Nie przegapcie żadnej części sagi Diany Gabaldon, fascynującej opowieści o podróżniczce w czasie Claire Randall i osiemnastowiecznym Szkocie Jamiem Fraserze.


Ognisty krzyżClaire Randall nie jest zwyczajną kobietą, tak jak nie jest zwyczajne jej życie z mężem, Jamiem Frasierem. Ich miłość trwa poza wymiarami, ponieważ Claire jest podróżniczką w czasie, którą nieznane siły wyrwały z XX wieku i przeniosły dwieście lat wstecz, w świat, pełen niebezpieczeństw, ale też płomiennej namiętności.

Jest rok 1770. Claire i Jamie rozpoczynają nowe, wspólne życie na dzikich terenach Północnej Karoliny. Claire wie, co się tu wydarzy w następnych dwóch latach i dzieli się swoją wiedzą z mężem. Ale ta wiedza, dość ogólna i nieobejmująca najbliższej przyszłości, nie zdoła uchronić jej najbliższych przed tragicznymi wydarzeniami…

Diana Gabaldon – biolog, ekolog, wykładowca uniwersytecki. Oszałamiającą karierę literacką rozpoczęła przygodowo-historyczną powieścią Obca. Następne części sagi o podróżującej w czasie Claire Randall, nagradzane i tłumaczone na wiele języków, zajmowały najwyższe miejsca na listach bestsellerów całego świata i rozeszły się w łącznym nakładzie 18 milionów egzemplarzy.

Diana Gabaldon
Ognisty krzyż
Przekład: Arkadiusz Nakoniecznik, Anna Dorota Kamińska
Seria: Obca tom 5
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 12 sierpnia 2015

1. Szczęśliwa narzeczona,
na którą padną
promienie słońca

Mount Helicon
Kolonia Królewska Karolina Północna,
późny październik 1770

Obudziło mnie bębnienie kropli deszczu o płócienny dach i pocałunek mojego pierwszego męża na wargach. Zdezorientowana, zamrugałam powiekamii odruchowo położyłam palec na ustach. By zatrzymać to uczucie,czy może by je ukryć?
Jamie, pogrążony w głębokim śnie przy moim boku, poruszył się i coś mruknął. Jego ruch wzbudził falę świeżego zapachu cedrowych gałęzi, na których ułożone było nasze posłanie. Może to jakiś przelatujący obok duch zakłócił mu sen. Wpatrzyłam się gniewnym wzrokiem w pustą przestrzeń poza naszym namiotem.
Odejdź, Frank, pomyślałam surowo.
Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale mgła, która uniosła się z mokrej ziemi, nabrała już koloru perlistej szarości, zwiastując nieodległe nadejście świtu. Wszędzie panował kompletny bezruch, a we mnie zrodziło się paradoksalne poczucie radości, która umiejscowiła się tuż na powierzchni mojej skóry jak najlżejszy dotyk.
„Czy nie powinienem przyjechać, by zobaczyć, jak ona wychodzi za mąż?”
Nie potrafiłam powiedzieć, czy te słowa same uformowały się w mojej głowie, czy też może były – jak pocałunek – produktem mojej wyobraźni. Zapadłam w sen z głową przepełnioną przygotowaniami do wesela i nic dziwnego, że obudziłam się, pamiętając, że śniłam o dniu ślubu.
I o nocy poślubnej.
Wygładziłam zmięty perkal koszuli, która nieprzyjemnie zwinęła mi się wokół talii. Nie pamiętałam niczego konkretnego z sennych marzeń, które mnie zbudziły, tylko bezładną mieszaninę wyobrażeń i odczuć. Pomyślałam, że może to i dobrze.
Przekręciłam się na posłaniu z szeleszczących gałęzi i przysunęłam do Jamiego. Emanowało z niego ciepło i przyjemna woń dymu z ogniska, zmieszana z zapachem whisky, a gdzieś pod powierzchnią snu wyczułam także niewyraźny posmak męskości, podobny do brzmienia niskiego dźwięku u podstawy przedłużonego akordu. Wyprostowałam się powoli i przytuliłam delikatnie, tak że biodrami trąciłam jego pośladki. Ten gest był tak nieznaczny, że gdyby Jamie spał, wcale by go nie zauważył; lecz jeśli nie spał…
Nie spał. Nie otwierając oczu, uśmiechnął się lekko, a jego wielka dłoń wolno przesunęła się w dół moich pleców i spoczęła w mocnym uścisku na pośladku.
– Mmm? – mruknął. – Hmmm…
Wydał z siebie lekkie westchnienie i znowu odpłynął w sen, nie zabierając ręki.
Pełna otuchy, przytuliłam się mocniej. Bezpośrednia fizyczna bliskość Jamiego wystarczyła aż nadto, by przegnać uporczywe sny. I Frank – jeśli to istotnie był Frank – miał rację, przynajmniej jak dotąd. Byłam przekonana, że gdyby to było możliwe, Bree chciałaby widzieć obu ojców na swoim ślubie.
Zdążyłam się już całkiem rozbudzić, ale było mi zbyt wygodnie, żeby się ruszać. Na zewnątrz padał deszcz; lekki deszcz, ale w powietrzu wisiał chłód i wilgoć, przez co przytulne gniazdko posłania wydawało się o wiele bardziej nęcące niż odległa perspektywa gorącej kawy. Szczególnie od kiedy wypicie kawy wymagało udania się na wyprawę po wodę do strumienia i rozpalenia ogniska – o Boże, drewno na pewno nasiąkło wilgocią, nawet jeśli ogień nie zdążył całkowicie wygasnąć – a następnie stłuczenia ziaren w kamiennym moździerzu i zaparzenia jej, podczas gdy mokre liście przyklejały się do kostek, a krople wody ze zwisających nad głową gałęzi pełzły po szyi.
Drżąc na samą myśl o tym, podciągnęłam przykrycie wyżej, na nagie ramiona, i wróciłam myślą do wyliczania przygotowań, podczas którego zasnęłam wczorajszego wieczoru.
Jedzenie, napitki… szczęśliwie nie musiałam sobie tym zawracać głowy. Wszystko wzięła na siebie Jocasta, ciotka Jamiego, albo raczej jej czarnoskóry kamerdyner Ulisses. Z weselnymi gośćmi także nie powinno być żadnych problemów. Trwał przecież właśnie największy zlot górali szkockich w koloniach, a jedzenie i picie zostały zapewnione. Pisemne zaproszenia nie były konieczne Bree miała dostać nową suknię – także prezent od Jocasty. Z ciemnoniebieskiej wełenki, bo jedwab był i za drogi, i zbyt niepraktyczny dla kogoś, kto miał żyć na odludziu. Trochę mi było żal białego atłasu i kwiatu pomarańczy, w których kiedyś widziałam ją oczyma wyobraźni na weselu – ale przecież to nie były takie zaślubiny, jakich można by się spodziewać w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym.
Zastanawiałam się, co też Frank mógłby pomyśleć o mężu Brianny. Przypuszczalnie zaakceptowałby go bez zastrzeżeń, bo Roger – podobnie jak Frank – był historykiem, przynajmniej kiedyś był. Poza tym był inteligentnym, obdarzonym poczuciem humoru, utalentowanym muzycznie, delikatnym mężczyzną, całkowicie oddanym Briannie i małemu Jemmy’emu. A to jest naprawdę godne podziwu, pomyślałam, spoglądając w kierunku mgły – zważywszy na okoliczności.
„Więc przyznajesz to sama, prawda?” Te słowa uformowały się w moim wewnętrznym uchu, jakby to on je wymówił; ironicznym, kpiącym tonem, jakby drwił z siebie i ze mnie.
Jamie zmarszczył brwi i zacisnął mocniej dłoń na moim pośladku, posapując przez sen.
„Wiesz, że tak”, odpowiedziałam w duchu. I ty świetnie o tym wiesz, więc odpieprz się ode mnie, zgoda?!
Zdecydowanie odwróciłam się plecami do wyjścia i oparłam głowę na ramieniu Jamiego, szukając ucieczki w miękkim, pogniecionym płótnie jego koszuli.
Pomyślałabym raczej, że to Jamie był mniej skłonny niż ja – albo może Frank – docenić Rogera za to, że zaakceptował Jemmy’ego jako swojego syna. Dla Jamiego sprawa była prosta – człowiek honoru nie mógł postąpić inaczej. Wiedziałam jednak, że miał pewne wątpliwości, czy Roger da sobie radę z utrzymaniem i zapewnieniem bezpieczeństwa rodzinie na odludnych terenach Karoliny Północnej. Roger był postawny, dobrze zbudowany i zdolny – ale „czapka, pas i mieczyk” były dla niego tylko treścią jego pieśni, podczas gdy dla Jamiego stanowiły podstawowe narzędzia pracy.
Dłoń na mojej pupie zacisnęła się, więc zaczęłam się ruszać.
–Wiercisz się jak ropucha w garści, Angliszko – odezwał się sennie. – Nie potrzebujesz przypadkiem toalety?
– Och, już nie śpisz. – Poczułam się niezręcznie.
– Teraz już nie – odparł. Ręka opadła gdzieś niżej, a Jamie przeciągnął się, postękując. Spod drugiego końca przykrycia wyjrzały jego nagie stopy z szeroko rozpostartymi paluchami.
– Przepraszam, nie miałam zamiaru cię budzić.
– Och, nie rób sobie wyrzutów. – Chrząknął, przejechał palcami po rudawych rzedniejących włosach i zamrugał. – Miałem diabelski sen, jak zawsze, kiedy mi zimno. – Podniósł głowę i wpatrzył się w swoje stopy. Z wyraźną przykrością poruszył gołymi palcami. – Czemu nie włożyłem na noc pończoch? – zastanowił się.
– A co takiego ci się śniło? – spytałam trochę niepewnie, z nadzieją, że nie śniło mu się to co mnie.
– Konie – odparł.
– A cóż to za diabelskie sny o koniach?
– O Boże, to było naprawdę straszne. – Potarł oczy pięściami i potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć resztek zjawy. – Miało to związek z irlandzkimi królami. Pamiętasz, co MacKenzie opowiadał wieczorem przy ognisku?
– Irlandzcy kró… Ach tak! – Zaczęłam się śmiać na to wspomnienie. – Tak, pamiętam!
Roger, dumny z powodu świeżych zaręczyn, uraczył zebrane przy ognisku towarzystwo pieśniami, poematami i historycznymi anegdotkami – jedna z nich mówiła o obrzędach, których rzekomo musieli dopełnić dawni królowie Irlandii przed koronacją. I tak na przykład szczęśliwy kandydat musiał pokryć białą klacz w obecności zgromadzonych wielmożów, przypuszczalnie, by dowieść swojej męskości – choć moim zdaniem dowodziło to raczej zimnej niż gorącej krwi dżentelmena.
– Miałem przygotować klacz – opowiadał Jamie. – I dosłownie wszystko szło na opak! Mężczyzna okazał się za niski, więc musiałem znaleźć coś, na czym mógłby stanąć. Znalazłem jakiś kamień, ale nie zdołałem go podnieść. Potem przyniosłem taboret, ale jedna noga ułamała mi się w ręku. Następnie próbowałem ułożyć cegły, żeby zrobić z nich podest, ale rozsypały się w proch. W końcu panowie orzekli, że trudno, w takim razie trzeba obciąć nogi tej nieszczęsnej kobyle, więc próbowałem ich od tego odwieść, a ten gość, który miał zostać królem, szarpał się ze spodniami i narzekał, że nie może porozpinać guzików, aż wreszcie ktoś zauważył, że ta klacz jest czarna, więc w ogóle nie ma o czym mówić.
Parsknęłam i schowałam twarz w fałdach jego koszuli, bojąc się, że obudzę biwakujących obok nas.
– I właśnie wtedy się obudziłeś?
– Nie. Nie wiem dlaczego, poczułem się strasznie urażony ich decyzją. Powiedziałem że tak ma być, bo konie czarnej maści są o wiele lepsze, i każdy wie, że białe konie mają słaby wzrok i ich potomstwo może być ślepe. A oni na to, że nie, nie… bo czarny koń oznacza pecha, ale ja się upierałem, że skąd i… – przerwał, żeby odchrząknąć.
– I…?
Wzruszył ramionami i zerknął na mnie z ukosa, czerwieniąc się.
– No cóż. Oznajmiłem im, że wszystko będzie dobrze i że ja im pokażę, jak to się robi. Chwyciłem zad tej klaczy, żeby przestała się wiercić, i zacząłem się szykować do… no… do wykreowania siebie na króla Irlandii. Właśnie wtedy się obudziłem.
Dusiłam się ze śmiechu, czując, jak bok Jamiego wibruje od tłumionego chichotu.
– Och, teraz to naprawdę żałuję, że cię obudziłam! – wytarłam mokre oczy rogiem przykrycia. – Jestem pewna, że to była wielka strata dla Irlandczyków. Chociaż z drugiej strony zastanawiam się, co na temat tej szczególnej ceremonii sądziły królowe Irlandii…
– Myślę, że porównanie nie wypadało na niekorzyść pań. Chociaż słyszałem, że niektórzy mężczyźni woleli…
–Wcale nie o tym myślałam – przerwałam mu. – Chodziło mi raczej o względy higieniczne, jak chcesz wiedzieć. Przedkładać powóz nad konia to zupełnie co innego niż przedkładać konia nad królową…
– Ale… Och! – Już wcześniej był zarumieniony z uciechy, ale teraz jego skóra pociemniała jeszcze bardziej. – Mów sobie, co chcesz, o Irlandczykach, Angliszko, ale ja wierzę, że oni czasem się myją. Król może nawet byłby skłonny uznać, że odrobina mydła przyda mu się w… w…
– In medias res? – podpowiedziałam. – Chyba nie. W końcu koń jest dość duży, oględnie mówiąc…
– To kwestia gotowości, Angliszko, nie tylko miejsca – powiedział, rzucając mi spojrzenie pełne nagany. – Rozumiem, że w takiej sytuacji człowiek potrzebuje odrobiny zachęty. Choć oczywiście to jest właśnie in medias res – dodał. – Nie czytałaś Horacego? Albo Arystotelesa?
– Nie. Nie wszyscy możemy być wykształceni. I nigdy nie miałam czasu dla Arystotelesa po tym, jak usłyszałam, że w swojej klasyfikacji świata przyrody umieścił kobiety gdzieś poniżej robaków.
–Widocznie nie był żonaty – ręka Jamiego przesunęła się powoli w górę moich pleców, dotykając przez materiał koszuli kości kręgosłupa. – Bo z pewnością zauważyłby, że kobieta ma kości.
Uśmiechnęłam się i uniosłam rękę do jego policzka, który rysował się mocno i wyraziście ponad rudawą szczeciną.
Wtedy spostrzegłam, że niebo na zewnątrz rozświetliło się świtem; dojrzałam zaledwie zarys głowy Jamiego na jasnym płótnie naszego schronienia, ale jego rysy widziałam całkiem wyraźnie. I przypomniało mi się dokładnie, dlaczego poprzedniego wieczoru zdjął pończochy. Niestety, oboje byliśmy tak znużeni po przedłużających się uroczystościach, że wpół objęci zapadliśmy w kamienny sen.
Doszłam do wniosku, że te wspomnienia raczej dodają mi otuchy, bo wyjaśniają zarówno stan mojej koszuli, jak i sny, z których się ocknęłam. W tejże chwili poczułam, jak chłodny prąd przesuwa się pod przykryciem, i cała zadrżałam. Frank i Jamie należeli do całkowicie różnych typów mężczyzn i w związku z tym nie miałam żadnej wątpliwości, kto całował mnie, zanim otworzyłam oczy.
– Pocałuj mnie – zwróciłam się nagle do Jamiego. Żadne z nas nie umyło wczoraj zębów, ale posłusznie prześlizgnął się ustami po moich wargach, a gdy złapałam go za tył głowy i przyciągnęłam bliżej, oparł ciężar ciała na jednym ręku, żeby wygładzić pościel splątaną wokół dolnych partii naszych ciał.
– Och? – powiedział, gdy go puściłam. Uśmiechnął się, a jego błękitne oczy zmniejszyły się przy tym do rozmiarów dwóch trójkątów połyskujących w półmroku. – No cóż, dla pewności, Angliszko, najpierw muszę na chwilę wymknąć się na zewnątrz.
Odrzucił przykrycie i wstał. Z mojego miejsca na poziomie gruntu miałam dość niezwykły widok – wystarczyło rzucić okiem pod brzeg jego długiej lnianej koszuli. Miałam tylko nadzieję, że to, co ujrzałam, nie było przedłużonym efektem jego nocnych koszmarów, ale uznałam, że lepiej nie pytać.
– Lepiej się pośpiesz – ponagliłam go. – Robi się widno; ludzie zaraz zaczną wstawać i będą się tu kręcić.
Skinął głową i dał nura na zewnątrz. Leżałam bez ruchu, nasłuchując. Kilka ptaków zapiszczało gdzieś w oddali, ale była już jesień i nawet pełnia światła nie była w stanie sprowokować natarczywego chóru, jaki rozlegał się wiosną czy latem. Góry i liczne obozowiska znajdujące się na ich zboczach leżały jeszcze pogrążone we śnie, ale do moich uszu wciąż docierały ledwo słyszalne odgłosy.
Przeczesałam palcami włosy i ułożyłam je, puszyste, wokół ramion, a potem przekręciłam się, żeby poszukać butelki z wodą. Po plecach przeleciał mi chłodny powiew, więc zerknęłam przez ramię; świt już nadszedł, a mgła rozpłynęła się bez śladu. Powietrze na zewnątrz było szare i nieruchome. Dotknęłam obrączki na mojej lewej ręce; wróciła do mnie wczoraj wieczór i jeszcze nie przyzwyczaiłam się do niej po tak długiej przerwie. Może to właśnie przez tę obrączkę Frank zjawił się w moim śnie. Może dziś wieczór podczas ceremonii zaślubin dotknę jej jeszcze raz, z rozmysłem i z nadzieją, że on w jakiś sposób będzie mógł zobaczyć moimi oczyma szczęście swojej córki. Na razie go nie było – ku mojemu zadowoleniu.
Słaby dźwięk, nie głośniejszy niż odległe nawoływania ptaków, przypłynął do mnie w powietrzu; krótki płacz budzącego się ze snu niemowlęcia. Kiedyś myślałam, że niezależnie od okoliczności w małżeńskim łóżku nie powinno się znajdować więcej niż dwoje ludzi. Dalej tak uważam. Niemowlę trudniej jednak stamtąd wygnać niż ducha poprzedniej miłości. Łóżko Brianny i Rogera będzie musiało z konieczności pomieścić troje.
Brzeg namiotu uniósł się i ukazała się twarz Jamiego, podekscytowana i zarazem zaniepokojona.
– Lepiej wstań i ubierz się, Claire – powiedział. – Żołnierze podjeżdżają właśnie do strumienia. Gdzie moje pończochy?
Usiadłam wyprostowana jak struna. Gdzieś w oddali u podstawy zbocza rozległo się warczenie bębnów.

 
Wesprzyj nas