Kontynuacja powieści Serafina. Królestwo Goreddu to świat, w którym ludzie i smoki żyją w niepewnej równowadze, a ci nieliczni, którzy są jednocześnie ludźmi i smokami, muszą ukrywać prawdę.


Jedno z nich – w połowie ludzka dziewczyna, w połowie smoczyca, imieniem Serafina – niechętnie dało się wciągnąć w politykę swojego świata. Kiedy dochodzi do wybuchu wojny między smokami a ludźmi, Serafina musi wyruszyć w podróż, by odnaleźć innych podobnych sobie – ponieważ łączy ją niewyjaśniona więź z nimi wszystkimi, a razem będą zdolni walczyć przeciwko smokom w potężny, magiczny sposób.

Zbierając tę barwną gromadkę, Serafina musi uciekać przed ludźmi, którzy próbują ją zatrzymać. Jednak najbardziej przerażająca jest inna pół-smoczyca, która umie wkradać się w ludzkie umysły i je przejmować.

Aż do tej pory Serafina chroniła swój umysł przed intruzami, co jednocześnie oznaczało ograniczenie jej możliwości. Nadszedł czas, by podjąć decyzję – trzymać się bezpiecznego starego życia czy przyjąć potężne nowe przeznaczenie?

Rachel Hartman
Łuska w cieniu
Przekład: Anna Studniarek
Wydawnictwo MAG
Premiera: 26 sierpnia 2015


1

To królowa Glisselda jako pierwsza zobaczyła smoka. Był szybko poruszającą się plamą ciemności na tle nocnego nieba, która unicestwiała gwiazdy i znów je rodziła.
Wskazała na niego.
– Pojedynczy, nadlatuje z zachodu, niech nas święty Ogda ma w swojej opiece! – wykrzyknęła, naśladując dawnych rycerzy.
Nieco popsuła imitację, gdyż jednocześnie kołysała się na palcach i śmiała. Wiatr porwał ten radosny dźwięk – daleko poniżej miasto kuliło się pod śniegową pierzyną, milczące i zamyślone jak śpiące dziecko.
Wyszkoleni obserwatorzy z tego właśnie miejsca, szczytu Wieży Ard na zamku Orison, wypatrywali niegdyś smoczych batalionów. Tego wieczoru znalazłam się tam sama z królową, a zbliżający się „pojedynczy” był przyjazny, chwała niech będzie Wszystkim Świętym – smoczyca Eskar, dawna podsekretarz smoczej ambasady. Przed niecałymi trzema miesiącami, gdy wybuchła smocza wojna domowa, pomogła wujowi Ormie uciec przed Cenzorami.
Ardmagar Comonot, obalony przywódca smoków, spodziewał się, że Eskar znajdzie Ormie bezpieczne schronienie i ­powróci do Goreddu, w którym znajdował się sztab Comonota na wygnaniu. Chciał ją mianować jednym ze swoich doradców, a może nawet generałem, ale Eskar nie wracała przez całe miesiące, nie przysłała też wyjaśnienia.
Wcześniej tego wieczoru skontaktowała się z Comonotem przez quigutlowe urządzenie. Przy kolacji smok poinformował królową Glisseldę, że Eskar przyleci o północy. Następnie udał się na spoczynek, pozostawiając królowej decyzję, czy czekać do późna, czy nie.
Postawił sprawę w sposób bardzo dla siebie typowy. Królowa zaczynała już mieć go dosyć.
Nie wspomniał ani słowem, dlaczego Eskar nagle postanowiła powrócić albo gdzie była. Być może sam nie wiedział. Razem z Glisseldą dla odwrócenia uwagi od zimna wymieniałyśmy się sugestiami.
– Eskar uznała, że smocza wojna domowa ciągnie się zbyt długo, i postanowiła samodzielnie ją zakończyć – uznała w końcu Glisselda. – Spiorunowała cię kiedyś wzrokiem, Serafino? Mogłaby nim zatrzymać ruch planet.
Nie doświadczyłam tego wzroku, ale widziałam, jak przed trzema miesiącami patrzyła na mojego wuja. Z pewnością spędziła ten czas z nim.
Obie trzymałyśmy pochodnie, by dać Eskar do zrozumienia, że ma wylądować na szczycie wieży. To był pomysł księcia Luciana Kiggsa – coś związanego z prądami wznoszącymi i obawą, że wybiłaby okno, gdyby próbowała wylądować na dziedzińcu. Nie powiedział na głos, że gdyby zeszła niżej, mogłaby wzbudzić niepokój. W Goreddzie zaczęto widywać smoki na niebie, gdy sojusznicy Comonota przybywali i odchodzili, ale przesadą byłoby stwierdzenie, że ludzie przyzwyczaili się do tego widoku.
Jednakże, kiedy Eskar się zbliżyła, wydawała się zbyt wielka, by wylądować na szczycie wieży. Może ona również doszła do takiego wniosku, gdyż zamachnęła się ciemnymi błoniastymi skrzydłami, posyłając w naszą stronę podmuch gorącego wiatru, i skręciła na południe, w stronę skraju miasta. W tamtych okolicach wciąż tliły się trzy kwartały domów, wznosiła się nad nimi para ze świeżego śniegu.
– Co ona wyprawia, chce ocenić robotę swojego krajana? Jakiś człowiek cierpiący na bezsenność ją zobaczy.
Glisselda zsunęła z głowy kaptur lamowanego futrem płaszcza, a jej wcześniejsze rozbawienie ustąpiło niepokojowi. Niestety, w ostatnim czasie zdarzało jej się to coraz częściej. Jej złote loki błyszczały absurdalnie w blasku pochodni.
Eskar wzniosła się w gwiaździste niebo, a później opadła gwałtownie z ciemności, nurkując w stronę centrum miasta jak sokół w pogoni za strzyżykiem. Glisselda westchnęła przestraszona. Smoczyca w ostatniej sekundzie zahamowała – czarny cień na tle świeżego śniegu – i musnęła zamarzniętą powierzchnię Stajennej Rzeki, miażdżąc lód wężowym ogniem.
– A teraz pokazuje nam, jak może ominąć nasze linie obrony, lecąc zbyt wysoko, by dosięgły ją pociski i płonąca pyria. Te domy nie zostały zrównane z ziemią w taki sposób, Eskar! – zawołała młoda królowa na wiatr, jakby smok mógł ją usłyszeć z takiej odległości. – On już był za murami!
„On” był trzecim smoczym skrytobójcą, którego wypłoszył książę Lucian, nasłanym na Comonota przez Stary Ard. Saarantras przeobraził się w smoka, żeby uciec. Wówczas Comonot również się przeobraził i zabił napastnika, zanim ten zdążył uciec, ale w pożarze zginęło pięcioro ludzi, a pięćdziesięcioro sześcioro straciło domy.
Tak wielkie szkody spowodowane przez zaledwie dwa smoki. Nikt z nas nie ważył się zgadywać, jak straszliwe byłyby zniszczenia, gdyby Lojalistom Comonota nie udało się powstrzymać Starego Ardu i wojna dotarłaby na dobre do Goreddu.
– Lars projektuje nowe machiny wojenne – powiedziałam, próbując obudzić nieco optymizmu. – I nie ignorujcie drakomachistów szkolących się w Nadmorskim Forcie.
Starzy rycerze i ich giermkowie w średnim wieku, pośpiesznie pasowani na rycerzy, połączyli siły w tym przedsięwzięciu.
Glisselda prychnęła pogardliwie, śledząc wzrokiem krążącą nad miastem Eskar.
– Nawet kiedy mieliśmy wielu rycerzy… a pośpiesznie wyszkoleni drakomachiści nie są rycerzami… to miasto regularnie płonęło aż do fundamentów. Żadna z nas tego nie widziała, bo zostałyśmy wychowane w czasach pokoju.
Uderzał w nas wiatr, niepozwalający zapomnieć, jak wysoko się znajdowałyśmy. Moje dłonie pociły się w rękawiczkach.
– Lojaliści Comonota nas obronią.
– Wierzę, że obronią nasz lud, ale miasto samo w sobie nic dla nich nie znaczy. Lucian mówi, że powinniśmy skupić się na ponownym przystosowaniu tuneli do mieszkania. Już wcześniej tam żyliśmy, a miasto zawsze możemy odbudować. – Uniosła rękę i opuściła ją, jakby uznała, że nawet ten gest jest jałowy. – To miasto jest dziedzictwem mojej babki, w czasie pokoju rozkwitło. Nie podoba mi się, że być może będę musiała je pozostawić.
Eskar wracała, złapała prąd wznoszący na wschodnim zboczu zamkowego wzgórza. Przycisnęłyśmy się z Glisseldą do blanków, kiedy smoczyca opadła, by wylądować. Siarkowy podmuch wzbudzony przez jej ciemne skrzydła zgasił nasze pochodnie. Zgięłam się wpół, obawiając się, że wiatr zrzuci mnie z wieży. Eskar dotknęła łapami szczytu wieży i zatrzymała się z rozłożonymi skrzydłami, jak żywy cień na tle nieba. Miałam kontakty ze smokami – sama byłam półsmoczycą – ale ten widok wciąż sprawiał, że włosy stawały mi dęba. Na moich oczach zębata, pokryta łuskami ciemność zwinęła się i zmniejszyła, ochłodziła i skupiła, zwijając się w sobie tak długo, aż pozostała jedynie posągowa kobieta o krótkich włosach, stojąca nago na szczycie lodowatej wieży.
Glisselda z wdziękiem zsunęła futrzaną pelerynę i podeszła do saarantraski – smoka w ludzkiej postaci – trzymając w wyciągniętej ręce ogrzaną szatę. Eskar pochyliła głowę, a Glisselda łagodnie otuliła jej ramiona płaszczem.
– Witamy z powrotem, pani podsekretarz – powiedziała młoda królowa.
– Nie zostanę tu dłużej – stwierdziła beznamiętnie Eskar.
– W rzeczy samej. – W głosie Glisseldy nie było ani śladu zaskoczenia. Została królową zaledwie przed trzema miesiącami, kiedy jej babka rozchorowała się z powodu trucizny i żalu, ale już opanowała sztukę wyglądania na niewzruszoną. – Czy Ardmagar Comonot o tym wie?
– Tam, gdzie byłam, bardziej się przydam. On zrozumie, kiedy mu wyjaśnię. Gdzie jest?
– Najpewniej śpi – odparła Glisselda.
Jej uśmiech ukrywał wyjątkową irytację, że Comonot nie kłopotał się nawet, by zaczekać i osobiście przywitać Eskar. Narzekania na przywódcę smoków Glisselda zachowywała na czas lekcji gry na klawesynie, więc regularnie wysłuchiwałam, jak bardzo był nietaktowny, jak bardzo dosyć miała przepraszania ludzkich sojuszników za jego gburowate zachowanie i jak bardzo by się ucieszyła, gdyby zwyciężył w swojej wojnie i wrócił do domu.
Dzięki wujowi Ormie i wspomnieniom pozostawionym przez matkę całkiem dobrze rozumiałam smoki. Comonot nie mógł urazić Eskar, cokolwiek by zrobił. W rzeczy samej, podsekretarz pewnie zastanawiała się, dlaczego same się nie położyłyśmy. Glisselda czuła, że konwenanse wymagały od niej powitania gościa, ja zaś tak bardzo czekałam na wieści o wuju Ormie, że ucieszyłam się z okazji, by osobiście powitać Eskar.
Ponowne spotkanie z nią nieco mnie przytłoczyło. Kiedy widziałam ją ostatnio, trzymała mojego rannego wuja za rękę w infirmerii świętej Gobnait. Wydawało się, że od tego czasu minęły całe wieki. Odruchowo wyciągnęłam do niej rękę i spytałam:
– Orma czuje się dobrze? Mam nadzieję, że nie przynosicie złych wieści.
Eskar spojrzała na moją dłoń i uniosła brew.
– Nic mu nie jest, o ile nie wykorzysta mojej nieobecności, by zrobić coś nierozsądnego.
– Proszę wejść do środka, pani podsekretarz – powiedziała Glisselda. – Noc jest zimna.
Eskar przyniosła w szponach węzełek ubrań. Podniosła je ze śniegu i ruszyła za nami wąskimi schodami. Glisselda rozsądnie zostawiła jeszcze jedną płonącą pochodnię w dzwonnicy poniżej, a teraz ją zabrała. Przeszłyśmy przez niewielki, zaśnieżony dziedziniec. Większość zamku Orison spała, ale nocna straż patrzyła, jak idziemy tylnym korytarzem do pałacu. Jeśli nocne przybycie smoka ich zaniepokoiło, byli zbyt wielkimi profesjonalistami, by to po sobie okazać.
Paź, tak rozespany, że wydawało się, że nie zauważył Eskar, otworzył drzwi gabinetu nowej królowej. Glisselda niemal przesądnie pozostawiła wypełnioną księgami komnatę babki bez zmian, a sama wybrała sobie inne pomieszczenie, bardziej ­przypominające salon niż bibliotekę. Pod ciemnymi oknami stało szerokie biurko, a ściany pokrywały grube gobeliny. Książę Lucian Kiggs energicznie podsycał ogień w kominku po lewej.
Kiggs ustawił przed kominkiem cztery krzesła o wysokich oparciach, nastawił też czajnik. Wyprostował się, by nas powitać, i wygładził szkarłatny dublet. Na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia, ale ciemne oczy patrzyły wnikliwie.
– Pani podsekretarz – powiedział i ukłonił się na wpół nagiej saarantrasce.
Eskar go zignorowała, a ja stłumiłam uśmiech. Przez te ostatnie trzy miesiące rzadko go widywałam, ale każdy jego gest i każdy lok ciemnych włosów były dla mnie cenne. Przez chwilę patrzył mi w oczy, po czym odwrócił się do Glisseldy. Nie mógł się zwrócić najpierw do drugiego nadwornego kompozytora, a dopiero później do kuzynki, narzeczonej i królowej.
– Usiądź, Seldo – zaproponował, strzepując nieistniejące pyłki z jednego ze środkowych krzeseł i podając jej rękę. – Wydajesz się zmarznięta.
Glisselda przyjęła jego dłoń i pozwoliła zaprowadzić się na miejsce. Miała śnieg na rąbku wełnianej sukni, strąciła go na malowane kafle kominka.
Zajęłam miejsce najbliżej drzwi. Zostałam zaproszona ze względu na wieści o wuju i powinnam wyjść, gdyby rozmowa przeszła na tajemnice wagi państwowej, ale nieoficjalnie byłam również swego rodzaju tłumaczem, pomagałam w kontaktach między smokami a ludźmi. Jeśli Glisselda nie wygoniła jeszcze Comonota z pałacu, przynajmniej częściowo była to zasługa mojej dyplomacji.
Eskar rzuciła węzełek na siedzenie między mną a Glisseldą i zaczęła go rozwiązywać. Kiggs odwrócił się zdecydowanie do kominka i dorzucił kolejne polano do ognia, wzbudzając fontannę iskier.
– Przybyłaś z dobrymi wieściami o przebiegu wojny, Eskar? – spytał.
– Nie – odparła Eskar. Znalazła swoje spodnie i przewróciła je na prawą stronę. – Nie byłam w pobliżu frontu. I nie zamierzam się tam zbliżać.
– Gdzie byliście? – wyrzuciłam z siebie, zupełnie niestosownie, jednak nie umiałam nad sobą zapanować.
Kiggs spojrzał mi w oczy i ze współczuciem uniósł brwi.
Eskar stężała.
– Z Ormą, jak się pewnie domyślałaś. Wolałabym nie mówić, gdzie. Jeśli Cenzorzy dowiedzą się o miejscu jego pobytu, jego umysł będzie w niebezpieczeństwie. Pozbawią go wspomnień.
– Rzecz jasna żadne z nas im nie powie – stwierdziła Glisselda wyraźnie oburzonym tonem.
Eskar zarzuciła tunikę na głowę.
– Wybacz mi – powiedziała, gdy jej głowa wyłoniła się z tkaniny. – Ostrożność staje się nawykiem. Przebywamy w Porfirii.
Zalała mnie ulga, jakbym trzy miesiące spędziła pod wodą, a teraz w końcu zaczerpnęłam tchu. Nagle zapragnęłam uściskać Eskar, ale nawet nie spróbowałam tego zrobić. Smoki zwykle się jeżyły, kiedy ktoś je przytulał.
Glisselda patrzyła na Eskar zmrużonymi oczyma.
– Twoja lojalność wobec Ormy jest podziwu godna, ale swemu Ardmagarowi jesteś winna jeszcze więcej. Przydałby mu się taki bystry i silny wojownik jak ty. Widziałam, jak zabiłaś smoka Imlanna.
Zapanowała cisza. Imlann, mój smoczy dziadek, zaatakował zimą – zabił matkę Glisseldy, otruł jej babkę i próbował ­zamordować Ardmagara Comonota. Orma walczył z Imlannem na niebie i został poważnie ranny. Eskar przybyła w ostatniej chwili i zabiła starego smoka. Tymczasem koteria smoczych generałów, Stary Ard, która gardziła traktatem pokojowym z Goreddem, przeprowadziła w Tanamoot zamach stanu. Zdobyli stolicę i ogłosili Comonota wyjętym spod prawa.
Gdyby Comonot zginął, Stary Ard mógłby po prostu zaatakować Goredd i na nowo rozpocząć wojnę, którą Ardmagar i królowa Lavonda zakończyli przed czterdziestu laty. Jednak Comonot przeżył i miał swoich Lojalistów gotowych walczyć w jego imieniu. Wojna jak na razie ograniczała się do północnych gór, smok przeciwko smokowi, Goredd zaś uważnie obserwował rozwój sytuacji. Stary Ard chciał zabić Comonota, zakończyć pokój z ludzkością i odzyskać południowe tereny łowieckie. Gdyby Lojaliści ich nie powstrzymali, w końcu udaliby się na południe.
Eskar przeczesała palcami krótkie czarne włosy, strosząc je, i usiadła.
– Nie mogę zostać generałem Comonota – powiedziała bez ogródek. – Wojna jest nielogiczna.
Kiggs, który właśnie zdjął czajnik z ognia i zaczął rozlewać herbatę do kubków, nalał za dużo i poparzył sobie palce.
– Pomóż mi zrozumieć, Eskar – powiedział, potrząsając dłonią i marszcząc czoło. – Czy to nielogiczne, że Comonot chce odzyskać swój kraj albo bronić siebie… i Goreddu… przed agresją Starego Ardu?
– Ani to, ani to – odparła smoczyca, przyjmując kubek herbaty z rąk księcia. – Comonot ma prawo stawiać opór. Ale odpowiadanie agresją na agresję to działanie reaktywne.
– Wojna rodzi wojnę – powiedziałam, cytując Pontheusa, ulubionego filozofa Kiggsa.
Książę spojrzał mi w oczy i zaryzykował szybki uśmiech.
Eskar obracała kubek w dłoniach, ale nie zaczęła pić.
– Reaktywność ogranicza mu perspektywę. Skupia się na bezpośrednich zagrożeniach i traci z oczu prawdziwy cel.
– A co jest, w twojej ocenie, tym prawdziwym celem? – spytał Kiggs, podając kubek swojej kuzynce.
Glisselda przyjęła go, ale nie odrywała wzroku od Eskar.
– Zakończenie wojny – odparła smoczyca, patrząc na Glisseldę. Żadna z nich nawet nie mrugnęła.
– To właśnie chce osiągnąć Ardmagar – sprzeciwił się Kiggs i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
Wzruszyłam ramionami, gdyż sama również nie rozumiałam argumentów Eskar.
– Nie, Ardmagar próbuje zwyciężyć – stwierdziła smoczyca, piorunując nas spojrzeniem. Kiedy zauważyła, że mimo tego wyjaśnienia nadal nic nie rozumiemy, mówiła dalej: – Smoczyca za jednym razem składa tylko jedno jajo, a młode rosną bardzo powoli. Każda śmierć się liczy, więc rozwiązujemy konflikty na drodze sądowej albo ostatecznie w walce jeden na jednego. Nigdy nie mieliśmy w zwyczaju walczyć na taką skalę, a jeśli wojna potrwa dłużej, jako gatunek wiele na tym stracimy. Comonot powinien powrócić do naszej stolicy, Keramy, wziąć Opal Urzędu i przedstawić swoje stanowisko, do czego ma prawo. Jeśli tam dotrze, zgodnie z naszymi prawami i tradycjami Ker go wysłucha. Walki natychmiast się zakończą.
– Pewna jesteś, że Stary Ard to zaakceptuje? – spytał Kiggs, podając mi ostatni kubek herbaty.
– W Tanamoot jest zaskakująca liczba smoków, które nie opowiedziały się po żadnej ze stron – wyjaśniła Eskar. – Opowiedzą się po stronie porządku i tradycji.
Glisselda postukała stopą w kafle kominka.
– Jak Comonot miałby tam dotrzeć, nie walcząc z każdym ardem, który znajdzie się na jego drodze? Od stolicy oddzielają go wrogowie.
– Nie, jeśli postąpi zgodnie z moim rozsądnym planem – stwierdziła Eskar.
Wszyscy się pochyliliśmy. Z pewnością właśnie z tego powodu wróciła. Ale ona podrapała się po brodzie i nic nie powiedziała.
– A jak on dokładnie brzmi? – zachęciłam, gdyż moją rolą było metaforyczne szturchanie smoków.
– Powinien wrócić ze mną do Porfirii – wyjaśniła smoczyca – i wkroczyć do Tanamoot z drugiej strony, przez dolinę rzeki Omiga. Stary Ard nie spodziewa się wtargnięcia z tej strony. Nasz traktat z Porfirianami jest tak stary, że zapomnieliśmy, iż nie jest on prawem naturalnym, lecz dokumentem, który można zmienić lub w miarę potrzeb zignorować.
– A Porfirianie na to pozwolą? – spytał Kiggs, kręcąc kubkiem.
– Ardmagar musiałby się targować – powiedziała Eskar. – I przewiduję, że i na tej drodze może go czekać walka, więc nie może wyruszyć sam.
Królowa Glisselda z namysłem uniosła wzrok do ciemnego sklepienia.
– Zabierze ze sobą ard?
– To by zaniepokoiło Porfirian i zniechęciło ich do współpracy – odparła poważnie Eskar. – Porfiria ma swój własny ard, społeczność smoczych wygnańców, którzy, by uniknąć wycięcia przez Cenzorów, wybrali pełne ograniczeń życie w ludzkiej postaci. To jeden z warunków naszego traktatu: Porfiria ma oko na tych dewiantów, a my zostawiamy w spokoju ich cenną dolinę. Niektórzy wygnańcy mogą towarzyszyć Comonotowi, jeśli ich ułaskawi i pozwoli wrócić do domu.
– Niektórzy, to znaczy ile? – spytał Kiggs, od razu zauważając słabe ogniwo. – Dosyć?
Eskar wzruszyła ramionami.
– Pozostawcie to mnie.
– I Ormie – dodałam, gdyż spodobała mi się myśl, że pomoże sprawie Ardmagara.
Na wspomnienie imienia wuja Eskar na chwilę spuściła wzrok, a jej dolna warga zadrżała. Zobaczyłam – a może wyczułam – cień uśmiechu. Spojrzałam na królewskich krewniaków, ale wydawało się, że w ogóle nie zauważyli tej miny.
Lubiła Ormę. Wiedziałam o tym. Przez chwilę ogromnie za nim tęskniłam.
Eskar sięgnęła do głębokiej kieszeni spodni i wyciągnęła zapieczętowany list.
– Dla ciebie – powiedziała. – Dla własnego bezpieczeństwa Orma nie może wysyłać nic pocztą ani porozumiewać się przez thniki. Jak twierdzi, troszczę się o jego bezpieczeństwo z całą bezwzględnością.
Woskowa pieczęć listu, krucha od zimna, rozpadła się pod moimi palcami. Rozpoznałam pismo i serce zabiło mi szybciej. Pochyliwszy się w stronę blasku ognia, przeczytałam kochane, znajome bazgroły.

Eskar powie Ci, gdzie jestem. Często z Tobą o tym rozmawiałem – prowadzę badania, które zaproponowałem. Na pewno pamiętasz. Miałem niespodziewane szczęście, ale nie mogę umieścić swoich odkryć tutaj. Odważyłem się napisać do Ciebie (mimo ostrzeżeń Eskar), gdyż dowiedziałem się czegoś, co potencjalnie mogłoby się przydać Twojej królowej.
Mam powody, by sądzić, że Ty i inne półsmoki możecie połączyć swoje umysły. „Jak paciorki na nitce”, tak to opisano. Kiedy to zrobicie, utworzycie barierę w powietrzu, niewidzialny mur, dość mocny, by powstrzymać smoka w locie. „Jak ptak uderzający w okno”, według mojego źródła, które ma większy ode mnie talent do kwiecistych opisów. Będziesz zaskoczona, kiedy dowiesz się, kim ono jest.
Proces ten wymaga ćwiczeń. Im więcej ityasaari na Twojej nitce, tym bardziej wytrzymała bariera. Zastosowanie z pewnością jest oczywiste. Zalecam Ci pośpiech w odszukaniu towarzyszy, zanim wojna dotrze na południe. O ile nie zrezygnujesz przedwcześnie, poszukiwania doprowadzą Cię tutaj.
Wszystko w ard.
O.

Kiedy czytałam, Eskar ogłosiła, że jest zmęczona. Glisselda odprowadziła ją do przedsionka i obudziła sennego pazia, który miał zaprowadzić smoczycę do jej komnat. Byłam tego na wpół świadoma, podobnie jak wzroku Luciana Kiggsa, gdy czytałam list. Kiedy skończyłam, podniosłam wzrok i napotkałam pytające spojrzenie ciemnych oczu księcia.
Próbowałam uśmiechnąć się uspokajająco, ale list wywołał we mnie taką burzę uczuć, że czułam jedynie wewnętrzny konflikt. Wiadomość od Ormy wzbudziła jednocześnie moją radość i żal, miłość do niego splotła się ze smutkiem z powodu jego wygnania. A propozycja jednocześnie fascynowała mnie i przerażała. Pragnęłam odnaleźć innych podobnych do mnie, ale pamiętałam też straszliwe doświadczenie innego półsmoka, który wtargnął w mój umysł. Sama wizja połączenia z innym umysłem wywoływała we mnie obrzydzenie.
– Ciekawe, co Comonot powie na jej plan – stwierdziła królowa Glisselda, wracając na swoje miejsce. – Z pewnością już o tym pomyślał i odrzucił ten pomysł. I istnieje też duże ryzyko, że przedstawi swoją sprawę i przegra. – Patrzyła to na mnie, to na Kiggsa. – Macie dziwne miny. Co przegapiłam?
– Orma ma pomysł – wyjaśniłam i podałam jej list.
Glisselda trzymała kartkę, a Kiggs czytał jej przez ramię, jasne loki przy ciemnych lokach.
– Nad czym on prowadzi badania? – spytał Kiggs, spoglądając na mnie nad pochyloną głową Glisseldy.
– Historycznymi wzmiankami o półsmokach – wyjaśniłam. – Mój dziwny przypadek przynajmniej w części wywołał w nim obsesję dowiedzenia się, czy byli też inni.
Opowiedziałam im o ogrodzie grotesek, mieli więc pewne pojęcie, co oznaczał „dziwny przypadek”.
– W części? – spytał Kiggs, od razu zwracając uwagę na kwantyfikator.
Był stanowczo zbyt bystry. Musiałam odwrócić wzrok, by mój uśmiech nie zdradził rzeczy, których nie powinien.
– Orma uznał również za denerwująco nielogiczne, że w smoczych archiwach nie ma żadnych zapisków o mieszańcach, podobnie w literaturze Goreddu. Święci wspominają o „plugastwach”, a prawo zakazuje związków między ludźmi a smokami, ale nic poza tym. Pomyślał, że ktoś kiedyś musiał z pewnością przeprowadzić eksperyment i zapisać jego wyniki.
Wzmianki o smoczych „eksperymentach” wywołują u ludzi dziwną minę, na wpół rozbawioną, a na wpół przerażoną. Królowa i książę nie byli tu wyjątkami.
– Porfirianie mają określenie na to, kim jestem… ityasaari… a Orma słyszał pogłoski, że mogą być też bardziej otwarci na możliwość… – Urwałam. Nawet teraz, kiedy wszyscy już o mnie wiedzieli, wciąż nie umiałam mówić o pewnych praktycznych kwestiach związanych z moim pochodzeniem. – Miał nadzieję, że znajdzie w ich zapiskach coś użytecznego.
– Wydaje się, że miał rację. – Glisselda znów przejrzała list. Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła, po czym poklepała puste krzesło Eskar; przesiadłam się bliżej królewskich krewniaków. – Co sądzisz o tym pomyśle „niewidzialnego muru”?
Pokręciłam głową.
– Nigdy nie słyszałam o niczym takim. Nie umiem sobie go wyobrazić.
– Musi przypominać pułapkę świętego Abastera – powiedział Kiggs.
Wpatrzyłam się w niego z niedowierzaniem, na co zareagował zadowolonym uśmiechem.
– Czyżbym tylko ja czytał pisma? Święty Abaster umiał ujarzmić ognie Niebios, z których tworzył świetlistą sieć, by ściągać smoki z nieba.
Jęknęłam.
– Przestałam czytać świętego Abastera, kiedy dotarłam do: „Niewiasty Południa, nie przyjmujcie jaszczura w łożnicy, gdyż zrodzicie swe własne potępienie”.
Kiggs zamrugał powoli, jakby właśnie sobie coś uświadomił.
– I to nie jest najgorsze, co mówi o smokach albo… albo…
– Nie jest też wyjątkiem – dodałam. – Święty Ogdo, święty Vitt. Orma kiedyś przygotował mi pamflet, na który złożyły się najgorsze fragmenty. Szczególnie czytając świętego Abastera, czułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował.
– Ale spróbujesz tego nawlekania umysłów? – spytała Glisselda z trudem skrywaną nadzieją. – Jeśli istnieje jakaś szansa na ocalenie naszego miasta…
Zadrżałam, lecz zamaskowałam to przesadnym kiwaniem głową.
– Porozmawiam z pozostałymi.
Szczególnie Abdo miał niezwykłe zdolności. Zamierzałam zacząć od niego.
Glisselda uścisnęła moją dłoń.
– Dziękuję ci, Serafino. I nie tylko za to. – Jej uśmiech stał się nieśmiały, a może przepraszający. – Ta zima jest wyjątkowo ciężka… skrytobójcy palą domy, Comonot zachowuje się jak Comonot, a babcia tak ciężko zachorowała. Nigdy się nie spodziewała, że w wieku piętnastu lat zostanę królową.
– Jeszcze może wyzdrowieć – powiedział łagodnie Kiggs. – I wcale nie była od ciebie o wiele starsza, kiedy zawarła pokój z Comonotem.
Glisselda wyciągnęła do niego drugą rękę, on uścisnął jej dłoń.
– Kochany Lucian. Tobie też dziękuję. – Odetchnęła głęboko, jej oczy błyszczały w blasku ognia. – Oboje jesteście dla mnie tak ważni. Czasem mam wrażenie, że korona zaczęła mnie pochłaniać i wkrótce pozostanie ze mnie już tylko królowa. Glisseldą mogę być tylko z tobą, Lucianie albo… – znów ścis­nęła moją dłoń – podczas lekcji gry na klawesynie. Potrzebuję tego. Przepraszam, że nie ćwiczę więcej.
– Zaskoczyło mnie, że w ogóle miałaś czas na lekcje – odparłam.
– Nie mogę z nich zrezygnować! – wykrzyknęła. – Mam tak mało okazji, by zdjąć maskę.
– Jeśli ta niewidzialna bariera zadziała – powiedziałam. – Jeśli Abdo, Lars, pani Okra i ja połączymy nasze umysły, wówczas będę chciała wyruszyć na poszukiwanie innych półsmoków.
Glisselda zaproponowała taką podróż w połowie zimy, kiedy dowiedziała się o istnieniu pozostałych, ale nic z tego nie wyszło.
Królowa zarumieniła się gwałtownie.
– Nie chciałam utracić nauczycielki muzyki.
Spojrzałam na list Ormy i doskonale wiedziałam, jak się czuła.
– Mimo to – mówiła dalej, stanowczym tonem – zniosę to, jeśli będę musiała, dla dobra Goreddu.
Napotkałam wzrok Kiggsa ponad głową Glisseldy. Lekko przytaknął i stwierdził:
– Sądzę, że każde z nas tak sądzi, Seldo. Nasze obowiązki są najważniejsze.
Glisselda zaśmiała się i ucałowała go w policzek. A później mnie.
Wkrótce ich opuściłam, zabierając list Ormy i życząc kuzynom dobrej nocy – albo miłego dnia. Słońce właśnie wschodziło, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Mogłam wkrótce wyruszyć na poszukiwanie towarzyszy, a pragnienie wkrótce zatriumfowało nad wszystkimi innymi uczuciami. Przy drzwiach drzemał paź, obojętny na wszystko.

 
Wesprzyj nas