Ostatnia część trylogii o losach Valentine skupia się na planach ślubnych i małżeństwie z Gianlucą Vechiarellim, przystojnym Włochem starszym od niej o dwadzieścia lat.



Podczas rodzinnej uroczystości Valentine i Gianluca zaskakują zgromadzonych wiadomością, że odtąd los obu rodzin zostanie połączony. Gianluca musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości żywiołowych członków klanu Roncallich, u boku niezależnej Valentine. Valentine musi natomiast dokonywać zupełnie nowych życiowych wyborów.

Szuka równowagi między życiem zawodowym i rodzinnym, zmagając się również z problemem różnic kulturowych i wyzwaniami związanymi z macierzyństwem. Nowa rzeczywistość zmusza ją do weryfikacji wizji wspólnej przyszłości.

Podejmując kolejne decyzje, kieruje się mądrą myślą, która inspirowała ją od samego początku kariery w Angelini Shoe Company: „Dla kogoś, kto umie zrobić parę butów, właściwie nie ma rzeczy niemożliwych”. Dumna i energiczna Valentine będzie walczyć o wszystko, na czym jej zależy – przy okazji zaznając zarówno goryczy, jak i słodyczy życia.

„Ciao, Valentine” to książka jednocześnie przenikliwa i romantyczna, pełna ciepła i humoru.

Adriana Trigiani dorastała w niewielkim miasteczku w stanie Wirginia, w dużej włoskiej rodzinie. Zyskała sobie serca milionów czytelników jako autorka przezabawnych i pełnych ciepła książek. Jej powieści zostały przetłumaczone na wiele języków i ukazały się w trzydziestu pięciu krajach. Mieszka wraz z mężem i córką w Greenwich Village w Nowym Jorku.
„Ciao, Valentine” to trzecia – po „W stylu Valentine” i „Brawo, Valentine” – i ostatnia część opowieści o losach dzielnej Valentine.

Adriana Trigiani
Ciao, Valentine!
Przełożyła Magda Witkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 17 lipca 2014

Rozdział 1

Rzeka Hudson rozpościerała się czarną tonią jak porzucona przypadkiem wieczorowa rękawiczka. Promienie dalekiego księżyca przedzierały się przez szczelinę w chmurach. Oświetlały Dolny Manhattan, jak gdyby wielki wigilijny księżyc, który pojawił się na niebie jakby znikąd, trochę jak diament na moim palcu, szukał tam swojej drugiej połowy. Świat widziany z dachu Angelini Shoe Company sprawiał wrażenie, jakby nagle zatrzymał się w miejscu.
Symfonia na warczące silniki, trąbiące klaksony i piszczące hamulce, zwykle wypełniająca West Side Highway, nagle ucichła. Ciężarówki stanęły na światłach i zapadła cisza, której nie był w stanie zakłócić nawet szelest przewracanej strony. Mój narzeczony i ja staliśmy pośród tej słodkiej ciszy, aż łopot smaganej zimowym wiatrem markizy nad drzwiami przywrócił mnie do rzeczywistości. To była chwila inna niż wszystkie. Wiedziałam, że w kolejnych latach będę wracać do niej myślami, więc chłonęłam sobą każdy jej szczegół.
Gianluca Vechiarelli poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam oświadczyny tego niebieskookiego i srebrnowłosego mężczyzny o barwnej przeszłości. Inwestowałam w jego przyszłość, której teraz miałam stać się częścią – on zaś miał się stać częścią mojej przyszłości.
Mariaż szewca z garbarzem. To mogło się sprawdzić.
Garbarze i szewcy z konieczności funkcjonują w swego rodzaju symbiozie. Jedni dostarczają skór, drudzy przeobrażają je we wspaniałe kreacje. W Vechiarelli & Son w Arezzo Gianluca wyprawia najlepszej jakości skórę cielęcą i zamsz w całych Włoszech. Poza tym z rzemieślniczą gorliwością dogląda jedwabników z Prato, które wydają z siebie lśniące nici, tworzące później słynne na cały świat tkaniny. Atłasy z Toskanii stały się naszym znakiem rozpoznawczym, wyróżnikiem naszej rodzinnej firmy, specjalizującej się w wyrobie obuwia ślubnego. Mój pradziadek nadawał swoim modelom nazwy na cześć znanych postaci operowych, w związku z czym dbał o ich teatralny charakter w równym stopniu jak o ich trwałość. Rodziny moja i Gianluki współpracują od ponad stu lat. Angelini Shoe Company z Greenwich Village od pokoleń szczyci się tym, że korzysta z materiałów Vechiarelli & Son.
Gianluca jest mistrzem w swoim fachu. Garbuje, farbuje, rozprasowuje i poleruje skóry, z których ja wyczarowuję później wzory wedle własnego pomysłu. Nasza relacja ma charakter twórczy, ale równocześnie biznesowy. Garbarz zorientowany w swojej branży doskonale wie, z jakich skór najwięksi projektanci będą korzystać w nadchodzącym sezonie, potrafi więc skierować szewca w stronę aktualnych trendów. Gdy projektanci niczym pszczoły zlatują się do Włoch w poszukiwaniu najlepszych materiałów, garbarz umiejętnie zbiera miód ich kreatywnych impulsów.
Gianlucę poznałam kilka lat temu właśnie podczas takiej wyprawy po materiały. Między jego ojcem a moją babką pojawiło się gorące uczucie, a ja pierwsza dowiedziałam się o ich romansie. Moja owdowiała babka postanowiła rozpocząć nowe życie u boku Dominica, a ja zostałam sama. Gdy mój ówczesny chłopak Roman Falconi (o co chodzi z tym moim zamiłowaniem do Włochów?) wystawił mnie do wiatru na Capri, moja babka wysłała mi w sukurs Gianlucę. Poleciła mu sprawdzić, czy u mnie wszystko w porządku.
Nie potrzebowałam i nie chciałam przewodnika po wyspie, na którą Oktawian August wyprawiał się w czasach starożytnych na swoje potajemne sekskapady, początki naszej znajomości były więc dość burzliwe. Gianluca już wtedy wydawał mi się przystojny, ale było to tylko banalne spostrzeżenie. Tak to już jest we Włoszech, że człowiek zupełnie przypadkowo wyłowiony z tłumu najprawdopodobniej okaże się bardzo przystojnym facetem. Gianluca jest ode mnie starszy, a ja nigdy nie umawiałam się z nikim w jego wieku. Nie przywiązywałam więc większego znaczenia do zainteresowania, jakie mną wykazywał. Miał za sobą jedno małżeństwo, z którego pochodziła dorosła córka, więc aby go lepiej poznać, musiałam nagiąć całkiem sporo moich nienaruszalnych zasad.
Doskonale też zdaję sobie sprawę, że pierwsze wrażenia bywają bardzo ulotne – że okazują się później zupełnie nietrafione, a po wakacjach gubią się gdzieś pośród wielu innych podobnych wspomnień zgromadzonych w pudełku po butach. W pracy Gianluca jest precyzyjny, wymagający i dokładny, czyli podobny do mnie. Dobrze nam się współpracuje. A teraz nasze partnerstwo zostanie rozszerzone na sferę domową, ponieważ będziemy tworzyć rodzinę. Aż przechodzą mnie ciarki po plecach, gdy sobie uświadomię, że o mały włos to wszystko mogłoby się nie wydarzyć – i to z mojej winy.
Ten wieczór rozpoczął się od poważnego błędu, od przewiny, której nikt inny zapewne by mi nie wybaczył. Gianluca zaś zdecydował się puścić to w niepamięć. Odkupienie czasami po prostu spływa na nas niczym ptak z nieba i spogląda nam prosto w oczy, pomimo że we własnym przekonaniu nie zasługujemy na przebaczenie.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że poprosiłeś mnie o rękę tu, na tym dachu – powiedziałam.
– Wiem, jak bardzo kochasz tę rzekę. A co ty kochasz, to i ja kocham.
– Przy tobie wszystko staje się takie proste.
Gianluca mieszka i pracuje w Toskanii, w sercu kreatywnych Włoch. Do Nowego Jorku, do Greenwich Village, i na ten dach, przyjechał tylko ze względu na mnie. Zastanawiam się, czy będziemy tu szczęśliwi.
Niebo nad naszymi głowami sprawiało wrażenie, jakby bardzo chciało sypnąć śniegiem. Chmury przesuwały się po nim jak jedwabny baldachim, jakby chciały nas oboje pochłonąć. Gianluca jednak mocno mnie trzymał. Chyba czytał mi w myślach i chciał mnie podnieść na duchu. W jego pocałunku odnalazłam absolutnie wszystko, czego szukałam: chwałę chwili, wielkie nadzieje związane z naszą wspólną przyszłością i przebaczenie, dowód jego prawdziwej miłości. Wstyd mi było, że w niego zwątpiłam. On przecież nie stracił we mnie wiary, nawet gdy zawiodłam jego zaufanie.
– Wiesz, że cię kocham – powiedziałam do niego.
Przyciągnął mnie do siebie.
– Chociaż zrozumiem, jeśli zechcesz wycofać się z tego, zanim będzie za późno. Nikt nie musi wiedzieć, że poprosiłeś mnie o rękę.
– Przecież poprosiłem, a ty się zgodziłaś. Chcę się z tobą ożenić.
– Nawet po tym, co się stało dziś wieczorem?
– Już o tym zapomniałem – oświadczył stanowczo. – Ty też o tym zapomnij. Powiedzmy rodzinom o naszej decyzji.
– Jak moja matka się dowie, to już nie będzie odwrotu.
– Bardzo dobrze.
– Dla pełnej jasności muszę wyznać, że mam poważne… jak by to nazwać… wady. Z wiekiem tylko się nasilają.
– W latach zawsze będę cię wyprzedzać.
– I w doświadczeniu. To fakt.
– Jesteś idealna.
– W blasku księżyca każdy taki się wydaje.
Prawda zaczęła mnie palić na końcu języka. Musiałam czym prędzej wyjawić mu wszystkie moje nieprzyjemne sekrety, żeby potem nie uciekł, kiedy się o nich dowie.
– W mojej rodzinie występują predyspozycje do przeróżnych chorób.
– Powinienem się tym martwić?
– Nawet bardzo. Członkowie mojej rodziny chorują na serce, cukrzycę i niestrawność. Nieco mniej niepokojące, ale równie irytujące, są przypadki tików nerwowych pojawiających się przed czterdziestką. Mam kuzyna w średnim wieku, który więcej mruga, niż patrzy. Po pięćdziesiątce pojawia się łuszczyca, która atakuje głównie łokcie. Zwykle dotyka kobiet, ale kuzyn Toot ma ją też na głowie. Nikt nie wie dlaczego. Ciotka Feen cierpi na depresję, zresztą z powodu niskiego poziomu serotoniny całe życie była zgorzkniała. Tak, owszem, są na to tabletki, ale nikt ich nie bierze. Zgorzknienie to stan przewlekły, a pod wpływem rozczarowań dodatkowo czasem dopada nas opryszczka. Od czasu do czasu zdarza się też emocjonalna żółtaczka.
– Robisz się pomarańczowa?
– Teoretycznie. Najwyraźniej jesteśmy jakoś tak hormonalnie uwarunkowani, że nie możemy zaznać prawdziwego szczęścia. Nasze postrzeganie rzeczywistości jest przez to zaburzone. Tak przynajmniej twierdzi doktor Oz. Był o tym specjalny program. Ponoć taka genetyczna specyfika regionu Morza Śródziemnego. Nic długo nie pozostaje w porządku, ponieważ od samego początku wszystko się psuje. Dotyczy to w takim samym stopniu tuszu do rzęs czy wypieków, jak i związków. Zapomniałabym… Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze problem uzależnień.
– Alkohol? Narkotyki? – dociekał Gianluca.
– Hazard. W rodzinie po stronie Roncallich nie brakuje bukmacherów, karcianych oszustów i miłośników kości, niekoniecznie zresztą utalentowanych. Mój wuj Peedee raz przegrał na Time Square wszystko, co miał, włącznie z butami. Wracał potem do domu w Queens na bosaka. Na szczęście dał sobie spokój, zanim stracił spodnie. Teraz hazard można uprawiać w Internecie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by w zaciszu własnego domu, w przerwie między jednym a drugim daniem świątecznego posiłku przegrać nawet ostatnią koszulę. Zakłady więc odpadają.
– Va bene.
– Do tego dochodzi cukier. Dowolna kombinacja nazwisk Angelini, Roncalli, Bozzuto i Fazzani skutkuje poważnymi trzustkowymi komplikacjami, pod których wpływem glukoza skacze jak szalona, a ludzie gubią się pośród własnych myśli. Nie radzimy sobie z rzeczywistością, więc uciekamy w świat wyobrażeń. Tymczasem wyimaginowane lęki bywają równie problematyczne jak rzeczywiste kłopoty. Mamy w zwyczaju panikować ot tak, po prostu.
– To już zauważyłem.
– No to już wiesz. Poznałeś też nasze duchowe inklinacje. Nie wahamy się zapłacić medium za możliwość nawiązania kontaktu z nieżyjącymi przodkami tylko po to, by przypomnieć im o niespłaconym długu. Kuzynka Victoria wróży z fusów po kawie. Z cappuccino mojej matki wyczytała, że ojciec będzie miał raka prostaty.
– To wszystko?
– Wolałabym nie składać takich deklaracji, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Z czasem na pewno pojawi się coś jeszcze.
– Nie wątpię. – Gianluca się uśmiechnął.
– Tak na marginesie, a może nie na marginesie… Kiepsko sobie radzimy w sprawach finansowych.
– Ja sobie radzę.
– To bardzo dobrze.
– To nie ma większego znaczenia.
– Ależ ma, przecież ja prowadzę firmę. Produkujemy buty w Argentynie. Pieniądze mają znaczenie.
– Skoro tak uważasz.
– Gdybyśmy byli z porcelany, wchodziłbyś do rodziny samych potłuczonych skorup. Powinieneś się dobrze zastanowić nad swoją przyszłością, jeśli chcesz się na zawsze związać z naszą rodziną. Powinieneś z wyprzedzeniem zażądać ode mnie opinii lekarskiej wystawionej przez zespół medyków i przynajmniej telefonicznie skonsultować się z radcą prawnym. Ja należę do tej rodziny tylko dlatego, że się w niej urodziłam – twój los bardzo mnie martwi. Coś musi być z tobą nie tak, że mnie wybrałeś.
Gianluca odchylił głowę i się roześmiał.
– Nie ma normalnych rodzin.
– Dlaczego?
– Bo rodziny tworzą ludzie.
– Nigdy nie widziałam drugiej rodziny tak szalonej jak moja. Mam wrażenie, że twoja rodzina jest zupełnie normalna.
– To przyjrzyj się jej uważnie. Moja córka w wyniku małżeństwa ma za krewnych grupę dziwnych ludzi: nigdy nie podnoszą głosu, mówią zawsze szeptem i są sobie bardzo mało bliscy. Profesorowie.
– Ale spaja ich przynajmniej błyskotliwy intelekt. A my co?
Gianluca zastanowił się nad tym przez chwilę, po czym powiedział:
– Wy robicie buty, więc was spajają skóra i gwoździe.
Niesamowicie romantyczna chwila rozgrywająca się na dachu w jednej chwili prysła niczym bańka mydlana, gdy Gianluca porównał nasze uczucie do materiałów składających się na przyziemne mokasyny.
– No i miłość – powiedział, jakby się nagle zorientował. – Miłość, którą nic nie zachwieje.
– A, tak, to też.
– Jeśli ludzie się kochają, to czegóż im więcej trzeba?
– Zgody.
Gianluca się roześmiał.
– Twój ojciec się rozpłakał, gdy poprosiłem go o twoją rękę.
– Był rozczarowany, że chcesz się ograniczyć tylko do ręki. Pewnie liczył na to, że weźmiesz całość.
– Chcę całość.
Czy Gianluca naprawdę się nie zorientował, że mój ojciec nie płakał z radości, tylko z ulgi? Odkąd lekarze wszczepili mu do jego chorej prostaty radioaktywne ziarenka, tata był kłębkiem nerwów. Martwił się o dzieci, drżał o własne bezpieczeństwo i po cichu liczył na to, że żadne z nas nie będzie musiało samotnie stawiać czoło nieznanej przyszłości. (Jakby tego było mało, podczas kuracji zażywał również żeńskie hormony, w związku z czym przez pewien czas sądził, że skończy w sportowym staniku i damskich majteczkach i już nigdy nie będzie mu dane chodzić w starych męskich T-shirtach i bokserkach).
– Nie doceniasz swojego ojca – powiedział Gianluca.
Dutch Roncalli rozumiał moje bezpieczeństwo jako małżeństwo, stałą pensję, dach nad głową i życie u boku mężczyzny, który nie podnosi ręki w gniewie. Zamiast jednak przyznać otwarcie, jak nisko – choć można by uznać, że jest w tym względzie zwykłym realistą – wiesza poprzeczkę, powiedziałam:
– Tata mi ufa. Zawsze mi ufał. Skoro postanowiłam z tobą być, on to akceptuje.
– Moim zdaniem jego miłość do ciebie to coś pięknego. Każdy ojciec staje w obliczu dylematu. Z jednej strony chciałby zapewnić córce szczęście, ale z drugiej strony wie, że nie ma na świecie mężczyzny, który byłby dla niej dostatecznie dobry.
– Twoja córka wyszła za świetnego faceta.
– Ojciec nie widzi w zięciu dobrego człowieka. Widzi tylko wady.
Małżeństwo z Gianlucą oznaczało automatycznie zyskanie nowej rodziny – w osobach jego córki Orsoli i jej męża Matteo. Właśnie w związku z tym różnica wieku między nami stawała się oczywista. Córka Gianluki była w tym samym wieku co moja młodsza siostra Jaclyn. A mnie nigdy nawet nie przyszło do głowy, że mogłabym zostać czyjąś macochą. Rany boskie, kolejny powód do zmartwień!
– Matteo jest dobrym człowiekiem – ciągnął swój wywód Gianluca – ale gdy przyszedł prosić o rękę Orsoli, zachowałem się dość defensywnie. Chciałem się upewnić, że wie, jak wielki skarb mu się trafił, że moja córka jest naprawdę wyjątkowa. Zamierzałem go o tym dobitnie poinformować. Twój ojciec zachował się tak samo. Powiedział mi w tajemnicy, że jesteś jego ukochanym dzieckiem i że mnie zabije, jeśli spotka cię jakaś krzywda. Potem zaproponował mi wspólną przejażdżkę.
– Zgodziłeś się?
– Oczywiście.
– Charliego i Toma też zabrał na przejażdżkę.
– Rozumiem, że to jakiś rytuał.
– To pretekst, żeby wywieźć gdzieś absztyfikanta i trochę go nastraszyć. Z Charliem pojechał do Home Depot i zaparkował przy śmietnikach, żeby dodatkowo wzmocnić swój przekaz. Jak się okazało, wcale nie miał zamiaru go zabijać i porzucać jego ciała. Chciał się natomiast przekonać, na ile dobrze Charlie radzi sobie z majsterkowaniem. Kazał mu wymienić wszystkie osłony przeciwsztormowe w całym domu w Forest Hills.
– Przeszedł tę próbę pomyślnie?
– Montował je przez trzy soboty, ale ostatecznie ożenił się z Tess. Gdy przyszła pora na Jaclyn, spodziewaliśmy się kolejnej wycieczki do sklepu z narzędziami. Mama męczyła więc ojca o replikę fontanny di Trevi, którą chętnie widziałaby na trawniku przed domem, tym bardziej że wujek Toma był szczęśliwym posiadaczem koparki. Tymczasem zamiast instalować fontannę, Tom pojechał z tatą na cmentarz pod wezwaniem Królowej Męczenników, gdzie znajduje się grób Jamesa Hurleya, jedynego Irlandczyka wżenionego do naszej rodziny. Tak na marginesie, Tom nie zrozumiał aluzji.
– Ja też bym nie zrozumiał. Masz ochotę coś zjeść?
– Umieram z głodu. Idziemy do Valbella’s. Tamtejszy krab jest po prostu nieziemski.
– Chodźmy do twojej siostry – zaproponował Gianluca.
– Mówisz poważnie?
– Nie chcesz spędzić Wigilii z rodziną?
– Usłyszałeś cokolwiek z tego, co właśnie powiedziałam?
– Myślałem, że przesadzasz.
– Nie powinniśmy tam iść.
– Powinniśmy przekazać twojej rodzinie radosną nowinę.
– Możemy z tym zaczekać do jutra. Niech to będzie niespodzianka na Boże Narodzenie. Dziś będzie tam uczta siedmiu ryb. Właśnie się zaręczyłam. W ten najszczęśliwszy dzień mojego życia nie chcę pachnieć smażonymi małżami.
– To jest najszczęśliwszy dzień twojego życia?
– Nie widać?
Przywołałam na twarz jak najszerszy uśmiech i stanęłam prosto, bo przecież mama zawsze mi powtarzała, że jak się chce coś sprzedać, to trzeba się dobrze zaprezentować. Dzisiaj sprzedawałam siebie. Na chwilę w mojej głowie pojawiło się wspomnienie poważnego błędu, który popełniłam wcześniej tego samego wieczoru. Żałowałam, że nie da się tego po prostu wymazać tak, jak zmywa się kredę z zamszu.
Martwiłam się też innymi rzeczami. Gianluca i ja przeżyliśmy wspaniały romans, który zaczął się we Włoszech, rozkwitł w Argentynie i doprowadził do małżeństwa w Ameryce. Zakochaliśmy się w sobie podczas rozłąki, a gdy byliśmy razem, czuliśmy nieodpartą potrzebę wyrażania wszystkich naszych uczuć. Tylko że jakoś niewiele z tego wychodziło. Gianluca był już po pięćdziesiątce i sporo w życiu przeżył. Moje życie, choć znacznie krótsze, też nie należało do mało skomplikowanych. Tyle chciałam się o nim dowiedzieć! Ostatecznie jednak z powodu kolejnych drobnych kryzysów w pracy i przeróżnych rodzinnych zobowiązań jakoś nie mieliśmy okazji powiedzieć sobie tego wszystkiego, co należało.
– Chciałbym, żebyś była ze mną szczęśliwa.
Rzuciłam mu się w ramiona.
– Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę dzieje! – Mój okrzyk odbił się echem od ścian Holland Tunnel, by dotrzeć aż do Jersey.
Nie miałam ochoty rozkładać całego tego wieczoru na czynniki pierwsze, by z poszczególnych jego wątków pozostał tylko stosik lnianych włókien na podłodze warsztatu. Ten jeden raz chciałam się po prostu cieszyć własnym szczęściem. P o s t a n o w i ł a m być szczęśliwa. Na rachunek sumienia przyjdzie czas później.
– Powiedziałam ojcu, że przyjdziemy. Czeka na nas. Prosiłam go, żeby nie mówił o niczym matce ani nikomu innemu. Chciałabym, żebyśmy mogli powiedzieć im sami.
– Widzę, że wszystko dokładnie zaplanowałaś.
Mój narzeczony się uśmiechnął, a potem wypowiedział słowa, które są niczym muzyka dla uszu dziewczyny z miasta, ale też dla każdego, kto używa MetroCard nawet częściej niż Visy, czyli regularnie korzysta z publicznego transportu i marzy o tym, by zamiast na plastikowym krzesełku dwunastokołowego wagonu podróżować w kubełkowym fotelu osadzonym na czterech kołach:
– Wynająłem samochód.
– W takim razie… – Poczułam wręcz przypływ pożądania do tego mężczyzny.
– Pojedziemy do Montclair, New Jersey.
Gianluca objął mnie ramieniem i odwrócił się w kierunku schodów.
– Poczekaj. – Chwyciłam go za rękę.
– O co chodzi?
– Daj mi, proszę, jeszcze chwilę na tym dachu, tylko z tobą. Jak tylko przekroczymy próg u Tess, nasz ślub przestanie należeć do nas. Zostanie przejęty przez moje siostry, mojego ojca i matkę, moją babkę, twojego ojca i Gabriela, nie wspominając nawet o pracownikach obsługujących ofertę dla nowożeńców w sklepach w Forest Hills, takich jak Saks Fifth Avenue, Restoration Hardware, Costco czy dyskont kryształów Lou Filippo. Chcę cię mieć jeszcze przez chwilę dla siebie, zanim moje siostry zaanektują nasz ślub i przejdą na rygorystyczną dietę, żeby zmieścić się w domyślny rozmiar sukni dla druhny.

 
Wesprzyj nas