„Szlak nadziei” to unikatowy w skali światowej projekt rekonstrukcji drogi, jaką przebyła Armia Andersa w czasie II Wojny Światowej, prowadzony ze znaczącym udziałem społeczności internetowej. Jego efektem stał się album przygotowany przez Normana Daviesa i Janusza Rosikonia.
Ponad 120 000 ludzi (żołnierzy i cywilów) opuściło Związek Sowiecki w roku 1942. Armia generała Władysława Andersa przeszła szlak 12 500 kilometrów: od Buzułuku w Rosji przez tajgę, góry i pustynie: w Iranie, Iraku, Palestynie i Egipcie aż do Włoch. Ta niezwykle trudna przeprawa trwała 1334 dni (od pierwszych dni formowania Armii Polskiej w ZSRR 18 sierpnia 1941 r. do ostatniego dnia wojny na froncie włoskim 3 maja 1945 r.). Po drodze armia organizowała szkoły dla dzieci, młodzieży, oficerów, wzięła udział w wielu bitwach, których symbolem stało się Monte Cassino. Prawie 15 tysięcy dzieci wysłano do Nowej Zelandii, Indii, Afryki i Meksyku, by zapewnić im dzieciństwo z dala od działań wojennych.
Armia Andersa przemierzyła drogę od łagrów ZSRR przez pustynie Azji Centralnej i Bliskiego Wschodu do Europy. – Historia tej odysei jest mniej znana w Polsce niż inne epizody z czasów drugiej wojny światowej – mówi Norman Davies. W jego opinii wędrówkę Armii Andersa przyćmiła – paradoksalnie – zwycięska bitwa pod Monte Cassino, w której walczyli żołnierze 2. Korpusu Polskiego i która stała się najczęściej eksploatowanym epizodem ich odysei.
Profesor Norman Davies wraz z fotografem Januszem Rosikoniem podjęli się realizacji wyjątkowego przedsięwzięcia edukacyjnego. Podążyli oni szlakiem 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem generał Władysława Andersa, szukając jej śladów, spotykając się z rozsianymi po świecie, od Nowej Zelandii, poprzez Afrykę, Włochy, Izrael, Anglię po Meksyk uczestnikami wydarzeń i ich potomkami, którzy po wojnie nie mieli gdzie wracać. Dzięki społeczności internetowej natrafili na nieznane dotąd, unikalne dokumenty i zdjęcia. W ramach projektu powstał internetowy portal poświęcony historii Armii Andersa oraz album Szlak nadziei.
Odyseja Armii Andersa jest świetnym tematem nie tylko jako historia wojskowa, ale przede wszystkim jako świadectwo ludzkich wartości
Portal armiaandersa.pl w zamierzeniu autorów projektu miał być portalem crowdsourcingowym, służącym gromadzeniu danych i dokumentacji badawczej z zaangażowaniem szerszej społeczności – internetowej – w odtwarzanie historii i zgromadzenie materiału faktograficznego do książki. Jest to pierwsze tego typu przedsięwzięcie w Polsce, które nie bez przyczyny zostało poświęcone losom Armii Andersa, mniej znanym niż inne tematy z okresu II wojny światowej, gdyż przez długi czas był to temat tabu i do dziś nie doczekał się kompleksowego, nieprzekłamanego opracowania.
Profesor Davies zaprosił do współpracy internautów, którzy w jakiś sposób związani są z losami wojennymi i powojennymi żołnierzy Armii Andersa oraz cywilnych uchodźców ze Związku Sowieckiego. Poszukiwał zwłaszcza wspomnień, opowieści rodziców i dziadków, świadectw, relacji, dokumentów, zdjęć i filmów, które byłyby pomocne do zrekonstruowania kolejnych elementy drogi, jaką przebyła Armia.
W albumie Szlak nadziei znalazły się opisy tras marszu, bitew, zdjęcia współczesne oraz archiwalne, z których wiele trafiło do autorów w odpowiedzi na apel zamieszczony w portalu. – Uznałem, że w ramach przygotowań powinienem, jeśli nie przejść cały Szlak od początku do końca, to przynajmniej odwiedzić osobiście kilka najważniejszych miejsc. W tym celu razem z panem Januszem Rosikoniem i jego aparatem fotograficznym udałem się do Rosji, Iranu, Izraela, Włoch i kilku miejsc w Anglii.(…) Zupełnie czym innym jest napisać, że generał Anders był więziony w Moskwie przez stalinowskie NKWD, a czym innym stać przed świeżo odmalowanym budynkiem więzienia na Łubiance, widzieć honory oddawane tam Feliksowi Dzierżyńskiemu i uświadomić sobie, że dzisiejsza Rosja wcale się tak bardzo nie zmieniła. – wyjaśnia Norman Davies.
Chciałem pokazać ogromną różnorodność ludzi dowodzonych przez Władysława Andersa, a także niezwykły wachlarz ich uczuć i przeżyć.
– W książce znalazło się dwadzieścia rozdziałów – mówi profesor Davies. – To swego rodzaju kamienie milowe. Zaczynam od Łubianki, gdzie generał Anders siedział w piwnicy, czekając na śmierć, i gdzie nagle dowiedział się od NKWD, że będzie komendantem. Potem każdy rozdział poświęcam kolejnemu etapowi drogi jego armii. To nie będzie klasyczne studium naukowe, zależy mi raczej na pokazaniu pewnej panoramy w popularnonaukowym tekście, który pokaże jednak całość tej historii, od historii żołnierzy do historii ich dzieci. – dodaje profesor.
Każdy etap opisany przez Normana Daviesa został ilustrowany archiwalnymi oraz współczesnymi zdjęciami danego miejsca. – W albumie znajdują się także mapy, które pomogą czytelnikowi zorientować się w tej gigantycznej trasie. Chcieliśmy, aby to wszystko było bardzo czytelne, by młodym ludziom przybliżyć tę historię. Ten projekt jest w znacznym stopniu projektem edukacyjnym – opowiada Janusz Rosikoń, fotograf i wydawca albumu Szlak nadziei.
– Większość istniejącej literatury przedmiotu skupia się na dwóch epizodach: martyrologii Polaków deportowanych w głąb ZSRS w latach 1940–1941 oraz kulminacyjnej bitwie pod Monte Cassino w maju 1944 roku. To oczywiście ważne elementy całej historii. Chciałem jednak pokazać coś więcej, opowiedzieć o geograficznym rozmachu tego szlaku, który wiódł z Rosji i Azji Środkowej przez kilka krajów Bliskiego Wschodu, do Włoch, Anglii, a stamtąd do jeszcze dalszych zakątków ziemi. Chciałem wyjaśnić wojenny kontekst przygód Andersowców, których los kształtowały kolejne zmiany ogólnej sytuacji: Operacja Barbarossa w 1941 roku, porażki Niemców pod Stalingradem, Kurskiem i El-Alamein w 1942 roku, ofensywa aliantów we Włoszech w latach 1943–1944, a w końcu konferencja jałtańska w 1945 roku – zapowiada Norman Davies we wstępie do książki.
Gdyby współcześni Polacy lepiej znali swoją historię, nie byliby tak skłonni do lekceważenia osiągnięć narodu z ostatnich dwudziestu pięciu lat
– Generał Anders i jego armia należą już do historii. Cierpienia i dążenia jego ludzi już się skończyły. I dlatego właśnie istotne jest, by nowe pokolenia dowiedziały się, co się wydarzyło, i oddały hołd triumfowi ludzkiego ducha. Gdyby współcześni Polacy lepiej znali swoją historię, nie byliby tak skłonni do lekceważenia osiągnięć narodu z ostatnich dwudziestu pięciu lat. – podsumowuje autor.
Profesor Norman Davies po raz kolejny udowodnił, że historia nie musi być nudnym zbiorem dat i wydarzeń, ale może być pasjonującą przygodą intelektualną nie tylko dla wąskiego grona specjalistów, ale także dla internetowej społeczności, angażującej się czynnie w proces przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom. Ku pamięci.■Tomasz Orwid
Szlak nadziei
Wydawnictwo Rosikon Press
Premiera: 7 października 2015
WSTĘP
Od dłuższego czasu chciałem napisać książkę o generale
Andersie i jego armii, ale do tej pory albo nie miałem na
to czasu, albo nie mogłem zdecydować się, jaką powinna
przybrać formę i co zawierać.
Propozycja napisania na ten temat pracy naukowej, która byłaby podobna do Powstania ‘44, o powstaniu warszawskim, nie znalazła uznania w oczach mojego brytyjskiego wydawcy i musiałem wymyślić coś innego. Nie zmieniłem jednak zdania, że całościowy przegląd historii Andersa jest od dawna potrzebny.
Na decyzję o stworzeniu przystępnego, bogato ilustrowanego albumu wpłynęły trzy czynniki. Po pierwsze, byłem bardzo zadowolony z mojej wcześniejszej współpracy z wydawnictwem Rosikon Press nad książką Od i do – albumem prezentującym współczesną historię Polski poprzez filatelistykę i historię poczty. Po drugie, odkryłem, że powiększa się liczba wspomnień świadków tych wydarzeń, oferując cenny wgląd w każdy etap tej sagi. A po trzecie, znalazłszy ogrom niepublikowanych zdjęć, zorientowałem się, że „zwizualizowanie” tej historii może przynieść lepszy skutek niż tradycyjne podejście akademickie. Tytuł Szlak nadziei przyszedł mi do głowy, zanim jeszcze zacząłem planować pracę.
Czułem również, że powinienem zwrócić uwagę na coś innego niż moi poprzednicy. Większość istniejącej literatury przedmiotu skupia się na dwóch epizodach: martyrologii Polaków deportowanych w głąb ZSRS w latach 1940–1941 oraz kulminacyjnej bitwie pod Monte Cassino w maju 1944 roku. To oczywiście ważne elementy całej historii. Chciałem jednak pokazać coś więcej. Opowiedzieć o geograficznym rozmachu tego szlaku, który wiódł z Rosji i Azji Środkowej przez kilka krajów Bliskiego Wschodu, do Włoch, Anglii, a stamtąd do jeszcze dalszych zakątków ziemi. Chciałem wyjaśnić wojenny kontekst przygód Andersowców, których los kształtowały kolejne zmiany ogólnej sytuacji: Operacja Barbarossa w 1941 roku, porażki Niemców pod Stalingradem, Kurskiem i El-Alamein w 1942 roku, ofensywa aliantów we Włoszech w latach 1943–1944, a w końcu konferencja jałtańska w 1945 roku.
Przede wszystkim jednak chciałem pokazać ogromną różnorodność ludzi dowodzonych przez Andersa, a także niezwykły wachlarz ich uczuć i przeżyć, od śmierci i rozpaczy, przez strach, tęsknotę, ciężkie próby i poświęcenie, aż do ulgi, rezygnacji, goryczy i nadziei.
Główny tekst pisałem szybko, bez prowadzenia dogłębnych badań, bazując na wiedzy, którą zgromadziłem przez dekady. Sprzyjał temu fakt, że w poprzednim roku wygłosiłem na ten temat cykl dwudziestu wykładów w Instytucie Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Potem wzbogaciłem go o liczne i obszerne wyciągi ze wspomnień i relacji świadków, którzy przeszli ten Szlak i których głos ma stanowić przeciwwagę dla oglądu historyka. Każdy z dwudziestu rozdziałów został następnie okraszony dziesiątkami zdjęć, z których wiele trafiło do mnie w odpowiedzi na apel zamieszczony w Internecie. Już sama waga materiału fotograficznego gwarantuje, że wkład historyka nie będzie dominujący.
Uznałem, że w ramach przygotowań powinienem, jeśli nie przejść cały Szlak od początku do końca, to przynajmniej odwiedzić osobiście kilka najważniejszych miejsc. W tym celu razem z panem Januszem Rosikoniem i jego aparatem fotograficznym udałem się do Rosji, Iranu, Izraela, Włoch i kilku miejsc w Anglii. Te wyprawy pozwoliły nam dodać kolejny wymiar do strony wizualnej, w której czarno-białe obrazy przeszłości można porównać z żywymi kolorami dzisiejszych cudów cyfrowej technologii. Jednocześnie uwrażliwiły nas na czasy i osoby prezentowane w tym albumie. Zupełnie czym innym jest napisać, że „generał Anders był więziony w Moskwie przez stalinowskie NKWD”, a czym innym stać przed świeżo odmalowanym budynkiem więzienia na Łubiance, widzieć honory oddawane tam Feliksowi Dzierżyńskiemu i uświadomić sobie, że dzisiejsza Rosja wcale się tak bardzo nie zmieniła. W Iranie nie tylko jechaliśmy drogą prowadzącą z portu w Pahlawi (obecnie Bandar-e Anzali) do Teheranu i Isfahanu, ale na własne oczy widzieliśmy pokryte śniegiem szczyty gór i wspaniałą sztukę islamską, która koiła nieco cierpienie wygnańców. Podczas poszukiwania ocalonych w Izraelu snuliśmy rozważania na temat tego, że powstanie państwa żydowskiego, o jakim niektórzy żołnierze Andersa mogli tylko marzyć, stało się faktem.
A we Włoszech, oprócz wzięcia udziału w corocznych obchodach bitwy pod Monte Cassino, spacerowaliśmy po odbudowanym i ukwieconym klasztorze założonym przez św. Benedykta i wspominaliśmy tę przejmującą chwilę, gdy polski trębacz wspiął się na górę i z niesamowitym wyczuciem czasu i miejsca odegrał hejnał mariacki.
Popularny termin „Armia Andersa” przyjęliśmy z tej prostej przyczyny, że stosowanie którejś z innych wersji byłoby niezwykle skomplikowane. Wojsko, nad którym Anders objął dowództwo w sierpniu 1941 roku nazywało się oficjalnie Polskimi Siłami Zbrojnymi w ZSRS. Po ewakuacji do Persji przemianowano je na Polskie Siły Zbrojne na Bliskim Wschodzie (spotyka się również nazwę PSZ na Wschodzie). Jednak w marcu 1943 roku Armię podzielono na dwie części: 2 Korpus Polski, który został włączony do brytyjskiej 8 Armii, oraz 3 Korpus Polski, który miał pozostać na Bliskim Wschodzie.
Generał Anders i jego armia należą już do historii. Cierpienia i dążenia jego ludzi już się skończyły. I dlatego właśnie istotne jest, by nowe pokolenia dowiedziały się, co się wydarzyło, i oddały hołd triumfowi ludzkiego ducha. Gdyby współcześni Polacy lepiej znali swoją historię, nie byliby tak skłonni do lekceważenia osiągnięć narodu z ostatnich dwudziestu pięciu lat.
Norman Davies
Oksford, czerwiec 2015
PROLOG
W grudniu 1943 port w Tarencie na czubku włoskiego buta zajmowali Brytyjczycy. Zdobyli go kilka miesięcy wcześniej podczas operacji wojskowej, w wyniku której Niemcy i Włosi zostali wyparci z Sycylii, a Brytyjczycy i Amerykanie znaleźli się na kontynencie.
Mimo to alianccy przywódcy to nie byli do końca zadowoleni z obrotu spraw. Niemal cały ciężar walki z państwami Osi spadał na Armię Czerwoną, a Stalin zżymał się na aliantów za opieszałość w tworzeniu nowego frontu na Zachodzie. Kampania włoska, która zaangażowała w polu 20 niemieckich dywizji, była zupełnie nieporównywalna z tytanicznym wysiłkiem na Wschodzie, gdzie ponad 150 dywizji niemieckich stawało przeciwko jeszcze większym siłom sowieckim. Była jednak ważna z politycznego i psychologicznego punktu widzenia, zakładała bowiem oderwanie Włoch od obozu państw Osi i stanowiła jedyny namacalny dowód na poważne traktowanie przez sojuszników zobowiązania do uczestnictwa w wojnie z Niemcami.
Przebieg kampanii włoskiej nie był wszakże najlepszy. Brytyjczycy i Amerykanie mozolnie parli do przodu w górzystym terenie, gdzie Niemcy z łatwością tworzyli skuteczne linie obrony i powodowali wysokie straty. Dwie próby okrążenia Niemców poprzez desant, najpierw w Salerno koło Neapolu, a potem bardziej na północ w Anzio, nie dały spodziewanych rezultatów i kosztowały wiele ofiar. Drogę do Rzymu prowadzącą przez środek półwyspu blokowała masywna, naturalna twierdza na Monte Cassino. Mówiąc wprost, aliantom brakowało żołnierzy i siły ognia, aby wyprzeć Niemców z zajmowanych pozycji, a co dopiero pokonać ich w polu. Posiłki były pilnie potrzebne.
I wreszcie miały nadejść. Oficerowie brytyjscy nerwowo chodzący tam i z powrotem po nabrzeżu portowym w Tarencie wiedzieli, że z położonej na wschodnim krańcu basenu Morza Śródziemnego Aleksandrii wypłynęły już pierwsze konwoje okrętów transportowych. Na pokładach miało być 50 tys. wyszkolonych żołnierzy udających się do Włoch, aby odmienić na lepsze losy alianckiego zaangażowania w wojnę na półwyspie.
Na przybycie pierwszego konwoju czekano z zapartym tchem. Szlaki żeglugi na Morzu Śródziemnym zostały dopiero co zabezpieczone, a raptem kilka tygodni wcześniej niemieckie i włoskie okręty i samoloty z bazy w Tarencie uprzykrzały życie mieszkańcom pobliskiej Malty. Tarent i jego okolice zajęła brytyjska 8 Armia dowodzona przez gen. Olivera Leese’a, złożona z żołnierzy bardzo wielu narodowości.W jej skład wchodziły m.in. formacja z Indii, batalion Maorysów z Nowej Zelandii oraz pochodzący z Tahiti (a wystawiony przez Wolną Francję) „Batalion z Pacyfiku”. Nie brakowało tam zatem egzotycznych sojuszników. Ale pochodzenie i tożsamość płynącej właśnie do Włoch formacji otaczała jakaś szczególna tajemnica. Nadano jej nazwę 2 Korpus Polski i umieszczono pod brytyjskim dowództwem. Jej dowódcą był gen. Władysław Anders, który dwa lata wcześniej w Persji wprowadził swoich ludzi w sferę działań Brytyjczyków. Jak, kiedy i dlaczego przeszli z Polski do Persji – tego nikt nie potrafił zrozumieć. Na nabrzeżu znajdowali się oficerowie łącznikowi, którzy mogli objaśnić z grubsza dzieje 2 Korpusu, ale dla większości czekających wojskowych tłumaczenie to byłoby i tak niepojęte. Wieść gminna niosła, że są to „posiłki z Syberii”, i wszystkich interesowało – podobnie jak przy kilku poprzednich okazjach – czy będą mieli śnieg na butach.
Wśród ludzi Zachodu znajomość realiów wojny na Wschodzie była, łagodnie rzecz ujmując, ograniczona.
ROZDZIAŁ I
1939-1941
Owoce paktu
niemiecko-sowieckiego
Wojny wprawiają ludzi w ruch. Armie maszerują. Ofensywy wywołują kontrofensywy. Szerzą się strach i przemoc. Cywile uciekają. W ciągu zaledwie kilku dni dziesiątki tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci, wojskowych i cywilów porzucają swoje domostwa.
Tak właśnie wyglądał pierwszy tydzień września 1939 roku, kiedy armia niemiecka najechała Polskę, rozpoczynając tym samym II wojnę światową. Następnie zaczynają maszerować kolejne armie. Wzrastają strach i przemoc. Strumień uchodźców zamienia się w wielką falę ludności, zmierzającą ku miejscom i doświadczeniom, których wcześniej sobie nawet nie wyobrażano. To wydarzyło się w trzecim tygodniu września 1939 roku, gdy stalinowska Armia Czerwona nieoczekiwanie przyłączyła się do Wehrmachtu i najechała na Polskę, tym samym przełamując opór Polaków i przypieczętowując rozpad polskiego państwa.
Wybuch II wojny światowej wywołał kilka takich fal ludności. Jeden strumień płynął na północ do państw bałtyckich, które zapewniały możliwość ucieczki do Skandynawii, a inny – przez południowe granice Polski do sąsiednich Węgier i Rumunii, skąd uciekinierzy mieli nadzieję dotrzeć na terytoria sojuszników. Były wśród nich tysiące polskich żołnierzy, jak również polski rząd, który opuścił Warszawę 18 września, przekroczył granicę rumuńską i ostatecznie znalazł dla siebie miejsce na uchodźstwie, najpierw w Paryżu, a potem w Londynie. Wreszcie trzecia fala, licząca ponad 300 tys. uchodźców, płynęła na wschód, uciekając przed Niemcami i szukając schronienia w Rosji sowieckiej. Zawierała dużą grupę polskich Żydów, przerażonych dyskryminacyjną polityką nazistów w Niemczech.
Jednak największa fala ruszyła – z pewnym opóźnieniem – z części Polski okupowanej przez Sowietów. Pod auspicjami stalinowskiego aparatu represji do odległych zakątków ZSRS, największego państwa na świecie, deportowano z Kresów od 1 do 2 mln ludzi. W przeciwieństwie do swoich rodaków, których z domów wygnała wojna, ci deportowani nie byli uchodźcami w zwykłym znaczeniu tego słowa. Byli ofiarami oficjalnej polityki sowieckiej, która aktywnie dążyła do usunięcia z okupowanych terytoriów kategorii ludności uznanych za niepożądane społecznie lub politycznie. W odróżnieniu od nazistów, którzy eliminowali pewne kategorie ludności na podstawie pseudorasowych kryteriów, Sowieci kierowali się w tym względzie kryteriami pseudospołecznymi.
Udręka uchodźców nie miała końca, nawet kiedy dotarli już do pierwotnie wyznaczonego miejsca wygnania. Miała się ciągnąć daleko poza Rosję sowiecką, do Azji Środkowej, Persji, Iraku, Palestyny i Egiptu, a potem na wszystkich kontynentach, gdy docierali do Indii, Afryki, Ameryki, Europy Zachodniej, a nawet Australazji. Ludzie ci nie wiedzieli, czy przyjdzie im żyć, czy umrzeć, ani gdzie i kiedy skończy się ich przymusowa wędrówka. O nich jest ta książka.
Mieszkańcy Europy Zachodniej przyzwyczaili się już do fałszywego wyobrażenia, że tak naprawdę niewiele się wydarzyło podczas pierwszych miesięcy wojny. Mówią o le drôle de guerre, czyli „dziwnej wojnie”, i rzadko wybiegają poza granice własnych krajów. Dwa zachodnie państwa, Wielka Brytania i Francja, wypowiedziały Niemcom wojnę 3 września 1939 roku, żądając wycofania Wehrmachtu z Polski, ale nie zareagowały podobnie na inwazję sowiecką i nie domagały się wycofania Armii Czerwonej. Polski ambasador hrabia Raczyński wzbudził zdumienie wśród brytyjskich urzędników, gdy pojawił się 17 września w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii, powołując się na brytyjskie gwarancje dla niepodległości Polski. Usłyszał, że „Wielka Brytania gwarantuje niepodległość Polski, a nie jej granice”. Zgrabna sofistyka. Ambasador nie mógł mieć wątpliwości, że gwarancje brytyjskie odnosiły się wyłącznie do działań niemieckich i że ani Londyn, ani Paryż nie były gotowe osądzić Rosji według tych samych surowych standardów, jakie stosowały wobec Niemiec. W prasie pojawiały się opinie wybitnych polityków, w tym byłego premiera Davida Lloyda George’a, którzy twierdzili, że o ile atak niemiecki był nikczemny, o tyle atak sowiecki był w jakiś sposób zrozumiały. Nie po raz ostatni polski rząd zderzył się boleśnie z zachodnim postrzeganiem Rosji przez różowe okulary i niedostrzeganiem w Stalinie tyrana, którym był w rzeczywistości.
Postawy tych polityków wywodziły się częściowo z silnych sentymentów sięgających strategicznego układu sił podczas I wojny światowej, kiedy to Rosja była przyjaznym sojusznikiem, a częściowo z braku rzetelnych relacji dotyczących Wielkiego Terroru i innych okropieństw lat trzydziestych XX wieku, wreszcie częściowo z faktu, że nie znano warunków tajnego paktu zawartego między Niemcami a Związkiem Sowieckim, podpisanego 23 sierpnia 1939 roku.
Dziś żaden poważny historyk nie wątpi w istnienie paktu Ribbentrop–Mołotow. Wciąż jednak umniejsza się jego znaczenie. Często przedstawiany jest tylko jako cyniczne narzędzie polityczne ułatwiające Hitlerowi inwazję na Polskę, od której rozpoczęła się II wojna światowa, i zapewniające Stalinowi czas niezbędny do wzmocnienia obrony Rosji. Oznaczał on jednak znacznie więcej. Zawierał m.in. porozumienie o podziale Europy Wschodniej na niemiecką i sowiecką strefę wpływów, co wiązało się z kolejnym rozbiorem państwa polskiego. Był to w zasadzie wyrok śmierci dla Polski.
Po podpisaniu paktu niemiecko-sowieckiego nastąpiła krótka kampania wrześniowa. 1 września hitlerowski Wehrmacht najechał na Polskę od zachodu i północy, a 17 września zrobiła to od wschodu stalinowska Armia Czerwona (opóźnienie nie było po myśli Niemcom, ale Stalin prawdopodobnie uparł się, by przed przystąpieniem do wojny w Polsce zakończyć konflikt z Japonią w Mongolii). Mocarstwa zachodnie wypowiedziały wojnę Niemcom, lecz nie Związkowi Sowieckiemu, i nie zrobiły prawie nic, aby pomóc znękanemu sojusznikowi.
Pomoc brytyjska ograniczyła się do zrzucania ulotek na Berlin, w których nawoływano do przerwania działań wojennych. Polskie wojska schwytane w kleszcze dwóch największych armii europejskich nie miały szans na dłuższą obronę, a wspólna niemiecko-sowiecka parada zwycięstwa odbyła się w Brześciu Litewskim jeszcze przed kapitulacją Warszawy.
Następnie agresorzy ogłosili, że Polska przestała istnieć, i podzielili kraj między siebie.
Chyba nikomu nie trzeba polecać.