Powieść oparta na prawdziwych historiach dzieci odebranych matkom. Autorka nagrodzona hiszpańską PREMIO PLANETA



Pewnego dnia w teczce z dokumentami, do której dzieci nie powinny zaglądać, Weronika znalazła fotografię. Ze zdjęcia spoglądała na nią dziewczynka, bardzo do niej podobna, trochę tylko starsza. Na odwrocie ręką mamy było zapisane jedynie imię: Laura.

Weronika, mimo że miała dopiero 9 lat, intuicyjnie wyczuwała, że nie powinna zadawać pytań. Jednak rodzinna tajemnica nie dawała jej spokoju.

Kim była Laura? I jak jej osoba łączyła się z dziwnym zachowaniem rodziców?

„Skradziona” to powieść nawiązująca do kontrowersyjnej afery, która wstrząsnęła Hiszpanią: co najmniej 60 000 Hiszpanów zostało w dzieciństwie porwanych i sprzedanych zaraz po narodzinach. Ich matki były przekonane, że dzieci zmarły przy porodzie.

Clara Sanchez – to jedna z najbardziej popularnych hiszpańskich pisarek, nazywana przez krytyków damą kryminału i thrillera psychologicznego. Autorka jedenastu powieści, nagrodzonych najważniejszymi hiszpańskimi nagrodami literackimi: Premio Alfaguara de Novela, Premio Nadal i Premio Planeta.

Clara Sanchez
Skradziona
Tłumaczenie: Łukasz Müller
Wydawnictwo Znak
Premiera: 14 lipca 2014

1. Verónica

Na najwyższej półce szafy moich rodziców leżała teczka z krokodylej skóry owinięta w koc, którego nigdy nie używaliśmy. Żeby ją zdjąć, musiałam przynieść z suszarni aluminiową drabinkę i wejść na najwyższy stopień. Ale najpierw musiałam odszukać wśród kolczyków, bransoletek i pierścionków w szkatułce na biżuterię mojej matki kluczyk, którym otwierało się teczkę.
Nigdy nie przywiązywałam do niej większej wagi. Nawet mój ośmioletni brat Ángel wiedział o istnieniu teczki, ale nie kusiło nas, żeby w niej szperać, bo w środku nie było nic ciekawego: akt własności domu, książeczki szczepień, dokumenty ubezpieczenia społecznego, licencja na taksówkę, wyciągi bankowe, rachunki i dyplomy rodziców, a kiedy pójdę do liceum, trafi tam także moje świadectwo. Od czasu do czasu ojciec zdejmował ze stołu w jadalni salaterkę na owoce i otwierał teczkę, która rozkładała się na trzy części i nie mieściła się nigdzie indziej, chyba że na kuchennym, gdyby się wszystko z niego uprzątnęło.
Ojciec poprosił mnie, żebym zbudziła go o piątej z poobiedniej drzemki. Nie ogolił się, na znak, że zaczynają się wakacje. Wstał opuchnięty, przeciągnął się, ziewnął, a potem otworzył szafę i zdjął teczkę: wyglądało na to, że zamierza wykorzystać okazję, żeby przejrzeć papiery. Poszłam za nim korytarzem. Szłam za jego owłosionymi nogami i kąpielówkami w paski sięgającymi do połowy uda. Urósł mu kilkumilimetrowy zarost i przypominał jednego z tych lunatycznych ojców, którzy wychodzili w weekendy z domów szeregowych na naszym osiedlu, mocowali półki w garażu i myli samochód na wpół śpiący i odrętwiali. Mój ojciec zajmował się wtedy myciem taksówki. Prawie wszyscy ojcowie z sąsiedztwa okazywali się bardziej atrakcyjni, gdy szli do pracy i wracali, niż kiedy byli w domu, z tą różnicą, że mój musiał być ponadprzeciętnie przystojny, bo kiedy przychodził po mnie do szkoły, nauczycielki, matki innych dzieci, a nawet same dzieci pytały mnie: „To twój ojciec?”. Jeśli chciałam gdzieś zwrócić na siebie uwagę, musiałam tylko poprosić go, żeby ze mną poszedł. U jego boku nabierałam pewnego blasku. Jednak mój ojciec nie miał za grosz poczucia estetyki i nie uważał się za nikogo specjalnego. Nie zdawał sobie sprawy, że jest osobą, która podoba się innym, przejmował się tylko pracą.
Poszłam za nim do jadalni, gdzie otworzył na mahoniowym stole teczkę z ważnymi dokumentami, tę świętą teczkę, która podzieliła świat na przed i po, a moich rodziców na tych dawnych i na tych skrywających tajemnicę. Nigdy nie zapomnę tamtego popołudnia. Matka zabrała Ángela na karate i miała wrócić dopiero za półtorej godziny, bo ona także korzystała z okazji, żeby popływać, zanim go odbierze.
Moją matkę, Robertę, wszyscy nazywali Betty. Miała nerwicę i lekarz zalecił jej, żeby dużo ćwiczyła. Biegała, pływała, tańczyła. Ja wcale nie lubiłam, jak tańczyła, bo przychodził taki moment, kiedy zaczynała płakać i nie było wiadomo, czy ze smutku, czy z radości. Lekarz poradził jej również, żeby otoczyła się kwiatami, dzięki czemu dom wydawał się bardzo wesoły. Skrzynki z kwiatami i doniczki stały na werandzie, na parapetach, na meblach, a w miejscach, do których nie docierało światło, umieściła kwiaty z plastiku i z materiału.
Tak więc byliśmy sami, mój ojciec i ja, z otwartą na stole teczką, gdy ktoś do niego zadzwonił. Wyszedł rozmawiać do ogrodu przez telefon bezprzewodowy i zaczął od stwierdzenia, że za taką kwotę nawet nie wkłada kluczyka do stacyjki. Ja zostałam w pokoju. Nudziło mi się i nie myślałam o niczym, kiedy pogładziłam ręką mahoniowy blat stołu i skórzaną powierzchnię teczki. Z zewnątrz dochodził głos ojca. Mówił i mówił. Coś mnie podkusiło, żeby całkiem rozłożyć teczkę, i odkryłam, że składa się z czterech części, nie z trzech, jak mi się dotąd wydawało. Chciałam się przekonać, jaka jest długa, i właśnie wtedy zobaczyłam, że z jednej przegródki wystaje róg czegoś, co wyglądało na fotografię. Wyjęłam ją ostrożnie czubkami palców, jakby parzyła, i obejrzałam dokładnie, nie wiedząc, co o tym myśleć.
Patrzyłam na dziewczynkę podobną do mnie, tylko starszą. Ja miałam prawie dziesięć lat, a ta druga pewnie dwanaście. Miała włosy wpadające w blond, obcięte na wysokości uszu, z grzywką i okrągłą twarz osadzoną na długiej, chudej szyi, przez co sprawiała wrażenie zarozumiałej. Kim była ta dziewczynka? Co robiła w miejscu, gdzie przechowuje się ważne rzeczy? Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki z bluzką włożoną do środka i pantofle, a w rękach trzymała piłkę.
Nagle przestałam słyszeć ojca. Rozłączył się, więc zostawiłam zdjęcie tam, gdzie było, z wystającym rogiem, a teczkę w takim stanie, w jakim ją zastałam. Miałam wrażenie, że zrobiłam coś złego, dowiedziałam się czegoś, o czym nie powinnam wiedzieć, i za nic na świecie nie chciałam zaniepokoić ojca ani go zmartwić – miał już wystarczająco dużo problemów z pracą – tym, że zajrzałam gdzieś, gdzie nie powinnam zaglądać.
Wyszłam do ogrodu. Ojciec ziewnął jak lew.
– Verónico – powiedział – przynieś mi z lodówki piwo, najzimniejsze, jakie znajdziesz.
Nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby zapytać go, kim jest ta dziewczynka: szósty zmysł ostrzegł mnie, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdybym jej nie odkryła. Puszka była oszroniona i parzyła mnie w palce, kiedy szłam z kuchni do ogrodu.
Przyglądałam się ojcu, jak pije piwo, mrużąc oczy. Upał ustępował. Ach! – powiedział z zadowoleniem, kiedy skończył przełykać. Otarł kąciki ust palcami i poprawił okulary, żeby na mnie popatrzeć, jakby wreszcie się do końca obudził. Blask z zewnątrz oddalał się od nas niczym fala.
Od tej chwili teczka z krokodylej skóry leżąca pod kocem na najwyższej półce szafy zaczęła wysyłać bardzo silne światło, które docierało do mnie niezależnie od tego, w jakiej części domu byłam. To światło wdzierało mi się do głowy i kazało mi iść do suszarni po aluminiową drabinkę, zaciągnąć ją do sypialni rodziców, poszukać kluczyka, wejść na stopnie, zdjąć teczkę, otworzyć ją na łóżku, na kołdrze w duże zielono-niebieskie kwiaty, i jeszcze raz popatrzeć na tamtą fotografię, która mnie hipnotyzowała i którą w końcu znałam na pamięć w najdrobniejszych szczegółach. A kiedy w sypialni zjawiał się mój brat albo przeczuwałam, że rodzice mogą w każdej chwili wrócić, robiłam to wszystko w odwrotnej kolejności.Po zamknięciu teczki solidnie potrząsałam kluczykiem w szkatułce na biżuterię i znów taszczyłam drabinkę.

Dziewczynka ze zdjęcia miała na imię Laura. Tak było napisane na kartce charakterem pisma mojej matki. To imię wydawało mi się znajome. W domu nieraz je wymawiano, ale zanim odkryłam zdjęcie, nie zwracałam na nie uwagi. Rodzice, kiedy rozmawiali o swoich sprawach, prawie zawsze wspominali o przyjaciołach, których ja nie znałam i z pewnością nigdy nie miałam poznać. O kolegach z pracy ojca, o kimś mającym cudzoziemskie imię i o przyjaciółkach matki z czasów panieńskich. W moim domu więcej było ludzi niewidzialnych niż rzeczywistych. Poza tym moja matka nie była zbyt towarzyska i jej przyjaźnie trwały krótko. Najwierniejsza była pewna przyjaciółka o imieniu Ana, która miała kudłatego psa. Mówiliśmy o niej Ana, ta od psa. Oprócz tego, że pożyczyła moim rodzicom pieniądze na spłatę ostatnich rat za taksówkę, wysłuchiwała mojej matki z wielką cierpliwością i przyznawała jej rację we wszystkim. W domu byliśmy jej za to bardzo wdzięczni, bo przez ten czas Betty była normalną kobietą, z normalną przyjaciółką, której opowiadała o swoich sprawach.
Podobał mi się charakterystyczny sposób, w jaki Ana dzwoniła do drzwi, trzema krótkimi dzwonkami, jakby używała szyfru. Pies był bardzo duży i trzeba go było wyprowadzać na werandę, żeby nie zostawiał na wszystkim sierści. Bawiłam się z nim, dawałam mu herbatniki i drażniłam go. Miał czarne błyszczące oczy i różowy język, z którego kapała ślina. Zdarzało się, że Gus, bo tak się wabił, patrzył na mnie uważniej niż jakakolwiek istota ludzka. W końcu oczy to oczy. Oczy psa czy oczy człowieka, ale tak czy inaczej oczy, są stworzone do tego, żeby na siebie patrzeć i się rozumieć.
Co mi chcesz powiedzieć, Gus? – spytałam go, równocześnie widząc przez szybę, jak moja matka otwiera przed Aną teczkę z krokodylej skóry. Mama, żeby zdjąć ją z ostatniej półki, nie musiała przynosić drabinki do sypialni. Wystarczyło, że stanęła na jednym z foteli obitych niebieskim materiałem i wspięła się na palce. Nie była bardzo wysoka, miała metr sześćdziesiąt pięć, ale w butach na obcasach wydawało się, że jest. Rzecz w tym, że nigdy ich nie wkładała. Prawie zawsze nosiła sznurowane botki ukryte pod dżinsami albo pantofle w lecie, a włosy wiązała w koński ogon, żeby nie musiała ich układać. Dzisiaj, ponieważ było gorąco, włożyła szeroką sukienkę, którą Ana przywiozła jej z jednej ze swoich podróży do Tajlandii. Była biała i prześwitująca, z wzorem z kryształków na piersi. Mama nie malowała się, chyba że z okazji mojej komunii i komunii mojego brata, a wtedy zmiana była oszałamiająca. Właśnie dlatego jej przyjaciółka Ana mówiła jej od czasu do czasu, że aby ją kochano, najpierw musi pokochać samą siebie. Ta uwaga wydawała mi się głupia, bo przecież my kochaliśmy moją matkę, Ángel, ojciec i ja.
Mama wyjęła zdjęcie Laury, którego studiowania ja miałam już dosyć, i rozejrzała się dokoła, żeby sprawdzić, czy mnie nie ma w pobliżu. Ja z kolei udawałam, że głaszczę Gusa po grzbiecie, ale nie spuszczałam oka z jadalni: Ana patrzyła na zdjęcie i na moją matkę z wielką uwagą, bardzo poważnie, bez mrugania, pozwalając, żeby papieros dopalał się jej między palcami. Ana była wysoka, zgrabna, miała krótkie czarne włosy z kilkoma srebrnymi, posiwiałymi przedwcześnie pasemkami i sprawiała wrażenie, jakby zawsze bujała w obłokach. W niczym nie przypominała mojej matki, była niesamowicie rozrywkowa. Paliła jak smok, a popiół zawsze spadał jej na sofę. Nie używała popielniczki. Zaciągała się, aż papieros zmieniał się w popiół, a potem się kruszył, ale jej było wszystko jedno. Wyglądało, że jest przyzwyczajona robić to, na co ma ochotę. Uważaliśmy, że jest bardzo bystra. Doskonale prowadziła, prawie tak samo dobrze jak mój ojciec, po wąskich ulicach z samochodami stojącymi w dwóch rzędach. Potrafiła zaparkować w jakiejkolwiek luce. Czasami wjeżdżała do połowy chodnika i zostawiała samochód niemal oparty o ścianę. Dokładnie znała miasto: zagubione uliczki, bary, restauracje, sklepy, kliniki, zakłady fryzjerskie. Ten świat nie miał przed nią tajemnic.
To było okropne popołudnie, nawet Gus miał się na baczności, strzygąc uszami, jakby w każdej chwili miał przystąpić do działania. Napięcie było wszechobecne. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym nie zwracać uwagi na to, co się działo. Coś niecoś wiedziałam, a zbyt dużo podejrzewałam. Kim była ta dziewczynka? Zgodziłabym się nie chodzić przez rok do kina w zamian za możliwość wysłuchania historii, którą matka opowiadała Anie. Opowiadanie najwyraźniej wcale nie przychodziło jej łatwo, bo chwytała się rękami za głowę, płakała, ponownie sprawdzała, czy nie ma mnie w pobliżu, zapalała następnego papierosa, którego rozgniatała po minucie. Jeszcze raz pokazała fotografię, którą Ana wzięła w palce z obawą. Przyjaciółka pokręciła przecząco głową, jakby mówiąc „to niemożliwe”, a moja matka westchnęła i przeciągnęła grzbietem dłoni po nosie. W końcu zamknęła teczkę kilkoma zdecydowanymi ruchami i zabrała ją z powrotem do sypialni, podczas gdy Ana wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Widocznie przyglądała się stolikowi pod telewizor i stojącym wokół książkom. Pewnie była wyczerpana z powodu melodramatycznej scenki, jaką odegrała przed nią przyjaciółka. Potem podciągnęła nieco rękaw swetra i popatrzyła na zegarek. Wstała. Nagle zaczęło jej się śpieszyć. Chodziła z jednego końca jadalni na drugi, pocierając ręce, jakby zamierzała sobie zedrzeć skórę.
Zanim moja matka wróciła, Ana przyszła na werandę po psa.
– Tutaj jesteś? – zapytała zaniepokojona, widząc mnie z Gusem.
Skupiłam się na tym, żeby wrócić do głaskania kudłatego grzbietu: było jasne, że wolałaby, abym nic nie wiedziała o zdjęciu Laury, więc nie chciałam popełnić gafy.
– Myślałam, że wyszłaś.
– Nie, zostałam, żeby pobawić się z tym dzikusem. Gdzie mama?
– Chyba w kuchni albo w łazience.
Prawdę mówiąc, krępowało mnie, w jaki sposób Ana mi się przyglądała, bo przecież doskonale wiedziała, że moja matka właśnie chowa teczkę w sypialni. Sprawiała wrażenie, jakby chciała, żebym zniknęła pod wpływem jej wzroku.
– Myślałam, że poszłyście na spacer – powiedziałam, bo przyszło mi do głowy, że to ją uspokoi.
– Nie, rozmawiałyśmy – odpowiedziała już bardziej odprężona, biorąc w palce jeden z moich loków.
Ana zawsze mówiła, że mam śliczne włosy, marzenie każdej dziewczyny. Przypominały włosy mojej matki. Były czarne i kręcone, pełne loków na karku i na skroniach. Ana lubiła ich dotykać, wkładać w nie rękę i trzymać ją tam przez kilka sekund.W tej chwili jednak ulżyło mi, kiedy wreszcie przestałam czuć jej dotyk.

Gdy wieczorem wrócił mój ojciec, zauważył, że coś jest nie w porządku.
– Opowiedziałam jej – stwierdziła matka, gdy tylko wszedł do kuchni.
Ojciec grał na zwłokę, myjąc ręce detergentem do zmywania naczyń. Potarł wilgotnymi dłońmi twarz i w końcu popatrzył na żonę.
Ja odrabiałam lekcje przy dębowym stole kuchennym i ledwie uniosłam głowę znad zeszytu: nie chciałam, żeby zwrócili na mnie uwagę i kazali mi wyjść. Miałam już na sobie piżamę i zjadłam wcześniej kolację z bratem, który teraz oglądał telewizję.
– Może ona mogłaby nam pomóc.
Ojciec się skrzywił. Twarz mu spochmurniała. Zmienił się w głaz ze smutnymi oczami.
– Można dostać kolację? – zapytał poirytowany.
– Tak – odparła matka, kładąc przed nim z trzaskiem talerz spaghetti.
Na stół spadło kilka kropel sosu pomidorowego. Całe szczęście, że nie był to ten porządny stół z jadalni, bo wtedy naprawdę doszłoby do katastrofy. Na kuchennym można było tańczyć i nic się działo. Ojciec rozłożył dłonie, jakby próbował zatrzymać burzę.
– Miałem ciężki dzień. Mało brakowało, żeby mnie okradli.
Podejrzewałam, że chciał w ten sposób powstrzymać matkę.
Ona też nałożyła sobie makaronu na talerz i oboje zaczęli jeść w milczeniu, nie patrząc na siebie.
Nadeszła chwila, żeby zamknąć zeszyt i pójść pooglądać telewizję z Ángelem. Rozsiadłam się na sofie i patrzyłam na ekran, nie myśląc o tym, co widzę. Ángel miał dużo szczęścia: o niczym nie wiedział, żył w nieświadomości, przejmując się tylko jedzeniem i zabawą. Rozśmieszyło go coś w telewizji i spojrzał na mnie, żeby się przekonać, czy też się śmieję. Bardzo mu zależało na mojej opinii. Zawsze obserwował ukradkiem, czy coś mi się podoba, czy nie, czy bawi mnie to, co powiedział, czy nie, czy podoba mi się to, co rysuje.
Z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy, nawet brzęk talerzy, szklanek czy sztućców, jakby nasi rodzice umarli. Musiało ich kosztować wiele wysiłku przełamanie tak głębokiej ciszy, ciszy podobnej do tej, która panuje w morzu, kiedy się nurkuje i niczego nie słychać.
Ángel nadal siedział z boku, równocześnie obserwując moje ruchy i oglądając telewizję. Był bardziej niż chudy. Nie dało się nic zrobić, żeby jego ramiona i nogi nabrały trochę kształtu, choćby mama nie wiadomo jak często zaprowadzała go na karate. Jego blond włosy robiły się coraz ciemniejsze i gdy dorośnie, chyba całkiem zmieni się w bruneta, więc będzie się wydawał inną osobą. Mój ojciec też był kiedyś blondynem, a teraz miał włosy prawie kasztanowe, ale oczy niebieskie. Na zdjęciach z dzieciństwa miał pucułowatą twarz, która wyglądała tak, jakby nigdy nie miała zmężnieć, a jednak zmężniała do tego stopnia, że widać mu było wszystkie kości twarzy.
– Odrobiłeś lekcje? – spytałam brata, żeby tylko coś powiedzieć.
Jak można się było spodziewać, Ángel nie odpowiedział i wygodniej rozsiadł się na sofie. Siedzieliśmy tak przez kilka sekund, a potem odwróciliśmy twarze w stronę korytarza prowadzącego do kuchni. Dobiegał stamtąd cichy płacz. Mógł to być płacz albo stłumiony śmiech. Być może rodzice zrobili jedną z tych rzeczy, które robią dorośli, obejmując się nagle i przechodząc od smutku do radości. Oby, ale wydawało się to nieprawdopodobne. Byli uparci i nie lubili ustępować, a przede wszystkim trudno im było przełamać głębokie milczenie, jakby od tego przełamywania miał się zawalić świat.
Ángel znów odwrócił twarz w stronę telewizora. Zaniepokojoną twarz dziecka, które nie chciało się niepokoić. Gdyby mnie przy tym nie było, zatkałby sobie uszy. Był płacz, a potem cisza. Teraz kran. Pewnie matka myła sobie twarz. Co robić? Iść czy zostać? Nie chciałam ich widzieć w takim stanie, ale też nie chciałam uciec do swojego pokoju. Postanowiłam zostać z Ángelem. Do salonu zbliżały się kroki czterech bosych stóp. Telewizor zaczął grać głośniej, bo nadawali reklamy.
– Ana jest bardzo bystra, na pewno coś wymyśli – powiedziała mama i opadła nagle na sofę, jakby zamierzała ją połamać. – Jak mam być spokojna, Danielu, jak mam być spokojna?
Mojemu ojcu przesłoniło oczy niewidzialne bielmo i zaczął patrzeć na świat tak, jakby życie nie było warte zachodu. Można było czytać w jego myślach: pracować, znosić kaprysy klientów, siedzieć za kierownicą przez cały dzień, tolerować paru kolegów, na których nie może się patrzeć, troszczyć się o szkołę dzieci, o ich wykształcenie, ich przyszłość, o to, żeby były dobrze ubrane i żeby niczego im nie brakowało, być na bieżąco ze wszystkimi rachunkami, starać się wyciągać Betty z czarnej studni, do której czasami wpadała. Ale to nie wystarczało, nigdy nie wystarczało, bo niezależnie od tego, jak dobrze wszystko się układało, jak dobrze stawiało się czoła życiu, zawsze, absolutnie zawsze była jakaś niezałatwiona sprawa.
A ja wiedziałam, co to za niezałatwiona sprawa. Laura. Z dziewczynką ze zdjęcia działo się coś poważnego.
– Ana zaproponowała mi pracę, żebym się rozerwała.
Ojcu zniknęło niewidzialne bielmo z oczu i trochę się ożywił. Życie znów było warte zachodu.
– Znalazłoby się dla mnie miejsce w firmie jednego z jej przyjaciół, sprzedającej po domach ekskluzywne produkty dietetyczne. Mówi, że zanim się człowiek połapie, uciuła z tego na pensję.
– Przydałaby się nam – powiedział ojciec, biorąc żonę w ramiona.
Ángel obserwował tę scenę, jakby miał oczy dookoła głowy. Oglądał telewizję oczami na twarzy i równocześnie patrzył na rodziców a to oczami na karku, a to oczami z boku głowy. Był inteligentniejszy, niż się wydawało, dlatego dobrze by było, żeby nie usłyszał imienia dziewczynki i nie zadawał pytań.
– Wygląda na to, że mogę co miesiąc dostawać dla nas kilka buteleczek z multiwitaminami za pół ceny. Działają wzmacniająco.
Wszyscy spojrzeliśmy w stronę Ángela, a Ángel powiedział, że on nie zamierza łykać tego świństwa.
Postanowiłam, że następnym razem będę dużo milsza dla Any i dla Gusa, bo dzięki niej moi rodzice wyszli właśnie z piekła, przynajmniej na tę noc.

 
Wesprzyj nas