover w New Hampshire, gdzie studiował przez trzy semestry w Dartmouth College, zanim w lutym 1943 roku zgłosił się do armii. Monte Belvedere, szczyt widniejący na wprost Vidiciatico, kończył się łagodnym, lekko pofałdowanym zboczem na wysokości 1160 m. Tu i ówdzie stok rzeźbiły głębokie parowy, jednakże większość terenu pokrywała szachownica pochyłych pól uprawnych i sadów. O tej porze roku, w połowie zimy, pola leżały oczywiście uśpione pod grubą pokrywą śniegu. Rozjaśniane blaskiem niepełnej tarczy księżyca pojedyncze kryształki migotały pośród cieni. Była to jedna z tych nocy, którymi Jennings zachwycał się w rodzinnym Massachusetts. Uważał ją za piękną nawet tutaj, pomimo śmiertelnie niebezpiecznej gry, którą toczył.
Jenningsa i pozostałych dziewięciu żołnierzy jego patrolu czekała – przynajmniej przez część nocy – jazda po otwartej przestrzeni, dlatego wszyscy mieli na sobie kamuflażowe białe stroje: sięgające do kolan ocieplane kurtki z kapturem włożone na zwykłe mundury khaki. Białe były również ich narty i bambusowe kijki, a wierzchnia strona plecaków wtapiała się w otoczenie dzięki biało-szarej panterce. Jednakże znaczna część sprzętu, opracowanego specjalnie na potrzeby 10. Dywizji Górskiej w trakcie szkolenia w Kolorado, nie dotarła do Włoch. A nawet jeśli dotarła, nie została dostarczona na linię frontu. Tak więc żołnierze musieli się obyć bez butów górskich na gumowej bieżnikowanej podeszwie i robionych na specjalne zamówienie plecaków. Nie mieli białych spodni ani białych płóciennych getrów, które by chroniły ich nogi przed śniegiem. Nie mogli też liczyć na wysokie czteroosobowe namioty i przytulne, grube puchowe śpiwory, których nie były w stanie zastąpić cienkie armijne koce. Na szczęście w większości zostali zakwaterowani pod dachem, z dala od oczu niemieckich czujek – w stodołach i domach okolicznych wieśniaków. Ponieważ sierżant kwatermistrzostwa – ten sam, który zdołał im załatwić we Florencji narty i parki – nie skombinował smaru do nart, żołnierze patrolu Jenningsa nawoskowali deski świecami „pożyczonymi” od Włochów. O północy wymknęli się z Vidiciatico i skierowali w stronę Monte Belvedere. Jennings pomyślał, że dobrze mieć znów narty na nogach.
Na studiach był wszechstronnym narciarzem: uprawiał skoki, biegi, zjazd i slalom. Ale po Pearl Harbor nie od razu zainteresował się nowo utworzonymi w armii USA oddziałami narciarskimi. Pierwotnie pragnął wstąpić do marynarki wojennej. Rodzina jego matki wywodziła się znad amerykańskiego – leżącego w Vermoncie – brzegu jeziora Champlain, a dokładnie z okolicy, gdzie jesienią 1814 roku, w trakcie wojny Jamesa Madisona, stoczono bitwę pod Plattsburghiem. Nasłuchał się więc od krewnych opowieści o Brytyjczykach, którzy przekraczali kanadyjsko-amerykańską granicę na jeziorze, by grabić amerykańskie farmy, aż zostali definitywnie rozgromieni podczas „bitwy morskiej” na jeziorze Champlain. Mniej liczna flotylla amerykańska odniosła niekwestionowane zwycięstwo, zapobiegając tym samym inwazji na stan Nowy Jork poprzez dolinę rzeki Hudson. Z tego względu służba w marynarce wydawała się Jenningsowi wyjątkowo atrakcyjna. Nie został jednak do niej przyjęty, ponieważ nosił okulary. Ostatecznie zgłosił się do 10. Dywizji Górskiej. „Przynajmniej” – tłumaczył mu ojciec, myląc się, jak się okazało – „nie wyślą cię za ocean”.
Żołnierze jechali w ciszy, posuwając się gęsiego po terenie rozświetlonym blaskiem księżyca i porośniętym niezbyt gęsto bezlistnymi dębami i kasztanami. Następujące po sobie cieplejsze dni i mroźne noce sprawiły, że na powierzchni śniegu pojawiła się zmrożona warstewka. Na ogół wytrzymywała ona ciężar narciarzy. Od czasu do czasu jednak załamywała się, a wtedy zapadali się razem z nartami po kolana w śnieżny puch. Bez nart nie zdołaliby pokonać nawet stu metrów – każdy zwyczajnie by ugrzązł. Jennings uginał się pod brzemieniem ręcznego karabinu maszynowego Browninga (BAR), ważącej swoje, aczkolwiek godnej zaufania broni jeszcze z czasów I wojny światowej. Jej siła ognia mieściła się gdzieś pomiędzy ciężkim karabinem maszynowym, który byłby zbyt nieporęczny dla narciarza, a standardowym w armii USA karabinem samopowtarzalnym M1. Browning miał dwudziestonabojowy magazynek i pozwalał strzelać pojedynczo lub seriami. Nadal jednak ważył prawie dziesięć kilogramów, ponad dwa razy tyle co M1, a Jenningsa dodatkowo obciążał dziewięciokilogramowy pas z ładownicami do amunicji 7,62 mm.
Właśnie dlatego zapadał się w śniegu częściej niż pozostali, tracąc energię na uwalnianie czubków nart. Nie brakowało mu jednak sił ani umiejętności. Już w szkole średniej Cushing Academy mierzył 182 centymetry i ważył 80 kilogramów. Drużyna futbolowa, której był członkiem, w 1939 roku nigdy nie przegrała ani nie zremisowała, wysuwając się na czoło ligi wszystkich prywatnych szkół Nowej Anglii. Narciarstwo uprawiał od lat i reprezentował Cushing Academy podczas zawodów. To wszystko sprawiło, że w Camp Hale trafił do elitarnej Mountain Training Group (MTG) – ekipy szkoleniowców, którzy układali i wdrażali program narciarstwa i wspinaczki wysokogórskiej oraz prowadzili ćwiczenia w terenie, pośród skał i śniegu. Jennings wrócił teraz myślami do sielskich czasów w Kolorado. Wojna wydawała mu się nierzeczywista zarówno wtedy, jak i obecnie – przynajmniej tak to odbierał w głębi ducha. 10. Dywizja Górska przebywała na froncie zaledwie od paru dni. Oprócz patroli żołnierze nie mieli wiele do roboty, jeśli nie liczyć ukrywania się przed wrogiem i dbania o ciepło. Jak dotąd Jennings nie strzelił jeszcze ani razu ze swego browninga.
Przez trzy godziny kluczyli między drzewami, podążając w górę zbocza ku celowi, którym była zachodnia flanka Monte Belvedere. Zmierzali do opuszczonego gospodarstwa nieopodal grani. Czy Niemcy tam są? Jeśli tak, ilu ich jest? Od jak dawna zajmują swoje pozycje? Zdążyli się okopać czy raczej wkrótce będą ruszać dalej?… Nie chodziło o nawiązanie walki ani o zdobycie terenu. Żadna ze stron nie myślała o ofensywie o tej porze roku. Mróz i śnieg unieruchomiły zarówno pojazdy, jak i artylerię, doprowadzając do sytuacji patowej. Mimo to i Amerykanie, i Niemcy niemal co noc wysyłali patrole za linie wroga, starając się jak najlepiej rozeznać lub pojmać jeńca, jeśli akurat dopisało im szczęście.
Większość patroli nigdy nie otworzyła ognia. Sanitariusz Bud Lovett dołączył do porannego zwiadu narciarskiego na zachodnim stoku Monte Belvedere, nieopodal miasteczka Bagni di Lucca. Dalsza droga pod górę obyła się bez niespodzianek, aż nieco po wschodzie słońca natknęli się na samotnego Niemca w zimowym kamuflażu na szczycie pobliskiego wzniesienia. Ponieważ kazano im brać jeńców, dowódca oddziału zawołał do Niemca, aby się zatrzymał, podniósł ręce i „poddał się”. Minęło jedno uderzenie serca. I drugie. A potem Niemiec obrócił raptownie narty o dziewięćdziesiąt stopni i poszusował w dół stromego zbocza. „Zupełnie jak na lodowcu Tuckerman Ravine” – ocenił Lovett, który następująco skwitował ten pokaz: – „Czuł się na deskach jak ryba w wodzie”. Amerykanie byli pod tak wielkim wrażeniem umiejętności wroga, że żaden nawet nie pomyślał, aby strzelić do niego.
Gdy dotarli w końcu do opuszczonego gospodarstwa, dowódca kazał im zająć pozycje na leżącym w dole polu. Uzbrojony w browninga Jennings ukrył się w stogu siana, skąd miał osłaniać dwóch zwiadowców przekradających się w stronę budynków. Nie rozumiał decyzji dowódcy. Z kryjówki doskonale słyszał Niemców, którzy rozmawiając, kopali w skalistym podłożu – niewykluczone, że przygotowywali stanowisko karabinu maszynowego. Amerykanie powinni się raczej wycofywać, korzystając z tego, że nadal było dość ciemno. Tkwili pod samym nosem wroga i z każdą chwilą rosło niebezpieczeństwo, że zostaną zauważeni.
Niebo na wschodzie pojaśniało. Cienie nabierały ostrości, w miarę jak śnieg coraz bardziej lśnił. Sekundy zdawały się minutami, minuty zaś ciążyły w obu kierunkach, ku pamięci i strachowi. „Co tak długo?” – zastanawiał się Jennings. – „Przecież nie weźmiemy jeńca w biały dzień. Mają nas tutaj jak na dłoni. W promieniu parudziesięciu metrów ani jednego drzewa. Żadnej kryjówki. Dość, że wróg dysponuje choć jednym karabinem maszynowym… Dlaczego tamci dwaj się nie pośpieszą?” Jednakże Jennings, który był starszym szeregowym, nie miał nic do powiedzenia. Mógł co najwyżej przestąpić z nogi na nogę – z nartami wciąż u stóp – by zmienić pozycję na odrobinę wygodniejszą.
I musiał czekać. Nie zgłosił się na ochotnika do tych patroli. W Vidiciatico wypatrzył go oficer wywiadu 2. batalionu i – rozpoznawszy w nim narciarza z Dartmouth College i szkoleniowca z MTG – zgłosił do nocnych patroli. Aż do tej pory Jennings tego nie żałował. Nie miał nic przeciwko szusowaniu z ciężkim sprzętem, w końcu był do tego szkolony, ale to przedłużające się w nieskończoność czekanie…
Gdy zwiadowcy wreszcie wrócili, było już niemal całkiem jasno. Jennings przerzucił browninga na plecy i odepchnąwszy się mocno kijkami, poszusował w dół zbocza tak szybko, jak umiał. Żołnierze ścigali się ze słońcem w drodze ku linii drzew otaczających pole, pewni, że wróg zdążył ich już zauważyć. Jennings musiał walczyć o utrzymanie równowagi na łamiącej się pod jego ciężarem zlodowaciałej pokrywie śnieżnej. Powolna wspinaczka po zdradliwym śniegu bardzo się różniła od tej błyskawicznej ucieczki. Ciężar erkaemu groził w każdej chwili upadkiem na twarz. W dodatku właśnie wjechali między pierwsze rachityczne drzewka, niewiele większe od tyczek, które musieli omijać na prawo i lewo. „To chyba najtrudniejszy slalom, w jakim kiedykolwiek brałem udział” – pomyślał w pewnej chwili Jennings. Moment później zobaczył po obu swoich stronach obłoczki śnieżnego pyłu podrywane w powietrze kulami broni maszynowej. A więc Niemcy jednak ich odkryli.
Kule siekły śnieg dającym się łatwo przewidzieć wzorem tuż za plecami uciekających Amerykanów. Gdyby którykolwiek z nich się przewrócił, z całą pewnością zginąłby na miejscu. Jennings kątem oka widział swoich towarzyszy broni, w dalszym ciągu wyprostowanych, umykających jak jeden mąż.
Pracując mdlejącymi nogami, przy akompaniamencie śpiewu mknących nart Jennings wyminął ostatni dąbczak i zniknął z oczu nieprzyjacielowi. Tym razem im się udało. Mogli nieśpiesznie wrócić po swoich śladach, zupełnie jakby byli na wycieczce narciarskiej w górach Berkshire czy Adirondack, za własne linie – do obozu i tego, co szykowała dla nich przyszłość.

 
Wesprzyj nas