Nowa powieść autorki wakacyjnego bestselleru Dom na Sycylii.


Dorset, 2012 rok. Porządkując dom po śmierci rodziców, Ruby znajduje pudełko z zagadkową zawartością: hipisowskie koraliki, dziecięcy czepek, kostka do gitary i stare zdjęcie, na którym nieznana jej młoda kobieta trzyma kilkumiesięczne niemowlę. Czyżby Vivien i Tom mieli przed nią jakieś tajemnice?

Trzy tysiące kilometrów dalej. Fuerteventura, Wyspy Kanaryjskie. Leciwa siostra Julia w zamkniętej na klucz szufladzie pośród nielicznych pamiątek rodzinnych trzyma pewien brulion. Nazywa go Księgą Nazwisk. Są w niej nazwiska, daty i wielki sekret z czasów rządów generała Franco. Nie ma dnia, by siostra Julia nie prosiła Boga o pokutę…

Dwie kobiety i dwie tajemnice. Czy to możliwe, że mimo różnicy pokoleń i odległości między wyspami, na których mieszkają, Julia i Ruby mogą znaleźć w swojej przeszłości jakiś wspólny punkt?

Rosanna Ley – autorka wielu powieści obyczajowych publikowanych w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Grecji I USA. Od kilkunastu lat na angielskich koledżach prowadzi warsztaty creative writing. Organizuje także wakacyjne kursy pisania za granicą, m.in. w Andaluzji. Pisze także artykuły i felietony do gazet. Mieszka w Dorset. Uwielbia podróże i spacery wzdłuż nadmorskich klifów. Najlepsze miejsce do pisania to takie, które oferuje widok na morze.

Rosanna Ley
Zatoka tajemnic
przeł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 24 lipca 2014

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dom wyglądał tak samo jak kiedyś — czerwona cegła, białe drzwi frontowe, sfatygowane okna. Ruby i Mel wymieniły spojrzenia.
— Dzięki, że mnie przywiozłaś — powiedziała Ruby.
Czy dałaby sobie radę sama? Powróciła myślami do Jamesa w Londynie. Owszem, dałaby, ale byłoby jej o wiele trudniej.
— Nie zostawię cię tutaj — oznajmiła Mel. — Też wejdę, żeby ci pomóc.
— Pomóc?
Ale Mel już wysiadała z samochodu, więc Ruby ruszyła za nią.
— Nie musisz… — zaczęła.
— Nie wygłupiaj się.
Mel otworzyła furtkę i wzięła Ruby za rękę, gdy szły ścieżką. Ogród zarósł trawą i chwastami, zaniedbane rośliny zdziczały. Szybko poszło.
Ruby jednak ulżyło. W tej chwili bardzo potrzebowała swojej starej przyjaciółki, bo mimo skończonych trzydziestu pięciu lat czuła się jak małe dziecko. Uścisnęła rękę Mel. Minęły już dwa miesiące i przyszła pora, żeby zmierzyć się z przeszłością i przynajmniej spróbować ruszyć z miejsca.
Przed drzwiami Ruby zamknęła oczy, wyczuwając woń jaśminu, który matka zasadziła tutaj przed laty.
Upojny zapach małych białych kwiatków zdawał się ją otulać i popychać naprzód. Dasz sobie radę. Wsunęła klucz do drzwi i niemal usłyszała głos matki:
„Musisz go odrobinę wysunąć i trochę nim poruszać”.
Drzwi niechętnie ustąpiły.
Mel zaczekała, rozumiejąc, że nie ona powinna wejść pierwsza. Ruby wyprostowała ramiona i ominęła rozsypane na wycieraczce listy oraz ulotki reklamowe. Po raz pierwszy, odkąd to się wydarzyło, odetchnęła zapachem rodziców i domu.
Naturalnie, Ruby była już w Dorset po wypadku — razem z Jamesem przyjechała z Londynu na pogrzeb rodziców. Teraz westchnęła na wspomnienie podróży i miny Jamesa, który ponuro zaciskał usta i w zasadzie nie odrywał wzroku od drogi, z rzadka zaszczycając spojrzeniem kobietę u swojego boku. Niemal nie zauważyła, że samochód pokonuje kilometr za kilometrem, aż w końcu w oddali pojawiły się znajome zielone wzgórza Dorset. Radość związaną z powrotem do domu zastąpiła koszmarna pustka. Ruby nie potrafiła stawić czoła sytuacji, nawet z Jamesem u boku. James. Kiedy ostatnio spacerowali pod rękę nad rzeką? Kiedy naprawdę rozmawiali tak, jakby rzeczywiście interesowało ich, co ma do powiedzenia to drugie? A teraz jeszcze to. Biedny James.
Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić, jak poradzić sobie z nią. Spoglądał na Ruby, jakby już jej nie znał, i do pewnego stopnia tak właśnie było. To brzmiało dziwacznie, ale po utracie rodziców stała się innym człowiekiem.
Po uroczystości wrócili do Londynu, gdzie Ruby musiała znosić popogrzebowy koszmar. Przyjaciele rodziców oraz ich znajomi, których kojarzyła bardzo słabo albo nie kojarzyła wcale, przysyłali kartki z wyrazami współczucia. Frances, najlepsza przyjaciółka matki, po pogrzebie życzliwie wręczyła Ruby karteczkę z adresem i numerem telefonu, oferując ewentualną pomoc. Pozostała jeszcze kwestia zatwierdzenia testamentu, a także pozałatwianie spraw spadkowych, czego Ruby jakimś cudem dokonała, mimo rozpaczy i żałoby odnajdując w sobie tymczasowy chłodny obiektywizm.
Nawet udało jej się dokończyć artykuł demaskujący pewną sieć hoteli, która sprzedawała klientom niedopite przez innych wino stołowe. Potem Ruby rzuciła się na następny temat, i jeszcze jeden. Niemal przestała widywać się z przyjaciółmi. Nie chodziła na siłownię, nie spotykała się na wieczornych babskich pogaduchach z Jude, Annie i resztą dziewczyn, co zawsze poprawiało jej humor. Po prostu pracowała, jakby pisanie, wywiady z ludźmi i prowadzenie dziennikarskich dochodzeń ratowało ją od rozmyślania o własnym życiu, o tym, co się stało z rodzicami i z nią samą. Działała mechanicznie, jakby sterowana autopilotem.
Do tego dochodziła sprawa Jamesa i ich kulejącego związku. Ruby nie była jednak pewna, czy zdoła machnąć na niego ręką — na to było jeszcze za wcześnie. Wiedziała, że musi wrócić do Dorset, przejrzeć rzeczy rodziców i podjąć decyzję co do ich domu, skoro zabrakło jego lokatorów. Tylko jak niby miała się na to zdobyć? Gdyby to zrobiła, przyznałaby, że to wszystko dzieje się naprawdę, że rzeczywiście ją zostawili.
Poprzedniego wieczoru sytuacja osiągnęła punkt krytyczny.
Ruby skończyła pisać artykuł, nad którym pracowała od jakiegoś czasu, po czym wzięła długą kąpiel. Miała wrażenie, że lada moment eksploduje jej głowa. Potem usiadła na sofie razem z zeszytem, saksofonem oraz gitarą, i na próżno wyczekiwała inspiracji. Ostatnio prawie w ogóle nie zdarzało jej się grywać na saksofonie, od wielu miesięcy nie napisała też żadnej piosenki. Nie chodziło tylko o śmierć rodziców. W jej życiu szwankowało coś jeszcze, i to potężnie.
James późno wrócił z pubu. Był zmęczony i poirytowany, nawet nie miał ochoty na kolację, którą mu przygotowała. Przeczesał palcami jasne włosy i westchnął głęboko.
— Chyba się położę — oznajmił.
Ani razu jej nie dotknął.
To przelało czarę goryczy. Ruby nie była w stanie się opanować.
— Dlaczego jesteśmy razem, James? — zapytała. — To jasne, że oboje chcemy zupełnie czegoś innego. W dodatku prawie w ogóle nie spędzamy ze sobą czasu.
Podświadomie marzyła o tym, żeby zaprotestował, rozwiał jej wątpliwości i chwycił ją w ramiona. Nie chciała wciąż się z nim kłócić. Tylko jak długo jeszcze mogli żyć obok siebie? Coś po prostu musiało się zmienić.
Ale James nie zaprotestował.
— Nie wiem, czego chcesz, Ruby — powiedział tylko. — Już nie.
Wsunął ręce do kieszeni. Ruby zastanawiała się, czy w ten sposób próbował się od czegoś powstrzymać.
Może od przytulenia jej?
Czego tak naprawdę chciało każde z nich? James uwielbiał mieszkać w Londynie, chodzić do zatłoczonych barów oraz restauracji i urządzać weekendowe wypady do Pragi albo Amsterdamu, najchętniej w towarzystwie paru kumpli. Poza sporadycznymi spotkaniami z koleżankami na mieście Ruby ostatnio pragnęła więcej spokoju i samotności. Wolała chodzić po klifach nad Chesil Beach, niż robić zakupy na Oxford Street.
On lubił chińską kuchnię, ona — włoską. Jego interesował hip-hop, Ruby uwielbiała jazz. On oglądał telewizję, ona czytała książki. On grał w piłkę nożną, ona lubiła tańczyć. Lista w jej głowie ciągnęła się w nieskończoność.
Ruby już nawet nie mogła sobie przypomnieć, jak i dlaczego zakochała się w Jamesie. Dawniej dobrze się razem bawili. Co się z tym stało?
Nagle się rozpłakała, ale James stał tyłem do niej i nawet tego nie zauważył.
Ruby zrozumiała, co dalej — najwyższa pora zrobić sobie wolne. Od ponad pięciu lat pracowała jako dziennikarka, była wolnym strzelcem, a dzięki temu, że rodzice oprócz domu zostawili jej niewielki spadek, nie musiała przejmować się finansami. Musiała za to wrócić do Dorset i zmierzyć się z rzeczywistością. Teraz była dostatecznie silna, żeby dać sobie z tym radę.
Nie miała wyjścia.
Konfrontacja z domem okazała się jednak niełatwa.
Ruby weszła do salonu i zamarła, po czym rozejrzała się dookoła. Czuła się tak, jak gdyby rodzice wyskoczyli gdzieś zaledwie na godzinę czy dwie. Podeszła do stołu i przejechała palcem po sztywnej kartce jasnozielonego papieru do akwareli. Matka była w trakcie malowania obrazu, na blacie stały słój z pędzlami w mętnej wodzie i stara puszka po ciastkach pełna farb akwarelowych. Obok leżała paleta, w dzbanku tkwiły uschnięte kwiaty. Gdy Ruby ich dotknęła, rozpadły się w proch. Na stole dostrzegła również dwa kubki z dawno wyschniętymi fusami po herbacie. Zielony sweter ojca wisiał na oparciu fotela. Ruby podniosła sweter, ukryła w nim twarz i przez jedną krótką chwilę czuła zapach cytrusowej wody po goleniu, którą podarowała tacie na ostatnią Gwiazdkę, a także woń wosku do drewna i sosny. Pomyślała, że byli tacy młodzi i że to takie niesprawiedliwe…
Co tata mógł wtedy powiedzieć do mamy? „Masz ochotę przejechać się na motorze? Może nad wodę? No, co ty na to? Dodamy gazu?”
A ona, zajęta malowaniem, pewnie westchnęła z uśmiechem, jak to miała w zwyczaju, po czym odłożyła pracę na bok. „Dobrze, skarbie — powiedziała najprawdopodobniej.
— Ale tylko na godzinkę. Krótka przerwa dobrze mi zrobi”.
Ruby przez chwilę wyobrażała sobie jej ciemne, siwiejące włosy, które opadały na twarz, kiedy malowała; jej oczy, zmrużone, by lepiej widzieć temat obrazu, połysk światła na srebrnych kolczykach…
Nie. To niesprawiedliwe.
Mel ze współczuciem objęła ją ramieniem.
— Mam w aucie trochę mleka — oznajmiła. — Przyniosę i zaparzę nam herbatę. A potem zabierzemy się do roboty, dobrze?
— Dobrze — chlipnęła Ruby i pokiwała głową.
W końcu po to się tu zjawiły. Ale tyle tego było, tych wszystkich wspomnień z całego życia, i każde miało dla niej ogromne znaczenie.
— Moim zdaniem powinnaś pozbyć się paru rzeczy osobistych, żeby mieć lepszy wgląd w sytuację — oznajmiła Mel, pochylając się nad herbatą.
Ruby skinęła głową. Dobrze wiedziała, co to oznacza.
— Bo zamierzasz sprzedać dom, prawda?
— Tak, oczywiście.
Nawet jeśli… Cóż, tak naprawdę nie podjęła jeszcze decyzji, ale w pociągu do Axminster sporo o tym myślała. Co ją właściwie trzymało w Londynie? Miała tam pracę, lecz wolny zawód oznaczał, że mogła pracować w zasadzie wszędzie, byle z dostępem do Internetu. Zrobiła wielki krok naprzód od dziennikarki prowincjonalnej gazetki w Pridehaven do pani redaktor w prestiżowym piśmie dla kobiet „Women in Health” w Londynie. Inna sprawa, że udało jej się to dopiero po roku pełnoetatowej pracy od dziewiątej do piątej w redakcji i jednoczesnej harówki nad artykułami, które rzeczywiście chciała pisać, bo mogła wtedy sama dobierać tematy, robić rzetelne rozeznanie i zbierać ciekawe materiały.
Mieszkanie w stolicy było wprawdzie wygodne ze względu na bliskość redakcji, ale niekonieczne. I tak liczyła się z tym, że czasem trzeba rzucić wszystko i pojechać tam, dokąd zaprowadzi następna historia czy temat artykułu. Przy założeniu, że w pobliżu znajdzie się przyzwoite lotnisko albo stacja kolejowa, było jej wszystko jedno, gdzie to będzie, skoro mogła wysyłać teksty mailem. Pozostawała kwestia przyjaciółek — najbardziej tęskniłaby za Jude i za jej zgryźliwymi złorzeczeniami nad butelką wina. No i, rzecz jasna, był jeszcze James.
Po raz ostatni patrzyła na niego, gdy taksówka zabierała ją na dworzec. Stał w drzwiach, a jego niebieskie oczy wydawały się zaspane i pełne zdumienia. Czy nadal byli razem? Nie miała pojęcia.
— Zajmiemy się tym po kolei, jeden pokój po drugim. Trzy sterty, skarbie. — Mel założyła za ucho pasmo kasztanowych włosów. — Jedna z tym, co zatrzymasz, druga z rzeczami na sprzedaż, a trzecia ze wszystkim, co oddasz potrzebującym.
W porządku.
Gdy w porze lunchu zrobiły sobie przerwę na piwo i kanapki z serem i ogórkiem konserwowym, Ruby czuła, że w końcu zajęła się czymś konkretnym. Sporo przy tym płakała, ale po dwumiesięcznym zbieraniu się na odwagę zaczęła wreszcie działać. W końcu nadrabiała zaległości, co okazało się trudne, lecz miało terapeutyczne działanie.
Rozejrzała się dookoła. Było na tyle ciepło, żeby zjeść przy stole w ogrodzie i odetchnąć świeżym powietrzem. Staroświeckie pachnące groszki, ukochane kwiaty matki, kwitły jak oszalałe na zniszczonym treliażu przy ścianie z tyłu, a ich zapach unosił się na lekkim wietrze. Mama zazwyczaj zrywała je i przynosiła całymi bukietami do domu.
— Żeby wszyscy wiedzieli, że przyszło lato — powtarzała.
Ruby doszła do wniosku, że po południu też przyniesie bukiet.
— Pewnie chcesz jak najszybciej wracać do Londynu? — spytała Mel, przeżuwając kanapkę, i wykrzywiła się ze smutkiem.
Mel minęła się z powołaniem. Powinna była zostać aktorką, lecz jako osiemnastolatka poznała Stuarta i zakochała się w nim po uszy. Stuart był księgowym, a Mel założyła dziesięć lat temu własną firmę — jej sklep z kapeluszami przy głównej ulicy w Pridehaven stał się bardzo modny. W mieście odbywał się nawet festiwal kapeluszy, o czym Mel nie omieszkała poinformować Ruby wcześniej: „Zapomnij o Londynie, skarbie, teraz tu jest centrum wszystkiego”.
Może miała rację.
— Nie jestem wcale pewna, czy powrót do Londynu to dobry pomysł. — Ruby uniosła twarz ku słońcu.
Tęskniła za ogrodem, brakowało jej otwartej przestrzeni i chciała znowu mieszkać blisko morza. Wyjechała z Dorset dziesięć lat temu, mając dwadzieścia pięć lat. Pragnęła być niezależna, zobaczyć coś nowego, doświadczyć innego stylu życia. Nudziło ją pisanie relacji z miejscowych wydarzeń dla lokalnej gazety, wywiady z prowincjonalnymi gwiazdkami i cotygodniowy felieton na temat problemów zdrowotnych. Ubiegała się o pracę w „Women in Health”, bo ta posada wydawała jej się prestiżowa i ekscytująca, a na dodatek uwolniłaby ją od tego całego zaścianka, w którym tkwiła. Poznawszy Jamesa, przez pewien czas sądziła, że wszystko ułożyło się tak jak trzeba. Był atrakcyjny, inteligentny i chętnie spędzała czas w jego towarzystwie. Oboje lubili pracować, a także bywać na mieście. W Londynie wszystko było pod ręką: teatry, muzyka, filmy, galerie, czego tylko dusza zapragnie. Okazało się jednak, że „Women in Health” ma swoje wady i że tak naprawdę Ruby nie jest miastową dziewczyną. Lubiła czuć, że żyje pełnią życia, że korzysta z uroków stolicy, ale w rodzinnym domu wszystko wydawało się znacznie prawdziwsze. I choć zabrakło rodziców, nadal uważała Dorset za swoje miejsce na ziemi i tu właśnie pragnęła być, przynajmniej chwilowo. Mel szeroko otworzyła oczy.
— A James? — zapytała.
Ruby narysowała palcem szlaczek na stole.
— Och!
— No właśnie — westchnęła Ruby.
— Nie rozstaliście się?
— Nie. — To znaczy jeszcze nie, pomyślała.
Zadzwonię — to było ostatnie, co jej powiedział, gdy rano wychodziła z domu na stację. Zastanawiała się, co mu wtedy powie. Nawet nie protestował, kiedy postanowiła tu przyjechać, ale pewnie zakładał, że zniknie tylko na tydzień albo dwa, nie na zawsze.
— I co dalej? — chciała wiedzieć Mel.
Dobre pytanie.
— Chyba można powiedzieć, że robimy sobie przerwę.
Ta odpowiedź w zupełności wystarczyła Mel. Niezależnie jednak od tego, czy Ruby zamierzała zostać na tydzień, na dwa czy na stałe, nie mogła mieszkać w tym domu. Był dla niej za duży i skrywał zbyt wiele wspomnień. Wspomnienia rodziców prześladowałyby ją na każdym kroku.

 
Wesprzyj nas