Biografia Andrzeja Turskiego, dziennikarza radiowego i telewizyjnego, autorstwa córki Urszuli Chińcz i reporterki Panoramy Anny Morawskiej.


Andrzej Turski uprawiał dziennikarstwo w trudnych czasach przełomu. W najtrudniejszych chwilach potrafił pozostać wierny profesjonalnym zasadom dziennikarstwa. Przesłanie jego zawodowej kariery jest proste. W każdych czasach najważniejsze jest zachowanie profesjonalizmu, który nas chroni przed utratą równowagi i pójściem na komercyjne czy polityczne manowce.
Jarosław Gugała

Andrzej Turski uczył mnie, jak się robi elegancką telewizję na żywo. Pokazał mi, jak można prosto i sprawnie opowiadać o skomplikowanym świecie. Udowodnił, że można sprzeczać się z klasą i pogodą ducha. Wreszcie wbijał mi do głowy latami, że widza trzeba szanować, więc ważne jest zarówno merytoryczne przygotowanie, jak i wygląd.
Brakuje go dziś w telewizji bardzo. Tacy jak on przytrafiają się temu medium raz na wiele lat. Mam nadzieję, że tę książkę będą czytać przyszli dziennikarze. Zobaczą, że dziennikarz może być równocześnie profesjonalistą i dżentelmenem w każdym calu.
Bartosz Węglarczyk

W książce zawarte są także wspomnienia i wypowiedzi o Turskim jego kolegów i najbliższych współpracowników.

Urszula Chincz, Anna Morawska
7 Dni. Świat Andrzeja Turskiego
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 20 maja 2015


PRZEDMOWA
czyli „inny scenariusz”

Andrzej Turski, dla wielu legenda dziennikarstwa, dla mnie zawsze był po prostu tatą. Zabierał mnie na ryby, robił dla mnie jajecznicę i grał mi na gitarze. Rzadko widywałam go w sytuacjach zawodowych, a nawet wówczas odsuwał wszystko na bok, żeby poświęcić mi uwagę.

Kilka godzin po jego śmierci siedziałam zapłakana przed telewizorem, wpatrzona w specjalny program TVP Info poświęcony ojcu. I chyba dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, ile znaczył dla wielu ludzi. Wspomnienia jego współpracowników, uczniów, przyjaciół, które obejrzałam tego dnia, uzmysłowiły mi, że dla tylu osób był autorytetem, wzorem, mistrzem.

Pomyślałam wówczas, że muszę jakoś zebrać to wszystko: jego zdjęcia, audycje radiowe, programy telewizyjne, wywiady, to, co mówią o nim inni – zgrać, spisać i zapakować do wielkiego pudła, które pewnego dnia dam mojemu synowi. Rysio miał niespełna pięć lat, gdy umarł jego dziadek – nie miał szans dobrze go zapamiętać.

Wtedy zadzwoniła Ania Morawska z propozycją napisania książki. Wiedziałam, że planowali to z tatą wspólnie i że teraz mnie przyjdzie go zastąpić.
I tak oto pudło z pamiątkami zamieniło się w książkę.

Urszula Chincz

***

Ta książka miała wyglądać zupełnie inaczej. To Andrzej miał opowiedzieć o swojej pracy, miłości i swoich pasjach, nie jego przyjaciele. Życie napisało jednak inny scenariusz.
W którąś październikową sobotę 2013 roku przyszłam do pracy w „Panoramie” i od progu usłyszałam głos wydawcy Waldemara Chudziaka:
– Aniu, do roboty, trzeba napisać książkę o naszym Andrzeju.
Andrzej siedział obok niego i tylko się uśmiechał. Zaskoczyła mnie ta propozycja, ale odpowiedziałam natychmiast:
– Z największą przyjemnością, jeśli tylko Andrzej się na to zgodzi.
Początkowo nie był entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu.
– Stary jestem – powiedział – nie ma o czym pisać.
Oponowałam wspólnie z wydawcą:
– Dla nas jesteś kopalnią wiedzy. Słuchamy z zapartym tchem twoich anegdot. Myślę, że inni też chętnie je poznają.
Widziałam błysk w jego oku, bo lubił, kiedy go chwaliliśmy. Lecz tego dnia bronił się bardzo. Andrzej prowadził „Panoramę” w weekendy. Następnego dnia, w niedzielę, porozmawiałam z nim raz jeszcze.
– Andrzej, powiedz, ale tak szczerze, co myślisz o tej książce? Ludzie cię uwielbiają i na pewno chętnie posłuchają twoich opowieści.
Uśmiechnął się.
– Może to i niegłupi pomysł – powiedział – ale mam teraz tyle obowiązków. Prowadzę „7 dni świat” i „Panoramę”. Chyba nie dam rady zaangażować się jeszcze w to.
– Ja też mam w tej chwili sporo na głowie – odrzekłam – ale ty jesteś dla mnie ważniejszy, więc jeśli tylko zechcesz, odłożę wszystko na bok i napiszemy tę książkę.
Był wyraźnie zadowolony. I w końcu dał się przekonać. Zaproponował, że w czerwcu 2014 roku pojedziemy na dwa tygodnie na ryby na Mazury i tam spiszemy jego opowieści. Ten termin bardzo mi odpowiadał.

Minął ponad miesiąc. Andrzej zapadł w śpiączkę. Trzydziestego pierwszego grudnia 2013 roku zmarł. Przyszłam do pracy w sylwestra w dobrym nastroju i nagle dowiedziałam się, że Andrzej nie żyje… Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam w szoku, podobnie jak wszyscy moi redakcyjni koledzy i koleżanki. Tego dnia wydawczyni Anna Lisowska poprosiła mnie o przygotowanie felietonu wspomnieniowego o Andrzeju do głównego wydania „Panoramy”. To było wyjątkowo trudne zadanie. Bo zawodowo zawdzięczam Andrzejowi bardzo wiele. W 2006 roku zaprosił mnie na praktyki do „Panoramy”, gdzie pracuję do dziś. I nagle się okazało, że tylko tym felietonem mogę mu podziękować i tylko tak go pożegnać.

Podczas pogrzebu Andrzeja poznałam jego córkę Ulę Chincz. Niewiele byłam w stanie jej powiedzieć.
– Wyrazy najgłębszego współczucia… Bez twojego taty nie byłoby mnie tu, gdzie jestem.
– Mnie też by nie było – odpowiedziała. – Widzisz, coś nas łączy.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie przez łzy.
Tego dnia pomyślałam, że muszę zadbać o to, by pamięć po moim, naszym mistrzu pozostała na zawsze. Zaczęłam od namówienia szefa „Panoramy”, by nazwać nasz newsroom imieniem Andrzeja Turskiego. I tak się stało. Dopiero później przypomniałam sobie o książce, którą wspólnie z Andrzejem mieliśmy napisać. Ulę spotkałam ponownie w radiowej Trójce podczas nadania imienia Andrzeja Turskiego tamtejszemu studiu emisyjnemu. Dałam jej konspekt książki 7 dni. Świat Andrzeja Turskiego. Kilka dni później spotkałyśmy się i zabrałyśmy do pisania.
Tak, Andrzej rzeczywiście nas połączył.

Anna Morawska

PONIEDZIAŁEK
Dzieciństwo i młodość

Urszula Chincz

Szczupły, chudy wręcz chłopiec z krótką czupryną, piegowaty i z odstającymi uszami. Andrzej Turski -przyszła gwiazda dziennikarstwa. Urodził się 25 stycznia 1943 roku jako drugie z trojga dzieci Emilii i Władysława. Siostra Teresa była od niego o trzy lata starsza, Elżbieta, zwana przez wszystkich Dzidką – o cztery lata młodsza. Emilia z domu Mackiewicz, moja babcia, pochodziła z Dokszyc – to dzisiejsza Białoruś. Jej ojciec był szewcem, mama zmarła, kiedy mała Emilia miała zaledwie trzy lata. Moja babcia miała trójkę starszego rodzeństwa, młodszego brata Józia oraz dwoje przyrodniego rodzeństwa z drugiego małżeństwa swojego ojca. Macochy nie wspominała dobrze – nie lubiły się. To dlatego najstarsza z sióstr, zwana przez całą rodzinę ciotką Glazerową, o dziesięć lat starsza od mojej babci, ściągnęła ją do Warszawy, gdy ta miała naście lat.

Po tej przeprowadzce babcia pracowała jako opiekunka. Zajmowała się dwójką dzieci pewnego lekarza. Miał na nazwisko Mickiewicz. I tak któregoś dnia na spacerze z dziećmi doktora, jeszcze przed wybuchem wojny, poznała mojego dziadka, który był akurat na przepustce w Warszawie. Można powiedzieć, że poderwała go na te dzieci. Szli ulicą i on, mijając gromadkę, powiedział:

– O, taka młoda pani, a już ma dwoje dzieci!

 
Wesprzyj nas