Kiedy Karina budzi się w szpitalu, nie pamięta niczego ze swojej przeszłości, nawet własnego imienia…


W powrocie do zdrowia z wielką cierpliwością pomaga jej Wiktor, który utrzymuje, że przed napadem, w wyniku którego kobieta straciła pamięć, planowali wspólne życie.

Mimo amnezji, dziewczynę wciąż ścigają demony z przeszłości. Tajemniczy wróg nie odpuszcza, włamując się do jej mieszkania, niszcząc jej rzeczy i ponawiając groźby i wyzwiska. Kobieta postanawia odkryć, kto i dlaczego nienawidzi jej tak bardzo, że aż wynajął zbirów, aby ją zaatakowali. To, czego Karina dowie się na temat własnej osoby, może się jej jednak wcale nie spodobać…

Jednocześnie kobieta będzie musiała zmierzyć się z własnymi uczuciami. Choć wszystko wskazuje na to, że przed napadem faktycznie była narzeczoną Wiktora, w jej powracających wspomnieniach coraz częściej pojawia się tajemniczy mężczyzna…

Edyta Świętek – z wykształcenia ekonomistka, z zamiłowania pisze powieści dla kobiet. Do tej pory wydała powieści: Zerwane więzi (2010), Alter ego (2010), Wszystkie kształty uczuć (2011) oraz Zakręcone życie Madzi Kociołek.

Edyta Świętek
Cienie przeszłości
Wydawnictwo Replika
Premiera: 16 lipca 2014

Szczury

Pamiętają, przeklęte, że zemstę przyrzekły,
Bo skradają się, węsząc ofiarę zamachu,
By przez mój krok przeskoczyć z chichotem zaciekłym,
Mnie na złość: abym zdrętwiał i zamarł ze strachu!

Julian Tuwim, Szczury

W zaułku śmierdziało rozkładającymi się odpadkami i uryną. Słychać było popiskiwanie przemykających szczurów.
Młoda kobieta postawiła stopę obutą w nowiutkie, zamszowe szpilki Ginno Rossi wprost w cuchnącą kałużę. Zaklęła niewybrednie, gdyż zdecydowanie nie należała do subtelnych aniołów.
– Świetnie! Po prostu świetnie! Utytłałam nowe buty – dodała, usiłując mimo mroku oszacować rozmiar zniszczeń. Z jej ust wydobywały się kłęby pary, dowód na to, że z wolna nadciągał zapowiadany na noc przymrozek.
Zacisnęła palce na połach żakietu, żałując, że gdy wychodziła rano z domu, nie wzięła płaszcza. Nie przewidziała, że zostanie w biurze do późna, a następnie będzie miała do załatwienia drobną sprawę z przeszłości. Marzyła o tym, aby wrócić w ciepłe, przytulne objęcia swojego mieszkania, nalać kieliszek martini bianco, zapalić wonne kadzidła i zanurzyć się w wannie wypełnionej gorącą, aromatyczną wodą.
Z zadumy wyrwało ją prozaiczne potknięcie o nierówny bruk. Rozejrzała się. Do ruchliwej ulicy miała jeszcze jakieś dwieście metrów. Zadrżała z obrzydzenia, widząc szczury oblegające rozsypane wokół kubła odpadki. Z ciemnej ulicy dobiegały niepokojące szelesty i dźwięki. Odgłos szpilek odbijał się głośnym echem. Dziewczyna słyszała własny oddech i przyspieszony łomot serca. Kurczowo przycisnęła do siebie torebkę, żałując, że zamiast zachować rozsądek i pójść na przystanek tramwajowy lub wezwać taxi, wybrała samotny spacer podejrzaną okolicą.
Pisnęła z przestrachem, gdy spod jej stóp uskoczył, miaucząc przeraźliwie, chudy, wyleniały kocur.
– Szlag by to trafił! Co mnie podkusiło, żeby się tędy przedzierać?
Nagle sprawy smrodu, brudnych butów oraz kota zeszły na dalszy tor, bowiem w mroku nieoświetlonej ulicy zamajaczyły dwie barczyste sylwetki. Kobieta zawahała się przez moment, czy powinna iść dalej. Intuicja podpowiadała jej, że takie spotkanie może zaowocować kłopotami. Nerwowo zerknęła przez ramię i zobaczyła jeszcze jedną ponurą postać.
– Psiakrew. Spokojnie, spokojnie… Po prostu ich wyminę – wyszeptała, usiłując dodać sobie odwagi. – Może nie będą mnie zaczepiać. W razie czego oddam im portfel i komórkę. To powinno załatwić sprawę – uznała.
Nie mogła sobie wyobrazić gorszego finału tego okropnego dnia. W popłochu rozejrzała się, czy nie ma gdzieś potencjalnej drogi ucieczki, lecz z obydwu stron otaczały ją wysokie mury ogrodzeń, wejścia na zaplecza sklepów, kontenery i sterty kartonów. Nawet, gdyby zaczęła teraz krzyczeć, mimo że jeszcze nic złego się nie stało, wątpiła, aby ktokolwiek ją usłyszał. O tej porze nikt przy zdrowych zmysłach nie zachodził w ten zaułek. O ucieczce nie mogło być mowy, a już z całą pewnością nie w szpilkach na dziesięciocentymetrowym obcasie. Gdyby przynajmniej nie były zapinane w okolicy kostki, to mogłaby zaryzykować zsunięcie butów i sprint boso przez cuchnące kałuże – była niezłą biegaczką. Jednak na odpinanie paseczków nie było już czasu, gdyż podejrzanie wyglądające typy osaczyły ją niczym stado szczurów.
– Spieszysz się gdzieś, laluniu? – zagadnął jeden z zakapturzonych osobników.
Próbowała go bez słowa wyminąć, lecz nagle w mroku zalśniło ostrze noża.
– Ani słóweczka – powiedział złowieszczym szeptem typek, który w ułamku sekundy otoczył jej szyję ramieniem i zasłonił dłonią usta. Kobieta poczuła chłodny dotyk stali na policzku oraz kwaśny posmak nieumytej dłoni, przesiąkniętej smrodem nikotyny.
Śmiertelnie przerażona, nie zdążyła nawet drgnąć, gdy opryszek wyrwał z jej rąk torebkę. Czyjeś łapska obmacały kieszenie żakietu, pozbawiając ją komórki, kluczyków do samochodu i mieszkania oraz drobnych pieniędzy, rozrzucając zbędne przedmioty na bruku. Zadygotała z obrzydzenia, gdy ściskający ją typ przeciągnął językiem po jej policzku.
– Okej, wypłata pobrana, teraz możemy się zabawić – zarechotał, ściskając boleśnie pierś dziewczyny.
W ostatnim przebłysku instynktu samozachowawczego zaczęła się rozpaczliwie szarpać, nie zważając, że kaleczy policzek o ostrze przystawionego do niego noża. Jęk bólu skutecznie stłumiła cuchnąca dłoń, ściskająca połowę jej twarzy. Jakie miała szanse w walce z trzema masywnymi zbirami? Co ją czekało? Zbiorowy gwałt, okaleczenie, śmierć?
– Dobra, schowaj kosę. Mieliśmy się zabawić, a nie przeginać – syknął do trzymającego ją bandziora jeden z pozostałych opryszków. – Lalunia miała dostać nauczkę, że z pewnymi osobami nie należy zadzierać. I co, suko? Przyswoiłaś lekcję? – zapytał, zmuszając ją poprzez mocne szarpnięcie włosów do spojrzenia w cień swojego kaptura.
Sprawa była jasna – ktoś ją wystawił tym zbirom. Miała dostać ostrzeżenie, a to oznaczało, że przeżyje, a wówczas pośle przed oblicze diabła osobę, której zawdzięczała tę sytuację. Nawet, gdyby to miała być ostatnia rzecz do załatwienia w jej życiu.
Nóż zniknął, lecz ciało dziewczyny wciąż oplatały czyjeś silne ramiona. Adrenalina sprawiła, że nie czuła ani bólu ani gęstej, lepkiej krwi spływającej obficie na żakiet. Ze wszystkich sił usiłowała stawiać opór, ale jeden z opryszków wykręcił jej ręce do tyłu, ściskając boleśnie nadgarstki. Musiała coś zrobić – cokolwiek, byle tylko umknąć przed gwałtem, byle nie czuć dotyku tych obmierzłych łap! Pal licho torebkę i inne drobiazgi oraz zraniony policzek. Zdołała wykonać kilka celnych kopniaków, w tym jeden w krocze napastnika. Zaskoczony drab osunął się na ziemię, łapiąc obolałe klejnoty, lecz w jego miejsce pojawił się drugi i wsunął rękę pod spódnicę dziewczyny w poszukiwaniu bielizny. Broniła zaciekle swojego ciała. Zdołała wyrwać jedną dłoń ze stalowego uścisku i do krwi przeorała paznokciami twarz zbira, który rozdarł jej bluzkę. Mężczyzna zaklął szpetnie i bez ceregieli wymierzył jej kilka silnych ciosów. Okładał ją bez opamiętania.
– Dawaj ją tutaj – wskazał koledze stertę kartonów.
Mężczyźni popchnęli opierającą się resztkami sił kobietę. Upadając, uderzyła głową o ostry kant kontenera na śmieci. Bez czucia runęła na pryzmę makulatury. Jej twarz w ułamku sekundy zalała gęsta krew, tworząc wokół głowy sporą kałużę.
– O kurwa! – zaklął jeden z opryszków. – Zabiłeś sukę! Nie tak miało być! Kurwa! Spartaczyłeś robotę!
Popatrzyli na leżącą bezwładnie dziewczynę. Jeszcze żyła, ponieważ z jej ust wydobywały się delikatne kłęby pary, a ciałem wstrząsały drgawki.
– Psiakrew! Spierdalamy!
W pustej ulicy rozległ się tupot butów uciekających mężczyzn.

***

– Jeszcze raz to samo – zwrócił się Adam do barmana, podnosząc osuszoną szklankę.
– Stary, masz już chyba dość – stwierdził mężczyzna stojący za niklowanym barem. – Marnie wyglądasz, człowieku.
Adam czknął i utkwił mętny wzrok w lustrze, które stanowiło tło dla całej baterii butelek z trunkami. Faktycznie, prezentował się nienajlepiej. Bez nawet odrobiny charakteryzacji mógłby zagrać upiora. Miał woskowo bladą twarz i podkrążone oczy, a na policzku wyraźne ślady paznokci. Jego włosy były rozczochrane, krawat już dawno poluzował, podobnie jak kołnierzyk. Spod rozpiętej marynarki wystawały poły poplamionej alkoholem koszuli, która miejscami dość niechlujnie wyłaziła ze spodni.
– Nie pieprz, Rysiek – wybełkotał. – Bądź człowiekiem i polej.
Barman przeszedł kilka kroków dzielących go od mocno podchmielonego klienta.
– Skończ na dzisiaj – poradził mu życzliwie. – Widzisz ten tekst? – Wskazał tabliczkę, na której widniał napis, że osoby nietrzeźwe nie będą obsługiwane.
– Też coś! Klient płaci, klient wymaga.
Chwiejąc się na wysokim barowym stołku, Adam sięgnął do kieszeni, z której wyjął garść zmiętych banknotów. Z wysiłkiem położył je na kontuarze, zagarniając ostrożnie w kupkę, aby nie spadły na podłogę.
– Widzisz? Mam kasę. Czego się czepiasz? Przecież wiesz, że zapłacę. Polej – wymamrotał, stukając szklanką o blat.
Rysiek pokręcił głową. Znał Adama nie od dziś – mężczyzna od kilku lat był częstym bywalcem klubu. Zazwyczaj zaglądał wieczorami, sam lub w towarzystwie kumpli. Czasami przyprowadzał ze sobą kobiety, obowiązkowo piękne i seksowne, od dłuższego czasu zawsze tę samą. Pił umiarkowanie, wiedział, kiedy przestać. Do tej pory zachowywał się jak człowiek z klasą, nigdy wcześniej nie doprowadził się do takiego stanu. Najwyraźniej tej nocy przyszedł zalać robaka.
Barman często widywał takich jak on – młodych ludzi, którzy żyli szybko i dostatnio. Zaczynali w wielkim stylu, osiągając oszałamiające wyniki, walczyli między sobą jak szczury, zagryzali w tej batalii innych lub sami padali ofiarą wyścigu. Silniejsze jednostki odnosiły sukces, słabsze odpadały z rywalizacji – dziesiątkowały ich wczesne zawały serca, pogoń za adrenaliną dla odreagowania stresu lub narkotyki. Większość z nich prędzej czy później wypadała z szybko mknących wagoników rollercoaster’a, jakim była kariera zawodowa. Single na stanowiskach, których domem było biuro, a rodziną koledzy z pracy. Młodzi ludzie, którzy przyjechali do Krakowa na studia z dziury zabitej dechami i pozostali w mieście, mając tutaj znacznie lepsze perspektywy niż na prowincji.
Patrząc na Adama, barman uznał, że tym razem mogło chodzić o kobietę. Z babami nigdy nic nie wiadomo, a ta nieprawdopodobnie piękna brunetka, z którą przychodził od dłuższego czasu, wyglądała na lwicę z ostrym pazurem.
Czy to ona zaorała policzek Adama?
– Chcesz pogadać? – zapytał, przerzucając przez ramię ścierkę.
– A co to da?
– Wyrzuć problem, może poczujesz się lepiej. To zdrowsze niż kolejna szklanka „hardcore’a”.
Adam spojrzał na niego spode łba. Nieskoordynowanym ruchem dłoni odgarnął włosy i przetarł twarz. Zachwiał się na stołku. Byłby może upadł, gdyby nie pomógł mu siedzący obok mężczyzna.
– Sorry – wymamrotał, przesadnie gestykulując.
– No, co jest? – zapytał Rysiek, stawiając przed nim szklankę niegazowanej wody mineralnej z lodem. – Praca czy baba? Spoko, stary, mnie możesz powiedzieć. Barman jest jak spowiednik – zachęcał.
Adam pociągnął łyk. Zimny strumień zapowietrzył go na moment.
– Coś ty mi tu wlał? – wybełkotał, gdy w końcu był w stanie przemówić.
– Pij, to ci na pewno nie zaszkodzi. No więc, jak to było w twoim przypadku?
– Baba – wyrzucił Adam. – Pieprzona, cholerna jędza. Słowo daję, że kiedyś ją zabiję!
– Oj… Chyba nieźle ci dała popalić – stwierdził z politowaniem Rysiek, zastanawiając się, czy trafnie wytypował twarz kobiety, która zalazła mężczyźnie za skórę.
– Popalić? – podłapał Adam. – Przypomnij sobie najbardziej wredną sukę, jaką spotkałeś w całym swoim życiu. Masz? – Spojrzał wyczekująco na barmana.
Mężczyzna skinął głową. Nic trudnego, każdy facet spotkał na jakimś etapie życia jadowitą żmiję, o której wolałby zapomnieć.
– No dobra. Zapewniam cię, że jaka by nie była, to ta jest od niej dziesięć razy gorsza. Wcielony diabeł – czknął. – Nie ma ani grama ludzkich uczuć. Zabiję, kurwa, zabiję! Przysięgam… – mamrotał coraz mniej wyraźnie.
Zmęczony zachwiał się i podparł czoło rękami. Barman ostrożnie trącił go w ramię. Mężczyzna najwyraźniej zamierzał uciąć sobie drzemkę.
– Shit! Stary, może zadzwonię po taksówkę? – zapytał Rysiek, przeczuwając, że pijany klient może mu nastręczyć kłopotów. Ludzie mówili różne głupie rzeczy pod wpływem alkoholu. Jeszcze głupsze robili w stanie permanentnej trzeźwości.
– Nie trzeba – wymamrotał Adam, padając na twarz.

***

Przez dłuższą chwilę w mrocznym zaułku nie działo się absolutnie nic, jeśli nie liczyć popiskiwania gryzoni.
Pierwszy szok wywołany upadkiem i bolesnym uderzeniem minął. Kobieta jęknęła. Przez chwilę usiłowała zrozumieć, czemu po jej twarzy płynie coś lepkiego i gęstego, oraz dlaczego jest taka obolała. Zamroczona kilkoma silnymi ciosami i zderzeniem z kontenerem, nie była w stanie złożyć w całość fragmentów układanki, w którą rozsypały się jej wspomnienia.
W głowie miała tylko jedną myśl: uciekać! Jak najszybciej i jak najdalej. Uciekać przed opryszkami. Uciekać przed złą, wrzeszczącą babą. Uciekać przed upiorem z przeszłości. Uciekać przed ohydnymi, popiskującymi w mroku gryzoniami.
W otaczających ją ciemnościach czaiło się zagrożenie.
Za wszelką cenę musiała przedostać się tam, gdzie było jasno. Intuicja podpowiadała jej, że tam jest bezpiecznie.
Z wielkim trudem udało jej się wstać. Miała zawroty głowy, a płynąca z rany krew przesłaniała widok. Zatoczyła się, nie mogąc utrzymać równowagi, i upadła pomiędzy cuchnące odpadki. Przerażona własną bezsilnością, próbowała się podnieść, aby pokonać ostatnie kilkadziesiąt kroków, dzielących ją od blasku ulicznych latarni. W oddali widziała mknące arterią samochody oraz przechodzących ludzi.
– Ratunku – wyszeptała. – Niech mi ktoś pomoże. Ratunku…
Głos kobiety był zbyt cichy, aby ktokolwiek mógł go usłyszeć. Niemalże na oślep wyciągnęła drżącą dłoń. Wymacała jakiś drobiazg leżący na bruku. Bezwiednie zacisnęła zakrwawione palce na podłużnym, kremowym kartoniku i upadła w czarną nicość.

***

Wiktor sprawnie przedzierał się przez zakorkowane miasto. Podkręcił ogrzewanie w samochodzie – jak na październik było dość zimno. W tym momencie spiker zapowiadał pierwszy tej jesieni przymrozek, przestrzegając, aby bezdomni udali się do noclegowni. Mężczyzna wzruszył ramionami, słysząc komunikat w radio. Też coś! Ludzie ulicy raczej nie posiadali odbiorników radiowych, więc po co było zawracać sobie dupę informowaniem ich o występowaniu ujemnych temperatur? Byli niczym szczury, potrafili przystosować się do każdych warunków. Zresztą on miał na głowie ważniejsze sprawy niż troska o miejskich kloszardów.
Cierpiał z powodu kobiety.
– Pieprzona suka – wysyczał, wspominając odniesioną porażkę.

***

Sanitariuszka z nocnej zmiany na pogotowiu ratunkowym delikatnie rozprostowała palce dziewczyny i wyjęła zaciśnięty w nich drobiazg. Uważnie obejrzała poplamiony krwią kartonik. Odczytała z niego imię, nazwisko, funkcję i numer telefonu jakiegoś mężczyzny. Odwróciła wizytówkę, aby sprawdzić, czy coś jest na odwrocie. Zobaczyła nieco rozmazany ślad szminki odciśniętej ładnie wykrojonymi ustami. Spojrzała na leżące ciało i porównała kolor z kartonika do koloru warg.
– Na tej wizytówce jest prawdopodobnie jej szminka.

***

Adam nie zgodził się na wezwanie taksówki. Tkwił na wysokim barowym stołku, obejmując dłonią pustą szklankę po drinku.
– Cii… – Przesadnie gestykulując, uspokajał barmana, oferującego mu pomoc. – Ja przepraszam – czknął. – Zaraz pójdę, ale nalej mi jeszcze jednego. – Wskazał szkło, na dnie którego topił się lód. – Bądź człowiekiem. Ostatni drink i spadam do domu.
Rysiek zdecydowanie pokręcił głową. Nie należał do ludzi, dla których najważniejsza była ilość sprzedanego alkoholu i związana z tym prowizja.
– Koniec na dzisiaj. Nie chcesz chyba wpakować się w kłopoty?
– Nudzisz jak moja matka – wzruszył ramionami Adam. – W kłopoty wpakowałem się w dniu, gdy pierwszy raz zobaczyłem tę sukę. Oby raz na zawsze zdechła i uwolniła ludzkość od swojego istnienia.
Jeszcze do niedawna snuł dalekosiężne plany i marzenia.
Kobieta, przez którą zalewał robaka, w okrutny sposób zniszczyła wszystkie jego wizje. Jedyne, co odczuwał w tej sytuacji, to nienawiść i chęć wzięcia odwetu. Oko za oko…

***

Ciało było jak z ołowiu. Bolało. Z oddali, przytłumione, dobiegały jakieś odgłosy. Ktoś podniósł jej ciężką powiekę i zaświecił latarką w lewe oko. Eksplodowało bólem, który wbił się ostrą szpilką w sam środek czaszki. Nagły błysk światła był nieprzyjemny. Najlepiej byłoby uciec przed nim, schronić się w jakimś bezpiecznym miejscu. Chwilę później również prawe oko zostało poddane takiej samej torturze.
– Reaguje na światło – powiedział niezidentyfikowany głos. – Czy pani mnie słyszy? Jak się pani nazywa? Może pani mówić? Może pani dać jakiś znak?
Pani? – pomyślało bezwładne ciało – Mówi do mnie? Co ja tu robię? Gdzie jestem? Czyja to twarz?
Dziewczyna bez tożsamości i wspomnień chciała unieść rękę, aby dotknąć obolałej skroni. Usiłowała coś powiedzieć, lecz z zaciśniętego gardła nie wydobywał się głos. Zresztą o czym miałaby mówić? Miała w głowie pustkę. Było jej niewygodnie, duszno i gorąco. Coś cisnęło w piersi, skóra na policzku była dziwnie ściągnięta. Gdzieś w podświadomości czaił się uporczywy ból, zagłuszony substancją wtłaczaną w żyły.
– Możesz się poruszyć? To jest moja dłoń – dziewczyna poczuła pod palcami prawej ręki czyjś dotyk – proszę ją uścisnąć.
Mózg wysłał do ciała rozkaz, lecz ciało nie czuło się na siłach, aby go wypełnić.
– Proszę uścisnąć moją dłoń. – Głos był nieustępliwy.
Umysł z wysiłkiem ponowił polecenie. Palce drgnęły.
– Grzeczna dziewczynka – pochwalił głos. – A teraz proszę podnieść powieki. Wiem, że nie śpisz. Otwieramy oczy…
Posłuchała polecenia. Powieki zadrgały i pomału jedna z nich uniosła się w górę. Druga, nabrzmiała opuchlizną, pozostała nieruchoma – to w niej zlokalizowane było jedno ze źródeł dyskomfortu. Oszołomione blaskiem oko nieprzyjemnie łzawiło. Chciała je zamknąć. Jakiś cień zamajaczył nad jej twarzą. Coś rozmazanego przysłaniało widok na białą przestrzeń sufitu.
– Proszę nie zamykać oczu – polecił głos. – Widzisz mnie?
Twarz. Niewyraźna.
Zmrużyła lekko powiekę, wyostrzając wzrok.
Mężczyzna. Zielone ubranie.
– Czy pamiętasz, co się stało?
Mózg dziewczyny skanował zasób swojego twardego dysku, lecz wszystko wskazywało na to, że system operacyjny padł na dobre. Ale umysł wiedział, że trzeba oddychać, umiał zmusić powiekę do uniesienia się w górę, dłoń do ruchu… Musiał więc pamiętać, jak udzielić odpowiedzi na pytanie mężczyzny w zielonym ubraniu.
– Nie. Nic nie pamiętam. Gdzie jestem? – głos był słaby, ledwo słyszalny. Mówienie wymagało niezwykłego wysiłku. Każde słowo zdawało się dławić krtań, rozrywać piekącą wargę.
– Jesteś w szpitalu.
– Aha.
Kobieta wiedziała, że powinna postawić jakieś pytania. Rozumiała, że szpital oznacza chorobę lub wypadek, ale nie pamiętała żadnego z tych zdarzeń.
– Co się stało?
– Zostałaś pobita. Jakiś bezdomny znalazł cię na ulicy.
– Pobita? – zdziwiła się. – Nic mnie nie boli.
– Dostałaś środki przeciwbólowe. Musieliśmy cię trochę pozszywać, ale nie martw się, wszystko będzie dobrze – mężczyzna w zielonym ubraniu miał łagodny, kojący głos. Dziewczyna wierzyła, że mówi prawdę. Można mu było ufać. Chyba.
– Pamiętasz, jak się nazywasz?
Głupie pytanie. Przecież to oczywiste! Nazywam się… Nazywam się… Nazywam…
– Nie – skapitulowała z jękiem rozpaczy.
To wszystko było strasznie niepokojące. Powinna być w innym miejscu, nie w szpitalu. Tylko gdzie? Usiłowała się podnieść, chciała dokądś biec – sama nie wiedziała dokąd. Zdołała trochę unieść głowę, jednak zabrakło jej sił na dalsze działanie. Bezsilnie upadła na poduszki.
– Spokojnie, spokojnie… Pamięć wróci, to stan przejściowy – obiecał mężczyzna.
– Jak ja mam na imię? – zapytała żałośnie.
– Proszę się nie martwić, już to ustalamy.
– Jestem zmęczona…
– Wiem. Proszę teraz odpocząć.

 
Wesprzyj nas