Dlaczego lady Sophia szuka kochanka? Czy zdoła uwieść najbardziej pożądanego mężczyznę w Londynie?


Lady Sophia Sydney zrobi wszystko, by usidlić niedostępnego sir Rossa Cannona, zrujnować jego reputację i wywołać skandal, o którym mówić będzie cały Londyn. Podstępem wprasza się więc do jego domu.

Każdego ranka ponętną urodą wodzi go na pokuszenie… sposobem, w jaki pochyla się nad stołem, by podać mu posiłek, który ugotowała… sposobem, w jaki jej dłonie delikatnie, acz zmysłowo muskają jego ramię. Każdego wieczoru sugeruje mu spojrzeniem, że aż do świtu mogliby poświęcać się nieokiełznanej pasji… gdyby tylko pozwolił jej dzielić ze sobą łoże.

Wie, że sir Ross Cannon zakochuje się w niej coraz mocniej każdego dnia. Jej plan nie przewidział jednak tego, że sama się w nim zakocha. Ani tego, że sir Ross poprosi ją o rękę…

Lisa Kleypas (ur. 1964) – bestsellerowa amerykańska pisarka, laureatka nagrody RITA, autorka licznych współczesnych i historycznych romansów, które mają swoje wierne czytelniczki na całym świecie.

Lisa Kleypas
Bez skrupułów
Przełożyła Agnieszka Myśliwy
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 9 września 2014

Rozdział 1

Zbyt długo już obywał się bez kobiety.
Sir Ross Cannon nie znajdował innego wytłumaczenia dla swojej reakcji na Sophię Sydney… reakcji tak potężnej, że musiał pozostać za biurkiem, by ukryć nagłą, niekontrolowaną erekcję. Skonsternowany, wpatrywał się z napięciem w nieznajomą, zastanawiając się, dlaczego sama jej obecność wystarczy, by rozpalić w nim żar. Dotychczas żadna kobieta nie zbiła go z tropu w taki sposób.
Była niezaprzeczalnie urocza − z włosami w odcieniu miodu i niebieskimi oczami, lecz posiadała też cechę, która przyćmiewała urodę fizyczną: cień pasji ukryty pod kruchą powagą jej fasady. Rossa, jak każdego mężczyznę, bardziej podniecało to, co ukryte, niż to, co na widoku. A Sophia Sydney bez wątpienia była kobietą, która skrywa wiele sekretów.
Dyskretnie pohamował narastającą w nim seksualną świadomość jej obecności, koncentrując się na porysowanej powierzchni mahoniowego biurka, aż ogień w końcu zgasł. Spojrzał w jej nieprzeniknione oczy, nie mówiąc ani słowa, dawno temu nauczył się bowiem, że cisza to potężne narzędzie. Ludzie czuli się w ciszy nieswojo – dlatego zazwyczaj starali się ją wypełnić, wiele przy okazji ujawniając.
Sophia nie zaczęła jednak nerwowo trajkotać, jak wiele kobiet w takiej sytuacji. Wpatrywała się w niego z rezerwą i milczała. Najwyraźniej zamierzała go przeczekać.
– Panno Sydney – oświadczył w końcu – mój podwładny poinformował mnie, że nie chciała pani wyjawić powodu swojej wizyty.
– Gdybym go wyjawiła, nie pozwolono by mi przestąpić progu. Widzi pan, przyszłam w związku z ogłoszeniem o pracę.
Rossa rzadko cokolwiek zaskakiwało, zbyt wiele widział i doświadczył podczas swojej kariery. Wzmianka, że ta kobieta chciałaby tu pracować, pracować dla niego, była jednak wręcz szokująca. Najwyraźniej panna Sydney nie miała pojęcia, co ta posada oznacza.
– Potrzebuję asystenta. Kogoś, kto podejmie obowiązki urzędnika i archiwisty. Bow Street nie jest miejscem dla kobiety.
– W ogłoszeniu nie określono płci kandydata – wytknęła. – Potrafię czytać, pisać, zarządzać domowym budżetem i prowadzić księgi rachunkowe. Dlaczego moja kandydatura miałaby nie zostać rozpatrzona?
Nuta wyzwania zabarwiła jej dotąd obojętny ton. Zafascynowany i nieco poruszony Ross zaczął się zastanawiać, czy spotkali się wcześniej. Nie… zapamiętałby ją. A jednak miała w sobie coś osobliwie znajomego.
– Ile ma pani lat? – zapytał szorstko. – Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy?
– Dwadzieścia osiem, sir.
– Czyżby? – Nie uwierzył jej. Wyglądała zbyt młodo na wiek, który uważano powszechnie za zaawansowane staropanieństwo.
– Owszem. – Z rozbawioną miną oparła się o jego biurko i położyła dłonie na blacie. – Widzi pan? Wiek kobiety zawsze można rozpoznać po dłoniach. − Ross spojrzał na drobne dłonie, które pokazała mu bez śladu próżności. Nie były to dłonie dziewczyny, lecz dojrzałej kobiety – takiej, która poznała ciężką pracę. Paznokcie miała nieskazitelnie czyste, lecz obcięte bardzo krótko. Jej palce znaczyły cienkie białe blizny pochodzące od przypadkowych skaleczeń i półkoliste oparzenie pozostawione przez patelnię lub garnek. Gdy się prostowała, światło musnęło delikatnie jej gęste miodowe włosy. – Pan również nie wygląda tak, jak się spodziewałam.
Ross uniósł sardonicznie brew.
– Czyżby?
– Wyobrażałam sobie zażywnego starszego dżentelmena w peruce i z fajką.
Z jego gardła wyrwał się niski, szorstki śmiech i nagle uświadomił sobie, że od dawna nie słyszał tego dźwięku.
Z jakiegoś powodu musiał zapytać:
– Jest pani rozczarowana?
– Nie – odparła bez tchu. – Nie, nie jestem rozczarowana.
Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie się podniosła. Ross nie mógł przestać się zastanawiać, czy panna Sydney uważa go za atrakcyjnego. Zbliżał się do czterdziestki i wyglądał na swój wiek. Jego czarne włosy przetykały pierwsze siwe pasma. Lata niestrudzonej pracy i braku snu również odcisnęły na nim swój ślad, a niespokojne tempo życia sprawiło, że był wychudzony. Nie wyglądał jak jego stateczni, pobłażający sobie, żonaci rówieśnicy. Rzecz jasna oni nie włóczyli się nocami po ulicach, śledząc morderców i rabusiów, odwiedzając więzienia i gasząc zamieszki. Sophia zaczęła się rozglądać krytycznym wzrokiem po spartańsko umeblowanym biurze. Jedną ze ścian pokrywały mapy, drugą – półki na książki. Pokój ozdabiał tylko jeden obraz − krajobraz ze skałami, lasem i strumieniem, z szarymi wzgórzami wznoszącymi się na horyzoncie. Ross często wpatrywał się w ten pejzaż w momentach nieszczęść i napięcia; chłodny, cichy mrok obrazu przynosił mu ukojenie.
Szorstkim tonem podjął rozmowę:
– Czy przyniosła pani referencje, panno Sydney?
Pokręciła głową.
– Obawiam się, że mój poprzedni pracodawca nie zechce mnie rekomendować.
– Dlaczego?
W końcu prysnął jej spokój, jej twarz powlokła się rumieńcem.
– Przez wiele lat pracowałam u dalekiej kuzynki. Pozwoliła mi zamieszkać w swoim domu po śmierci moich rodziców, mimo że nie dysponuje majątkiem. W zamian za jej dobroć miałam pełnić funkcję pokojówki do wszystkiego. Wierzę, że kuzynka Ernestine była zadowolona z moich wysiłków, dopóki… – Uwała, a na jej skórę wystąpił perłowy pot.
Ross podczas dziesięciu lat pracy sędziego pokoju na Bow Street słyszał już każdą możliwą opowieść o katastrofie, złu i ludzkim nieszczęściu. Nie był bezduszny, lecz nauczył się narzucać sobie pewien emocjonalny dystans wobec tych, którzy przychodzili do niego na skargę.
Zdenerwowanie Sophii napełniło go jednak szalonym pragnieniem, by ją pocieszyć, wziąć w ramiona i ukoić. Do diaska! – pomyślał z ponurym zdumieniem, starając się opanować niepożądaną falę opiekuńczości.
– Proszę kontynuować, panno Sydney – polecił zwięźle.
Skinęła głową i wzięła głęboki oddech.
– Zrobiłam coś bardzo złego. W-wzięłam sobie kochanka. Nigdy wcześniej nie miałam… był gościem w posiadłości niedaleko wioski… spotkałam go podczas spaceru. Nigdy nie zalecał się do mnie ktoś taki. Zakochałam się i… – Odwróciła wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć Rossowi w oczy. – Obiecał, że się ze mną ożeni, a ja byłam na tyle głupia, by uwierzyć. Gdy się mną znudził, porzucił mnie bez chwili namysłu. Rzecz jasna teraz rozumiem, że postąpiłam nierozważnie, wierząc, iż mężczyzna o jego pozycji mógłby pojąć mnie za żonę.
– Był arystokratą? – zapytał Cannon.
Utkwiła wzrok w wypukłości swoich kolan pod materiałem sukienki.
– Nie do końca. Był… jest… najmłodszym synem rodziny szlacheckiej.
– Jego nazwisko?
– Wolałabym go nie ujawniać, sir. To już przeszłość. Wystarczy dodać, iż moja kuzynka dowiedziała się o romansie od pani posiadłości, która poinformowała ją również, że mój kochanek jest żonaty. Nie muszę chyba mówić, że wybuchł skandal, a kuzynka Ernestine kazała mi odejść. – Sophia wygładziła suknię na kolanach nerwowym gestem. – Wiem, że to dowodzi mojego amoralnego charakteru, zapewniam jednak, że nie ulegam zbyt łatwo… flirtom. Gdyby tylko zdołał pan zapomnieć o mojej przeszłości…
Cannon zaczekał, aż panna Sydney podniesie głowę i znów na niego spojrzy.
– Okazałbym się hipokrytą, gdybym potępił panią za romans. Wszyscy popełniamy błędy.
– Pan na pewno nie.
Uśmiechnął się drwiąco.
– Zwłaszcza ja.
Jej wzrok się ożywił.
– Błędy jakiego rodzaju?
Pytanie go rozbawiło. Podobała mu się jej odwaga, jak również kryjąca się pod nią kruchość.
– Takie, o których nie musi pani wiedzieć, panno Sydney.
Uśmiechnęła się lekko.
– W takim razie pozostanę sceptyczna co do pana umiejętności popełniania błędów.
Tak mogłaby się uśmiechać kobieta w zmysłowym następstwie uprawiania miłości. Niewiele kobiet odznaczało się taką swobodną cielesnością, naturalnym ciepłem, które sprawiało, że mężczyzna czuł się jak czempion w stadninie ogierów. Oszołomiony Ross znów utkwił wzrok w blacie biurka. Niestety tym razem nie zdołał odpędzić nachodzących go wyrazistych wizji. Zapragnął ją posadzić na śliskim mahoniowym blacie biurka i rozebrać do naga. Chciał całować jej piersi, brzuch, uda… rozdzielić loki pomiędzy jej nogami i zanurzyć twarz w delikatnych, słonych fałdkach, lizać i ssać, aż zaczęłaby krzyczeć w ekstazie. A gdyby już ją na siebie przygotował, rozpiąłby spodnie i wszedł w nią głęboko, by ukoić szalejące w nim pożądanie. A wtedy…
Zły na siebie zastukał palcami w biurko. Z trudem przypomniał sobie temat ich rozmowy.
– Zanim zaczniemy dyskutować o mojej przeszłości, może wróćmy do pani. Proszę mi powiedzieć, czy owocem tego związku było dziecko?
– Nie, sir.
– To dobra wiadomość.
– Tak, sir.
– Czy Shropshire jest miejscem pani urodzenia?
– Nie, sir. Przyszłam na świat, tak jak mój młodszy brat, w małym miasteczku nad Severn. My… – Urwała, a po jej twarzy przemknął cień. Ross wyczuł, że jej przeszłość skrywa wiele bolesnych wspomnień. – Zostaliśmy sierotami, gdy nasi rodzice utonęli w wyniku wypadku. Nie miałam jeszcze trzynastu lat. Mój ojciec był wicehrabią, lecz ziemi mieliśmy niewiele, nie mieliśmy też żadnych funduszy, by ją utrzymać. Krewni nie byli w stanie lub nie wyrażali chęci, by zająć się dwojgiem zubożałych dzieci. Ludzie z wioski na zmianę opiekowali się mną i bratem, lecz… – Zawahała się, po czym dodała ostrożnie: – John i ja byliśmy dosyć dzicy. Biegaliśmy po wiosce, psocąc, dopóki nie przyłapano nas na drobnej kradzieży w lokalnej piekarni. To po tym zdarzeniu przeniosłam się do kuzynki Ernestine.
– Co się stało z pani bratem?
Odpowiedziała obojętnym spojrzeniem, jej twarz stężała.
– Nie żyje. Linia wygasła, stan rodzinnego majątku jest nierozstrzygnięty, nie ma żadnego męskiego potomka, który mógłby go odziedziczyć.
Oswojony z żalem, Ross od razu wyczuwał go u innych. Pojął, że cokolwiek spotkało brata tej kobiety, pozostawiło głębokie blizny na jej duszy.
– Przykro mi – powiedział cicho. Zesztywniała, chyba go nie usłyszała. Po dłuższej chwili rzekł szorstko: – Jeśli pani ojciec był wicehrabią, należy panią tytułować lady Sophią.
Jego uwaga wywołała u niej blady, gorzki uśmiech.
– Tak podejrzewam, zachowywałabym się jednak pretensjonalnie, nalegając na tytulaturę w tych okolicznościach, nieprawdaż? Moje dni jako „lady Sophii” dawno się skończyły. Pragnę tylko znaleźć odpowiednie zatrudnienie i być może nowy początek.
Ross przez chwilę przyglądał się jej uważnie.
– Panno Sydney, sumienie nie pozwala mi zatrudnić pani jako mojej asystentki. Pani obowiązki obejmowałyby między innymi sporządzanie list nazwisk więźniów przewożonych do i z Newgate, spisywanie raportów detektywów z Bow Street oraz przyjmowanie zeznań od podejrzanych typów, które każdego dnia przelewają się przez ten budynek. Podobne zadania byłyby obrazą dla kobiecej wrażliwości.
– Nie mam nic przeciwko temu – odparła spokojnie. – Jak panu wyjaśniłam, nie wychowywano mnie pod kloszem. Nie jestem niewinna ani młoda, nie mam też reputacji ani pozycji społecznej, którą należałoby chronić. Wiele kobiet pracuje w szpitalach, więzieniach i przytułkach, stykają się tam z wieloma zrozpaczonymi i nieprzestrzegającymi prawa ludźmi. Dam sobie radę, tak jak one.
– Nie może pani zostać moją asystentką – powtórzył Ross stanowczo. Chciała zaprotestować, lecz uciszył ją uniesieniem dłoni. – Moja poprzednia gospodyni właśnie odeszła na emeryturę, byłbym gotów zatrudnić panią na jej miejsce. To bez wątpienia stosowniejsza posada dla pani.
– Mogłabym pomagać w sprawach domowych – zgodziła się – jednocześnie pracując jako pana asystentka.
– Pragnie pani zająć się wszystkim? – W jego głosie zabrzmiała sardoniczna nuta. – Nie sądzi pani, że to zbyt dużo pracy dla jednej osoby?
– Ludzie mówią, że pan pracuje za sześciu. Jeśli to prawda, ja na pewno dam sobie radę z pracą za dwoje.
– Nie oferuję pani dwóch stanowisk. Oferuję jedno… stanowisko mojej gospodyni.
W jej oczach błysnęło wyzwanie, przyjacielska prowokacja, jakby zrozumiała, że Ross nie pozwoli jej odejść.
– Nie, dziękuję – odparła. – Wezmę wszystko albo nic.
Jego twarz stwardniała w wyrazie, który wzbudzał popłoch u najbardziej zaprawionych w bojach detektywów z Bow Street.
– Panno Sydney, najwyraźniej nie rozumie pani zagrożeń, na jakie będzie narażona. Atrakcyjna kobieta nie powinna zadawać się z kryminalistami, wśród których znajdują się zarówno zwykłe złodziejaszki, jak i osobniki tak zdeprawowane, że nie jestem w stanie tego opisać.
Ta perspektywa jej nie przeraziła.
– Będzie mnie otaczać ponad setka stróżów prawa, w tym konstable, funkcjonariusze patrolów konnych i pół tuzina detektywów. Ośmielam się twierdzić, że byłabym bezpieczniejsza, pracując tutaj, niż robiąc zakupy na Regent Street.
– Panno…
– Proszę pana – przerwała mu. Wstała i oparła dłonie na biurku. Suknia z zabudowanym dekoltem niczego nie ujawniła, gdyby jednak panna Sydney miała na sobie strój bardziej wycięty, jej piersi wyglądałyby jak dwa soczyste jabłka na tacy. Nieznośnie podniecony tą myślą Ross zmusił się, by skoncentrować wzrok na twarzy rozmówczyni, która wygięła usta w bladym uśmiechu.
– Nie ma pan nic do stracenia, pozwalając mi spróbować. Proszę dać mi miesiąc, bym mogła udowodnić swoją wartość.
Patrzył na nią z napięciem. W jej propozycji pobrzmiewała fałszywa nuta. Próbowała manipulacją nakłonić go, by dał jej to, czego pragnęła… i odnosiła sukces. Dlaczego jednak, na litość boską, chciała dla niego pracować? Nagle uświadomił sobie, że nie pozwoli jej odejść, dopóki nie odkryje jej motywów.
– Jeśli nie uda mi się pana zadowolić – dodała – zatrudni pan kogoś innego.
Ross był znany z wyjątkowo racjonalnego postępowania. Zatrudnienie kobiety dowodziło braku praktycyzmu. A nawet głupoty. Dobrze wiedział, co pomyślą sobie wszyscy na Bow Street. Założą, że zatrudnił tę piękność z powodu jej atrakcyjności. Co gorsza, będą mieli rację. Od dawna żadna kobieta nie pociągała go tak silnie. Pragnął ją przy sobie zatrzymać, cieszyć się jej urodą i inteligencją, odkryć, czy odwzajemnia jego zainteresowanie. Jego umysł rozważał minusy takiej decyzji, lecz przyćmiewały go tęsknoty ciała, których nie potrafił uciszyć.
Po raz pierwszy w swojej sędziowskiej karierze zignorował rozum na rzecz pożądania. Wykrzywiony w grymasie niezadowolenia, podał jej stos papierów.
– Czy słyszała pani o „Wrzawie”?
Zacisnęła palce na nieporządnie ułożonych dokumentach.
– To cotygodniowe wydanie wiadomości policyjnych?
Skinął głową.
– Zawiera szczegółowe opisy przestępców oraz ich zbrodni. To jedno z najbardziej skutecznych narzędzi Bow Street do łapania przestępców, zwłaszcza tych z hrabstw poza obrębem mojej jurysdykcji. Stos, który trzyma pani w rękach, zawiera informacje od burmistrzów i sędziów pokoju z całej Anglii.
Zerknęła na pierwszą stronę i przeczytała na głos:
– Arthur Clewen, z zawodu kowal, metr siedemdziesiąt siedem wzrostu, ciemne, kręcone włosy, zniewieściały głos, duży nos, oskarżony o oszustwo w Chichester… Mary Thompson, alias Hobbes, alias Chiswit, wysoka, szczupła dziewczyna, jasne, proste włosy, oskarżona o morderstwo z użyciem noża w Wolverhampton…
– Te notatki należy co tydzień zebrać i przepisać – przerwał szorstko Ross. – To żmudna praca, a ja muszę się zająć pilniejszymi sprawami. Od teraz będzie to jeden z pani obowiązków. – Wskazał jej mały stolik w kącie zawalony książkami, aktami i korespondencją. – Tam może pani pracować. Będzie musiała pani dzielić ze mną biuro, ponieważ nigdzie indziej nie ma miejsca. I tak większość czasu spędzam w terenie.
– A więc zatrudni mnie pan – wtrąciła z satysfakcją w głosie. – Dziękuję, sir Rossie.
Posłał jej ironiczne spojrzenie.
– Jeśli uznam, że jest pani nieodpowiednią osobą na to stanowisko, przyjmie pani moją decyzję bez protestu.
– Tak, sir.
– Jeszcze jedno. Nie będzie pani przyjmować porannych transportów więźniów. Od teraz zajmie się tym Vickery.
– Powiedział pan, że to część obowiązków pana asystenta, a ja…
– Sprzeciwia mi się pani, panno Sydney?
– Nie, proszę pana.
Skinął nieznacznie głową.
– Do drugiej „Wrzawa” musi być gotowa. Potem proszę udać się pod numer czwarty i odnaleźć ciemnowłosego młodzieńca o imieniu Ernest. Proszę mu powiedzieć, gdzie są pani rzeczy; przewiezie je, gdy dostarczy „Wrzawę” do drukarni.
– Nie ma takiej potrzeby – zaprotestowała Sophia. – Sama udam się do pensjonatu w bardziej stosownym czasie.
– Nie będzie pani sama spacerować po Londynie. Od teraz znajduje się pani pod moją opieką. Jeśli postanowi pani dokądś pójść, będzie pani towarzyszył Ernest lub jeden z detektywów. − Nie spodobało się jej to; dostrzegł błysk urazy w jej oczach. Nie sprzeciwiła się jednak, kontynuował więc rzeczowym tonem: – Resztę dnia poświęci pani na zapoznanie się z biurem i prywatną rezydencją. Później przedstawię panią moim kolegom, gdy pojawią się na posiedzeniach sądu.
– Przedstawi mnie pan też detektywom?
– Wątpię, by zdołała pani długo ich unikać – mruknął Ross sucho. Myśl o reakcji detektywów na jego nową asystentkę sprawiła, że zacisnął usta. Może dlatego Sophia zapragnęła tu pracować. Kobiety z całej Anglii snuły romantyczne fantazje o detektywach. Ich wyobraźnię napędzały kieszonkowe powieści, które ukazywały detektywów jako heroicznych ludzi czynu. Być może Sophia zapragnęła skusić jednego z nich. Nie będzie musiała się bardzo starać. Detektywi byli bardzo jurną gromadką i tylko jeden z nich miał już żonę. – Pragnę dodać, że nie pochwalam romantycznych związków w murach Bow Street. Detektywi, konstable i urzędnicy znaleźli się właśnie poza pani zasięgiem. Rzecz jasna, nie będę się sprzeciwiał, jeśli postanowi pani związać się z kimś spoza biura.
– A pan? – zapytała cicho. – Czy pan również jest nieosiągalny?
Oszołomiony, wygłodniały Ross zaczął się zastanawiać, w co tak naprawdę gra ta kobieta.
– Naturalnie – odparł z obojętną miną.
Uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła do zagraconego stolika.

W mniej niż godzinę ułożyła i przekopiowała notatki schludnym charakterem pisma, który wzbudziłby zachwyt każdego drukarza. Pracowała tak cicho i wydajnie, że Ross zapomniałby o jej obecności, gdyby nie zapach, który unosił się w powietrzu. Kusił go i rozpraszał. Oddychając głęboko, starał się go zidentyfikować. Wyczuł herbatę i wanilię zmieszane z aromatem ciepłej kobiecej skóry. Zerkał ukradkiem na jej delikatny profil, zafascynowany grą światła w miodowych włosach. Miała drobne uszy, zdecydowany podbródek, mały nos i rzęsy, które rzucały cień na policzki.
Zaabsorbowana powierzonym jej zadaniem, przewracała strony i przepisywała je z uwagą. Ross zaczął sobie wyobrażać, co czułby, gdyby te zręczne dłonie przesunęły się po jego ciele, czy byłyby ciepłe czy chłodne. Dotykałaby mężczyzny z wahaniem czy ze śmiałością? Wydawała się delikatna, pokorna, lecz pod tą fasadą dostrzegał nutę prowokacji… znak, że poddałaby się zmysłowości, gdyby tylko mężczyzna sięgnął po nią dostatecznie stanowczo.
Domysły sprawiły, że krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. Zbeształ się za to, że odczuwa do niej taki pociąg. Siła niezaspokojonego pożądania wypełniała pokój. Jakie to dziwne, że aż do teraz tolerował miesiące, całe lata celibatu.
Nagle przestał się kontrolować, skumulował się w nim głód miękkiego kobiecego ciała, pragnienie, by poczuć delikatne mięśnie zaciśnięte na jego członku, słodkie, wrażliwe usta odpowiadające na jego pocałunki…
Gdy jego pożądanie osiągnęło rozpaczliwy szczyt, Sophia podeszła do biurka z przepisanymi notatkami.
– Czy tak to ma wyglądać? – zapytała. Przejrzał je szybko, niemal nie dostrzegając schludnych linijek pisma. Skinął nieznacznie głową, po czym oddał jej notatki. – W takim razie przekażę to Ernestowi – oświadczyła.
Jej suknia zaszeleściła delikatnie, gdy wychodziła. Drzwi zamknęły się cicho, dając Rossowi odrobinę upragnionej samotności.
Odetchnął głęboko, podszedł do krzesła, na którym siedziała Sophia, i zacisnął palce na oparciu. Kierowany pierwotną potrzebą, pragnął odnaleźć ślady ciepła, które jej dłonie mogły zostawić na drewnie. Odetchnął raz jeszcze, rozkoszując się jej zapachem.
Tak, pomyślał z czysto męskim wzburzeniem, zbyt długo trwałem w celibacie.
Choć często dręczyły go fizyczne potrzeby, miał zbyt wiele szacunku do kobiet, by wynająć prostytutkę. Bardzo dobrze zaznajomił się z tą profesją z perspektywy sędziowskiej ławy i nie chciał takich kobiet wykorzystywać. Co więcej, taka transakcja uczyniłaby drwinę z tego, co łączyło go z żoną.
Rozważał ponowne małżeństwo, lecz dotąd nie znalazł kobiety, która wydałaby mu się choć trochę odpowiednia. Żona sędziego pokoju musiałaby być silna i niezależna. Musiałaby umieć dopasować się z łatwością do kręgów towarzyskich, w jakich obracała się jego rodzina, lecz także do mrocznego świata Bow Street. Co najważniejsze jednak, musiałaby ją satysfakcjonować jego przyjaźń, nie miłość. Nigdy więcej się nie zakocha, nie pozwoli na to, nie tak jak w wypadku Eleanor. Ból po jej utracie był zbyt wielki, śmierć żony rozdarła mu duszę. Żałował tylko, że potrzeb ciała nie potrafi zbyć tak lekko jak potrzeb serca.
Od wielu lat nieruchomość przy Bow Street numer cztery służyła jako prywatna rezydencja, urząd publiczny i areszt. Gdy dziesięć lat temu sir Ross Cannon został sędzią pokoju, rozszerzył swoją władzę i jurysdykcję na tyle, że musiał dokupić przylegający budynek. Teraz numer czwarty służył przede wszystkim jako jego rezydencja, a pod numerem trzecim znajdowały się biura, sale sądowe, sale przesłuchań i areszt w piwnicy, gdzie przetrzymywano i przesłuchiwano więźniów.
Sophia szybko zapoznała się z planem budynku pod numerem czwartym, gdy szukała chłopca na posyłki. Odnalazła Ernesta w kuchni, jadł lunch składający się z chleba i sera przy dużym drewnianym stole. Na twarz ciemnowłosego chłopca o długich kończynach wypłynął ognisty rumieniec, gdy mu się przedstawiła. Kiedy przekazała mu „Wrzawę” do druku i poprosiła, by przywiózł jej rzeczy z pobliskiego pensjonatu, czmychnął niczym szczur przed terierem.
Wreszcie została sama. Weszła do spiżarki, gdzie na półkach leżały gomółka sera, garnek masła, dzbanek mleka i kawałki mięsa. Małe pomieszczenie było zacienione i mroczne, ciszę zakłócała jedynie woda kapiąca w przyległej lodowni. Napięcie, które wzbierało w niej całe popołudnie, nagle wzięło górę, wstrząsnęły nią dreszcze tak silne, że aż zaszczękała zębami. Z jej oczu trysnęły gorące łzy.
Dobry Boże, jakże ona go nienawidziła!
Musiała przywołać całą siłę woli, by siedzieć w tym zagraconym pokoju z sir Rossem, podczas gdy z pogardy aż wrzała w niej krew. Dobrze ukryła swoją antypatię, chyba nawet sprawiła, że jej zapragnął. W jego oczach rozbłysła namiętność, której nie zdołał ukryć. To dobrze, na to właśnie liczyła. Pragnęła bowiem czegoś więcej, niż tylko zabić sir Rossa Cannona. Zamierzała go zniszczyć w każdy możliwy sposób, sprawić, by cierpiał tak bardzo, aby zamarzył o śmierci. Los jej sprzyjał.
Gdy tylko zobaczyła ogłoszenie w „Timesie”, że na Bow Street potrzeba asystenta, w jej umyśle sformułował się plan. Zdobędzie tę posadę i zyska dostęp do jego akt. Prędzej czy później znajdzie w nich coś, dzięki czemu będzie mogła zniszczyć reputację sir Rossa i zmusić go do rezygnacji ze stanowiska.

 
Wesprzyj nas