Ostatni tom bestsellerowej serii o rodzinie Casteel. Dramatyczna historia rodu wraca do początków…


W ostatnim tomie sagi Annie Casteel Stonewall przybywa do Farthinggale Manor na pogrzeb swojego ojca, Troya Tattertona, i znajduje pamiętnik babci Leigh. Zapominając o całym świecie, pogrąża się w lekturze…

Czyta o wydarzeniach, które doprowadziły Leigh Van Voreen do ucieczki z Farthy i rzuciły ją w ramiona Luke’a Casteela. Pamiętnik ujawnił mroczne tajemnice Farthinggale Manor. Annie poznała dzieje prababci Jillian i jej rodziny. Wreszcie pojęła, co sprawiło, że Leigh, dziewczyna z zamożnych sfer, goniąc za pięknymi marzeniami, trafiła do nędznej chałupy na Wzgórzach Strachu…

Po pogrzebie Troya Tattertona Annie odłożyła pamiętnik tam, gdzie go znalazła, aby pozostał z duchami Farthy, i odjechała z ukochanym mężem. Na niej skończyło się przekleństwo rodu. Ona pierwsza mogła wreszcie spełnić marzenia o szczęściu.

Fenomen popularności V.C. Andrews trwa nieustannie od czasu wydania „Kwiatów na poddaszu”. Książki autorki, tworzące prawie dwadzieścia bestsellerowych serii, osiągnęły łączny nakład ponad 106 milionów egzemplarzy i zostały przetłumaczone na dwadzieścia dwa języki.
„W matni marzeń” to ostatnia część cyklu o rodzinie Casteel. Kolejne powieści autorki ukażą się wkrótce nakładem wydawnictwa Prószyński Media.

Virginia C. Andrews
W matni marzeń
Przekład: Małgorzata Fabianowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 16 czerwca 2015


Prolog

Przejeżdżamy przez wysoką, ozdobną bramę z kutego żelaza, witającą nas napisem FARTHINGGALE MANOR. Rdza pochłania litery jak liszaj, a wieloletni napór sztormowych i zimowych wiatrów wykoślawił dumne niegdyś wrota. Teraz garbią się na tle posępnego, szarego nieba.
Widoczny w oddali wielki dom z trudem dźwiga swój wiek i mroczne historie, do dziś odbijające się upiornym echem w jego niekończących się korytarzach i ogromnych pokojach. Nieliczna służba zajmuje się jeszcze posiadłością, ale w praktyce nikt nie nadzoruje ich pracy, toteż niespecjalnie się starają.
Luke ściska moją dłoń. Nie byliśmy tutaj długie lata. Smutne niebo, które nas wita, wydaje się bardzo stosowne, gdyż nie jest to nostalgiczna wizyta. Nie mam ochoty wspominać swojego pobytu w Farthy. Ten dom stał się moim więzieniem, gdy trafiłam tu po koszmarnym wypadku, w którym zginęli moi rodzice.
Dziś przyjechaliśmy na pogrzeb. Pożegnamy mojego prawdziwego ojca, złożymy Troya Tattertona na miejsce wiecznego odpoczynku u boku jego wielkiej, jedynej miłości – Heaven, mojej mamy.
Przez wiele lat mieszkał w małym domku ukrytym za labiryntem, tworząc wyrafinowane dzieła dla Wytwórni Zabawek Tattertonów. Opuszczał swój azyl jedynie w wyjątkowych momentach, takich jak narodziny moich dzieci. Ale nawet wtedy, bez względu na ważność wizyty, nie pozostawał u nas długo, jakby nie mógł się rozstać z Farthinggale Manor.
Teraz spocznie tu w spokoju i na zawsze.
Choć wielki dom na stałe zagościł w moich sennych koszmarach i pamięć pobytu w Farthy jest ciągle żywa, kiedy znów na niego patrzę, rozumiem, dlaczego Troy zawsze musiał tu wracać. Nawet ja, która kiedyś stąd uciekłam, czuję potrzebę odwiedzenia go, wejścia na górę po paradnych schodach i dotarcia długim korytarzem do pokoju, który był moją więzienną celą.
Luke jest przeciwnego zdania.
– Annie, daj sobie spokój. Wystarczy, że będziemy na pogrzebie. W tym czasie możesz porozmawiać, z kim zechcesz. Nie musisz wchodzić do domu.
Jednak ta potrzeba jest silniejsza ode mnie. Coś mnie tam ciągnie.
Udaje mi się dopiąć swego. Nie wchodzę jednak do swojej dawnej sypialni. Zaglądam tam tylko. Wszędzie widzę pajęczyny, kurz i brud. Wyblakłe zasłony naderwane zwisają krzywo. Pościel jest szara, zaplamiona.
Ruszam dalej, do apartamentu Jillian – tego słynnego, który Tony utrzymywał w niezmienionym i nienagannym stanie, nie chcąc się pogodzić z odejściem żony. Ten pokój zawsze mnie intrygował. Intryguje mnie nadal, więc wchodzę i ogarniam spojrzeniem ramy bez luster, meble okryte pokrowcami, przybory toaletowe i kosmetyki leżące na marmurowym blacie. Powoli obchodzę całe pomieszczenie, poruszając się jak we śnie w tej nierealnej atmosferze.
Zatrzymuję się przy biurku Jillian. Sama nie wiem, dlaczego to robię… może dlatego, że szuflada jest lekko uchylona. Zastanawiam się, czy są tam jakieś papiery, może zapiski Jillian z okresu jej choroby.
Ciekawość bierze górę. Otwieram szufladę. Zdmuchuję kurz i widzę niezapisany papier, pióra i atrament. Nic ciekawego, myślę zawiedziona, gdy nagle dostrzegam woreczek z materiału wsunięty w głąb szuflady. Sięgam po niego.
W środku jest książka. Wyjmuję ją powoli. Nie, to gruby notes.
Widzę napis na okładce: PAMIĘTNIK LEIGH. Wstrzymuję oddech. Trzymam w ręku dziennik mojej babci. Otwieram go na pierwszej stronie i zaczynam podróż w przeszłość.

Rozdział pierwszy
Pamiętnik Leigh

Myślę, że wszystko zaczęło się od snu. A raczej sennego koszmaru. Śniło mi się, że jestem z rodzicami, ale gdzie? Nie wiedziałam. Rozmawiali ze sobą, od czasu do czasu patrząc na mnie, ale kiedy próbowałam ich zagadnąć czy odpowiedzieć, zdawali się mnie nie słyszeć. W pewnym momencie, przestraszona, że mnie nie słuchają, nerwowo odgarnęłam włosy do tyłu. Całe pasma zostały mi w rękach. Byłam przerażona. Co się dzieje? Wtem pojawiło się przede mną lustro. Stłumiłam okrzyk, kompletnie zszokowana. Mój piękny kaszmirowy sweter był cały w dziurach, spódnica podarta i brudna. Ze zgrozą patrzyłam, jak moja twarz puchnie. Smugi łez pociekły po umorusanych policzkach. Oderwałam spojrzenie od swojego okropnego odbicia i wołałam o pomoc. Moje krzyki odbijały się echem od ścian. Rodzice nie zrobili najmniejszego ruchu. Dlaczego nie chcieli mi pomóc?
Krzyczałam i krzyczałam. W końcu, kiedy już zaczęłam chrypnąć i myślałam, że do reszty stracę głos, odwrócili się ku mnie. Zobaczyłam zdumienie na ich twarzach. Chciałam zawołać tatę… żeby objął mnie i ucałował… żebym poczuła się przy nim bezpiecznie, jak zawsze… ale zanim zdążyłam otworzyć usta, dostrzegłam, że on patrzy na mnie z niesmakiem!
Zmartwiałam, a wtedy ojciec znikł. Została tylko mama. A raczej myślałam, że to mama. Ta osoba wyglądała dokładnie jak ona… tylko te oczy. Jakie zimne miały spojrzenie! Zimne i wykalkulowane, pozbawione ciepła i miłości. Moja śliczna mamusia nigdy nie patrzyła na mnie z taką nienawiścią. Tak, z nienawiścią… i zazdrością! Mama zawsze mnie wspierała i pocieszała w trudnych chwilach. Teraz nie zrobiła nic. Najpierw zobaczyłam w jej oczach ten sam wyraz niesmaku co u taty, a potem zastąpił go uśmieszek… uśmieszek złośliwej satysfakcji. Wreszcie odwróciła się do mnie plecami i… odeszła, tak po prostu odeszła… oddalała się ode mnie… zostawiając mnie samą w ciemnościach.
Jakimś cudem odzyskałam głos i znowu zaczęłam wzywać pomocy. Mama nawet się nie odwróciła. Szła przed siebie, zaraz miała zniknąć w oddali. Próbowałam za nią iść, ale nie byłam zdolna wykonać ruchu. Lustro przede mną rozprysło się i odłamki szkła poszybowały ku mojej twarzy.
Znowu zaczęłam krzyczeć, zasłaniając rękami twarz. Krzyczałam i krzyczałam…
Kiedy się obudziłam, ten krzyk był jeszcze we mnie i serce waliło mi jak oszalałe. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, gdzie jestem – w swojej sypialni w domu w Bostonie. Tego dnia były moje urodziny. Moje dwunaste urodziny. Zadowolona, że obudziłam się z nocnego koszmaru, odpędziłam strach i obrazy, które prześladowały mnie we śnie. Zeszłam na dół, myśląc wyłącznie o czekającym mnie miłym dniu.

Prezenty piętrzyły się na jednym końcu długiego stołu w jadalni, na drugim nakryto do śniadania, jak w każde moje urodziny. Pośród paczuszek znalazłam pamiętnik. Tata ukradkiem wsunął go w stosik kosztownych podarków. Wiedziałam, że musiał dołożyć ten notes później, kiedy mama ułożyła już wszystko, gdyż wzbudziłby jej ciekawość, tak samo jak moją. Tata zwykle pozostawiał kupowanie prezentów mamie; podobnie jak scedował na nią sprawy wyposażenia domu czy moich ubrań, bo nie miał pojęcia, co jest aktualnie modne. Zawsze powtarzał, że mama jest artystką, więc lepiej się zna na kolorach i stylach. Moim zdaniem po prostu nie znosił chodzenia po domach towarowych i butikach.
Parę razy, gdy byłam młodsza, dostawałam od taty modele jego parowców, ale mama uważała, że takie prezenty nie pasują do małej dziewczynki, zwłaszcza jeśli są połączone z wykładami o zasadach funkcjonowania silników. Ja byłam jednak zachwycona statkami i bawiłam się nimi z zapałem, kiedy tylko mamy nie było w pobliżu.
Tego dnia tata dał mi prezent niespodziankę zapakowany w różowy papier z napisem W DNIU URODZIN, gdzie litery tworzyły granatowe świeczki. Świadomość, że kupił to specjalnie dla mnie, sprawiła, że prezent stał się szczególnie ważny. Zaczęłam go ostrożnie odpakowywać, starając się nie rozerwać papieru. Uwielbiałam zachowywać pamiątki, w kolekcji miałam świeczki z tortu z moich dziesiątych urodzin, który był tak wielki, że lokaj Clarence i kucharz Svenson musieli we dwóch wnieść go na stół; cukrowego anioła wieńczącego dużą choinkę, którą mama postawiła mi w pokoju do zabaw, kiedy miałam zaledwie pięć lat; bilety z teatru marionetek, który zawitał do Bostonu w zeszłym roku i w którym byłam z tatą; program sztuki z Punchem i Judy, wystawianej w teatrzyku kukiełkowym w muzeum lalek, które zwiedzałam z mamą, gdy miałam siedem lat, oraz dziesiątki innych szpargałów, jak guziki, szpilki, a nawet stare sznurowadła. Tata wiedział, jak cenne są dla mnie wspomnienia i pamiątki.
Wyjęłam notes z opakowania i przesunęłam palcami po okładce z wypisanym moim imieniem. Skóra w kolorze ciepłego różu była cudownie miękka i gładka w dotyku. Ale najbardziej podobał mi się wytłoczony w niej napis: PAMIĘTNIK LEIGH.
Z zachwytem przycisnęłam pamiętnik do piersi i spojrzałam na tatę. Zdążył już włożyć trzyczęściowy garnitur i krawat. Stał przede mną w swojej charakterystycznej pozie, z rękami splecionymi z tyłu, z uśmiechem bujając się na piętach, jak stary kapitan statku. Zwykle mama zwracała mu uwagę, żeby stał spokojnie, bo ją to denerwuje. Tata był właścicielem linii oceanicznej luksusowych transatlantyków i spędzał więcej czasu na wodzie niż na lądzie, więc takie kołysanie weszło mu w krew.
– Co to jest? – spytała mama, kiedy otworzyłam notes i przewracałam puste kartki.
– Nazwałem to dziennikiem pokładowym – wyjaśnił tata, puszczając do mnie oko. – Kapitańskim. W takim zapisuje się najważniejsze wydarzenia. Wspomnienia są ważniejsze od klejnotów – dodał.
– To tylko zeszyt – stwierdziła mama. – Pamiętnik. Ona jest dziewczynką, a nie wilkiem morskim.
Tata znów do mnie mrugnął. Mama kupiła tyle drogich rzeczy i z pewnością czekała na moje zachwyty, a tymczasem, przyciskając do piersi pamiętnik, podbiegłam do taty i wspięłam się na palce, żeby go pocałować. Przykląkł i cmoknęłam go w różowy policzek, tuż nad siwiejącą brodą. Jego rdzawobrązowe oczy pojaśniały z radości. Mama często narzekała, że przez ciągłe przebywanie na morzu jego skóra ma słony smak, ale ja nie czułam tego, kiedy go całowałam.
– Dzięki, tatku – szepnęłam. – Będę ciągle pisała o tobie.
Miałam do spisania tyle osobistych, ważnych przemyśleń, że nie mogłam się już doczekać, kiedy chwycę za pióro. Jednak mama miałaby do mnie żal, że nie rozpakowałam reszty prezentów, więc musiałam to zrobić. Dostałam chyba z dziesięć kaszmirowych swetrów w kolorach od różowego do niebieskiego i zielonego, w różnych odcieniach, oraz pasujące do nich ołówkowe spódniczki. Mama mówiła, że wszystkie kobiety je noszą, choć były tak wąskie, że trudno się w nich chodziło. Dostałam też jedwabne bluzki oraz komplet biżuterii – złote kolczyki i bransoletkę od Tiffany’ego, zdobione małymi brylancikami. A także perfumy Chanel, pachnące mydełka, szylkretowy grzebień do włosów i komplet szczotek.
I szminkę! Wreszcie będę mogła malować usta, oczywiście lekko i tylko na specjalne okazje. Nie szkodzi, najważniejsze, że mam własną szminkę. Mama już wcześniej obiecała, że kiedy przyjdzie czas, nauczy mnie robić makijaż.
Niewielkiej paczuszki mama zabroniła mi na razie otwierać.
– To dziewczyński sekret – powiedziała, zerkając na ojca. Była bardzo niezadowolona, że w mój urodzinowy poranek tata musiał spieszyć się do biura, ale obiecał, że jak wróci, spędzi ze mną resztę dnia, a potem zabierze mnie i mamę na kolację, więc mu wybaczyłyśmy. Ostatnio miał kłopoty i bardzo je przeżywał. Narzekał, że turystyczne oferty linii lotniczych coraz bardziej konkurują z luksusowymi oceanicznymi rejsami. Mama ciągle narzekała, że tata za wiele czasu spędza w pracy i zbyt się denerwuje.
Tata podróżował po całym świecie, a mama twierdziła, że jesteśmy jak przysłowiowy szewc chodzący bez butów, gdyż nigdy nie popłynęliśmy razem tam, dokąd sobie wymarzyła. „Mój mąż robi interesy na wakacyjnych podróżach innych, a my rzadko mamy wakacje. Ciągle słyszę o wytyczaniu nowych tras czy o nowych statkach, ale nic z tego nie mam” – skarżyła się gorzko.
Domyślałam się, że jeden z moich prezentów – duża paczka – musi mieć z tym coś wspólnego, gdyż mama zdradziła, że kupiła go w nadziei, że przynajmniej ja będę miała okazję, by się nim nacieszyć. Mówiąc to, zerknęła wymownie na tatę i dodała:
– Ja dotąd nie miałam okazji użyć mojego.
Kiedy tata pojechał do pracy i zostałyśmy same, szybko otworzyłam pudło. Był w nim strój narciarski – gruby kaszmirowy sweter, wąskie elastyczne spodnie i pasująca do nich jedwabna włoska bluzka. Latem mama wiele razy powtarzała, że ferie zimowe chciałaby spędzić w Sankt Moritz i mieszkać w Palace Hotel, gdzie „zatrzymuje się najlepsze towarzystwo”. Strój był przepiękny.
Prezenty mnie zachwyciły. Czule uściskałam mamę i podziękowałam jej serdecznie. Powiedziała, że już dawno obiecała sobie, że zadba, aby moje urodziny były lepsze niż te, które miała w dzieciństwie. Mieszkała wtedy w Teksasie. Choć rodzina nie należała do biednych, jej mama, a moja babcia – Jana – była surowa i oszczędna jak prawdziwa purytanka. Wiele razy mama opowiadała mi swoją smutną historię – o tym, jak nie pozwolono jej mieć lalki, kiedy była mała, i o tym, że jej dwie starsze siostry zachowywały się tak samo jak matka. A że Jana nie była urodziwa i moje ciotki wdały się w nią, nie widziały potrzeby dbania o swoją kobiecość ani posiadania pięknych rzeczy.
Ciotka Peggy i ciotka Beatrice były brzydkie jak czarownica z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Nie widywaliśmy się często, ale kiedy dochodziło do rodzinnych wizyt, czułam się okropnie w ich towarzystwie i nie znosiłam sposobu, w jaki przypatrywały mi się zza grubych szkieł okularów w czarnych oprawkach, które powiększały ich brązowe, tępo patrzące oczy, tak że wyglądały jak żabie. Mama zawsze wspominała o nich łącznie, jakby były bliźniaczkami. Miały nawet identyczne figury. „Deski do prasowania”, tak je określała. Opowiadała, że babcia Jana znalazła im mężów, nudnych starych kawalerów; jeden był właścicielem domu towarowego w Ludville, a drugi miał przedsiębiorstwo pogrzebowe w okolicach Fairfax.
We wspomnieniach mamy jej rodzinne miasteczko i inne teksaskie miejscowości „były tak zapylone i brudne, że trzeba było brać kąpiel po jednym przejściu główną ulicą”. Tata nie musiał się zbytnio starać, żeby wyrwać ją stamtąd. Ciągle prosiłam, żeby od nowa opowiadała mi swoją historię, i wcale mi nie przeszkadzało, że za każdym razem ubarwiała ją czymś nowym albo zapominała o czymś, o czym mówiła mi wcześniej. Jednak zasadniczy zrąb opowieści był zawsze ten sam i od tego pragnęłam zacząć swój pamiętnik.
Wczesnym popołudniem, kiedy mama przyszła do mojego pokoju i zaczęłyśmy się szykować do wyjścia na kolację urodzinową do ekskluzywnej restauracji, poprosiłam, żeby jeszcze raz opowiedziała mi swoją historię.
– Czy ciebie to nigdy nie zmęczy? – zapytała.
– Nigdy, mamo. To jest wspaniała opowieść, jak z bajki. Nikt by takiej nie wymyślił – zapewniłam, co ją bardzo uszczęśliwiło.
Usiadła przy mojej toaletce. Zaczęła szczotkować swoje piękne włosy, aż błyszczały jak złoto.
– Żyłam jak biedny Kopciuszek, zanim pojawił się książę. Ale nie zawsze tak było. Tata bardzo mnie kochał.

 
Wesprzyj nas