Publikacja zawiera kilkadziesiąt relacji, złożonych autorowi przez osoby, które przeżyły Powstanie Warszawskie



Publikacja Jerzego Mireckiego jest owocem długoletniego trudu, jaki włożył w zebranie, opracowanie i udostępnienie czytelnikom relacji dzieci, które uczestniczyły w Powstaniu Warszawskim bądź tylko patrzyły oczami dziecka na obraz tragedii walczącej, płonącej i burzonej Warszawy.

Zbiór relacji zawiera nie tylko wspomnienia ówczesnych dzieci Warszawy, ale też relacje o dzieciach – tak jak je zapamiętali dorośli żołnierze Powstania.

Publikacja zawiera kilkadziesiąt relacji, złożonych autorowi przez osoby, które przeżyły Powstanie, rozsiane dziś po całym świecie. Intencją autora było ocalenie tych wspomnień od zagłady i udostępnienie ich innym „powstańczym dzieciom”, jak również dzieciom tych dzieci, ich synom, córkom i wnukom.

Jerzy Mirecki
Dzieci ’44
Wydawnictwo Bellona
Premiera: 17 lipca 2014

Jerzy Mirecki, wówczas lat 7,5

Przez dwa lata poprzedzające wybuch Powstania mieszkaliśmy w Mszczonowie pod Warszawą. 1 sierpnia 1944 roku Tata, Mama i ja wyjechaliśmy rano do Warszawy, wioząc jak zwykle zapasy żywności dla dziadków Cejzików i mojej siostry Mirki, która mieszkała z nimi na Złotej 63 i uczyła się w Warszawie na tajnych kompletach w programie gimnazjalnym (według zarządzenia niemieckiego polskie dzieci oficjalnie mogły się uczyć tylko w programie szkoły podstawowej).
Kto wówczas mógł przypuszczać, że zostaniemy na Złotej 63 przez 63 dni? Co za niesamowita zbieżność cyfr? Drugie podobieństwo to fakt, że urodziłem się na Złotej (obok kina Palladium) i całe Powstanie przeżyłem na Złotej…
Po południu 1 sierpnia, a więc kilka godzin po naszym przyjeździe do Warszawy, nagle usłyszeliśmy niesamowitą wrzawę na podwórzu. Nie wiedzieliśmy, co się stało, łapanka, aresztowania? Okazało się, że to spontaniczny wybuch radości warszawiaków na wiadomość o wybuchu Powstania. Koleżanki siostry z podwórza Hania Jaszkowska i Bożena Sujata przybiegły do nas i razem z siostrą zaczęły szyć na maszynie biało-czerwone opaski dla powstańców.
Nastrój tamtego dnia i następnych to była euforia radości. Gdy myślę o tamtych pierwszych dniach Powstania, przypominają mi się słowa piosenki: „To były piękne dni…!”. Tak, to były piękne dni i chyba nawet słońce radośniej świeciło?

[…]

Muszę powiedzieć, że przez całe 63 dni Powstania mieliśmy niesamowite szczęście. Omijały nas pociski „szafy” albo „krowy” (wielolufowy miotacz rakiet) i z „grubej Berty” (działo kolejowe), a bomba, która spadła na pierwsze podwórze, nie wybuchła! Po kilku dniach sprowadzeni jeńcy niemieccy, pod czujnym okiem uzbrojonych żołnierzy AK, zaczęli kopać ziemię w miejscu upadku bomby. Kiedy już byli blisko niej, wszyscy mieszkańcy dostali polecenie przejścia na drugą stronę ulicy, na podwórze vis-à-vis kamienicy. Po kilku godzinach pozwolono nam wrócić. Na pierwszym podwórzu, na dwukołowym wózku, leżała ONA, olbrzymia bomba, umazana żółtą gliną, ale już niegroźna, bo bez wykręconego wcześniej zapalnika. Pamiętam, jak później starsi opowiadali, że z tej bomby zrobiono ponad 2000 powstańczych granatów.

[…]

Któregoś dnia Ojciec przyniósł mi statek-zabawkę (na baterie). Jak powiedział, przynieśli go chłopcy, którzy przyszli kanałami. Ojciec dał im coś za ten stateczek (nie pamiętam co, ale na pewno jakieś jedzenie). Oczywiście stateczek nie mógł pływać! Nie było takiej możliwości! Ledwo starczało nam wody do picia! Ojciec wziął go, żeby im pomóc w tej tragicznej sytuacji wszechobecnego głodu.

[…]

Pewnego dnia latający nisko nad nami sowiecki dwupłatowy samolot, „kukuruźnik”, chyba przez pomyłkę spuścił na nasz dom małą bombkę. Na szczęście zniszczyła tylko dach i ostatnie piętro. To był taki mały prezent od „braci Rosjan”. Na szczęście mały!

[…]

Po wielu tygodniach walk pewnego dnia na niebie pokazały się setki samolotów lecących na dużej wysokości. Słychać było jednostajny pomruk motorów. Ludzie zaczęli krzyczeć z radości, że to desant, inni, że to samoloty amerykańskie z pomocą dla Warszawy. W pewnym momencie niebo pokryło się setkami kolorowych spadochronów. Wszyscy byliśmy wpatrzeni w tą „kolorową nadzieję” jak zahipnotyzowani! Radość była ogromna, efekty znikome! Dzisiaj wiemy, że był to 18 września i amerykańskie samoloty bombowe B-17 „Liberatory”. Wiemy też, że zaledwie około dwadzieścia procent zasobników dostało się w ręce powstańców, reszta spadła na tereny zajmowane przez Niemców. „Too little and too late” (za mało i za późno).

 
Wesprzyj nas