Wszystko zaczęło się od tego, że ciotka Matylda postanowiła umrzeć. Joance trudno się pogodzić z tą stratą, do tego los postawił przed nią jednocześnie tyle wyzwań…


Ballada o ciotce MatyldzieMacierzyństwo, kłopoty małżeńskie i tajemnicza firmę w spadku – tego doprawdy zbyt wiele. Na szczęście Joanka nie jest sama, ma Olusia i Przemcia, dwóch osiłków o gołębich sercach, i ukochaną ciotkę, która z nieba śledzi poczynania siostrzenicy.

Ciepła i pełna humoru książka o sile kobiet, które potrafią walczyć o swoje szczęście. Historia o przyjaźni, która przychodzi niespodziewanie, i miłości, której trzeba się uczyć na nowo. Powieść o tym, że jedni odchodzą, żeby zrobić miejsce innym, i że dobrych ludzi na świecie nie brakuje.

Magdalena Witkiewicz o sobie:
Mieszkam w Gdańsku, w najzieleńszej dzielnicy na świecie, z dziećmi, mężem i kotem (oczywiście według kota on powinien być na początku tej listy!). Jestem pełnoetatową mamą, żoną, współwłaścicielką firmy marketingowej Efekt Motyla i pisarką. Doba mogłaby mieć sto godzin, a i tak nie wystarczyłoby mi czasu, by realizować wszystkie pasje. No a przecież trzeba się jeszcze kiedyś wyspać!

Napisałam cztery książki dla kobiet („Milaczek”, „Panny roztropne”, „Opowieść niewiernej”, „Ballada o ciotce Matyldzie”), jedną dla dzieci („Lilka i spółka”) oraz kilkanaście wierszyków. Uwielbiam poprawiać humor swoim czytelnikom i wymyślać coraz to nowe historie.

Magdalena Witkiewicz
Ballada o ciotce Matyldzie
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Seria: Babie lato
Premiera: 13 marca 2013

Redakcja Modnego Krakowa objęła książkę patronatem medialnym.


W czasie gdy kotka przechodziła przez bramę, ocierając się o nogi świętego Piotra, Joanka próbowała nakarmić małe, dość rozkrzyczane stworzenie boże. Głowę stworzenia zdobiły bujne włoski, a kiedy nie miało ust zatkanych matczyną piersią, darło się wniebogłosy. W końcu zasnęło i młoda mama mogła trochę odetchnąć. Ledwo jednak zdążyła zamknąć oczy, skrzypnęły drzwi szpitalnego pokoju i do środka wbiegła kobieta w białym fartuchu.
– Ma pani gościa – zwróciła się do Joanki. – Mąż przyjechał.
– Mąż? – Joanka z niechęcią otworzyła jedno oko. Akurat delektowała się tą rzadką chwilą ciszy, kiedy jej pierworodna spała, a tu jakiś intruz w postaci pielęgniarki wchodzi i wygaduje niestworzone rzeczy! Od trzydziestu sześciu godzin, czyli odkąd jej córka wydostała się na świat, nie zaznała zbyt wiele spokoju…

Mała Matylda w pierwszych minutach swojego życia nie chciała spać. Nie płakała, nie spała, tylko wzywała swoją matkę donośnym rykiem: „E!”.
„E!” znaczyło w języku Matyldy nic innego jak tylko to, że powinna natychmiast dostać coś do jedzenia, a najlepiej matczyną pierś bądź butelkę z białym cudownym płynem zwanym mlekiem.
– E! – wołała Matylda.
– Ech – wzdychała młoda mama, tuląc dziecko do piersi.
Teraz też westchnęła.
– Nie mam męża – stwierdziła półprzytomnie. – To znaczy mam, ale na morzu. Jest daleko i nie przyjedzie. Na jakichś Wyspach Gambiera czy czymś takim…
– To źle… – wymamrotała położna. – Bo tam czeka jakiś pan. A w zasadzie dwóch… Identycznych. I oni się chyba nie mogą dogadać, kto jest ojcem. Co za czasy… – Westchnęła i spojrzała z dezaprobatą na młodą matkę. – Pani do nich idzie córkę pokazać.
Joanna nie wiedziała, co myśleć. Z tego co pamiętała (a pamięć miała całkiem niezłą), ojciec był jeden i aktualnie badał zieloną oceaniczną wodę czy jakieś skały z niej wystające. Z trudem wstała z łóżka i delikatnie przesuwając wózek ze śpiącą – o dziwo – Matyldą, udała się do pokoju odwiedzin.

Na szczęście znajdował się on w pewnej odległości od sal dla przyszłych matek, dzięki czemu Joanka nie musiała oglądać tych wszystkich zakochanych tatusiów, którzy liczą skurcze, gdy ich żona rodzi. I trzymają za rękę. I wspierają. I masują po plecach. I nie szukają skał w morzu. Ani innych żywych bądź nieżywych organizmów.
W sali odwiedzin czekało tylko dwóch panów. To właśnie byli goście Joanny. Ubrani w dresy, charakteryzowali się brakiem włosów oraz szyi. Podeszła do nich nieśmiało.
– Uszanowanie! – Pierwszy rzucił się całować dłoń Joanki.
– Uszanowanie! – z sekundowym opóźnieniem krzyknął drugi i złapał jej drugą rękę.
Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała na dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn, których głowy błyszczały w świetle szpitalnych reflektorów.
– Jesteśmy Oluś i Przemcio. Pewnie nas nie pamiętasz – stwierdził ten odrobinę wyższy. – To znaczy ja jestem Oluś, a to mój młodszy brat…
– Młodszy o pięć minut – przerwał mu Przemcio.
– O pięć minut, ale zawsze. – Oluś wzruszył ramionami. – No i niższy.
– Oj tam, zaraz niższy. Jedynie o pięć centymetrów – zaprotestował Przemcio. – Ale za to żonaty. – Pokazał palec z obrączką. – Szczęśliwie żonaty – podkreślił. – Ale dość tego przedstawienia. Mam coś. Pati wybierała. Moja żona. – Wręczył Joannie pakunek w różowe kotki.

Stała oszołomiona. Olusia i Przemcia kojarzyła z opowiadań ciotki, lecz chyba do tej pory nie miała przyjemności…?
– Dziękuję, ale… Ja nadal nic nie rozumiem. – Joanka odłożyła prezent i sięgnęła po Matyldę, która zaczęła domagać się uwagi.
– Ja ją wezmę. Mam wprawę. – Przemcio wyciągnął ręce po dziewczynkę. Młoda matka nie zdążyła nawet zaprotestować.
– Przemcio wie, jak postępować z kobietami. – Oluś powstrzymał Joannę, która zamierzała spróbować wyrwać córkę z rąk wielkiego łysego faceta. Na dodatek bez karku. – Ma w domu trzy kobiety. I daje radę.
– Pati, Pola i Pelasia – wymienił Przemcio, bujając Matyldę, która wydawała się bardzo zadowolona. – Miał być Piotr. Ale wyszła Pelasia. Pelagia – po babuni. Bo wie pani, u nas wszyscy na „P”. Będziemy się starać o syna i doprawdy się boimy, bo jak będzie kolejna dziewczynka, to na „P” zostały chyba tylko Penelopa albo Pamela. Ale żadne z nich mi się nie podoba. Jeszcze Pamela to tak, ale moja żona nie lubi. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Pati przez tę Pamelę nawet próbuje mnie zniechęcić do działania. Ale przecież po pracy człowiek chce się do żony przytulić, nie? Tym bardziej że taka praca… Człowiek się napatrzy…
– No, Przemuś, ale my tutaj nie o pracy… Jesteśmy, bo pani starsza nas prosiła…
– Ciotka? – zapytała Joanna, wciąż wodząc oczami za Matyldą w ramionach barczystego osiłka, który właśnie zaczął podśpiewywać jej Aaa, kotki dwa.
– Bo my mamy list dla pani. – Wręczył Joance kopertę. – Oprócz tego mamy wodę. Sześć butelek. Po porodzie trzeba dużo pić. Pati też miała cesarkę. Dwa razy. Z Polą i Pelasią. I piła tak, że nie nadążałem z noszeniem. Oluś też nosił. Bo inaczej łeb boli potwornie, jak się nie pije. Pati mówiła, że coca-cola pomaga. Na ten łeb. Ale ja tam nie wierzę w takie wynalazki.

Joanna włożyła butelki pod wózek z Matyldą i pełna złych przeczuć wzięła do ręki list. To, że ciotka nie odbierała telefonu, jej nie dziwiło. Ciotka miewała swoje humory. Czasem nie chciała z nikim rozmawiać. Nawet z nią. Siedziała w bujanym fotelu przykryta kocem, głaskała Frędzla i wpatrywała się w dal.
– Patrzę, co mi los przyniesie – mawiała wtedy. – Stoi za rogiem i się uśmiecha. Do tej pory był łaskawy. Całe moje życie był łaskawy. Prawda?
Ciotka Matylda zawsze miała szczęście. We wszystkim, co ją spotykało, widziała jakiś cel. Potrafiła znaleźć pozytywny aspekt w każdej sytuacji.
– I zastaliśmy ją na tym fotelu… uśmiechała się… – Łamiący się głos Olusia wyrwał Joannę ze wspomnień. – Naprawdę wyglądała na szczęśliwą.
– To znaczy – Joanna poczuła ukłucie w sercu – to znaczy, że nie ma jej już z nami? – Oczy dziewczyny się zaszkliły.
– Jest w naszych sercach. Starsza pani szanowna, świętej pamięci, zawsze będzie w naszych sercach – zapewnił Przemcio, podając Joance paczkę chusteczek.
Joanna przytuliła małą Matyldę i pomyślała o tym, co ciotka jej kiedyś powiedziała: „Moje dziecko… Tak to w życiu bywa, że jedni odchodzą, a inni przychodzą. Ci, co odchodzą, robią miejsce następnym. Na mnie też przyjdzie pora. Już niedługo. Pomogłam ci stać się dobrym człowiekiem. Dasz sobie radę w życiu. Tego jestem pewna. Kieruj się sercem i polegaj na dobrych ludziach. Takich na świecie wcale nie brakuje. I nie płacz, gdy odejdę. Nie warto. Ja będę szczęśliwa tam, u góry. Kota ze sobą zabiorę, wiesz? Żeby było mi raźniej”.
– Jedni przychodzą, a inni odchodzą, myszko – wyszeptała Joanka do ucha małej Matyldy. – Ale tak trudno nie płakać…
– Otarła oczy. – Widocznie tak miało być. Teraz zostałyśmy zupełnie same.
– Masz przecież nas. – Przemcio najwyraźniej uznał, że zażyłość z Joanką stała się na tyle bliska, że nie trzeba już do niej mówić per pani. – Obiecaliśmy to starszej pani szanownej, świeć, Panie, nad jej duszą. – Obaj mężczyźni wznieśli oczy ku niebu.
– Przepraszamy, że przynosimy takie wieści. Ale starsza pani szanowna nas o to prosiła… – powiedział Oluś.
– Przyjdziemy też jutro. A jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń. – Przemcio napisał swój numer telefonu na kopercie z listem ciotki i wycałował Joankę na pożegnanie. Brat natychmiast poszedł w jego ślady, po czym zostawili Joankę z córeczką.

Dziewczyna odłożyła śpiącą Matyldę do wózeczka, przykryła ją kocem i wyciągnęła z kieszeni szlafroka różową, pachnącą perfumami kopertę. Dobrze, że była sama w pokoju odwiedzin.Nikt jej nie przeszkadzał w czytaniu ostatnich słów ciotki.

Dobrzy ludzie
Dobrzy ludzie, którzy objawili się Joannie w postaci Olusia i Przemcia, wyszli ze szpitala z niewesołymi minami. Niewesołe miny braci spowodowane były Joanką, a dokładniej jej fatalną sytuacją małżeńską i samotnością. No bo jak tu nie podtrzymywać na duchu żony? Gdy Pati rodziła, Przemcio nie odstępował jej na krok. Nie zważał na wyzwiska, jakie mu serwowała, mimo że co rusz zastanawiał się, skąd ta rynsztokowa mowa w jej ustach. Stał niewzruszony niczym skała, głaszcząc swoją żonę, gdy o to prosiła, i usuwając się w porę, gdy miała ochotę mu przyłożyć. To właśnie jest miłość. A nie jakieś Wyspy Gambiera, Spitsbergen czy gdzie tam ten jej mąż przebywa.
– A może byśmy obili mu twarzyczkę? Obijemy mu twarzyczkę, to popamięta. Przemcio otrząsnął się z zamyślenia na dźwięk głosu brata.
– Ale jak go dorwiesz? Toć on na morzu. Kajakiem tam nie dopłyniesz.
Oluś zmarszczył czoło.
– No nie – zasępił się. – Ale jak wróci?
– Jak wróci, możemy mu obić.
– No właśnie. – Oluś się ucieszył, ale zaraz i opamiętał. – Tylko co jej po takim obitym mężu? W ogóle co jej po mężu? Skoro nie ma go tutaj, to tak jakby go w ogóle nie było. Co z oczu, to z serca, szanowna pani starsza, świeć, Panie, nad jej duszą – wzniósł oczy ku niebu – tak mawiała. W każdym razie musimy dziewczynom pomóc. Jak tylko uporamy się z pogrzebem, pójdziemy do nich znowu.
– Szanowna pani starsza nie chciała hucznego pogrzebu – przypomniał Przemcio.
– Nie. Ale skrzypka załatwimy. Pamiętasz? Podobało jej się, kiedy u ciebie na weselu grał skrzypek.
– No ale to pogrzeb będzie. A ten skrzypek to repertuar weselny ma… – stwierdził ze smutkiem Przemcio.
– Co za różnica? Czy ty myślisz, że szanownej pani starszej, świeć, Panie, nad jej duszą, będzie fajnie jakichś smutnych pieśni słuchać? To wesoła kobieta była. Nie może być nic smutnego. I żadnych wieńców żałobnych. Będziemy stać nad grobem, trzymać świeże kwiaty i pić z nią kawę. Ona by tak chciała.
– Ale co z szacunkiem? Przecież skrzypek nie zagra na cmentarzu Majteczek w kropeczki.
– Coś wymyślimy, Przemcio. Co dwie głowy, to nie jedna – oznajmił Oluś, klepnął brata w ramię, po czym wsiedli obaj do czarnego bmw z mocno przyciemnionymi szybami i odjechali.

 
Wesprzyj nas