Thriller psychologiczny z zadziwiającymi zwrotami akcji, a przy tym poruszający do głębi. Sprawnie, bezbłędnie napisany, porywa czytelnika od pierwszej strony i nie pozwala mu odejść.


Tragiczny wypadek rozegrał się na jej oczach, nie była w stanie mu zapobiec. Czy na pewno?

Świat Jenny Gray kończy się w ułamku sekundy, kiedy w wypadku ginie jej synek. Jedyną szansą na powrót do normalności jest porzucenie całego dotychczasowego życia. Ucieka od przeszłości do maleńkiej wioski na walijskim wybrzeżu. Mimo to nie jest w stanie uwolnić się od lęku, rozpaczy i wspomnień strasznej listopadowej nocy, która na zawsze zmieniła jej życie.

W końcu w życiu Jenny pojawia się iskierka nadziei na szczęście. Jednak przeszłość nie zamierza zostawić jej w spokoju, a konsekwencje zderzenia z nią będą miażdżące…
Czy można uwolnić się od traumatycznych wspomnień?
Jak poradzić sobie z paraliżującym strachem?

***

Od mrożącego krew w żyłach dramatycznego początku po ostatnią stronę, dosłownie nie mogłam się oderwać. Zniewalająca książka, uzależniająca, przyprawiająca o dreszcze emocji narracja. Gęsta atmosfera strachu i poczucia zagrożenia, rewelacyjne zakończenie, którego długo nie zapomnę.
Samantha Hayes

Trzymający w napięciu thriller, niepokojący i zniewalający.
Paula Daly

Opowieść mrożąca krew w żyłach. Świetnie zarysowane postaci pozwalają zaangażować się emocjonalnie w każdy etap ich drogi od kapitalnego początku po niespodziewane zakończenie.
Rachel Abbott

Wspaniała, porywająca lektura z zaskakującym zwrotem akcji. Czytałem z zapartym tchem i nie chciałem, by się skończyła.
Peter James

Bardzo sprawnie napisany, pasjonujący debiut. Zaskakujący zwrot akcji w połowie książki sprawił, że jako pisarz zzieleniałem z zazdrości.
Mark Billingham

Oryginalna narracja, kręte zwroty akcji oraz subtelnie naszkicowane postaci sprawiają, że książkę bardzo dobrze się czyta. Mackintosh wie, jak napisać porywający thriller psychologiczny.
Sarah Hilary

Połknęłam Pozwolę ci odejść w jeden wieczór. Popłakałam się (przynajmniej dwa razy), głośno westchnęłam ze zdziwienia (raz), ale przede wszystkim żałowałam, że to nie ja jestem autorką. Przykuwająca uwagę, pełna autentyzmu i głęboko poruszająca książka: wspaniały, inteligentny debiut.
Elizabeth Haynes

Doskonała pierwsza książka Clare Mackintosh. Świetnie napisana historia o przeżywaniu żałoby i strachu, pełna zaskakujących zwrotów akcji.
Cath Staincliffe

Thriller psychologiczny z zadziwiającymi zwrotami akcji, a przy tym poruszający do głębi. Sprawnie, bezbłędnie napisany, porywa czytelnika od pierwszej strony i nie pozwala mu odejść.
Julie Cohen

Absolutnie zachwycająca książka. Pochłonęłam ją jednym tchem.
Jenny Colgan

Pozwolę ci odejść to inteligentna, frapująca powieść ze sprawnie skonstruowaną fabułą, pełna napięcia, zwrotów akcji i doskonałych opisów.
Amanda Jennings

Znakomity debiut – trzymająca w napięciu fabuła angażuje czytelnika emocjonalnie. Zwroty akcji naprawdę mnie zaskoczyły.
Veronica Henry

Clare Mackintosh jest obecnie pisarką i felietonistką. Pisywała do „The Guardian”, „Sainsbury’s Magazine”, „The Green Parent” i wielu innych międzynarodowych pism i gazet. Przez dwanaście lat pracowała w policji, a wiedzę i doświadczenia, które tam zdobyła wykorzystuje w pracy nad książkami. „Pozwolę ci odejść” to jej literacki debiut, w planach ma już kolejny thriller psychologiczny.

Clare Mackintosh
Pozwolę ci odejść
Przekład: Magdalena Rychlik
seria: Kobieca strona thrillera
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 23 czerwca 2015


Prolog

Przymyka powieki, żeby ochronić oczy przed ulewnym deszczem, wiatr zarzuca jej na twarz kosmyki mokrych włosów. Przechodnie mijają ich w pośpiechu na śliskim chodniku, ukryci za postawionymi kołnierzami. Przejeżdżające samochody ochlapują im buty wodą. W ulicznym zgiełku ledwie rozróżnia pojedyncze słowa opowieści, która rozpoczęła się z chwilą otwarcia szkolnej bramy. Zdania padają z prędkością karabinu maszynowego – pełne pomyłek, naładowane emocjami wywołanymi spotkaniem z tym całkiem nowym światem. Dosłyszała coś o najlepszym przyjacielu, projekcie związanym z kosmosem, nowej nauczycielce. Spogląda z rozbawieniem w dół, nie zwraca uwagi na zimny powiew, przenikający przez szalik. Chłopiec uśmiecha się szeroko i unosi buzię, aby spróbować, jak smakuje deszcz, mruga, na ciemnych rzęsach połyskują kropelki wody.
– I potrafię napisać swoje imię, mamusiu!
– Jesteś bardzo zdolny. – Przystaje i całuje go ogniście w mokre czoło. – Pokażesz mi w domu?
Idą tak szybko, jak tylko pięciolatek może nadążyć. Kobieta wolną ręką trzyma plecak, który huśta się na wysokości kolan.
Prawie w domu.
Samochody suną po mokrym asfalcie, oślepiają ich światłami co kilka sekund. Korzystając z przerwy w łańcuchu pojazdów, zaciska mocniej dłoń na małej rączce w miękkiej wełnianej rękawiczce i wchodzą na ruchliwą ulicę. Chłopczyk biegnie, aby nie zostać w tyle. Mokre liście przywierają do poręczy przy drodze, ich jaskrawe kolory pod wpływem wilgoci przybrały burobrązowy odcień.
W zacisznej uliczce, tuż za rogiem czeka na nich ciepły dom. Poczuwszy się bezpiecznie w jego pobliżu, kobieta puszcza rękę chłopca i ze śmiechem odgarnia z oczu mokre włosy.
– Proszę – mówi za ostatnim zakrętem. – Zostawiłam nam zapalone światło.
Dom z czerwonej cegły po drugiej stronie ulicy. Dwie sypialnie, maleńka kuchnia i ogródek zastawiony mnóstwem doniczek, w których od dawna zamierza posadzić kwiaty. Tylko ich dwoje.
– Ścigamy się, mamo?
Jest w ciągłym ruchu, pełen energii od momentu, kiedy rano otwiera oczy, aż do wieczora. Bez przerwy skacze, biega.
– No chodź!
To się dzieje w mgnieniu oka, ma wrażenie pustki u swojego boku, gdy malec biegnie w stronę domu. Na ganku pali się światło, wnętrze wabi obietnicą ciepła. Ciastko z mlekiem, dwadzieścia minut oglądania telewizji, paluszki rybne na kolację. Codzienny rytuał, tak jest od połowy pierwszego semestru.

Samochód pojawia się znikąd. Pisk mokrych hamulców, odgłos uderzenia. Ciało pięciolatka zderza się z przednią szybą, koziołkuje w powietrzu, opada na ulicę. Biegnie do niego, pod koła samochodu, który jeszcze nie wyhamował. Poślizgnąwszy się, upada na rozpostarte dłonie, traci oddech.
Po chwili jest już po wszystkim.
Klęka przy dziecku, gorączkowo szuka pulsu. Widzi nikłą, białą chmurkę oddechu. Spostrzega ciemną kałużę pod jego głową i słyszy swoje wycie rozpaczy, jakby pochodziło od kogoś innego. Podnosi wzrok na zalaną deszczem przednią szybę auta, wycieraczki rozchlapują wodę. Krzyczy do niewidocznego kierowcy, żeby jej pomógł.
Ogrzewa synka własnym ciałem, rozpościera płaszcz tak, aby okrył ich oboje, mocząc jego brzegi w kałuży. Całuje chłopca, błaga, żeby się obudził. Żółte światło reflektorów już ich nie oświetla, samochód wycofuje na wąskiej uliczce. Za czwartym razem kierowcy udaje się wreszcie zawrócić i auto znika, zawadzając w pośpiechu o jedną z szeregu ogromnych sekwoi.
Zapada ciemność.

Część pierwsza

Rozdział 1

Komisarz Ray Stevens stanął obok okna i kontemplował swój służbowy fotel, który od co najmniej roku miał złamaną poręcz, dlatego siadając na nim, nie opierał się po lewej stronie, uważał, że to dość pragmatyczne rozwiązanie. Tymczasem podczas jego nieobecności, w przerwie obiadowej, ktoś napisał z tyłu na oparciu czarnym markerem: „Defekt”. Zadawał sobie w duchu pytanie, czy nowo odkryty entuzjazm działu zaopatrzenia oznacza, że dostanie nowy fotel, czy też ma odtąd funkcjonować w biurze pod etykietą, mogącą wzbudzać poważne wątp­liwości co do jego kompetencji zawodowych.
Odszukał w zagraconej górnej szufladzie biurka flamaster i poprawił „defekt” na „detektyw”. Wyprostował się gwałtownie i założył skuwkę na mazak, gdyż drzwi do jego gabinetu stanęły otworem.
– O, Kate, ja tylko… – Zamilkł, zanim jeszcze dostrzegł kartkę papieru, którą trzymała. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na jej twarz. – Co masz?
– Ucieczka z miejsca wypadku w Fishponds. Zabity pięciolatek.
Wziął od niej wydruk z doniesieniem o przestępstwie i zapoznawał się z treścią, podczas gdy Kate stała w progu. Pracowała w Wydziale Kryminalnym dopiero od dwóch miesięcy, nie czuła się jeszcze całkiem swobodnie. Była dobrą policjantką, lepszą, niż sama sądziła.
– Nie mamy numerów rejestracyjnych sprawcy?
– O ile mi wiadomo, nie. Ekipa zabezpieczyła miejsce zbrodni, matka jest właśnie przesłuchiwana. Jest w potwornym szoku.
– Możesz zostać po godzinach? – Kate pokiwała głową, zanim zdążył dokończyć pytanie. Wymienili porozumiewawcze uśmiechy, oboje dobrze znali uczucie przyjemności nieodłączne ze skokiem adrenaliny, tak niestosowne w obliczu tragedii, i towarzyszące mu wyrzuty sumienia. – A więc ruszamy.

Skinęli głowami palaczom przy tylnych drzwiach.
– Jak tam, Stumpy? – powiedział Ray. – Zabieram Kate do tego wypadku w Fishponds. Mógłbyś skontaktować się z miejscowymi i zorientować, co już wiemy?
– Nie ma sprawy. – Starszy mężczyzna zaciągnął się po raz ostatni własnoręcznie skręconym papierosem. Sierżanta Jake’a Owena od dawna wszyscy nazywali Stumpym, jego pełne imię i nazwisko wyczytywane w sądzie wzbudzało zdziwienie. Ten małomówny weteran wojenny należał do najlepszych ludzi Raya. Przez kilka lat jeździli jednym radiowozem, Stumpy doskonale sprawdzał się jako partner, był o wiele silniejszy, niż mogłaby na to wskazywać jego postura.
Oprócz Kate w skład ekipy Stumpy’ego wchodzili: opanowany Malcolm Johnson oraz młody Dave Hillsdon, indywidualista, niepozbawiony zawodowej pasji – determinacja, z jaką dążył do skazywania przestępców, balansowała zdaniem Raya zbyt blisko granicy legalności. Razem stanowili dobrą drużynę, Kate szybko się uczyła od kolegów. Jej płomienny entuzjazm wzbudzał w przełożonym nostalgię za czasami własnej młodości, za ogniem przygaszonym przez siedemnaście lat zmagań z biurokracją.

Prowadziła nieoznakowaną corsę przez zakorkowane w godzinach szczytu ulice. Była niecierpliwym kierowcą, cmokała z dezaprobatą na czerwone światła, wyciągała szyję, wypatrując przeszkód na drodze. Pozostawała w ciągłym ruchu: uderzała nerwowo palcami o kierownicę, marszczyła nos, wierciła się w fotelu. Kiedy sznur samochodów przed nimi wreszcie ruszył naprzód, pochyliła się do przodu, jakby mogła w ten sposób cokolwiek przyspieszyć.
– Brakuje ci koguta, co? – zapytał domyślnie Ray.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Może trochę.
Nie nosiła makijażu, poza kreskami na powiekach, ciemnobrązowe loki opadały bezładnie na twarz mimo dużej spinki, która przypuszczalnie miała je ujarzmić.
Ray sięgnął po telefon komórkowy, musiał wykonać kilka rutynowych połączeń, upewnić się, że oddział śledczy drogówki jest w drodze, że nadinspektor został poinformowany o zdarzeniu i wezwano furgonetkę operacyjną – ciężki pojazd wyładowany po brzegi namiotami, reflektorami awaryjnymi i gorącymi napojami. Wszystko już zorganizowano. Jak zwykle zresztą, jednak sprawdzenie należało do jego służbowych obowiązków. Ludzie z patroli trochę się jeżyli, kiedy przyjeżdżała ekipa z Wydziału Kryminalnego i robiła wszystko od początku, ale tak trzeba. Wszyscy przez to przechodzili – nawet Ray, który swoją służbę jako policjant mundurowy ograniczył do minimum, awansując tak szybko, jak to tylko możliwe.
Połączył się z centralą i poinformował, że będą na miejscu za pięć minut. Nie zadzwonił do domu. Mags zawsze zakładała jego późny powrót – telefonował do niej w tych rzadkich sytuacjach, gdy miał wrócić punktualnie. Uważał, że tak jest praktyczniej, kiedy ma się nieprzewidywalne godziny pracy.
Za rogiem Kate zwolniła. Na ulicy parkowało w nieładzie pół tuzina radiowozów z włączonymi niebieskimi migaczami. Reflektory na metalowych trójnogach rzucały jasne światło, rozpraszane mżawką. Na szczęście deszcz już zelżał.
Przed wyjściem z komendy Kate zmieniła szpilki na kalosze.
– Wygoda ważniejsza niż elegancja – stwierdziła, wrzucając pantofle do szafki. Ray rzadko zwracał uwagę na obie te rzeczy, jednak teraz żałował, że nie wziął choćby płaszcza.
Zatrzymali się sto metrów od wielkiego, białego namiotu, chroniącego przed deszczem potencjalne dowody. Przez otwór w tkaninie widzieli policjantkę z grupy technicznej, zbierała jakieś próbki w pozycji na czworakach. Inna osoba, ubrana w kombinezon, oglądała uważnie olbrzymie drzewo na poboczu drogi.
Ray i Kate zostali zatrzymani przez młodego policjanta w odblaskowej kurtce, zapiętej po szyję. Pomiędzy kołnierzem a czapką widać było jedynie kawałek twarzy.
– Dobry wieczór, sir. Chce pan obejrzeć miejsce zdarzenia? Muszę pana wpisać na listę.
– Nie, dziękuję – odparł Ray. – Gdzie wasz sierżant?
– W domu matki ofiary. – Policjant wychylił na moment głowę z kołnierza i wskazał szereg niedużych domków jednorodzinnych. – Numer cztery – dodał niewyraźnie zza fałdy materiału.
– Boże, to dopiero wstrętna robota – powiedział Ray do Kate, kiedy już odeszli. – Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłem żółtodziobem, po dwunastogodzinnej warcie w terenie, w ulewnym deszczu, zostałem zrugany przez ekipę śledczą za to, że miałem ponurą minę, gdy zjawili się następnego dnia o ósmej rano.
Kate parsknęła śmiechem.
– Dlatego zrobiłeś specjalizację?
– Nie tylko, ale to z pewnością jeden z powodów. Przede wszystkim miałem dość przekazywania dalej wszystkich ważnych spraw. Chciałem wreszcie doprowadzić coś do końca. A ty?
– Podobnie.
Dotarli do domków wskazanych przez młodego funkcjonariusza i rozglądali się za numerem cztery.
– Wolę pracować nad poważniejszymi sprawami – ciągnęła Kate. – Dlatego że szybko się nudzę. Lubię skomplikowane dochodzenia, nad którymi trzeba pogłówkować. Rozpracowywanie szyfrów zamiast prostych krzyżówek. Czy to, co mówię, ma sens?
– Ależ tak. Chociaż ja jestem kiepski w łamaniu szyfrów.
– Nauczę cię kiedyś. Jesteśmy na miejscu, czwórka.
Ładnie pomalowane drzwi były lekko uchylone. Ray popchnął je i zawołał:
– Policja! Możemy wejść?!
– W salonie – padła odpowiedź.
Wytarli buty i przeszli wąskim korytarzem obok przeładowanego wieszaka na ubrania, pod którym stała para czerwonych dziecięcych kaloszy w równym rzędzie z parą w rozmiarze dla dorosłych.
Matka chłopca siedziała na małej sofie, wzrok miała utkwiony w błękitnym plecaku, który trzymała kurczowo na kolanach.
– Komisarz Ray Stevens. Bardzo pani współczuję straty syna.
Popatrzyła na niego, zaciskając mocno sznurek plecaka wokół dłoni, aż pojawiły się na nich czerwone pręgi.
– Jacob – powiedziała, w jej oczach nie było łez. – Ma na imię Jacob.
Przycupnięty na kuchennym krześle stojącym obok sofy umundurowany sierżant spisywał raport na kolanie. Ray znał go z widzenia, ale nie z nazwiska. Zerknął na plakietkę.
– Brian, mógłbyś zabrać Kate na chwilę do kuchni i przekazać najnowsze informacje? Wszystko, co do tej pory macie. Chciałbym zadać świadkowi kilka pytań, dobrze? To nie potrwa długo. Może mógłbyś przy okazji zrobić pani herbatę?
Mina Briana nie wyrażała entuzjazmu, wstał i bez słowa wyszedł z pokoju. Bez wątpienia zamierzał powiedzieć Kate, co myśli o takim nadużywaniu władzy. Ray się tym nie przejmował.
– Przepraszam, że musi pani odpowiadać na kolejne pytania, ale chcemy dowiedzieć się jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. To bardzo ważne.
Pokiwała głową, nie patrząc na Raya.
– Nie widziała pani tablicy rejestracyjnej, tak?
– To były sekundy. – Słowa wyzwoliły w niej hamowane emocje. – Opowiadał o szkole, a potem… Puściłam jego rękę tylko na moment. – Mocniej zacisnęła sznur plecaka na rękach, palce przybrały biały kolor. – Tak szybko. On nadjechał tak szybko.
Mówiła cicho, nie okazując frustracji, którą z całą pewnością odczuwała. Niechętnie zadawał obcesowe pytania, nie miał jednak wyboru.
– Jak wyglądał kierowca?
– Nie widziałam wnętrza samochodu.
– Byli w nim jacyś pasażerowie?
– Nie widziałam wnętrza samochodu – powtórzyła drewnianym głosem.
– Dobrze. – Ray zastanawiał się, od czego, u licha, mają w takim razie zacząć.
Popatrzyła na niego.
– Znajdzie go pan? Znajdziecie człowieka, który zabił Jacoba? Znajdziecie go? – Głos kobiety załamał się i przeszedł w jęk. Zgięła się wpół, przyciskając do siebie plecak, a Ray poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wziął głęboki oddech.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – oświadczył, nienawidząc samego siebie za prawienie banałów.
Kate wyszła z kuchni, za nią Brian z kubkiem herbaty.
– Czy mogę teraz skończyć spisywanie zeznań, szefie? – zapytał.

 
Wesprzyj nas