VIP room to pierwszy tom nowego cyklu mistrza ze Sztokholmu, którego nazwisko jest wymieniane zaraz po Stiegu Larssonie wśród autorów gatunku. To zupełnie nowy mroczny świat, znakomicie opisany – porywająca lektura.


Najdan, zwany Teddym, po ośmiu latach wychodzi z więzienia. Jest innym człowiekiem i chce zerwać z kryminalnym półświatkiem. Ale jest też zupełnie spłukany. Urzędy zatrudnienia to jakiś żart, musi więc zamieszkać u siostry i żadne z nich nie tryska z tego powodu szczęściem. Sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy do Teddy’ego dzwoni dawny kompan, Wiking, z wiadomością, że musi spłacić stary dług. I że ma tydzień na oddanie trzystu tysięcy koron.

Teddy nieoczekiwanie dostaje propozycję pracy. Ma pomóc wyśledzić porywacza młodego biznesmena, Philipa Schale, którego rodzice zamiast iść na policję, zwracają się o pomoc do kancelarii adwokackiej. Teddy chce być jak najdalej od kryminalnych spraw, ale kiedy Wiking zaczyna grozić jego rodzinie, przyjmuje zlecenie. Jego partnerką zostaje młoda wschodząca gwiazda adwokatury, Emelie. Trudno o bardziej niedopasowaną parę detektywów, ale mimo wielu różnic, dobrze im się razem pracuje. Wkrótce trafiają na ślad porwanego, którego przeszłość okazuje się niezbyt kryształowa, ale „brudne sprawy” nie mogą być ujawnione – w końcu rodzina Schale’ów należy do uprzywilejowanej szwedzkiej elity finansowej – „tej części Szwedów, którzy zawsze przebywali w społecznym VIP roomie.

Od tego, czy Emelie dobrze wykona zadanie, zależy jej kariera, Teddy chce po prostu pozbyć się długów. Ale czy dlatego go wybrano? Szef kancelarii wie o nim coś, czego nie wie nikt inny…

***

VIP room to pierwszy tom nowego cyklu mistrza ze Sztokholmu, którego nazwisko jest wymieniane zaraz po Stiegu Larssonie wśród autorów gatunku. Jak się powszechnie podkreśla, do świetnego odbioru jego książek na świecie niewątpliwie przyczyniła się popularność skandynawskich kryminałów, ale on sam nie chce odcinać kuponów od dokonań poprzedników. Przede wszystkim ucieka od często powielanego schematu, czyli dochodzenia do rozwiązania od momentu zbrodni przez towarzyszenie detektywowi w odkrywaniu zabójcy. Jego interesuje punkt widzenia przestępcy, zastanawia się, co powoduje człowiekiem, że decyduje się przejść „na ciemną stronę”. Wiedzę na temat tego środowiska czerpie przede wszystkim ze swojej pracy jako adwokat. Na co dzień spotyka osoby ze sztokholmskiego półświatka, czyta policyjne raporty dotyczące przestępczości zorganizowanej, handlu ludźmi i biznesu narkotykowego.

Stara się jak najlepiej oddać realia i jest świetnym obserwatorem otaczającej rzeczywistości – Sztokholm to równoprawny bohater jego książek. Portretuje kosmopolityczny charakter miasta, pokazuje miejsca spoza turystycznych szlaków. Jego Sztokholm daleki jest od wyobrażeń państwa opiekuńczego, bezpiecznego, do którego przyzwyczaiły nas obrazki z lat ’70. i ’80 ubiegłego stulecia. Opisuje problemy, z którymi zmagają się mieszkańcy wielkich miast – kwestie ekonomiczne, problemy z zatrudnieniem, rosnące ceny mieszkań czy wzrost przestępczości.

Przede wszystkim interesuje go środowisko imigrantów, którzy stanowią jedną piątą mieszkańców tej metropolii. Zgodnie z policyjnymi raportami, obcokrajowcy cztery razy częściej niż rodowici Szwedzi zostają aresztowani w związku z działalnością kryminalną. Bohater książki VIP room – Teddy – jest z pochodzenia Serbem. To licznie reprezentowana mniejszość – wielu uczestników wojny na terenie byłej Jugosławii znalazło tutaj schronienie. Dostęp do broni, poczucie wyobcowania („jestem Szwedem, ale moim domem na zawsze pozostanie Belgrad”) w uporządkowanym, demokratycznym kraju, stworzyły w tej grupie podatny grunt dla rozwoju przestępczości zorganizowanej. Sam Jens Lapidus przyznaje, że społeczeństwo szwedzkie jest dość ściśle podzielone klasowo. „W Szwecji wzbudza to podejrzenia, że ktoś chce wybić się ponad swoje otoczenie, przenieść się do wyższej klasy” – powiedział w jednym z wywiadów. Gdy Teddy zdradza ojcu, że zaczął pracę dla kancelarii adwokackiej, ojciec reaguje: „Co ty mówisz? Serbski chłopak pracujący jako adwokat. A ja myślałem, że my możemy zostać gangsterami, właścicielami restauracji lub piłkarzami”.

Wśród swoich największych inspiracji literackich Jens Lapidus wymienia twórczość Dennisa Lehane’a (który kiedyś poradził mu, że „powinien pisać to, co chciałby sam przeczytać”), Edwarda Bunkera czy mroczne powieści Jamesa Ellroya (Jens Lapidus nazywany jest nawet przez rodaków „szwedzkim Jamesem Ellroyem).

***

„Nareszcie! Wspaniały thriller z Europy, który może rywalizować z książkami Stiega Larssona. To zupełnie nowy mroczny świat, znakomicie opisany – porywająca lektura”
– James Ellroy

„Jens Lapidus to bardzo utalentowany autor kryminałów. To także autor młody. Może tylko stać się jeszcze lepszy – a nawet najlepszy”
– Leif GW Persson

Jens Lapidus
VIP Room
Przekład z języka szwedzkiego: Paulina Jankowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 7 października 2015

5 lutego

Święta zasada: zawsze mieć przy łóżku pełną szklankę. Philip pomacał ręką. Zimna, gładka powierzchnia. Jest. I pigułki. Zawsze pigułki. Wycisnął dwie tabletki zoloftu i popił wodą. Gdyby zaszła taka konieczność, mógłby faszerować się nimi bez otwierania oczu.
Ale wciąż zbyt wiele obrazów przewijało się w jego głowie. Zebrania w pracy. Spotkania w banku. Wszyscy, którzy chcieli od niego kasy. Łóżko w mieszkaniu. Uderzenie w twarz. Trzeszczący lód. Miły lekarz ze szpitala Karolinska, który go opatrywał. Stephanie wiercąca mu dziurę w brzuchu, że chce wiedzieć, co się stało.
Rozumiał ją – nie zdarza się często, żeby on lub któryś z jego kolegów wracał do domu z posiniaczoną twarzą. Nie powiedział jej jednak, że przez ponad piętnaście minut stał na cienkim lodzie na zatoce Nybroviken.
W końcu tamci faceci sobie poszli. Położył się wtedy na brzuchu i podczołgał do brzegu. Nigdy w życiu się tak nie bał. Ale prawdziwy lęk ogarnął go dopiero wtedy, gdy zakopał się w swoim łóżku. Trząsł się przez całą dobę.
Tak naprawdę chciałby stanąć na balkonie i wydrzeć się na całe gardło. Krzyczeć tak, że eksplodowałyby mu płuca, a potem głowa. Jednak to nie przypadłoby do gustu sąsiadom. I niewykluczone, że dotarłoby to do jego rodziców lub znajomych. Hamiltonowie mieszkający w tym samym domu lub staruszek Wachtmesier po drugiej stronie ulicy mogliby go usłyszeć. Philip chyba nie czuje się dobrze. Philip wyje i ryczy. Mama i tata musieli coś zauważyć, gdy z nimi mieszkał. Cienie pod oczami i hałas dobiegający z pokoju, gdzie całymi nocami tłukł w gry telewizyjne. Blistry tabletek na biurku i małe woreczki strunowe w koszu. A jednak robili swoje. W zasadzie było mu to na rękę; chciał, żeby tak pozostało. Podział między nim a nimi, bezpieczna odległość. Oni: na imprezach, bankietach, drinkach, w podróżach, w pracy. On: w domu z opiekunką, młodszą siostrą, przyjaciółmi, kimś jeszcze. Najczęściej samotny.
Bezwartościowy.
Usiadł na łóżku. Zrobiło mu się odrobinę lepiej. Kołdra wysunęła się z poszewki. Usiłował ją naciągnąć bez wstawania. Spojrzał na jeden z zegarków, które położył na nocnym stoliku: cartier santos, czterdziestoczteromilimetrowa tarcza. Kupiony w Nymans Ur pięć miesięcy temu. Tytanowy. Wtedy: zegarek-triumf. Przedmiot czarny, matowy, kosztowny, a jednak delikatny. Dowód na to, kim był. Teraz: od tygodnia miał nowy marki Patek Philippe. Cartier już mu się znudził.
Dochodziło piętnaście po dziesiątej.
Czas wstawać. Musiał wziąć się w garść. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że gonitwa myśli nie pozwoliła mu zasnąć do czwartej. Nikt nie mógł odkryć tego, że w Philipie krył się drugi Philip. Ten, który balansował na ostrzu noża, bliski zsunięcia się w mrok.
Wziął do ręki iPada i przejrzał dwadzieścia nowych mejli. Większością tych spraw mogli zająć się inni, ale chciał mieć kontrolę.
Potem kliknął na ikonę Facebooka. Jego ostatni wpis pochodził z początku tygodnia. Zdjęcie z parkietu w którejś z knajp przy Stureplanie*: smugi światła w dymie. On z butelką w dłoni. Poczuł obrzydzenie.
Dostał nową wiadomość.
Zdjęcie profilowe nadawcy przedstawiało białego, czerwonookiego królika: „Myślę o tobie częściej, niż tego chcę. Należysz do mnie, Philipie. My dwoje już na zawsze jesteśmy złączeni. Teraz wiem o tobie jeszcze więcej. Musisz z tym skończyć. Niebawem do ciebie przyjdę, Philipie. Już niedługo. AA”.
Przeglądał Facebook.
Przed oczami znów widział mokry, cienki lód.
Pękał mu pod nogami.

* Stureplan – plac w centrum Sztokholmu, przy którym mieszczą się ekskluzywne kluby nocne.

12 lutego

Pokój spowijała ciemność.
Teddy usiadł i po omacku szukał włącznika światła. Al Pacino łypał na niego z wiszącego na ścianie plakatu Człowieka z blizną. Tony Montana siedział przy biurku ze złotym zegarkiem na ręku, przed nim stała kryształowa szklanka z whisky. Wiadomo było, że ma atrakcyjną żonę i wszystko idzie jak po maśle, a jednak bruzdy na jego policzkach wydawały się głębsze niż u ojca Teddy’ego po śmierci mamy. Czerń w oczach Montany aż biła ze zdjęcia, nawet w ciemnej sypialni Nikoli Teddy dostrzegał ten mrok. To nie ta scena, w której na biurku Montany leżał gigantyczny kopiec kokainy, a on, kompletnie zdeprawowany i zapuszczony, zanurzał w nim twarz. To było wcześniej. Montana u szczytu narkotykowej kariery; już wtedy znajdował się po ciemnej stronie mocy. Na regale stały dwie fotografie w ramkach. Jedna przedstawiała Lindę w czapce studenckiej i błękitnej letniej sukience. Wyglądała na szczęśliwą. Teddy pamiętał, że tego dnia urządzili przyjęcie w domu taty. Rok później urodził się Nikola i tata nie był już taki zadowolony. Linda miała przecież pójść na studia. Na drugim zdjęciu znajdowała się cała rodzina. Mama, tata, Linda, Darko i on. Belgrad; wtedy był jeszcze dzieckiem. W tle kamienny mur z gigantycznym liliowym różanecznikiem, który wyglądał na wiekowy. Teddy miał tylko jedenaście lat, ale dokładnie zapamiętał tamto lato. Każdego popołudnia on, tata i Darko siadali w Café Biblioteka, podczas gdy mama z Lindą przechadzały się po mieście. Tata jadł sałatkę z wołowiną i karmelizowaną cebulą oraz kopcił niesamowite ilości drinów, miejscowych papierosów. Rozmawiali o książkach, piłce nożnej i gotowaniu; twarz taty jaśniała, gdy na nich spoglądał.
Teddy skupił się na spojrzeniu ojca z fotografii. Trzeba go niebawem odwiedzić. Teraz jednak musi spać.
Noc zawsze mu sprzyjała.
Dawniej.
Powinien jak najszybciej uporządkować swoją sytuację finansową. Te dwadzieścia osiem tysięcy koron i złote łańcuszki nawet w połowie nie pokryją jego potrzeb. Na przykład ponowne podejście do prawa jazdy – kurs teoretyczny, jazdy próbne i sam egzamin – nadwątli tę rezerwę szybciej, niż zajmie mu wypowiedzenie słowa „wypłata”. Najpierw musiał załatwić sobie jakieś własne lokum, a w międzyczasie zamierzał dorzucać się Lindzie do czynszu.
Karta upominkowa do Åhlénsa poszła na plecak i parę zimowych butów. Wszystko inne miał pożyczone. Cholera, nawet bokserki nie były jego; te trzy pary, które dostał, leżały w praniu.
Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z Dejanem.
– Jak u ciebie ze strzelaniem? – zapytał kumpel, gdy jedli lunch w opustoszałej restauracji na Södermalm.
Teddy wciągnął powietrze przez nos. Dejan już od gimnazjum był jego towarzyszem broni. Nawet jeśli nie zmienił się od czasu, gdy Teddy trafił za kraty, to nadal dobry z niego kumpel. Lojalny i szalenie zabawny, ale dla pełnego obrazu należy dodać, że także bardzo niestabilny.
– Już nie strzelam.
Dejan zrobił wielkie oczy.
– Bo przez osiem lat nie miałeś broni w ręku? Wyszedłeś z wprawy?
– To nie to. Umiejętności się nie traci. Ale koniec z tym. Koniec z bronią.
– A masz chociaż kondychę? Potrafisz radzić sobie w sytuacjach, które wymagają, jakby to powiedzieć… bezpośredniego kontaktu fizycznego?
– Z tym też już skończyłem.
Dejan oparł się na krześle i zamilkł. Rozglądał się powoli jak senny dinozaur. Szalik w kratkę Burberry luźno zwisał mu wokół szyi, a kołnierzyk pikowanej kurtki jak zwykle miał podniesiony.
– A co z twoim prawkiem?
– Zabrali mi, gdy poszedłem siedzieć. Ale zamierzam jak najszybciej załatwić sobie nowe.
– Ja pierdolę. Nie strzelasz, nie używasz pięści, nie jeździsz. To czym możesz się zajmować?
– Jestem zajebisty w meblach ogrodowych.
Dejan uniósł brwi.
– Przez ostatnie lata sporo zajmowałem się drobną stolarką. W Hall i w Österåker. Poważnie mówię. Ławy, stołki, domki dla ptaków. Siedem z czternastu ławek, które właśnie wystawili w Hellasgården, to moja robota.
Dejan popijał colę zero. Niegdyś wybierał colę light z tego samego powodu – by nie podwyższać sobie poziomu cukru we krwi.
Rozumiał, że problemy Teddy’ego się piętrzą. Komornik wszczął już postępowanie dotyczące jego długów – zarówno względem osób prywatnych, jak i wobec państwa. Z pensji zabiorą bez pytania tyle, ile się da. Jakąkolwiek robotę znajdzie, będzie żył na poziomie minimum socjalnego aż do czasu, gdy zupełnie odechce mu się pracować. Czyhały na niego także większe niebezpieczeństwa. Poprzedniego dnia Linda wręczyła mu świstek z numerem telefonu. Ktoś próbował się z nim skontaktować; nie wiedziała kto.
Teddy oddzwonił.
– Tak? – Głos w słuchawce brzmiał znajomo.
– Tu Teddy. Ktoś spod tego numeru prosił o kontakt.
– Ach, to ty. Dobrze, że dzwonisz. Słyszeliśmy, że wyszedłeś. A myślałem, że najwcześniej za rok.
Lekko flegmatyczny głos; mężczyzna po drugiej stronie mówił powoli i bełkotliwie, jak zawodnik UFC na konferencji prasowej po walce.
– Jestem już na wolności. Z kim rozmawiam?
– Tu przecież Morgan. Chyba mnie pamiętasz? Mogge Wiking z campingu, the big fat camping lord. No, halo?
Teddy zrozumiał. Morgan Östling przed ośmiu laty mieszkał na campingu Solvalla i słynął z tego, że miał ostro zryty beret. Jeśli Mogge Wiking nie mógł zająć czymś rąk – wysmarkać nosa, podrapać się, pobawić telefonem – mogło mu odwalić i stawał się niekontrolowanie agresywny. Raz na jakiś czas zatrudniano go, gdy trzeba było sprowadzić kogoś do kraju lub ściągnąć dług. Według wszelkich norm Mogge Wiking to gość na dnie, facet, z którego inni się nabijali. Miał jednak asa w rękawie, prawie dosłownie: raz w tygodniu łoił w karty z Robertem Hillströmem w salonie gier Krukan. Czyli z nie byle kim.
Uważano, że Hillström stał za przekrętem z Marlboro, a teraz stosuje ten sam trik z elektroniką. Import milionów papierosów z tanich krajów europejskich i nie tylko do rozmaitych spółek, w których ćpuny robiły za słupy, a w magazynach dochodziło do pożarów, kradzieży i zalań, towary znikały lub w różny sposób ulegały zniszczeniu. Chodziło o to, żeby uniknąć podatku od tych papierosów. Czasem spółki otrzymywały nawet odszkodowanie z ubezpieczenia. Jednocześnie każdy, kto trochę się orientował, wiedział, że te fajki sprzedawano we wszystkich kioskach w środkowej Szwecji. W pierdlu mówiło się, że Hillström zarobił na tym ponad sto milionów.
Teddy zawsze słuchał uważnie, co gadają, bo chwilę przed trafieniem za kraty nagrał Hillströmowi kilku smerfów.
– Ten Johnny Olsson, którego nam poleciłeś, pamiętasz? No, ten pryszczaty skurwiel.
– Pamiętam, bo co?
Domyślał się, do czego zmierza Mogge. Ta rozmowa nie zmierzała w dobrym kierunku.
– Kilka lat temu go skazano…
– Kilka? To było pięć, sześć lat temu, albo i więcej.
– Hm, ale to ty go nam nagrałeś. Dostał trzy lata za współudział w ciężkiej przewałce podatkowej.
– Nagrałem wam faceta wcześniej, trzy lata wcześniej. Czego tak w ogóle ode mnie chcesz?
– Wsypał połowę organizacji. Siedem osób poszło siedzieć, włącznie ze mną. Wiedziałeś o tym? Garowałem rok przez tego twojego pierdolonego Olssona.
Teddy słyszał pogłoski, ale nigdy nie drążył tematu.
– No i czego chcesz?
– Ja niczego, uporałem się ze swoją złością. Ale inni zgłaszają pretensje. Chyba rozumiesz, nie?
Teddy nie miał problemów ze zrozumieniem. Znał reguły. Johnny Olsson – smerf, którego załatwił Teddy – podczas aresztowania przejebał dwieście tysięcy należące do Hillströma. Jednak to, że sypał, było dziesięć razy gorsze. Ktoś musiał za to zapłacić. Tak przynajmniej uważał zleceniodawca Wikinga.
Teddy wziął głęboki oddech.
– Weźcie się walcie. Przekaż mu to. Było, minęło. Może zapomnieć.
Jednak w głębi duszy wiedział, jak jest. Mogge Wiking nigdy by nie zadzwonił, gdyby Hillström nie traktował sprawy poważnie. A król Marlboro domagał się swojej kasy: dwustu tysięcy koron. I chciał utrzeć nosa kapusiom oraz ludziom, którzy kapusiów zatrudniali.
Mogge zachowywał spokój.
– Wyluzuj, Teddy. Powiem ci tylko tak: ktoś musi za to beknąć. W przeciwnym razie kogoś spotkają nieprzyjemności. Wiesz, jak jest.
Teddy próbował się rozluźnić.
Nie dał rady.

*

Porsche carrera 911 turbo. Kubełkowe fotele, komputer pokładowy – wszystko w czerwonej skórze: klamki, kierownica, nawet hamulec ręczny. Pięć okrągłych zegarów na desce rozdzielczej emanujących neoklasyczną perfekcją.
W drodze na lotnisko: on i Stephanie.
Cała jej rodzina wybierała się na Mauritius na dwa tygodnie świętować sześćdziesiąte urodziny taty. Steffi od miesiąca w kółko trajkotała o tym wyjeździe. Philip to rozumiał – chodziło w końcu o luksus przez duże L – choć to nie powód, żeby tyle o tym gadać.
Hotel, do którego się wybierali, nie był pierwszym z brzegu. Anahita Garden Residence Villa sieci Four Seasons o powierzchni tysiąca pięciuset metrów kwadratowych, prywatny basen bez krawędzi typu infinity oraz tropikalny ogród. Pokoje z panoramicznym widokiem na lagunę, każdy z osobną łazienką. Trzecie miejsce na liście najbardziej luksusowych kurortów świata według magazynu „Condé Nast Traveller”. All inclusive, naturalnie. A przede wszystkim: własny kamerdyner. Stephanie aż zaklaskała z zachwytu, gdy jej mama zadzwoniła z tą nowiną. Wyprofilujcie leżaki, schłodźcie szampana, przyślijcie ekipę pedikiurzystek – Anahito, nadchodzę.
Zabawne, że Stephanie przez tydzień wcierała w siebie samoopalacz, żeby nie wyglądać na bladą już na miejscu.
Tej nocy spali u niej, bo chciała spakować ostatnie rzeczy – cztery miesiące wcześniej, z okazji dwudziestych urodzin, dostała od rodziców mieszkanie na Kommendörsgatan. Spędzali wspólne noce raz w tygodniu, zazwyczaj u niego. Nie mógł gościć jej za często, to było zbyt uciążliwe z wielu powodów. Pigułki, rurki do wciągania koki, numery telefonów i inne drobiazgi musiały za każdym razem zostać uprzątnięte.
– Który kostium kąpielowy mam wziąć? Taki czy taki? A ten We Are Handsome jest megaszałowy, co nie?
Philip leżał w jej łóżku, usiłował się skoncentrować i odeprzeć lęk. Przed chwilą wymknął się do toalety, żeby wziąć zoloft, a teraz od niechcenia oglądał Mad Men. O tej porze na E4 panował niewielki ruch. Dochodziło wpół do ósmej wieczorem. Godziny szczytu już dawno minęły. Dziewięćsetjedenastka wydawała z siebie pomruki jak mały kociak. Nie było to auto na zimowe warunki, za mocno przez to obrywało. Ale kiedy się miało drugie najszybsze porsche dostępne poza torem rajdowym, chciało się nim jeździć niezależnie od pory roku.
– Byłam wczoraj u Rolfa – powiedziała Stephanie, która najwyraźniej chciała porozmawiać na swój ulubiony temat: o sobie.
Miała ufarbowane na blond włosy, które zwykle upinała w kucyk, chyba że szła na imprezę, przyjęcie lub obiad rodzinny. Wtedy układała je przez godzinę, aż falowały jak u Blake Lively. Cztery lub pięć razy w tygodniu trenowała na siłowni Balance. Mówiła, że się zastanawia, czy nie zostać trenerem osobistym.
Philipa drażnił niestarannie obcięty z jednej strony paznokieć palca wskazującego. Zanotował w pamięci, żeby go opiłować po powrocie do miasta.
– Na ostatnich spotkaniach dużo rozmawialiśmy o tej podróży. Pytał, jak się z tym czuję, teraz, przed samym wyjazdem. Może mama i ja wreszcie choć raz normalnie ze sobą prozmawiamy, prawda?
Philip starał się sprawiać wrażenie, jakby się skupiał na drodze i prowadzeniu, choć tak naprawdę skubał kciukiem nierówny paznokieć.
– To na pewno wyjdzie ci na dobre.
– Wiesz, odkąd przeprowadziłam się na Kommendörsgatan, prawie ze sobą nie rozmawiamy. Dzwonię, żeby opowiedzieć jej o egzaminie albo zapytać, czy chce obejrzeć ze mną nową kolekcję Ralpha Laurena, i słyszę tylko: „Tak, tak, porozmawiaj z tatą”. Nie wiem, co się stało. Że niby tata miałby się interesować ciuchami? Rolf mówi, że muszę odciąć pępowinę i się usamodzielnić. Zasugerował, żebym zaczęła chodzić do osteopaty.
Philip ruszył w stronę wyjazdu z lotniska.
Zostawił Stephi przy wejściu, a sam poszedł po wózek, na który załadował bagaże. Jednak nie odprowadził jej do stanowiska odprawy. Nie miał sił na spotkanie z jej rodzicami i wykręcił się tym, że nie chce dostać mandatu za parkowanie. Myślał o inwestycji, której się przyglądał: firma zajmująca się kredytami konsumenckimi potrzebowała pieniędzy. Udzielali pożyczek osobom prywatnym, głównie przez esemesy, bez zabezpieczenia i na krótki okres. Pożyczenie pięciu tysięcy koron na dwa tygodnie kosztowało dwa tysiące odsetek i tak dalej. Zysk na poziomie pięciuset procent w skali roku. Cash-Finans – tak nazwali swój interes. Mieli świetny przepływ gotówki i nie narzekali na brak klientów. Jednak żeby się rozrastać, potrzebowali kapitału.
Philip musiał sprawdzić bilans dodatkowych obrotów oraz ryzyko kredytowe. Może wkręci w to również Iana, zależy, jak poszła mu ostatnia inwestycja związana z Fluxoventinem. Kłopot z Ianem polegał na tym, że choć doskonale radził sobie z rachunkowością, zupełnie nie znał się na zarządzaniu. Marnotrawił pieniądze na księgowych, adwokatów i wszelakich doradców tyko dlatego, że nie ogarniał spraw praktycznych. W trzech jak dotąd wspólnych interesach Philip musiał mu trochę matkować. Ian nie wiedział nawet, jak dokonać zmiany zarządu w Krajowym Rejestrze Sądowym. Czasem Philip zastanawiał się, jak to będzie.
Przypomniał sobie wczorajszy brunch.
T-Baren w hotelu Diplomat zawsze był pełen właściwych osób. Idealne miejsce na podpatrywanie ludzi, nawiązywanie kontaktów, budowanie relacji. Często się tam spotykali. Restauracja miała fajny wystrój. Solidne, miękkie krzesła, bardziej jak małe fotele. Duże okna wychodzące na Strandvägen. Faceci w prochowcach i pod krawatami prowadzący na smyczy jamniki; rosyjscy turyści w gigantycznych futrach ocierających się o wulgarność. Farbowane blondynki z włosami upiętymi w kucyki, drepczące jedna za drugą. Na stole: trzypoziomowa patera ze świeżo upieczonymi scones, ubite masło i angielska marmolada. Jajka Benedykta, bliny z kawiorem z Kalixu, bekon i chorizo. A także mały wazon z ładnymi ciętymi kwiatami, które przypominały zielone, gąbczaste piłeczki do golfa.
Lollo wlepiła w niego wzrok, gdy wysuwał fotel, żeby usiąść. Miał nadzieję, że nie było po nim widać, jakiego miał kaca.
– Nie wiedziałam, że mamy dziś horror party.
Philip nie odpowiedział, zamiast tego skinął na kelnerkę. To przecież męski brunch, ich tradycja. Przyprowadzanie dziewczyn zawsze psuło trochę klimat, chociaż Lollo była całkiem spoko. Philip mozolnie podniósł się z miejsca i podszedł do niej, żeby pocałować ją w policzek. Demonstracyjnie odchyliła głowę, tak by nie czuć na sobie jego oddechu.
– Ale na pewno wyglądam lepiej niż tamten trup. – Wskazał na Iana.
Ian uniósł kieliszek. Platynowe spinki w kształcie węzełków przy jego mankietach połyskiwały w świetle wpadającym przez okno.

 
Wesprzyj nas