Minimalizm to asceza i obsesja liczenia przedmiotów? Autorka stanowczo rozprawia się z tym stereotypem. Książka to opowieść o tym, jak ograniczyć konsumpcyjny styl życia do racjonalnych ram


Anna Mularczyk-Meyer na podstawie osobistych doświadczeń i obserwacji opowiada o przeszkodach, jakie można napotkać w procesie upraszczania życia, oraz o sposobach ich pokonania. Szuka przyczyn obecnego konsumpcyjnego szaleństwa oraz chciwości dóbr i przeżyć.

Twierdzi, że można żyć prościej i wolniej, nie mając poczucia straty i wyrzeczenia, a wręcz przeciwnie, czerpiąc z życia więcej radości. Pokazuje, że minimalizm może być przydatnym narzędziem nawet dla tych osób, którym wydaje się on tylko sezonową modą.

Dzięki niemu można uwolnić przestrzeń, nauczyć się oszczędności, uporządkować swoje otoczenie, lepiej gospodarować czasem. I na dodatek świetnie się przy tym bawić!

Anna Mularczyk-Meyer
Minimalizm po polsku. Czyli jak uczynić życie prostszym
Wydawnictwo Black Publishing
Premiera: 27 sierpnia 2014

Sztuka minimalizmu

Od pierwszego kontaktu minimalizm pociągał mnie swoją surowością i prostotą, a jednocześnie napawał lękiem, bo kojarzył się z ascezą i wyrzeczeniami. Dlatego na początkowym etapie byłam dość zachowawcza i unikałam ograniczeń ilościowych. Musiałam się z nim oswoić, by przekonać się, że mniej naprawdę znaczy lepiej.

Przypomina mi się obejrzana przed laty kreskówka. Dwóch kosmitów mieszka na mini planecie pokrytej górami śmieci. Pewnego dnia przylatują międzyplanetarne służby sprzątające i oczyszczają planetkę z całego tego balastu. Jeden z kosmitów podskakuje i krzyczy: ,,Nie sprzątajcie mi mojej planety!”. Gdy sprzątacze wreszcie odlatują, obaj mieszkańcy natychmiast zabierają się do rozrzucania naokoło brudnych skarpetek i śmieci, by jak najszybciej przywrócić ukochany bałagan. Ostatnie lata były dla mnie czasem wielkich zmian, ale te zmiany wprowadzałam stopniowo. Gdybym zbyt szybko zrobiła na swojej mini planecie taki porządek, jaki panuje na niej teraz, wpadłabym w taki sam szok jak ci kosmici i bardzo szybko wróciłabym do punktu wyjścia, a może nawet doprowadziła do jeszcze większego chaosu. Potrzeba czasu i ćwiczeń, aby nauczyć się sprawnego posługiwania się minimalizmem.

Od kiedy traktuję minimalizm jako nieustające wyzwanie, już się go nie boję. Bawię się samym procesem nauki, ćwiczeniem kreatywności. Im mniejszą liczbą elementów się dysponuje, tym bardziej trzeba się wysilić, żeby stworzyć z nich efektowną kompozycję. Nie sztuka ułożyć zachwycającą mozaikę ze szlachetnych kamieni, pereł i złota. Sztuką jest skomponować coś pięknego z niepozornych materiałów – jak oszałamiające dekoracje pałacu Alhambra w Grenadzie, wykonane z gipsu, drewna i ceramiki. Proste środki, a efekt zapiera dech w piersiach.

Ale nie trzeba być arabskim budowniczym, żeby stosować minimalizm. Przydaje się on też na co dzień, czasem do zupełnie przyziemnych celów, chociażby takich jak gotowanie. Używam prostych składników, w większości lokalnych, unikam egzotyki i produktów, które trzeba sprowadzać z drugiego końca świata. W dodatku ze względów zdrowotnych jestem na diecie bezglutenowej. Nie chcąć zbankrutować ani spędzać w kuchni połowy życia, muszę wytężać wyobraźnię, by mimo ograniczeń tworzyć różnorodne, tanie i szybkie dania. Żongluję przyprawami, zużywam to co znajdę w lodówce, wykorzystuję warzywa i owoce, na które przyszedł sezon, często przywiezione od rodziców ze wsi. Czasem jednym składnikiem da się odmienić dobrze znany przepis.

Najwięcej satysfakcji czerpię jednak z bawieniem się minimalizmem w garderobie. Przypomina to trochę budowanie z klocków. Jeśli każdy klocek mogę połączyć z każdym, to nawet mając ich niewiele, jestem w stanie wyczarować mnóstwo niepowtarzalnych zestawów. To dodatkowa okazja do gimnastyki umysłu i wyobraźni. Można być świetnie ubraną, mając nieograniczony budżet i garderobę wielkości naczepy tira, ale o wiele zabawniej jest, gdy osiąga się ten efekt za pomocą ubrań mieszczących się na kilku półkach i wieszakach. No i taniej.

Dobrowolne ograniczenie sobie możliwości wyboru wydaje się na pierwszy rzut oka utrudnieniem, ale naprawdę ułatwia życie. Kiedy ma się mniej decyzji do podejmowania, podejmuje się je szybciej. W czasach PRL-u tez mieliśmy ograniczony wybór, ale wtedy decydował za nas kto inny, co wcale nie było wygodne. Teraz jednak, kiedy mamy niemal nieograniczony wachlarz opcji, możemy sami określać kryteria tych ograniczeń. Wpływ na zdrowie, cena, jakość, materiał? Ustanowienie własnych zasad wiąże się z pewnym wysiłkiem, wymaga poznania siebie, lecz jest to warte zachodu.

Zapytano mnie ostatnio, czy odkąd zrezygnowałam z dawnego stylu życia, nie mam poczucia, że coś mnie omija. Owszem, sporo mnie omija: stresy, zadłużenie i pośpiech, ślizganie się po powierzchni zdarzeń i bezrefleksyjna konsumpcja. W zamian jestem panią własnego czasu, sama kształtuję swoje otoczenie, wykorzystuj e i rozwijam swój twórczy potencjał. I przez większość czasu świetnie się bawię. Cieszę się życiem i obecnością bliskich. Nie czuję żalu za tym, co utraciłam.

 
Wesprzyj nas