Dowcipna i mądra, a zarazem głęboko wzruszająca powieść, która przypomina nam dobitnie o tym, że to, co uważamy za najcenniejsze, nigdy nie przemija.



Witajcie w Avalon w stanie Illinois! W Herbaciarni Madeline, popularnym miejscu spotkań towarzyskich, mieszkanki Avalon utrwalają swoje wspomnienia na kartach własnoręcznie robionych albumów i dzielą się doświadczeniami.

Dla niektórych osób konfrontacja z przeszłością okazuje się bolesna: Isabel Kidd remontuje dom, usiłując jednocześnie stawić czoło konsekwencjom romansu, w jaki przed kilkoma laty zaangażował się jej nieżyjący już mąż; Ava Catalina opłakuje śmierć ukochanego i samotnie wychowuje syna; inteligentna i atrakcyjna Yvonne Tate odkrywa, że pomimo dziesięciu lat życia na własny rachunek wciąż nie potrafi wyzwolić się od niechcianych wspomnień; Frances Latham, matka trójki niesfornych chłopców, z utęsknieniem czeka na przyjazd przybranej córeczki z Chin, nie zdając sobie sprawy, ile łez i nieprzespanych nocy będzie kosztować ją decyzja o adopcji.

Do akcji wkracza Bettie Shelton. Dzięki jej radom mieszkańcy Avalon dokonują rozrachunku z przeszłością i odważnie planują swoją przyszłość. A gdy dowiadują się o nieszczęściu, jakie niespodziewanie dotyka ich niezłomną przyjaciółkę, postanawiają stworzyć specjalnie dla niej coś prawdziwie wyjątkowego.

W kobiecym gronie nietrudno o pasjonujące opowieści. Mieszkanki Avalon dzielą się sekretami i ofiarują sobie nawzajem przyjaźń, zrozumienie i wsparcie, godząc się jednocześnie z przeszłością i śmiało spoglądając w przyszłość.
Debbie Macomber,
autorka bestsellerów z listy „New York Timesa”

Darien Gee jest matką trójki dzieci. Łatwo się uzależnia – dwa z jej największych nałogów to pisanie i czekolada. Jest również autorką trzech powieści wydanych pod pseudonimem Mia King. W 2011 roku nakładem Prószyński i S-ka ukazała się jej powieść „Herbaciarnia Madeline”.

Darien Gee
Uśmiech Madeline
Tłumaczenie: Anna Popiel
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 14 sierpnia 2014


Nic nie rozpada się, nie przemija.
Rzeczy trwają, połączone ze sobą
cienkimi liniami, a nasze życie
przechodzi w pokolenia utkane
z zachowanych obrazów i słów.

Lucille Clifton

Nie pamiętamy dni,
pamiętamy chwile.
Wartość życia
tkwi we wspomnieniach, które ulatują.

Cesare Pavese

Rozdział 1

Koza była pomysłem Connie.
– Niezbyt mi się to podoba – mówi Madeline Davis, marszcząc brwi. Ponieważ ma już siedemdziesiąt pięć lat, pragnie ułatwiać sobie życie, a nie utrudniać.
Prowadzi jednak herbaciarnię, a to coś, czym w dzisiejszych czasach zwykle nie zajmują się ludzie w jej wieku. Jest bardzo zajęta, to prawda, ale każdego wieczoru kładzie się spać szczęśliwa i zadowolona, z sercem pełnym wrażeń. A od roku towarzyszy jej Connie, menedżerka herbaciarni, niespodziewany dar niebios z nastroszonymi czarnymi włosami, która jest również jej przyjaciółką i współlokatorką.
Teraz Connie spogląda na nią ze łzami w oczach i Madeline czuje, że zaczyna się wahać. Connie jeszcze nigdy o nic jej nie prosiła. Widząc, że dziewczyna za chwilę wybuchnie płaczem, Madeline całkiem traci głowę.
– Cóż… Może na kilka dni, zanim znajdziesz jej bardziej odpowiedni dom – zgadza się niechętnie.
Przygląda się, jak koza obwąchuje po kolei ogrodowe rośliny, po czym zabiera się do skubania nasturcji.
– Och! – Connie ociera oczy i biegnie w kierunku zwierzęcia. Wymachuje rękoma nad rabatką, usiłując odpędzić zwierzę od kwiatów, koza jednak całkowicie ją ignoruje.
Madeline dobrze wie, co będzie dalej. Widzi, jak Connie bezskutecznie szarpie za prowizoryczną obrożę na szyi kozy – postrzępiony sznurek z przegryzioną końcówką. Nie ulega wątpliwości, że zwierzak do kogoś należy. Całe szczęście. Muszą tylko dowiedzieć się, kto to jest.
– Będę w kuchni! – woła do Connie, która usiłuje zaciągnąć kozę w ocienione miejsce pod orzechem włoskim.
– Dzięki, Madeline – odpowiada Connie, siląc się na promienny uśmiech. – Obiecuję, że nie będzie z nią żadnego kłopotu.
– Hm. Chyba właśnie zjada moje Double Delight.
Connie odwraca się przerażona.
– Nie! Tylko nie róże! Niedobra koza!
Madeline potrząsa głową i wchodzi tylnymi drzwiami do kuchni.
Wraz z nią dostało się do środka światło poranka. Szeroki strumień słonecznego blasku pada na farmerski stół zajmujący centralną część kuchni. Ciepłe bochenki Chleba Przyjaźni Amiszów, babeczki i kruche angielskie bułeczki stygną na metalowych stojakach. W piekarniku pieką się dwa placki quiche z rukolą i bekonem. Kuchnia jest gościnna i pełna aromatów; Madeline wie, że ma to wyjątkowy wpływ na jej klientów – uspokaja ich i relaksuje. Odwiedzają herbaciarnię z tego właśnie powodu – zachęceni perspektywą smacznego jedzenia i serdecznym uśmiechem właścicielki.
W zależności od nastroju, w jakim w danej chwili znajduje się Madeline, czeka ich dodatkowo miłe słowo, a nawet żart lub dwa. Jeśli dopisze im szczęście, mogą liczyć na jeszcze więcej, na przykład na improwizowany koncert Hannah Wang, młodej wiolonczelistki mieszkającej obecnie w Avalon, która koncertowała z Filharmonikami Nowojorskimi. Jest też Bettie Shelton ze swoim przenośnym biznesem w postaci albumów i rozmaitych materiałów do scrapbookingu. Udając, że wpadła jedynie po to, by zamówić dzbanek herbaty Darjeeling, ostentacyjnie rozkłada swój towar na sąsiednim stoliku. Gdy Bettie odwiedza herbaciarnię, nawet najmniej utalentowany artystycznie mieszkaniec Avalon lub niczego niepodejrzewający turysta nie wyjdzie stamtąd bez paczki wzorzystego papieru i naprędce dobranych ozdób. Madeline dobrze pamięta zdarzenie sprzed miesiąca, gdy w jej lokalu jadło właśnie lunch kilku mężczyzn. Pochyleni nisko nad stołem, rozmawiali szeptem, a z ich mowy ciała można było bez trudu wywnioskować, że nie życzą sobie, by im przeszkadzano. Bettie wcale to jednak nie zniechęciło. Podeszła do nich i w niespełna minutę zarzuciła ich stolik kolorowymi wstążkami i lśniącymi cekinami. Dwóch mężczyzn kupiło zestawy dla początkujących. Gdy wręczali Bettie pieniądze, na ich twarzach malowało się oszołomienie. Bettie opuściła herbaciarnię równie szybko, jak się w niej pojawiła, i podczas gdy wszyscy usiłowali zrozumieć, co zdarzyło się przed chwilą, Madeline z cichym chichotem sprzątała naczynia z jej stolika.
Nagle rozlega się dźwięk niewielkiego mosiężnego dzwonka wiszącego nad drzwiami. Dwie kobiety wchodzą do środka, uśmiechają się do Madeline i zajmują stolik przy oknie. Madeline wie, że już wkrótce herbaciarnia będzie pełna roześmianych, żywo dyskutujących gości.
Z dużej zabytkowej szafy, stanowiącej ozdobę salonu, wyjmuje kilka puszek mieszanki herbaty rumiankowej i rooibos. Nie pamięta, co było najpierw – odkrywanie wspaniałych rzeczy na wyprzedażach garażowych i w sklepach ze starociami, a następnie zastanawianie się nad ich przeznaczeniem, czy też może pragnienie sprzedawania własnych herbacianych mieszanek i chęć ich artystycznego eksponowania.
To niewinne hobby, które pomagało jej zapełnić czas w pierwszych miesiącach funkcjonowania herbaciarni, gdy odwiedzało ją jeszcze niewielu gości, zaczęło jednak żyć własnym życiem. Connie nalega, żeby otworzyły sklep internetowy, ale Madeline czuje, że byłoby to już za wiele. Choć żyje w ciągłym pośpiechu i napięciu, udaje jej się zachować idealną równowagę, nie chce tego zmieniać.
Connie w kuchni przy zlewie energicznie myje ręce.
– Serena uciekła na podwórko sąsiadów, ale jest już z powrotem – mówi na widok wchodzącej Madeline, a na jej twarzy maluje się wyraźne poczucie winy.
– Ona, hm, tak jakby zjadła kilka główek sałaty z ich ogródka.
Madeline unosi brew.
– Tak jakby?
Connie wydaje z siebie wymuszone kaszlnięcie.
– No cóż, zjadła je, ale potem wszystko zwymiotowała.
– Wyciera ręce w ścierkę do naczyń, unikając wzroku Madeline. – Zadzwonię później do weterynarza, żeby zapytać, czym ją karmić. Może ma delikatny żołądek.
Madeline nie jest pewna, co bardziej ją martwi – to, że Connie nadała kozie imię, czy fakt, że Serena dobrała się do warzywnego ogródka Waltera Lassitera. Podczas gdy jego żonie, Dolores, w najmniejszym stopniu nie przeszkadzają odwiedzający tłumnie herbaciarnię goście, on tylko wypatruje, do czego by się przyczepić. Madeline obawia się, że zabłąkana koza może doprowadzić go do kresu wytrzymałości.
– Jestem pewna, że żołądkowi Sereny nic nie jest – oświadcza, wręczając Connie herbatę. – Możesz to zapakować? Dora Ponce przygotowuje koszyk z prezentami na aukcję Klubu Rotariańskiego. Obiecałam jej, że się dołożymy.
– Jasne. – Connie wkłada fartuch przez głowę. – Wezmę ten piękny papier, który wypatrzyłam w ubiegłym tygodniu na targu. Ruth Pavord wyprzedaje swój cały zapas, zamierza teraz robić budki dla ptaków. – Connie chce jeszcze coś dodać, ale w salonie rozlega się nagle głośny krzyk, a następnie charakterystyczny odgłos tłuczonej porcelany.
– Ratunku! – woła jedna z kobiet. – Tu jest jakiś potwór!
Connie biegnie do salonu. Madeline słyszy jej surowy, karcący głos, po czym jeszcze jeden rozpaczliwy krzyk i brzęk kolejnego porcelanowego naczynia uderzającego o podłogę.
Dla postronnych osób Avalon może sprawiać wrażenie nudnego i bezbarwnego nadrzecznego miasteczka, ale Madeline wie, że wcale tak nie jest. Z pogodnym westchnieniem sięga po miotłę oraz szufelkę, po czym kieruje się do salonu.

Isabel chwyta młotek i wbija tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ w trawnik przed swoim domem. Ziemia jest twarda i oporna, wysuszona nadmiernym upałem, tak charakterystycznym dla stanu Illinois – właśnie nastał kolejny długi, gorący sierpień i słońce najwyraźniej nie zamierza odpuszczać. Może powinna była najpierw podlać trawnik. Może powinna była poprosić o pomoc za drobną opłatą to rude dziecko z sąsiedztwa. Może – zamiast próbować zrobić to samodzielnie, jak tyle innych spraw w ostatnim czasie – powinna była zadzwonić do agenta nieruchomości z prośbą, by oficjalnie wystawił jej dom na sprzedaż.
Ale nie chce czekać na czyjeś telefony, nie chce, by ktoś szukał dla niej miejsca w swoim grafiku lub targował się z nią o pieniądze. Nie ma ochoty rozglądać się za wężem ogrodowym… gdzie on może być? Stuk, stuk, stuk… Tabliczka chwieje się i drży. Poprzedniego dnia, po siódmej wieczorem, gdy zapadał już zmierzch, a w telewizji szedł właśnie Człowiek z M.A.R.Sa, Isabel, przemierzająca samotnie ulice miasteczka, wstąpiła na chwilę do sklepu z artykułami gospodarczymi, żeby kupić płyn do prania. I wtedy je zobaczyła, tuż przy wejściu, końcówkę serii. Piętnaście puszek farby ustawionych we wznoszącą się wysoko piramidę.
Pomyślała o swoim domu, o piecu i kuchennym stole, o lodówce i o szorstkich płóciennych ścierkach. O meblach w salonie, o segmencie w sypialni, o poobijanym stole z wiśniowego drzewa w holu. Przypomniała sobie również przybrudzone ściany, sufity i drzwi. Swego czasu marzyła, że będą mieszkać w tym domu zawsze, że w nim wychowają dzieci i w nim się zestarzeją. Musiała porzucić swoje marzenia. Co zatem jeszcze robi w Avalon?
– Wezmę wszystkie – oznajmiła sprzedawcy, wręczając mu studolarowy banknot. – I jeszcze kilka pędzli.
Nie chciała kupować folii malarskiej, szpachli ani terpentyny. Zbyt dużo zachodu. Tylko farba, postanowiła. I wtedy zobaczyła tabliczkę z powyginanymi rogami, opartą smętnie o worki z organicznym środkiem spulchniającym glebę: NA SPRZEDAŻ. Ją też kupiła. Isabel robi krok w tył, żeby ocenić swoją pracę. Tablica stoi krzywo, ale łatwo ją dostrzec z ulicy. Sąsiedzi będą zaciekawieni, może nawet zdenerwowani sprzedażą domu. W Avalon ludzie osiedlają się na stałe, żyją tu od pokoleń całe rodziny. Isabel sprowadziła się do tego miasteczka po ślubie. Bill urodził się tutaj i wychował. I zginął w wypadku niecałe cztery lata temu.
Z domu obok dobiega odgłos rozsuwanych zasłon.
To sąsiadka, Bettie Shelton, miejscowa specjalistka od sensacji. Isabel wie, że między innymi Bettie rozpowszechniała informacje o odejściu Billa oraz – dwa miesiące później – o jego śmierci, gdy nieprawidłowo skręcił w jednokierunkową ulicę. Garnki z zapiekankami wyrastały na jej werandzie jak grzyby po deszczu.
– Isabel! – woła Bettie z wnętrza domu. Nie zdążyła jeszcze zdjąć papilotów ze swoich srebrzystoniebieskich włosów. Przez chwilę mocuje się z oknem, po czym poprzestaje na głośnym stukaniu w szybę. Na jej twarzy maluje się oburzenie. – Co ty wyprawiasz, do diaska?
Isabel uderza młotkiem w tablicę.
– Isabel?! Słyszysz mnie?!
Isabel udaje, że strzepuje z tablicy pyłek kurzu.
– ISABEL!
– Oczywiście, że cię słyszę! Kto by cię nie słyszał?! – krzyczy Isabel doprowadzona do ostateczności. Widzi, że z domu naprzeciwko wychodzi Peggy Lively w puszystym różowym szlafroku. – Słyszysz ją, prawda, Peggy?
Peggy przez chwilę patrzy na Isabel oraz na młotek w jej dłoni, a następnie przenosi wzrok na pustą ulicę. Nagłym ruchem porywa poranną gazetę ze swojego podjazdu i szybko wchodzi do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Słychać szczęk przesuwanego zamka.

 
Wesprzyj nas