Gdyby ludzki mózg był tak prosty, że moglibyśmy go zrozumieć, bylibyśmy tak głupi, że nie zrozumielibyśmy go i tak.


Kolejny tytuł z serii „Bez tajemnic”. Tym razem wybitny neurolog Jerzy Vetulani w przystępny, zabawny, a czasami kontrowersyjny sposób opowiada dziennikarce Marii Mazurek o tajemnicach skomplikowanego i wciąż nie do końca poznanego organu: ludzkiego mózgu.

Podejmuje pytania, takie jak: jak pomaga nam w poruszaniu się w przestrzeni? Czemu mężczyźni nie są monogamistami, a kobiety szukają na ogół jednego partnera? Co dzieje się w mózgu seksoholików? Co się dzieje w naszym mózgu kiedy śpimy? Co rządzi naszymi działaniami? Emocje czy rozum? W jaki sposób narkotyki uzależniają? Czy marihuana ma właściwości lecznicze? PO co nam ból? Czy w mózgu znajdziemy kiedyś odpowiedź na pytanie, czy Bóg istnieje? Czemu tak lubimy jeść, a nawet się opychać?
I po co nam właściwie mózg?

Jerzy Vetulani, Maria Mazurek
Bez ograniczeń. Jak rządzi nami mózg
Dom Wydawniczy PWN
Premiera: 9 marca 2015


IV
Człowiek z plejstocenu przynajmniej nie był otyły


Jesteśmy tym, co jemy?
Teraz już wiemy, że tak. Bo to przecież mózg steruje pracą jelit, wysyłając do nich sygnały. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że jak jest pani zestresowana albo coś panią brzydzi, to ”czuje to pani” właśnie w jelitach lub żołądku. A z drugiej strony jedzenie to najlepszy afrodyzjak, jaki pobudza nasz układ nagrody, odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Co zrobi facet, gdy będzie panią chciał poderwać?

Zaprosi na kolację?
Właśnie. Bo po dobrym jedzeniu będzie pani odczuwała błogą sytość, odprężenie, zadowolenie. I pewnie łaskawszym okiem spojrzy pani na adoratora. Kiedy w latach siedemdziesiątych mieszkałem w Ameryce, w stanie Tennessee, dowiedziałem się, że jak tamtejszy mężczyzna zaprasza na kolację, a kobieta to zaproszenie przyjmie, to jest jednoznaczne ze zgodą na pójście do łóżka. Wtedy facet już zazwyczaj rezerwuje motel i przygotowuje prezerwatywy. Nieporozumienia zaczynają się, jak takie zaproszenie przyjmie kobieta z innej kultury. Polka na przykład. Jeśli po kolacji powie: ”Dziękuję bardzo, a teraz wracam do domu”, to jest traktowana jako naciągaczka. Chyba że coś się od tego czasu zmieniło.

Są ludzie, którzy po jedzeniu wcale dobrze się nie czują.
Podstawą dobrego samopoczucia jest dobra flora bakteryjna w jelitach. Mamy więcej bakterii w jelitach niż komórek w reszcie ciała i to te bakterie są największym sprzymierzeńcem dobrego trawienia i dobrej defekacji. Na przykład niektóre bakterie mają zdolność syntezy tryptofanu, niezwykle ważnego aminokwasu powodującego wzrost poziomu serotoniny, która z kolei odpowiada za nasze dobre samopoczucie. Jeśli mamy deficyt serotoniny, wzrasta nasza agresja, impulsywność. Tryptofan znajduje się przede wszystkim w białkach zwierzęcych, stąd zwiększona agresja u ludzi, którzy nie jedzą mięsa.

Nie zauważyłam, żeby wegetarianie byli bardziej agresywni.
Bo w Polsce wegetarianami zostaje się z wyboru. A jeśli zostaje się z wyboru, to o tę dietę się dba, rekompensując brak mięsa na przykład roślinami strączkowymi. Ta zwiększona agresja dotyczy przede wszystkim mieszkańców biednych krajów.

Jakie mięso jest najlepsze?
Z punktu widzenia syntezy aminokwasów przez bakterie najlepsze jest mięso możliwie jak najbardziej zbliżone do naszego. Szczerze mówiąc, najzdrowsze byłoby ludzkie. W smaku jest bardziej podobne do wieprzowiny niż wołowiny czy kurczaka. Tyle że takiego już dawno się nie jada. Nasze bakterie pracują w miarę dobrze, gdy dostarczamy im wieprzowiny, bo świnie podobnie jak ludzie są wszystkożerne, mają więc podobny do naszego zestaw aminokwasów. Z wołowiną jest gorzej, bo krowy mięsa nie jedzą.

Antybiotyki zabijają nasze dobre bakterie jelitowe?
Bardzo. I dlatego z antybiotykami nie ma co przesadzać. A jak już trzeba je wziąć, to koniecznie przyjmować też leki osłonowe, pić kefiry, jogurty bogate w bakterie.

Skąd w ogóle mamy te bakterie w jelitach?
Dostajemy je w pakiecie od mamy przy porodzie.

A jeśli ktoś urodził się przez cesarskie cięcie?
To może mieć problem na całe życie. Jeśli w naszych jelitach brakuje dobrych bakterii, możemy mieć problem z biegunkami, bólami brzucha, mdłościami. Dlatego uważam, że najlepsze, co może zrobić mądra położna po cesarskim cięciu, to wsadzić palec w odbyt mamy, a potem dać possać dziecku.

Dość obrzydliwe.
Często obrzydliwe metody są najbardziej skuteczne. Teraz z deficytem bakterii jelitowych można radzić sobie też w inny sposób, który może przyprawić o mdłości – przez podawanie kału od osoby zdrowej, na przykład przez nos albo bezpośrednio do odbytu. Tak zwane transplanty kałowe (ang. stool transplant). To na razie w Polsce metoda eksperymentalna, ale wstępne badania rokują fantastycznie.

Przez co jeszcze, oprócz porodu cesarskiego i terapii antybiotykami, możemy mieć problemy z trawieniem?
Przez nadmierną czystość i to, że nie mamy żadnych pasożytów. Jak byłem mały, wszyscy mieli glisty i owsiki, przez co ich przewód pokarmowy był przyzwyczajony do walki. Teraz nawet psy są regularnie odrobaczane. A z naszym ciałem jest podobnie jak z psychiką – jeśli nie ma wojny, nie ma z kim walczyć, to trzeba walczyć z wyimaginowanym wrogiem. Stąd biorą się alergie pokarmowe. Z nadmiernej czystości. A przecież jeszcze w XVIII-wiecznym Krakowie był niewyobrażalny syf, a fekalia wylewało się przez okno, krzycząc tylko ”uwaga!”, aby przypadkowy przechodzień zdążył uskoczyć przed spadającymi mu na głowę odchodami. I jakoś ludzie, dopóki nie przyszła epidemia, chorowali nie bardziej niż dziś.

Teraz jak podróżujemy z naszej sterylnej Europy do jakiegoś biedniejszego kraju, łatwo nam coś złapać.
Prawda. W Indiach na przykład. Kiedyś ze stojącego pociągu widziałem, jak jeden Hindus zrobił do kałuży kupę. Zaraz przyszedł następny i umył sobie w tej samej kałuży zęby. Podobnie nikt nie dba tam o higienę jedzenia. Choć jedzenie akurat mają bardzo smaczne; trudno się powstrzymać, żeby wszystkiego nie spróbować.

Możemy uzależnić się od jedzenia.
Tak, to chyba najpopularniejsze uzależnienie na świecie. Bo nasz mózg, traktując pokarm jako coś niezbędnego do przeżycia, nagradza nas – przez pobudzenie układu nagrody – za zjedzenie czegoś. Tyle że to mechanizm, który był potrzebny dawniej, gdy ilość żywności była ograniczona i ciągle walczono o jedzenie. I w zasadzie nigdy nie było go za wiele. A przede wszystkim ta ilość nie była wartością stałą – jak grupa naszych przodków upolowała mamuta, to mieli wyżerkę na dwa czy trzy tygodnie, olbrzymią ilość. Ale zanim następny mamut się trafił, co trwało po dwa, trzy miesiące, to nasi przodkowie musieli głodować. To samo dotyczyło zresztą płodów rolnych, nie mówiąc o płodach leśnych. Zawsze na jesieni jedzenia było sporo i był to czas na zrobienie zapasów. Najtrudniej się żyło w okresie wiosny i wczesnego lata, który w Polsce nosił nazwę ”przednówka” – zapasy zimowe się kończyły i praktycznie nie było co jeść do następnych zbiorów. Wystarczy poczytać wspomnienia XIX-wiecznych wójtów galicyjskich – jasno wynika z nich, że dominującym uczuciem na wsi było uczucie głodu.

Oprócz świąt.
Tak, bo święta zawsze polegały na wielkim obżeraniu się. I my zresztą wciąż traktujemy święta jako czas obżarstwa i niemal rywalizacji, komu uda się napchać w siebie więcej jedzenia. Zresztą nie bez powodu największe święta są poprzedzone okresem postu – czy to Adwent przed Bożym Narodzeniem, czy Wielki Post przed świętami wielkanocnymi. Czy, jak inni nazywają, przed świętami zimowego przesilenia i świętem wiosny.

W zasadzie to jeszcze do niedawna, w poprzednim ustroju, taki przeciętny Polak miał problem ze zdobyciem jedzenia.
Oczywiście. I wychodziło to nam na zdrowie. Bo jak nagle mamy olbrzymie ilości jedzenia, łatwo się uzależniamy. Z jedzeniem w ogóle jest śmieszna sprawa. Bo wie pani, kiedy potrzebujemy jeść?

Pewnie wtedy, kiedy jesteśmy głodni.
Tak powinno być: sygnał głodu powinien wychodzić wtedy, kiedy spada poziom glukozy. I tak rzeczywiście jest u zwierząt roślinożernych. Jak poziom glukozy spada, taki koń czy krowa pochylają pysk na trawę i zaczynają jeść. Natomiast zwierzęta mięsożerne i wszystkożerne, takie jak człowiek…

…muszą sobie to jedzenie jeszcze skombinować?
Dosłownie. Dlatego sygnał głodu przychodzi odpowiednio wcześniej, żebyśmy zdążyli jeszcze sobie zwierzynę upolować. Czyli mniej więcej godzinę–dwie godziny przed tym, jak naprawdę będziemy potrzebowali jedzenia. Przez ten czas nasze zmysły będą wyostrzone, staniemy się też bardziej skłonni do zachowań agresywnych – to po to, żeby lepiej nam się polowało. Zresztą nie tylko o czas na polowanie chodzi. Dawniej przecież przygotowywanie pokarmu w kuchni też było bardziej pracochłonne. Właściwie to wiejska kobieta cały czas siedziała przy garach. A teraz czas od momentu pojawienia się głodu do chwili jego zaspokojenia to czas przejścia do lodówki.

Czyli zaczynamy jeść nie wtedy, kiedy musimy, ale wcześniej?
Tak. I w związku z tym jemy tego jedzenia za dużo. Nie pomaga też hormon zachęcający do jedzenia, grelina. Powinien być wyrzucany do naszego organizmu, gdy żołądek jest pusty. Ale u osób otyłych zaczyna podnosić się też w okresie śniadania, lunchu, kolacji. Ciekawe, że nawet osoby, którym udało się skończyć ze swoją otyłością, nieco schudnąć, wciąż mają tego hormonu za dużo. Nadmiar jedzenia jest straszną plagą naszych czasów.

A tymczasem osoby, które choć raz w życiu przeżyły okres głodu, umierają w późniejszym wieku.
Tak. Prof. Jacek Kuźnicki przeprowadzał w Polsce program stulatków. Okazało się, że wszyscy stulatkowie przeżywali dłuższe lub krótsze okresy głodu w swoim życiu. A asceci? Nie od dziś wiadomo, że żyją dłużej. U zwierząt jedyną metodą przedłużenia życia były restrykcje kaloryczne – dawało się zwierzętom znacznie mniej pokarmu, niż one chciałyby zjeść. Powinniśmy sobie takie restrykcje wszyscy wprowadzić.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego głodując, zwiększamy swoje szanse na długowieczność?
Wyjaśnienie tego przyszło stosunkowo niedawno, gdy odkryto, że istnieje gen długowieczności.

Występuje u wszystkich?
U wszystkich – roślin, zwierząt. Nawet u drożdży. I ten gen, a w zasadzie jego produkt – białko sirtuina – zwalnia naturalny proces starzenia się chromosomów w komórce. Jednakże sirtuina nie będzie działać sama – musi ją aktywować specjalny koenzym, który nazywa się NAD, nukleotyd adenino-nikotynowy. Tylko że w normalnych warunkach NAD w całości jest wykorzystywany do przerabiania glukozy w energię. Czyli gdy jemy, nasz organizm chce z pokarmu zrobić rezerwę energetyczną i wykorzystuje do tego całe ”moce przerobowe” NAD.

A jak mamy głodówkę, NAD „ma czas” zająć się czymś innym?
Właśnie. Bo pozostają wolne moce. I on wtedy nimi będzie działał na sirtuinę, a ta – na gen długowieczności. I wtedy nasze chromosomy zaczynają się mniej zużywać, wolniej się starzeją i my wobec tego też.

Jak długo taka głodówka musi trwać, żeby pomogło?
Zależy, jak dużego efektu się pani spodziewa. Długie posty z medytacją, choć niemiłe i trudne, dadzą najlepszy efekt. Ale już nawet osoby, które stosują ”jeden dzień w tygodniu na wodzie” – nic nie jedzą na przykład w poniedziałki, piją tylko wodę – mogą liczyć na dłuższe życie. Albo posty – świetna sprawa! Nawet ramadan, podczas którego muzułmanie nie jedzą od wschodu do zachodu słońca, może już stymulować. A jeśli już bardzo głodzić się nie lubimy, pamiętajmy przynajmniej o świetnej zasadzie: ”mędrzec wstaje półsyty od stołu”.

Możemy ten gen długowieczności stymulować w inny sposób, niż nie dojadając?
Na szczęście tak. Paradoksalnie przez… jedzenie. Są substancje w pewnych pokarmach, które pobudzają gen sir produkujący sirtuinę – nazywamy je flawonoidami. Sporo ich jest w owocach i warzywach. Zwykle im bardziej intensywny kolor owocu, tym jest zdrowszy. Bo flawonoidy są kolorowe. Stąd jednymi z najzdrowszych owoców są borówki, zwłaszcza borówki amerykańskie. Jeszcze bardziej sirtuinę pobudza taka substancja, którą produkują winogrona jako czynnik przeciwgrzybiczy: resweratrol. Znajduje się w skórkach winogron, a nie w miąższu – bo jest po to, żeby drożdże nie wchodziły do środka.

Dlatego czerwone wino jest zdrowsze? Bo do jego produkcji używa się skórek winogron?
Tak. Wino białe prawie w ogóle nie zawiera resweratrolu, bo jest z samego miąższu.

A dlaczego nasz mózg nagradza nas tak samo, gdy zjemy jakąś zdrową rzecz i niezdrową? Przecież chyba nasze ciało doskonale wie, co jest dla niego dobre?
Nie wie, dopóki się nie przekona. W ogóle nasze ciało najbardziej lubi słodkie i słone. I dopiero jak coś nowego ci zaszkodzi i się rozchorujesz, dowiadujesz się, że to jest złe. To tak zwane uczenie się awersywne. Dotyczy tylko jedzenia. Zjesz coś, zaszkodzi ci i już nie będziesz mógł tego ścierpieć.

Raz zjadłam stare jajka i potem przez trzy lata ich nie tknęłam.
Ale w końcu pani tknęła, bo już wcześniej znała pani ich smak. A jakby to był dla pani wtedy nowy smak, to w ogóle już by pani nie mogła się przemóc. To zresztą ciekawe, że jak zjemy coś nowego i potem źle się poczujemy, ale z innych powodów – chociażby grypy – nasze ciało i tak ”zrzuci winę” na ten nowy pokarm i będzie już czuło do niego awersję. Kiedyś dostałem żeberka przyrządzone w jakiś nowy sposób i akurat się przeziębiłem. Do dzisiaj odrzuca mnie, jak widzę żeberka. Myślę, że z tych samych powodów niektórzy nie mogą patrzeć na szpinak albo na marchewkę. O, albo mój znajomy Rosjanin opowiadał historię, że kiedyś, za dawnych czasów jeszcze, leciał samolotem z Moskwy do Leningradu i na lotnisku w bufecie nie było nic do jedzenia. Tylko jakieś nieznane mu cukierki. Był głodny, to kupił i zjadł pół kilo. Akurat był lot z wielkimi turbulencjami i pasażerowie mieli chorobę lokomocyjną. Ten znajomy mi mówi: ja wiem, że wymioty nie miały nic wspólnego z tymi cukierkami, ale ja nie mogę na nie patrzeć.

Ciekawy rodzaj pamięci.
Bardzo. Badamy go na szczurach. Dajemy im jakiś nowy pokarm, a potem wstrzykujemy substancję powodującą sensacje żołądkowe. Szczur już nie zje tego drugi raz.

Przydałoby się, żeby w ten sposób oduczyć ludzi jedzenia syfów.
Jedzenia syfów oduczyć się nie jest prosto, bo one są tak skonstruowane, że mają to, co nasz organizm lubi – cukier i sól. Dzieci karmimy chrupiącymi cornflakesami, i to jeszcze posypanymi cukrem i zalanymi mlekiem. Pyszne i do tego nie powodują żadnych chorób poza otyłością – a otyłość rozwija się powoli i nie boli, dopiero potem, w pewnym wieku, zaczynają szwankować kolana, skraca się oddech, pojawia się miażdżyca. To objawy, które występują już wiele lat po tym, jak uzależnimy się od jedzenia.

Skoro jemy na umór, bo mamy wreszcie co, może organizm powinien nas przed tym bronić?
Broni. Jak żołądek się rozszerzy, wydziela się na przykład cholecystokinina, która działa na ośrodek sytości w mózgu i hamuje jedzenie. Dlatego wiele osób się nie przejada. To jest zresztą ciekawe: jeśli ludzie mają możliwość swobodnego doboru pokarmu, to na ogół jedzą w sposób mniej lub bardziej prawidłowy. Wybieramy pokarmy bogate w to, czego nam brakuje. Jeżeli mamy niedobór potasu, pewnie chętniej sięgniemy po banany, a jeśli żelaza – po wątróbkę, jajka i orzechy. Podobnie psy, jak zaczyna im coś doskwierać, podskubują trawę. Małe dzieci zaczynają zjadać kredę czy tynk ze ściany, bo brakuje im wapnia. Układ nagrody działa w bardzo celowy sposób. Jednak jeśli nie dobieramy sobie pożywienia sami, a z drugiej strony mamy go całe mnóstwo, to zaczynamy wariować.

Znam to. Trochę wstyd, ale jeśli jestem w jakimś miejscu, w którym jest dużo jedzenia, zaczynam je pochłaniać, jakbym zbierała zapasy. A gdy sama muszę sobie to jedzenie kupić albo przygotować, zachowuję się racjonalnie. A to przecież nie wynika z oszczędności, bo stać mnie raczej, żeby się objeść za swoje pieniądze.
No tak, ale jak się pani naje na przyjęciu, to jest zdobycz. A jak sama sobie przyrządzi posiłek – element codzienności. Mam też znajomego, który zawsze się obżera, jak gdzieś wychodzi, i potem tłumaczy: no ja nie mogę się opanować, gdy dają coś za darmo. I to nie jest oszczędność, ale stadny instynkt. Drzemie w nas człowiek prymitywny i dobrze – człowiek z plejstocenu, łowca-zbieracz, był mądrzejszy, niż my teraz jesteśmy. Bo wtedy głupi ginęli, a dziś się głupimi opiekujemy. A oni wchodzą w reprodukcję i osłabiają nasze geny.

No i człowiek z plejstocenu nie był otyły.
A dziś otyłość jest główną chorobą cywilizacyjną. Bo pociąga za sobą cukrzycę typu II, nadciśnienie, hiperlipidemię, miażdżycę, zawały, udary. W Stanach Zjednoczonych otyłych jest już 70 procent ludzi. Pamiętam zresztą, jak w dzieciństwie, 70 lat temu, oglądałem ludzi na plaży i jak dziś ich oglądam. I w tej chwili osób otyłych jest mnóstwo, a dawniej zdarzały się naprawdę bardzo rzadko.

Nawet dzieci są teraz otyłe.
Przez głupi zwyczaj przekarmiania dzieci. Dawniej to było zrozumiałe: dziecko, zjedz jeszcze, póki jest jedzenie. Teraz już tego problemu nie ma, a dziecko niejadek wciąż stanowi najgorszy problem dla babć i mam. I w to dziecko jedzenie wmuszają, za mamusię, za tatusia, choć naturalne instynkty dziecka mówią: nie.

Pamiętam to z dzieciństwa. Nie mogłam dojeść już obiadu, a póki nie zjadłam, nie mogłam wstać od stołu. I chyba godzinami zdarzało mi się przy nim siedzieć.
I to wcale nie jest dobre. Bo część dzieci rzeczywiście zacznie jeść za dużo i potem wyrosną z nich otyłe osoby. A to i zdrowie gorsze, i inteligencja niższa. Otyłość to poważna choroba. Ma też podłoże kulturowe – przecież polska XVIII-wieczna szlachta żyła według zasady ”jedz, pij i popuszczaj pasa”.

A skąd się biorą anoreksja i bulimia?
Bulimia jest też formą uzależnienia od jedzenia: ludzie, kobiety na ogół, muszą jeść, a potem chcą się tego pozbyć, wymiotując – żeby znowu zjeść.

W sensie psychologicznym więc to choroba podobna do uzależnienia od jedzenia.
W sensie psychologicznym tak, ale w fizjologicznym bliżej jej do anoreksji, podczas której w ogóle się nie je. Obie te choroby możemy zresztą traktować jako rodzaj nerwicy natręctw, czyli inaczej: zespołu kompulsywno-obsesyjnego. Anorektyczki żywią wciąż przekonanie, że są za grube. Przed lustrem będzie stał szkielet, a temu szkieletowi będzie się wydawać, że wciąż jest za gruby i jeszcze powinien zeszczupleć. Albo ciekawe rzeczy dzieją się na starość – osobom starym na ogół zwiększa się żarłoczność, szczególnie lubią węglowodany. Może nie smakuje im tak mięso, ale chleb czy ciastka uwielbiają podjadać.

Akurat to, co niezdrowe.
Na starość już niespecjalnie zaszkodzi. Ważne jednak, żeby ludzie – szczególnie młodzi – zwracali uwagę na to, co jedzą. Na szczęście w ostatnich latach to się zmienia, szczególnie w klasach wyższych. Ciekawe, że problem otyłości był kiedyś przyporządkowany klasom wyższym, a teraz dotyczy biedniejszych ludzi. Tak samo podagra – kiedyś uznana za chorobą bogatych, których stać na dużo mięsa i wina, a dzisiaj staje się chorobą ubogich obżerających się hamburgerami. W Ameryce takich ludzi nazywa się white trash. Niezbyt eleganckie określenie, ale objadanie się na umór też eleganckie i mądre nie jest.

 
Wesprzyj nas