Niebanalnie zapisana opowieść o sile pierwszej miłości, o bliskości i wsparciu. Ale także o sile współczesnych mediów, również społecznościowych, w których jeszcze chętniej i łatwiej zakłada się maski.


Sylwia jako małe dziecko została porzucona. Zachowała tylko kilka wspomnień związanych z biologiczną rodziną, jest przekonana, że miała siostrę bliźniaczkę.

Po latach próbuje odnaleźć bliskich, którzy mogą uratować jej życie, a w rozwikłaniu tajemnicy rodzinnej pomaga jej dziennikarka Pola. Poza niewyraźnymi wspomnieniami Sylwii nie ma żadnych dowodów na istnienie siostry. Zaczyna się walka z czasem…

Sprawę utrudnia surowe prawo adopcyjne, które pilnie strzeże informacji. Nowego znaczenia nabierają słowa: macierzyństwo, odpowiedzialność, miłość.

Wzruszająca opowieść, która uświadamia nam, że nie da się zagłuszyć bólu odrzucenia przez najbliższą na świecie osobę – matkę. Tęsknota za potrzebą jej miłości nigdy się nie kończy. Poszukiwanie trwa, aż do śmierci. Przekleństwo “niechcianego dziecka” wisi nad człowiekiem przez całe jego życie i czyni go bardzo samotnym i niezrozumianym przez otoczenie.
Ewa Wencel

Ta książka jest jak misterne puzzle: migawki ze współczesności i okruchy wspomnień tworzą w naszej wyobraźni obrazy, które już po chwili – gdy dostajemy kolejny element – zaczynamy budować na nowo. Małgorzata Warda stosuje „szybki montaż”, więc historia goni historię, reflektor zaś rzuca światło na coraz bardziej zaskakujące szczegóły. Kim jest poszukująca siostry bliźniaczki ciężko chora Sylwia? I czego naprawdę szuka? Jakim prawem stawia na głowie i tak już zagmatwane życie młodej dziennikarki Poli? Czy uda im się rozwikłać stare (i nowe) tajemnice? W tej opowieści nic nie jest czarne ani białe. Nie ma też miejsca na ckliwe rozczulanie.
Najpiękniejsza na niebie to również niebanalnie zapisana opowieść o sile pierwszej miłości, o bliskości i wsparciu. Ale także o sile współczesnych mediów, również społecznościowych, w których jeszcze chętniej i łatwiej zakłada się maski. Jednak przede wszystkim jest to opowieść o sile, dzięki której udaje się przerwać łańcuch błędów; skoro nawet skrzywdzeni w dzieciństwie, wbrew wszelkim przeciwnościom losu możemy starać się dać naszemu dziecku szczęście.

Dorota Koman

Małgorzata Warda – pisarka, malarka, rzeźbiarka, absolwentka ASP w Gdańsku. Wydała kilka powieści, m.in. Nikt nie widział, nikt nie słyszał i Miasto z lodu. Jest autorką kilku tekstów piosenek zespołu Farba. Od urodzenia mieszka w Gdyni. Dwukrotnie nominowana do nagrody głównej Festiwalu Literatury Kobiecej, w roku 2013 otrzymała nagrodę fundacji Age of Reading za powieść Dziewczynka, która widziała zbyt wiele o tematyce wykluczenia.

Małgorzata Warda
Najpiękniejsza na niebie
Wydawnictwo Black Publishing
Premiera: 8 kwietnia 2015


W nocy temperatura spada do minus trzynastu stopni, wiatr ustaje i robi się niemal cicho. W ciszy słyszę, jak Sylwia uspokaja dziewczynkę, która się obudziła, pewnie z powodu zimna albo złego snu. Ja też nie mogę zasnąć.
– Proszę, nakryjcie się jeszcze tym. – Przynoszę do sypialni Sylwii dwa dodatkowe grube koce.
– Dziękuję – odpowiada szeptem, a dziewczynka spogląda na mnie spłakanymi oczami z głębi łóżka.
Zamiast iść do swojego pokoju, schodzę do kuchni i wstawiam wodę w czajniku. Jest tak zimno, że muszę się otulić kocem. Okienna szyba odbija moją szczupłą, wysoką sylwetkę, pociągłą twarz o wyraźnych łukach brwiowych, ciemne włosy spadające w ciężkich lokach na ramiona.
Nie wiem, co robić. Nie powinnam się angażować w sprawę, jeśli nie widzę szans na powodzenie. Mam zbyt wiele do stracenia!
Tak naprawdę sama potrzebuję pomocy. Dwa lata wcześniej wróciłam z Syrii, gdzie przebywałam jako korespondentka wojenna. Wyjazd mnie przerósł. Po powrocie do Polski tak bardzo chciałam zrobić coś dobrego i na własne oczy zobaczyć pozytywne zakończenia ludzkich dramatów, że podjęłam się prowadzenia programu telewizyjnego w Wielkiej Czwórce, gdzie zajmowałam się tematami społecznymi: poszukiwaniami osób zaginionych albo rodzin rozdzielonych przez adopcję. Pewnie tam Sylwia zobaczyła mnie po raz pierwszy i uwierzyła, że jej pomogę. Działałam jak ktoś uzależniony od adrenaliny i pozbawiony życia poza pracą, harowałam dzień i noc, ponieważ kiedy tylko zostawałam sama z myślami, gdy wokół robiło się cicho i nie miałam żadnego celu wyznaczonego na najbliższe godziny, wracały obrazy z Bliskiego Wschodu, które odbierały mi oddech.
Przełom nastąpił podczas programu na żywo. Rozmawiałam z parą staruszków, którzy zrezygnowali z cywilizacji i zamieszkali na maleńkiej wyspie na środku jeziora. Staliśmy przed kamerą pod ich ciasnym drewnianym domem, wokół nas cykały świerszcze, a komary cięły skórę. Miałam zadać staruszkom pytanie, jak sobie radzą z codziennością. Rozchyliłam uszminkowane usta, spojrzałam w obiektyw i nagle, zamiast coś powiedzieć, po prostu się rozpłakałam. Mój program był już wówczas popularny, według statystyk miałam ogromną oglądalność. Co za kompromitacja!
Nie mogłam wykrztusić słowa. Sytuacja się odwróciła: staruszkowie zaczęli mnie pocieszać, poklepywali po plecach i zapewniali, że nie jest im źle, naprawdę są szczęśliwi i żyją w zgodzie z naturą. Byłam w stanie powiedzieć jedynie:
– Też chciałabym zamieszkać na wyspie.
Po przyjeździe do budynku telewizji na drzwiach garderoby znalazłam żart od kolegów – taśmą klejącą przymocowano chusteczki higieniczne, a obok nich kartkę z napisem: „Chcemy mieszkać tam z tobą!”. Rozbawiło mnie to, ale tylko na chwilę.
Kiedy już zaczęłam opłakiwać Syrię, nie mogłam przestać.
– Co ty wyprawiasz? – spytał szef, kiedy wezwał mnie do siebie na dywanik. Zawsze był wybuchowy i pobudliwy, ale tamtego dnia sprawiał wrażenie wręcz osowiałego. Nawet nie uniósł głosu, tylko zdziwiony, szeroko otwierając oczy pod siwymi kudłatymi brwiami, kontynuował: – Daję ci program, który jest emitowany w najlepszym czasie antenowym, a ty przestajesz panować nad emocjami? Powiedz: przeceniłem cię? A może masz problemy w życiu? Potrzebujesz wakacji? Kiedy ostatni raz brałaś urlop?
Nie chciałam urlopu ani zwolnienia. Nie mogłam znieść myśli, że zostanę sama w domu. Panicznie bałam się samotności, ciszy, wspomnień.
– Proszę, nie wysyłaj mnie na urlop – zaczęłam błagać. – Poradzę sobie, jutro znowu będę gotowa w stu procentach.
Ale szef dojrzał w moich oczach to, co ukrywałam nawet przed sobą.
– Jedź do domu, odpocznij i wróć, kiedy poczujesz się lepiej – oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Tak znalazłam się tutaj. Dom, do którego wróciłam, kupiłam kilka lat wcześniej. Był niedogrzany i prawie nieumeblowany, przez ściany przeciskała się wilgoć tak straszna, że po wejściu do środka bałam się rozebrać z czapki i płaszcza. Nie było czasu wcześniej go ogrzać, o różne sprawy z nim związane prosiłam brata – to on czasem tu zaglądał, żeby sprawdzić, czy dom nie został jeszcze splądrowany albo czy w mojej sypialni nie zamieszkali bezdomni.
Po powrocie z Warszawy chodziłam po nim jak po obcym miejscu. Widziałam pokoje, których nigdy nie urządziłam po swojemu, i czułam, jakby nic tu nie należało do mnie. Z modnymi, drogimi ubraniami, błyszczącymi lokami i nienagannie pomalowanymi paznokciami pasowałam do Warszawy, a nie do dziury na końcu Polski, którą wybrałam tylko ze względu na to, że w pobliżu mieszkała moja rodzina.
To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Wilka.
Stał za ogrodzeniem, kiedy wieczorem wyszłam na werandę.
Był koniec jesieni, w powietrzu unosiła się resztka ciepłego powietrza, księżyc wyglądał jak zapalona nad morzem lampa. A stary wilczur o czarnej, posiwiałej na łapach sierści zwęszył mój zapach. Patrzyliśmy na siebie przez szerokość ogrodu i drucianą siatkę. Intuicyjnie przeczuwałam, że zwierzę od dawna nie miało właściciela i jeśli się do niego zbliżę, rzuci się na mnie. Bał się mnie równie mocno, jak ja jego. Wiatr zebrał mój zapach i poniósł w stronę psa. Z daleka nie mogłam tego widzieć, ale byłam pewna, że pies głęboko wciąga woń, żeby zapamiętać. W końcu cofnął się do lasu i zniknął między drzewami.
Następnego dnia obudziłam się dziwnie pełna nadziei. Dawny strach o karierę, pośpiech, który zawsze mi towarzyszył – nagle wszystko przestało być ważne.
W składzie z narzędziami znalazłam nożyce do cięcia drutu. Pierwszy jesienny chłód położył na trawie rosę, gdy kucnęłam przy ogrodzeniu i zabrałam się do cięcia siatki. Zrobiłam dziurę na tyle dużą, by na posesję mogło wejść zwierzę. W schowku z narzędziami postawiłam dwie miski: z wodą i z mięsem. Nie zamknęłam drzwi. Kiedy rano zajrzałam do schowka, miski były puste. Poczułam ulgę.
Mój przepracowany organizm zaczął się buntować. W Libanie i Syrii widziałam zbyt wiele zła, zobaczyłam rzeczy, których nigdy nie chciałam oglądać. Ciągłe napięcie i stres też zrobiły swoje. Chyba aż do momentu, gdy dostałam zwolnienie, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo byłam przepracowana i zmęczona. Teraz nagle wszystko wypadało mi z rąk. Rano nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, pójść na spacer, zaczęły mnie przerastać rozmowa z bratem i wizyta u rodziców. Jedyną czynnością, o której nie zapominałam i którą wykonywałam regularnie, było karmienie Wilka. Ciągle płakałam, właściwie nad wszystkim: nad losem ludzi zwolnionych z pracy, o czym przeczytałam w gazecie; nad chłopcem, który stracił rodziców, a o którym telewizja zrobiła reportaż. Płakałam nad kwiatami umierającymi w ogrodzie po lecie i nad dziecięcą tenisówką porzuconą na trawniku blisko mojego domu. Myśl, że druga tenisówka jest bez pary albo że jakieś dziecko już nigdy nie założy tych butów, była dla mnie jak studnia bez dna. Powrót z urlopu przeciągnęłam najpierw o kilka dni, potem o tydzień, potem o miesiąc, aż stało się jasne, że nie mam już gdzie i po co wracać.
Moje miejsce w telewizji zajął Piotr, młody dziennikarz, z którym wcześniej pracowałam i którego szkoliłam. Oglądany na szklanym ekranie robił wrażenie profesjonalnego, niezależnie od tego, czy rozmawiał z dziewczynką zgwałconą przez kolegów z klasy, czy z bezdomną rodziną mieszkającą w kanale, czy też z więźniarką wychowującą dziecko za kratami – za każdym razem udawało mu się zachować twarz i neutralny stosunek do pracy. Nie puszczały mu nerwy, nie ulegał wzruszeniom, nie był stronniczy, ani razu nie zrobił z siebie idioty jak ja. Patrząc na niego, myślałam: Wracaj do roboty, Pola, zanim będzie za późno! Wracaj, bo on tak ci zrobi koło tyłka, że nie będziesz miała po co jechać do Warszawy.
W tym czasie Wilk właściwie już mieszkał w moim schowku z narzędziami. Codziennie zanosiłam mu świeże mięso, zmusiłam się też do wizyty w sklepie, gdzie zakupiłam karmę dla dużych psów. Czasem po wystawieniu jedzenia w schowku, kiedy przychodziła pora, gdy zwierzę zjawiało się na posesji, kucałam w cieniu werandy i czekałam. Między drzewami za płotem udawało mi się zobaczyć parę błyszczących oczu, potem z cienia wynurzał się pysk. Ciągle wyczuwałam strach Wilka, jego nieufność wobec mnie, a może w ogóle wobec ludzi. Nie dziwiłam się temu…
– Chodź, nic ci nie zrobię – mruczałam, wpatrzona w granicę lasu, którą stanowił mój płot. Pragnęłam dotknąć Wilka, poczuć pod palcami jego sierść, skołtunioną, sztywną od brudu, a może też od zaschłej krwi. Chciałam go zabrać do weterynarza, oswoić. Dałabym mu kąt w domu. – Chodź! – Wyciągnęłam rękę, ale z głębi lasu dobiegło mnie tylko warczenie.
Wróciłam do domu. W telefonie znalazłam SMS od Piotra. Pytał, co się dzieje i czy planuję wrócić do telewizji. Nie odpisałam. Przez okno patrzyłam, jak Wilk skradał się do siatki, pokonał dziurę i pobiegł ze schylonym łbem prosto do schowka z narzędziami.
Tej nocy popełniłam błąd. Pijana, ledwie trafiając palcami w klawisze, napisałam do Piotra, żeby się ode mnie odczepił i że jest jebanym złodziejem. SMS posłałam w świat. Nie dostałam żadnej odpowiedzi.

 
Wesprzyj nas