Barwne, pełne zdumiewających szczegółów z życia codziennego i zarazem wnikliwe psychologicznie, opowieści o najsłynniejszych kobietach dwudziestego stulecia to także wielce inspirująca rzecz o sile, uporze i przekonaniu o własnej wartości wbrew wszystkim i wszystkiemu.


Byłam bardzo nieszczęśliwa w życiu, które z zewnątrz wydaje się olśniewające – pod tym zdaniem, wypowiedzianym przez Coco Chanel, mogłaby podpisać się niemal każda z bohaterek tej fascynującej książki o biedzie, bogactwie, odrzuceniu, presji sławy i wręcz obsesyjnej potrzebie miłości.

Ich nazwiska przez dziesiątki lat pojawiały się na stronach czasopism. Dzięki talentowi, urodzie, sile osobowości kobiety te stały się autentycznymi mitami XX wieku.

Sławne, bogate, atrakcyjne, w oczach świata wydawały się wcieleniem doskonałości. Jako ikony mody i światowości stworzyły, każda z nich, indywidualny styl i były podziwiane przez miliony kobiet, pragnących się do nich upodobnić.

W rzeczywistości owe sławne diwy były jednak kobietami samotnymi, pełnymi kompleksów co do swego wyglądu; pilnie chroniły własną prywatność, niechętnie przyjmując rolę gwiazdy.

Maria Callas – królowa opery – jako młoda dziewczyna odmówiła przyjęcia angażu do Metropolitan Opera, uważając, że do zaśpiewania „Madame Butterfly” nie może ważyć ponad dziewięćdziesiąt kilogramów, choć nikt inny by nie odmówił. I zaczęła się odchudzać…

Coco Chanel – królowa mody – pochodząca z nizin społecznych i wychowywana w sierocińcu, wymyśliła sobie dzieciństwo: najpierw dla siebie samej, by nie czuć się gorsza, potem na użytek dziennikarzy, by samej kreować swój wizerunek.

Wallis Simpson – królowa bez korony, kobieta dla ślubu z którą król Edward VIII zrezygnował z angielskiego tronu – za nic miała konwenanse i zdradzona potrafiła rzucić się na kochanka z pięściami podczas eleganckiego przyjęcia.

Eva Peron, zwana Evitą – królowa argentyńskich serc i żona prezydenta, przedwcześnie zmarła na raka – powtarzała z przerażającym uporem, że jeszcze będzie najważniejsza aktorką Argentyny i stała się nią, choć nie na scenie, a w życiu.

Barbara Hutton – królowa pieniędzy, dziedziczka fortuny po właścicielu domów towarowych Woolworth – siedmiokrotnie wychodziła za mąż, wciąż od nowa wypowiadając wojnę osamotnieniu i niszczącemu poczuciu, że nie ona, ale jej majątek przede wszystkim obchodzi otoczenie.

Audrey Hepburn – królowa ekranu, niezapomniana bohaterka „Śniadania u Tiffanny’ego” czy „My Fair Lady” – mimo powszechnego uznania i bezprzykładnej sympatii, jaką cieszyła się na świecie, twierdziła, że nie wrodzony talent, ale mozolna praca nad sobą pozwoliła jej zostać tym, kim się stała, a mimo to koszmary z młodości prześladowały ją do końca.

I wreszcie Jacqueline Kennedy – królowa stylu, amerykańska Pierwsza Dama, potem wdowa po ukochanym prezydencie, a jeszcze później, po wyjściu za mąż za Onassisa, uznana za narodową „zdrajczynię” – walczyła o swe szczęście jak o dobre imię, choć wbrew sobie została celebrytką, a nie wybitną dziennikarką, na jaką miała zadatki wygrywając na studiach konkurs ogłoszony przez „Vogue’a”.

Te siedem kobiet-legend nosiło w sobie nigdy do końca nie zabliźnione rany z powodu braku miłości rodziców lub porzucenia przez nich, traumy wojennej, cierpienia związanego ze śmiercią dziecka czy z dramatycznym rozwodem.

„Kobiety niepokorne” doskonale wiedziały, czego chcą… Czy to osiągnęły? W jaki sposób? I za jaką cenę?

Cristina Morato
Kobiety niepokorne
Przekład Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 4 marca 2015


Maria Callas


Diwa, poza tym, że śpiewa
i występuje na scenie,
musi być boginią w życiu codziennym.

Umrzeć z miłości

Jestem bardzo nieśmiała. Boję się okazywać uczucia.
Ludzie uważają mnie za dumną, obojętnę diwę.
A wtedy jeszcze bardziej zamykam się w sobie.

Maria Callas

„Zastanawiam się, czy poczuję się kiedyś szczęśliwa, czy też będę przez resztę życia walczyć o przetrwanie, choć żyje mi się wspaniale, nie mogę narzekać. Wolałabym spodziewać się najgorszego i otrzymywać najlepsze. Naprawdę przez dziewięć lat myślałam, że będę to miała, a przekonałam się… Jak człowiek może być tak fałszywy? Ach, nie, dość już przeżyłam huśtawek nastroju. Do diabła z tym wszystkim. Ale noc? Co się dzieje, kiedy zamykasz drzwi sypialni i jesteś sama jak palec?”. Te słowa wypowiedziała wielka Maria Callas, pierwszy i ostatni raz otwierając serce przed zaprzyjaźnionym z nią dziennikarzem, krytykiem muzycznym Johnem Ardoinem. Był rok 1968 i słynna sopranistka obserwowała, bezsilna, zmierzch swojego wyśnionego romansu z jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała, Aristotelisem Onasisem. Zaledwie kilka dni wcześniej spacerowała za rękę z greckim armatorem po prywatnej wyspie Skorpios, teraz zaś, smutna i zawiedziona, patrzyła, jak jej ukochany przygotowuje się do ślubu z Jackie Kennedy, wdową po amerykańskim prezydencie.

Zycie Marii Callas, największej diwy operowej XX wieku, było równie tragiczne i pełne namiętności jak życie heroin, w które się wcielała, występując na deskach najlepszych teatrów operowych świata. Nikt nie mógł w sposób równie subtelny i dramatyczny, tak przekonująco jak ona – która wiedziała dobrze, co to zazdrość, odrzucenie, szalona miłość, poczucie winy i opuszczenie – wcielić się w postać Normy, Łucji, Violetty. Maria Callas fascynowała świat, gdyż poprzez swoje wielkie bohaterki ukazywała własne życie, naznaczone cierpieniem i rozczarowaniem.

Publiczność, która w czasie dekady 1949-1959 czciła ją niczym boginię, patrzyła ze smutkiem, jak jej życie zamienia się w spektakl dla mediów. Dla prasy bulwarowej historia tej z początku mało atrakcyjnej, otyłej śpiewaczki, w magiczny sposób przemienionej w posągową, olśniewającą diwę, która usidliła jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie, stała się łakomym kąskiem. Gdy romans Callas z greckim multimilio-nerem wyszedł na jaw i jako temat pojawił się na okładkach czasopism, wielbiciele zapomnieli o jej wspaniałej karierze artystycznej i zaczęli ją bezlitośnie osądzać. Ścigana przez paparazzich, zdradzona przez niegodziwego męża i agenta Battistę Meneghiniego, schroniła się w ramionach Onasisa, w chwili gdy jej kariera była w zasadzie zakończona. „Nie chcę śpiewać, chcę żyć”, powtarzała. W wieku trzydziestu sześciu lat, nareszcie wyzwolona z więzów i zobowiązań, odeszła ze scen, które ją wyniosły ku chwale, by żyć jak królowa, na wygnaniu mniej beztroskim, niż się spodziewała.

Burzliwy związek z Onasisem, zrywanie kontraktów, obrażanie się, schodzenie ze sceny w czasie przedstawienia, zatargi z impresariami i dyrektorami teatrów, choroby i przedwczesna śmierć – związana z nadużywaniem leków nasennych – wszystko to złożyło się na jej legendę. Ci, którzy podziwiali i wielbili Marię Callas, nie darowali jej tego, że na koniec roztrwoniła talent i zmarnowała głos. Dramatyczny finał życia upodobnił ją – osamotnioną, uwięzioną we wspomnieniach – do bohaterek greckich tragedii i zamienił w mit. „Niektórzy ludzie przychodzą na świat po to, by być szczęśliwymi, inni, żeby być nieszczęśliwymi. Po prostu nie miałam szczęścia w miłości. Nieraz zadaję sobie pytanie «dlaczego?»” – wyznała na krótko przed śmiercią, mieszkając samotnie w swoim paryskim apartamencie, otoczona jedynie służbą.

Skradzione dzieciństwo

Drugiego grudnia 1923 roku, kiedy w szpitalu przy Piątej Alei na Manhattanie, w Nowym Jorku, przyszła na świat Maria, jej matka, Evangelia, przeżyła ogromne rozczarowanie. Była przekonana, że urodzi chłopca – tamtego roku zmarł, w wieku trzech lat, jej jedyny synek. I kiedy pielęgniarka pokazała jej pogodną dziewczynkę, ważącą niemal pięć kilo, ciemnowłosą i pucułowatą, Evangelia odepchnęła ją. Przez cztery dni nie chciała do niej podchodzić i nawet wybrać dla niej imienia. Relacja diwy z matką pozostanie do końca jej dni równie chłodna i napięta jak w pierwszych miesiącach życia.

Evangelia Dimitriadis jeszcze przed urodzeniem córki była kobietą smutną i zgorzkniałą. Należała do bogatej burżuazji greckiej i szczyciła się powinowactwem ze znanymi politykami, wysokimi rangą oficerami, muzykami i poetami. Jej ojciec, generał Petrus Dimitriadis, był byłym wojskowym, którego z racji wielkiego talentu muzycznego nazywano „śpiewającym komendantem”. Rozmiłowany w operze, uwielbienie dla muzyki przekazał jedenaściorgu dzieciom, a zwłaszcza najmłodszej Evangelii, swojej ulubienicy. Niemniej Litea – jak ją nazywał – choć marzyła o karierze aktorki czy śpiewaczki, nie miała ani głosu, ani talentu dramatycznego. W wieku siedemnastu lat musiała zrezygnować z młodzieńczych marzeń i zacząć szukać męża. Jej wybrankiem został piętnaście lat starszy obiecujący, przystojny farmaceuta Georges Kalogeropoulos. Chociaż wszyscy wydawali się zachwyceni wyborem dziewczyny, Petrus, znający dobrze córkę, radził jej nie wychodzić za mąż za człowieka tak różniącego się od niej. Ale Litea już podjęła decyzję i nie zamierzała zmieniać planów. Generał zmarł dwa tygodnie przed ślubem; cicha uroczystość ślubna odbyła się w jednej z cerkwi w Atenach.

Młodzi małżonkowie zamieszkali w Meligali, rodzinnym mieście Georgesa. W tej małej miejscowości na Peloponezie otworzył on aptekę, przynoszącą dochody i zapewniającą odpowiednią pozycję społeczną. Evangelia wkrótce uświadomiła sobie, że życie małżeńskie nie da jej tego, czego oczekiwała. Przywykła do życia w stolicy, w otoczeniu ludzi subtelnych i wykształconych, czuła się w zatęchłej atmosferze prowincji pozbawiona wrażeń i bodźców. Po kilku miesiącach żałowała, że poślubiła aptekarza, którego nie interesowały ani sztuka, ani muzyka klasyczna, a tym bardziej nie pociągało życie w luksusie i bywanie w świecie. W rzeczywistości ze względu na brak konkurencji, Georges Kalogeropoulus awansował do grona najbogatszych ludzi w miasteczku i mógł sobie pozwolić na kupno jednego z najlepszych domów w Meligali. Jednakże, zgodnie z przewidywaniami ojca, rok po ślubie można było mówić o rozpadzie małżeństwa.

W roku 1917 przyszła na świat pierwsza córka pary, Cynthia – nazywana przez wszystkich Jackie – a trzy lata później urodził się chłopiec, jasnowłosy i niebieskooki jak matka, któremu nadano imię Vasily. Evangelia, wobec pustki, jakiej doświadczała w małżeństwie – i zmęczona znoszeniem miłosnych afer z udziałem męża – przelała całą swoją troskę na chłopca, który już jako trzylatek okazywał uzdolnienia muzyczne, grając dziecięce piosenki na fortepianie. Tragiczna śmierć dziecka na skutek zapalenia opon mózgowych, latem 1922 roku, spowodowała poważne oddalenie małżonków. Evangelia pogrążyła się w głębokiej depresji, stała się wybuchowa i niezrównoważona.

W tym bolesnym okresie życia Georges zakomunikował jej, że sprzedał aptekę i że wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, gdzie będzie im się dobrze powodziło. Evangelia, w piątym miesiącu ciąży, nie uwierzyła w tę nagłą wiadomość. Nie mogła pogodzić się z myślą, że mąż chce rzucić wszystko, żeby zamieszkać w odległym kraju, którego języka nie znali – żadne z nich nie mówiło po angielsku – z dala od rodzin i przyjaciół. Jej łzy i wymówki nie wpłynęły na postanowienie męża, gotowego rozpocząć nowe, dostatnie życie w owej ziemi obiecanej.

Na początku sierpnia 1923 roku rodzina Kalogeropoulos przybyła do portu w Nowym Jorku, gdzie czekał na nich doktor Leonidas Lanteounis, uniwersytecki kolega Georgesa. Leonidas, chirurg ortopeda, który wyemigrował do Nowego Jorku rok wcześniej, miał pomóc nowo przybyłym zainstalować się w mieście. Lanteounis, ojciec chrzestny Marii, miał się stać człowiekiem, który przez całe życie otaczał śpiewaczkę największą miłością i we wszystkim ją wspierał. Leo – jak Maria pieszczotliwie go nazywała – bliski, zaufany przyjaciel, był mediatorem w niekończących się konfliktach między diwą a jej matką. Maria, już wówczas gwiazda bel canto, przyznawała, że ojciec chrzestny traktował ją z serdecznością i okazywał jej wsparcie, jakiego nigdy nie doczekała się ze strony rodziny. W jednym z licznych napisanych do niego listów otwierała przed nim serce i wyznawała ze smutkiem: „(…) kocham cię i podziwiam, None [ojcze chrzestny, po grecku], i jesteś dla mnie jak ktoś związany ze mną więzami krwi. Dziwne, jak niewiele znaczy pokrewieństwo łączące nas z rodziną. Moja rodzina była dla mnie tylko źródłem nieszczęścia”.

Osiadła w Nowym Jorku kolonia grecka przyjęła nowych członków z otwartymi ramionami i wkrótce nowe życie nie wydawało się już Evangelii tak straszne, jak się obawiała. Rodzina zamieszkała w dzielnicy Queens, gdzie osiedlała się większość imigrantów greckich. Cztery miesiące po przyjeździe, chłodnej nocy 2 grudnia, w szpitalu przy Piątej Alei, Evangelia urodziła córkę. Jako że oczekiwała synka, musiała naprędce wymyślić jakieś imię i nazwała córeczkę Maria. Potem, w wieku trzech lat dziewczynka została ochrzczona jako Cecilia Sophia Anna Maria Kalogeropoulos. Wkrótce po narodzinach drugiej córki i po otrzymaniu obywatelstwa amerykańskiego, ojciec zmienił nazwisko na Callas. Mogąc już wówczas wykonywać swój zawód, kupił aptekę na rogu Trzydziestej Ósmej Ulicy i Ósmej Alei na Manhattanie. Rodzina zamieszkała w skromnym mieszkaniu nad apteką, by z czasem przenieść się do wygodniejszego.

Evangelia przelała wszystkie swoje frustracje na córki, którym niejako narzuciła miłość do muzyki. Kiedy Maria skończyła pięć lat, matka odkryła, że ta pulchna, krótkowzroczna dziewczynka ma cudowny głos. Kupiła wówczas pianolę i zaczęła uczyć córki piosenek greckich i amerykańskich. Później nabyła gramofon, z którego Maria słuchała swoich pierwszych oper Belliniego i Verdiego. Już jako kobieta dojrzała, gwiazda, wyznała: „Matka uznała, że nadaję się na śpiewaczkę, chociaż miałam dopiero cztery lata i nienawidziłam śpiewu. To pewnie dlatego zawsze czułam do belcanto miłość połączoną z nienawiścią”.

Maria wzrastała w domu bez miłości, w atmosferze niesnasek między rodzicami. „Nie miałam dzieciństwa – powie później. – Matka nie rozumiała mnie, ojca prawie nigdy nie było i nie mógł mi pomóc”. Była dziewczynką zamkniętą i pełną kompleksów wobec pięknej siostry, nie miała właściwie przyjaciół i często przesiadywała w domu sama. Evangelia otaczała większą uwagą sześć lat starszą Jackie – atrakcyjną, szczupłą blondynkę, w której pokładała wielkie nadzieje, związane z awansem społecznym po dobrym wydaniu córki za mąż. Wobec Marii była chłodna i wymagająca, narzucając jej żelazną dyscyplinę, przyjmując postawę bardziej właściwą dla nauczycielki. Siostry, wówczas połączone serdecznymi relacjami, dodawały sobie wzajemnie otuchy, próbując znosić gwałtowne zmiany humoru skłonnej do depresji matki.

Kiedy w 1929 roku społeczeństwo amerykańskie stanęło w obliczu skutków poważnego kryzysu ekonomicznego, ojciec Marii sprzedał aptekę i powrócił do dawnego zajęcia akwizytora farmaceutycznego. Napięcia między małżonkami zaczęły narastać. Georges, spędzający wiele czasu z dala od domu w związku z nowym zajęciem, nawiązał romans z Alexandrą Papajohn, młodą dziewczyną, Greczynką z pochodzenia, córką przyjaciół rodziny. Evangelia, świadoma niewierności męża, poczuła się doprowadzona do ostateczności. Zmuszeni do przeprowadzki, państwo Callas zamieszkali w niewielkim mieszkaniu bez windy, o dwa kroki od murzyńskiej dzielnicy Harlem, jednej z najuboższych w mieście. Jedyną nadzieją Evangelii był powrót z córkami do Grecji – po ukończeniu przez Marię szkoły – i tam zapewnienie im solidnego wykształcenia muzycznego.

W wieku dziesięciu lat Maria rozpoczęła systematyczną naukę muzyki. Uniemożliwiło jej to cieszenie się dzieciństwem na sposób innych dzieci w tym wieku. Evangelia nie przejmowała się nastawieniem córki, dla której muzyka nie była wówczas niczym więcej niż rozrywką. Nie zastanawiała się również nad tym, że dziewczynka panicznie bała się występować i robić z siebie widowisko na scenie. Maria, dręczona kompleksem nadwagi, z przykrością przeglądała się w lustrze, tymczasem matka kazała jej się pokazywać publicznie. Ta nieśmiałość nie opuszczała jej przez całe życie. Przemieniwszy się w gwiazdę, miała wymyślić postać wielkiej diwy Callas, żeby ukryć się pod nią jak pod maską.

Matka Marii, kobieta o niepohamowanej ambicji, postanowiła wykorzystać swoje „cudowne dziecko” i przez kolejne miesiące prowadzała córkę na niezliczone przesłuchania, próbując wykreować dziewczynkę na gwiazdę. Dla małej był to bardzo trudny okres – czas wypełniony wyczerpującymi lekcjami i próbami. Evangelia towarzyszyła córce na lekcjach fortepianu, zmuszając ją do wysilania głosu w utworach muzyki klasycznej zbyt trudnych na jej wiek. Maria Callas nieraz publicznie wyrażała żal za utraconym dzieciństwem: „Miałam faktycznie wyjątkowy głos, a matka skierowała mnie na ścieżkę kariery muzycznej. Uważano mnie za cudowne dziecko. Oceniając to z późniejszej perspektywy, zdaję sobie sprawę, że nie mam powodów do narzekania. Niemniej powinno istnieć prawo zabraniające obciążania małych dzieci tak wielką odpowiedzialnością. Cudowne dzieci zawsze pozbawione są prawdziwego dzieciństwa. Nie pamiętam żadnej zabawki, nawet lalki czy ulubionej gry, tylko arie, które musiałam ćwiczyć do upadłego, żeby wystąpić na uroczystości z okazji zakończenia roku szkolnego”.

Maria rozpoczęła edukację muzyczną bez specjalnego entuzjazmu – chciała być wówczas dentystką – jednak z czasem zaczęła okazywać wielkie zainteresowanie muzyką. Uświadomiła sobie, że choć nie jest obdarzona urodą, potrafi dzięki wspaniałemu głosowi zyskać sympatię i podziw ludzi. Jej życie uległo wielkiemu przeobrażeniu. Zrozumiała, że nie ma co naśladować siostry; powinna raczej starać się osiągnąć sukces w dziedzinie artystycznej. Przestała zajmować się swoim wyglądem, skupiając się na tym, w czym siostra absolutnie nie mogła jej dorównać: na śpiewie.

Gdy w styczniu 1937 roku pani Callas oświadczyła mężowi, że zamierza wrócić do Grecji razem z córkami, ten próbował bezskutecznie zatrzymać Marię. Celem Evangelii było wylansowanie niezwykle uzdolnionej córki w ojczyźnie. Co się tyczy pokrycia kosztów lekcji, mogła liczyć na hojność krewnych. Obiecała mężowi, że wrócą, kiedy się skończy lato, a najdalej na Boże Narodzenie. Georges zobowiązał się posyłać jej miesięcznie sto dwadzieścia pięć dolarów na utrzymanie – połowę swego skromnego uposażenia. Dziewczynki były przekonane, że będzie to tylko chwilowa rozłąka, jednak Maria, podobna fizycznie do ojca i bardzo z nim związana, miała go zobaczyć dopiero po ośmiu latach.

Powrót do domu nie okazał się sprawą tak prostą, jak wyobrażała sobie Evangelia. Po przybyciu do Aten zatrzymały się u babci ze strony matki, zajmującej teraz skromne mieszkanie składające się z zaledwie trzech niewielkich pokoi. Po czternastu latach nieobecności Evangelia mogła stwierdzić, że rodzina Dimitriadis już nie żyje w takim zbytku jak kiedyś i nie zachowała dawnej pozycji. Wkrótce po przybyciu i zaliczeniu intensywnej tury wizyt w domach krewnych i przyjaciół pani Callas zrozumiała jasno, że nikt jej nie pomoże sfinansować karier muzycznych córek. Przez osiem lat matka i córki żyły jak uwięzione w kraju pogrążonym w cierpieniach i niedostatku z powodu drugiej wojny światowej, a później greckiej wojny domowej.

Kłopoty finansowe pogłębiły się, kiedy dwa miesiące po ich przybyciu do Grecji Georges zachorował na zapalenie płuc i stracił pracę. Nie mógł już posyłać pieniędzy ze Stanów i poprosił Evangelię o powrót do Nowego Jorku. Jednakże matka Marii nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać kraju. Wiązały koniec z końcem dzięki skromnej pensji Jackie, pracującej jako sekretarka, oraz pomocy rodziny. Mogły przeprowadzić się do większego mieszkania, umeblowanego nielicznymi należącymi do nich sprzętami. Maria, zajmująca nieogrzewany pokój, do wieczornej nauki wkładała rękawiczki i gruby płaszcz.

Postrzegała Grecję jako kraj biedny i zacofany, absolutnie niepodobny do idyllicznego kraju znanego jej z opisów matki. Czuła się obco we własnej rodzinie – kuzynki nazywały ją jankeską. Tęskniła za ojcem. Evangelia obarczała męża odpowiedzialnością za wszystkie znoszone przez nie niedostatki i nie pokazywała Marii listów, w których ojciec namawiał je do powrotu do domu. Dziewczyna, nie zdążywszy zaadaptować się do nowego życia, przekonana, że ojciec już jej nie kocha, musiała poddać się szaleńczemu rytmowi przesłuchań, recitali, występów w najrozmaitszych miejscach. Spełniała z rezygnacją żądania matki i znosiła upokorzenia, denerwując się coraz bardziej tym, że bez przerwy proszona jest o to, by „coś zaśpiewała”.

Na początku września 1937 roku Evangelia zorientowała się, że jej trzynastoletnia córka nie może jeszcze, z racji wieku, podjąć studiów w najlepszej w kraju uczelni – Konserwatorium Ateńskim. Załatwiła jednak córce przesłuchanie w Konserwatorium Narodowym, uważanym za drugie pod względem poziomu nauczania. Ukryła wiek dziewczyny, podając ją za szesnastolatkę – co, zważywszy na tuszę i wzrost Marii, nie budziło niczyich wątpliwości. Przesłuchanie w obecności Marii Trivelli, jednej z najlepszych nauczycielek śpiewu w stolicy, nie mogło wypaść lepiej. Dziewczyna uzyskała miejsce w klasie profesor Trivelli, zachwyconej możliwościami głosowymi i dojrzałością interpretacyjną nowej uczennicy. Dla Marii rozpoczynała się epoka wytężonej pracy i wielu osobistych wyrzeczeń.

 
Wesprzyj nas