Prawdziwa historia ucieczki z obozu jenieckiego na Dolnym Śląsku. To przedsięwzięcie stało się kanwą słynnego filmu Wielka ucieczka, upamiętniającego przedsiębiorczość i odwagę jeńców.


Na początku 1942 roku Niemcy założyli pod Żaganiem na Dolnym Śląsku obóz jeniecki dla schwytanych lotników alianckich. W znanym jako Stalag Luft III obozie znaleźli się niebawem najbardziej pomysłowi ucieczkowicze, jacy trafili do niemieckiej niewoli. Przewodził im major Roger Bushell, kryptonim “Wielki X”, który opracował plan wyprowadzenia setek jeńców wojennych tunelem wybudowanym pod samym nosem strażników.

Realizacja planu wymagała wykopania kilku tuneli, setek podrobionych dokumentów, jak również niemieckich mundurów i ubrań cywilnych. Guy Walters prezentuje nowe spojrzenie na ten niezwykły wyczyn i przedstawia prawdziwą historię ucieczki, różniącą się znacznie od wersji filmowej.

Próbuje też odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę osiągnęli uciekinierzy, i ukazać złożoną osobowość człowieka, który im przewodził. Rezultatem jest dobrze udokumentowana i przełamująca stereotypy ponowna ocena najsłynniejszej ucieczki drugiej wojny światowej.

Guy Walters podważa mity, aby ujawnić rzeczywistą historię ukrytą za filmem, i dociera do prawdy, która okazuje się nie mniej dramatyczna. Ta pasjonująca książka raz jeszcze potwierdza, że nie ma lepszego specjalisty w tej dziedzinie.
James Holland

Guy Walters (ur. 1971) jest brytyjskim pisarzem, dziennikarzem, historykiem i wykładowcą, autorem książek o drugiej wojnie światowej, m.in. wydanych po polsku – Ścigając zło oraz Igrzyska w Berlinie: jak Hitler ukradł olimpijski sen. Pisze także thrillery osadzone w realiach drugiej wojny światowej: The Leader, The Traitor, The Occupation i The Colditz Legacy.

Guy Walters
Wielka ucieczka. Prawdziwa historia
Przekład Maciej Antosiewicz
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 21 stycznia 2015

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Wybraniec losu”

Bez Rogera Bushella nie byłoby Wielkiej Ucieczki. Oczywiście tunele zostałyby wykopane, druty przecięte, dokumenty sfałszowane, a wszelkie działania ucieczkowe podjęte, ale tym, co wniósł Bushell, było prawdziwie dynamiczne przywództwo, geniusz organizacyjny i wygórowane ambicje, które ostatecznie przerosły same siebie. Bushell miał wielką osobowość – połączenie czaru, egotyzmu, humoru, lekkomyślności, inteligencji, zuchwalstwa, arogancji, delikatności i magnetyzmu.
Jego losy i historia Wielkiej Ucieczki splatają się ze sobą tak ściśle, że nieroztropnie byłoby próbować je rozdzielić. Aby zrozumieć, dlaczego ucieczka miała miejsce, należy przeanalizować motywy Bushella, a w tym celu trzeba poznać samego człowieka.
Roger Bushell urodził się 30 listopada 1910 roku w pobliżu górniczego miasta Springs, około pięćdziesięciu kilometrów na wschód od Johannesburga, w południowoafrykańskiej prowincji Gauteng. Węgiel odkryto w tym rejonie w 1887 roku, chociaż dopiero późniejsze odkrycie złota miało zapewnić miastu rozwój i dobrobyt. Pierwsza kopalnia złota została założona zaledwie dwa lata przed narodzinami Bushella, a pod koniec lat trzydziestych obszar stał się największym ośrodkiem wydobycia złota na świecie i mógł się poszczycić ośmioma czynnymi kopalniami. Ojciec Rogera, Benjamin, był dyrektorem kopalni, który wyemigrował wraz z żoną Dorothy z Wielkiej Brytanii do Republiki Południowej Afryki, by wykorzystać możliwości, jakie oferowało Springs. W chwili narodzin Bushella rodzina żyła bardzo komfortowo, a na świecie była już córka o imieniu Rosemary.
Niedługo po narodzeniu Roger zachorował i był bliski śmierci. Przez tydzień bardzo stracił na wadze, a opiekująca się nim pielęgniarka, która była rzymską katoliczką, nalegała na jego rodziców, aby go niezwłocznie ochrzcili w domu. Za sprawą boskiej interwencji lub z woli natury Bushell wrócił do zdrowia i niebawem wyrósł na wrażliwe i psotne dziecko, które uwielbiało popisywać się umiejętnością plucia na odległość, podpalać lalki siostry i bawić się ze znalezionym na śmietnisku kundlem o imieniu Rupieć.
Roger miał jednak miękkie usposobienie, które stwardniało, kiedy tego ośmioipółletniego chłopca posłano do szkoły z internatem Park Town na zboczu Mountain View na północny wschód od miasta. Park Town, rezydencja z przełomu stuleci, wybudowana pierwotnie dla pewnego inżyniera górnictwa, miała ponad czterdzieści pomieszczeń, w tym wielki hol wejściowy i galerię dla chóru. Poza uczestnictwem w normalnych zajęciach szkolnych Bushell brał również udział w czymś bardziej niezwykłym – przesiadywał w tunelu. Wewnątrz muru, który ciągnął się przez całą długość szkoły, przebiegał tunel, który chłopcy wykorzystywali do potajemnych nocnych biesiad. Musiało być dla nich zaskoczeniem, kiedy pewnego razu odkryli, że dyrektor szkoły zostawił w tunelu kosz opatrzony tabliczką z napisem, aby chłopcy wrzucali tam śmieci. Tunel w Park Town z pewnością nie był ostatnim, który odegrał ważną rolę w życiu Bushella.
Kiedy Bushell ukończył szkołę podstawową, na początku 1923 roku rodzice wysłali go do Wellington College w Berkshire w południowo-wschodniej Anglii, gdzie mieszkał w bursie pod nazwą The Wellesley. Do Wielkiej Brytanii zawiozła go Dorothy, a chociaż Roger przywykł do rozłąki z rodziną, myśl o zamieszkaniu prawie dziesięć tysięcy kilometrów od domu musiała być trudna do zniesienia i dla syna, i dla matki.
Dorothy z pewnością ucieszył list, który otrzymała od dyrektora szkoły dwa tygodnie po przybyciu Rogera. „Proszę się o niego nie martwić – napisał. – Zorganizował już innych nowych chłopców w bursie, jest bardzo zaradny i pewny siebie. Dobrze znam ten typ. Będzie często bity, ale będzie bardzo lubiany i absolutnie szczęśliwy”. Słowa dyrektora okazały się prorocze i doskonale oddawały charakter Bushella nie tylko jako chłopca, lecz także jako dorosłego. Przez całe swoje życie rzeczywiście ściągał na siebie kary, ale to nie umniejszało jego daru budzenia sympatii. Miarą jego charyzmy jest to, że zarówno nauczyciele, jak i Niemcy byli zwykle skłonni wybaczać mu wszelkie wykroczenia.
W wieku kilkunastu lat Roger zaczął ujawniać siłę swojej osobowości, która później pozwoliła mu założyć jedną z najbardziej skutecznych organizacji ucieczkowych drugiej wojny światowej, a tak naprawdę wszystkich wojen. Podobnie jak wielu pewnych siebie i upartych nastolatków, Bushell był kimś w rodzaju buntownika i nie przejawiał poszanowania dla autorytetów ani przepisów. Co więcej, miał żywą wyobraźnię i skłonność do wyrażania swoich poglądów w dosyć stanowczy sposób. Chociaż mógł być arogancki i nieznośny, wydaje się, że nadal był bardzo lubiany i nie terroryzował swoich rówieśników.
Jeden z kolegów, dwa lata młodszy od niego, wspominał, jak pewnego razu wcisnął się przed Bushella, żeby wejść do The Wellesley. „Doskonale pamiętam jego reakcję – opowiadał sześćdziesiąt lat później. – Dobroduszny uśmiech i «Dobry Boże. Co za hańba. Pokonany przez szczeniaka!»”.
Sądząc z wszelkich oznak, w szkole Roger radził sobie całkiem nieźle. Uważany za „energicznego i dobrze znanego”, został przewodniczącym rady bursy, grał w rugby w składzie pierwszej piętnastki i był wyróżniającym się skautem. Najwyraźniej jednak „nienawidził” biegów na przełaj, co nie było niczym wyjątkowym. Po ukończeniu szkoły z najwyższymi ocenami z angielskiego, historii, fizyki i chemii za radą nauczyciela studiował krótko na uniwersytecie w Grenoble, gdzie nauczył się mówić po francusku.
Według jednej relacji Bushell miał „zdumiewający talent do języków” i, jak zobaczymy, okazało się to bardzo przydatne w jego karierze uciekiniera; w tym czasie jednak nie było żadnych oczywistych zastosowań dla jego zdolności lingwistycznych.
Co zrozumiałe, ojciec Bushella pragnął, aby syn dołączył do niego w lukratywnym przemyśle górniczym. Toteż w listopadzie 1926 roku Roger złożył podanie o przyjęcie do Pembroke College w Cambridge, aby móc ubiegać się o stopień naukowy w dziedzinie inżynierii. Bushell nie palił się jednak, żeby w ślad za ojcem zejść do kopalni z tego prostego powodu, że cierpiał na klaustrofobię. Wydaje się to wręcz niewiarygodne, jeśli weźmiemy pod uwagę charakter ucieczki, która przyniosła mu sławę.
Jak zobaczymy, klaustrofobia powstrzymała wielu ludzi przed uciekaniem pod ziemią, a strach przed zamknięciem w wąskich, niebezpiecznych tunelach wykopanych na potrzeby Wielkiej Ucieczki odczuwali nawet ci, którzy nie cierpieli na taką fobię. Ale dla ludzi z klaustrofobią schodzenie do tuneli było wyjątkowo przerażającym doświadczeniem, a to, że Bushell przezwyciężył swój strach, świadczy o niezwykłej sile jego charakteru i woli. Jak zauważyła Dorothy, jej syn nie był człowiekiem nieznającym strachu, ale potrafił się zmusić, żeby stawić mu czoło i nad nim zapanować.
Z pewnością na tym właśnie polega odwaga.
W 1929 roku Roger wstąpił do Pembroke College w Cambridge, ale zamiast inżynierii postanowił studiować prawo, aby zostać adwokatem. Był to dobry wybór drogi życiowej, ponieważ Bushell miał silny charakter, analityczny umysł, zacięcie teatralne i mnóstwo czaru. W wieku dziewiętnastu lat odznaczał się też imponującym wyglądem zewnętrznym. Dobrze zbudowany, mający 178 centymetrów wzrostu, mógł się poszczycić gęstymi czarnymi włosami, łagodnym uśmiechem i, przede wszystkim, przyciągającymi uwagę jasnoniebieskimi oczami. Może trudno byłoby nazwać go przystojnym, ale na pewno podobał się kobietom. Dzięki dochodowym kopalniom Springs był dobrze sytuowany i mógł folgować swojemu zamiłowaniu do modnego wówczas sportu narciarskiego, który odkrył w wieku piętnastu lat, kiedy pojechał z grupą kolegów szkolnych do Mürren w Szwajcarii. Dzisiaj nazwalibyśmy Bushella przewodnikiem stada i, jak wielu podobnych do niego młodych ludzi, lubił towarzystwo kobiet.
Miał wiele przyjaciółek, których większość była bogata, a niektóre zamężne. Czy to w Cambridge, czy na górskich stokach Bushell znajdował sobie świat odległy od względnego prowincjonalizmu Springs. Samochód prowadził tak samo brawurowo, jak jeździł na nartach i zostawiał duże rachunki u krawca, które przekazywano jego ojcu. Różnice między nimi zaczęły się pogłębiać, a ojciec i syn często się kłócili.
Benjamin Bushell był poważnym, zawdzięczającym wszystko samemu sobie człowiekiem, natomiast jego syn zdawał się przeistaczać w nieco lekkomyślnego i rozrzutnego dandysa. Wellington, Cambridge i majątek ojca pozwoliły Rogerowi wejść – i wjechać na nartach – w swobodniejsze i wyższe społecznie kręgi niż te, do których należała jego rodzina, a on mógł uważać swego ojca za mniej wyrafinowanego niż jego wytworni nowi przyjaciele. Chociaż niesprawiedliwością byłoby nazwać Bushella snobem, potrafił patrzyć na innych z góry, którą to cechę odziedziczył zapewne po matce.
Oznaką wyższej pozycji społecznej Bushella było jego zamiłowanie do narciarstwa, sportu zarezerwowanego głównie dla ludzi z grubymi portfelami. Na początku lat trzydziestych stał się on dominującą postacią w bractwie alpejskim, co zawdzięczał połączeniu umiejętności sportowych i towarzyskich. „Był jedną z największych indywidualności St Moritz – napisał słynny narciarz i alpinista Arnold Lunn – a dwa tygodnie po przyjeździe do Sestrières został niekoronowanym królem tego modnego włoskiego kurortu narciarskiego, nie dlatego że pobił rekord na słynnych trasach zjazdowych, ale dlatego że podbił kosmopolityczną klientelę Sestrières swoim niesfornym wdziękiem”. Lunn, który nieszczególnie lubił Bushella, przyznał, że słowo „wdzięk” było zbyt „słabe, żeby opisać magnetyzm Rogera”. Lunn przypisał jego urok temu, że wyrażał się on bardzo dosadnie.
„Pamiętam, że raz słyszałem (z daleka), jak Bushell opowiada pełnej współczucia grupie słuchaczy znajomych w westybulu Palace o swojej «parszywej technice jazdy», która kosztowała go zwycięstwo w ważnym slalomie” – wspominał. Lunn podszedł do Bushella i poprosił, aby przyjął „nieco mniej soczysty sposób mówienia”, na co on wykrzyknął: „Chryste, Arni! Ja nigdy nie przeklinam!”. W rzeczywistości Bushell uwielbiał przeklinać i był z tego znany. Ale mimo swoich wątpliwości Lunn nie mógł nie podziwiać towarzyskiego tupetu młodego człowieka. Lunn wspominał zorganizowaną po biegu zjazdowym angielsko-szwajcarską kolację, podczas której szwajcarski kapitan Victor Streiff, sparaliżowany tremą, nie był w stanie wygłosić przemówienia. „Wtedy wstał Roger – napisał później Lunn – i stojąc tuż za Victorem wygłosił przemówienie, które ten powinien wygłosić, doskonałą niemczyzną z Berna i bardziej płynnie niż Victor. Wyraził współczucie zespołowi brytyjskiemu z powodu przegranej i w kilku dobrze dobranych słowach pogratulował kapitanowi zespołu, Rogerowi Bushellowi, świetnych osiągnięć”.
Bushell potrafił jednak nie tylko błyszczeć w towarzystwie – był naprawdę znakomitym narciarzem. W 1931 roku wygrał bieg długodystansowy na zawodach o mistrzostwo Wielkiej Brytanii w Wengen w Szwajcarii. W 1932 roku wygrał Slalom Uniwersytecki. W 1935 roku w St Moritz zajął piętnaste miejsce w zawodach o uniwersyteckie mistrzostwo świata – wynik, który mógł być dla niego rozczarowaniem. Jak wynika z licznych relacji, Roger jeździł na nartach w takim samym stylu, w jakim prowadził samochód – szybko i ryzykownie. „Zwykle wybierał trasę prosto w dół, z maksymalną prędkością, klnąc jak szewc” – napisał jeden z obserwatorów. Jak można było przewidzieć, zuchwalstwo Bushella na stokach doprowadziło do kontuzji. Podczas biegu na przełaj w 1932 roku w Kanadzie bardzo niefortunnie upadł i koniec jednej z nart rozorał mu prawy policzek i zranił prawe oko. Z niewyjaśnionych powodów Bushell nie chciał, aby raną zajęto się w Montrealu i wrócił do Wielkiej Brytanii z połową twarzy w bandażach. Operacji poddał się dopiero w Londynie, gdzie chirurg stwierdził, że w ranę wdało się zakażenie. Chociaż operacja się udała, Roger do końca życia permanentnie mrużył oko w nieco złowieszczy sposób.
W 1932 roku Bushell ukończył Cambridge z trzeciorzędną lokatą, co jest zapewne wskazówką, że przedkładał przyjemności nad naukę. Co więcej, z nieznanych powodów opuścił trymestr wiosenny 1931 roku, a wypadek na nartach sprawił, że stracił również trymestr wiosenny 1932 roku. Mimo to mierne wyniki nie przeszkodziły mu zostać prawnikiem; podjął pracę w kancelarii G.D. Robertsa, a w 1934 roku został przyjęty do palestry. Szybko zdobył reputację zdolnego prawnika w sprawach kryminalnych. W ciągu następnych pięciu lat zarówno bronił, jak i oskarżał fałszerzy, morderców, złodziei i przestępców seksualnych, w tym żołnierza oskarżonego o molestowanie czternastoletniej dziewczynki.
W jed nej ze swoich ostatnich spraw przed wojną, w lipcu 1939 roku, oskarżał pilota-oblatywacza autożyra o to, że przelatywał niebezpiecznie nisko nad domami w Hanworth na zachód od Londynu. Rola oskarżyciela w takiej sprawie musiała być ciężką próbą dla Bushella, który zachował swoje zamiłowanie do zuchwałych wyczynów. Jak na ironię, pewnego razu musiał oskarżać młodą nauczycielkę muzyki nazwiskiem Marion Cunningham, która nie zatrzymała się na wezwanie policji i policyjny samochód ścigał ją przez piętnaście kilometrów z Hendon Central do South Mimms. Cunningham pokonała tę odległość w jedenaście minut, a przez połowę drogi nie zapaliła przednich świateł. Bushell określił w sądzie pościg jako „niesłychany”, chociaż pewnie mówił to z wewnętrznym uśmiechem, ponieważ taka jazda była bardzo w jego stylu.
Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie wojna, Bushell wspiąłby się na wyżyny swego zawodu. W grudniu 1937 roku gazeta „Empire News” nazwała go „godnym uwagi nowicjuszem” po tym, jak „elokwentnie i skutecznie poprowadził obronę w Old Bailey”. Wygląda na to, że w sądzie poczynał sobie tak samo agresywnie, jak prowadził samochód i jeździł na nartach. Chociaż taki styl mógł zrażać przysięgłych, zdaje się, że nie przyniósł Bushellowi żadnego zawodowego uszczerbku. Pokazał, że pod maską osobistego uroku krył twardy charakter, którego nie wahał się ujawniać. Po zakończeniu jednej ze spraw, w której skutecznie bronił londyńskiego gangstera przed zarzutem morderstwa, oskarżony chciał uścisnąć mu rękę. „Nie podaję ręki mordercom – odparł Bushell. – Robię tylko to, za co mi płacą”.
W chwili wybuchu wojny Bushell, według szefa jego kancelarii G.D. Robertsa, był „znaną i popularną postacią w sądzie kryminalnym”, dla której „nic nie było zbyt trudne”. Roberts zauważył również, że Bushell miał „wszystkie wymagane cechy”, żeby odnieść sukces w palestrze, i nie pozwalał, aby „różnorakie pozazawodowe zainteresowania kolidowały z jego niezłomnym pragnieniem czynienia dobra”.
Poza narciarstwem jednym z tych pozazawodowych zainteresowań było latanie. W 1932 roku Bushell wstąpił do Służby Pomocniczej i Ochotniczej Rezerwy Królewskich Sił Powietrznych i został przydzielony do 601. Dywizjonu, nazywanego „dywizjonem milionerów”, ponieważ zawdzięczał swoje powstanie w październiku 1925 roku grupie zamożnych młodych entuzjastów lotnictwa. Zachęcił go do tego lord Knebworth, z którym Roger zaprzyjaźnił się na stokach narciarskich.
Bushell czuł się doskonale wśród innych pi-lotów, tym bardziej że wielu uzupełniało swoje mundury RAF-u czerwonymi jedwabnymi podszewkami i przejawiało upodobanie do gry w polo na motocyklach. Park samochodowy dywizjonu w Northolt w zachodnim Londynie mógł się poszczycić najlepszymi samochodami sportowymi tamtych czasów, służącymi głównie do tego, aby wozić swoich właścicieli do klubu White’a po ciężkiej sobocie za sterami samolotu Hawker Hart. Chociaż Bushell nie był członkiem tego ekskluzywnego klubu, przynależność do 601. Dywizjonu miała podobną rangę towarzyską, więc wśród jego kolegów znaleźli się: Max Aitken, syn lorda Beaverbrooka, sir Philip Sassoon, fanatyk narciarstwa William Rhodes-Moorhouse, konserwatywny poseł do parlamentu Loel Guinness, Brian Thynne, którego pradziadek był trzecim markizem Bath, Rupert Bel ville, podobno pierwszy Anglik, który brał udział w walkach byków i który latał później w siłach powietrznych generała Franco, współlokator Bushella Michael Peacock i Anthony „Rex” Hayter, który miał później wziąć udział w Wielkiej Ucieczce. Fotografie dywizjonu przedstawiają zadzierzystych młodych ludzi o przydomkach „Boylo”, „Reggie”, „Jacko”, „The Doc”, „Hobbie”, „Bobbie”, „Nono”, „Parko” i „Gillo”, latających różnymi samolotami, takimi jak Avro 504 i Westland Wapiti. Czasami zdjęcia ukazują pilotów w psim towarzystwie, a na jednej fotografii z 1934 roku czarny terier szkocki leży na kolanach Bushella. Na niektórych zdjęciach są obecni Noël Coward i David Niven, co jeszcze umacnia aurę śmietanki towarzyskiej.
„Plemię” 601. Dywizjonu podsumował dobrze Max Aitken. „Był to ten rodzaj młodych ludzi, którzy nie całkiem zostali wydaleni ze szkół – napisał – przed którymi matki ostrzegały – na próżno – swoje córki, którzy zostawali na przyjęciach do późna, a potem, kiedy wszyscy byli już na wpół żywi ze zmęczenia, szli na kolejne przyjęcia”.
Jak należało zapewne przypuszczać, wielu pilotów 601. Dywizjonu żeniło się z siostrami swoich kolegów, co Bushell skomentował cierpko: „Jeśli to potrwa dłużej, dywizjon będzie ze sobą tak spowinowacony jak australijska wioska”. Przedstawiony za zdjęciach w ciemnych okularach, z papierosem lub fajką albo nawet karabinem, Bushell doskonale pasował do „milionerów”, łączących w sobie polor starego świata z odpowiednią dozą szorstkości nowego świata. „Z ujmującą elokwencją, w zależności od sytuacji, potrafił oczarować ławę przysięgłych albo zakasować marynarza w przeklinaniu” – zauważył Tom Moulson, inny pilot dywizjonu.
Charyzma Bushella, znanego już z umiejętności „plucia na niewiarygodną odległość”, zapewniła mu niebawem status znakomitości w całych Królewskich Siłach Powietrznych. Według wszystkich relacji młody prawnik-pilot upajał się swoją sławą. „Problem z Bushellem polega na tym, że on zawsze ukrywa swoje światło pod sobą”* – zakpił pewien wyższy oficer.

* Nieprzetłumaczalny kalambur oparty na podobieństwie nazwiska „Bushell” do słowa „bushel”. Angielski idiom „to hide one’s light under a bushel” – dosł. „ukrywać swoje światło pod korcem” (nawiązanie do Mt 5,15: „Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem”) oznacza: „ukrywać swoje talenty pod maską skromności” (przyp. tłum.).

Pociąg do kieliszka też stał się przedmiotem komentarzy. „Wygląda na takiego faceta, który – jeśli odkręci się kurek – nie będzie wiedział, kiedy przestać”. Poza hulankami Bushell, jak się zdaje, nie stronił od przygód z płcią przeciwną. Pewnego razu w jego samolocie znaleziono kolczyk, co wzbudziło dużą wesołość wśród innych pilotów. Prawdziwy rozgłos jednak przyniosła mu łatwość, z jaką sypał najbardziej plugawymi przekleństwami. Wydawał pilotom rozkazy przez radio tak soczystym językiem, że słuchającym go na ziemi płonęły uszy. Jednym z nich był pewien radioamator, który napisał do dowódcy dywizjonu, że choć lubi słuchać rozmów pilotów w powietrzu, „stwierdzam z przykrością, że kiedy startuje Prowadzący Czerwonych [Bushell], muszę wypraszać dzieci z pokoju”.
Bushell bez wątpienia nie tylko był zdolnym lotnikiem, ale też przejawiał skłonność do ryzykownych wyczynów, dzięki którym przeszedł do legendy dywizjonu. W sobotę 15 sierpnia 1936 roku 601. Dywizjon stacjonował na lotnisku Lympne nad Romney Marsh w Kent. Choć były to zaledwie trzy kilometry, Bushell i jego koledzy często latali do najbliższego pubu, Botolph’s Bridge Inn, gdzie lądowali na małym polu nieopodal. Tego wieczoru „rozochocony i spragniony” Bushell udał się do pubu jednomiejscowym samolotem Aeronca C-3, należącym do Maxa Aitkena. Kiedy miał wylądować, musiał raptownie skręcić, żeby ominąć owcę, i przeleciał nad polem. Aeronca, która ważyła zaledwie 258 kilogramów, zaczepiła o żywopłot, przewróciła drogowskaz z napisem „Do Dymchurch” i rozbiła się na szosie przed samym pubem. „Bushell nie został nawet draśnięty, wyszedł z wraku – wspominał Tom Moulson – z głębokim ukłonem przeprosił Aitkena i natychmiast wystawił na aukcję szczątki samolotu tłumowi zebranych gapiów”.
Aeroncę – lub to, co z niej zostało – wygrała pani Ann Davis, która ułożyła wiersz oparty na rejestracji samolotu.

 
Wesprzyj nas