Romantyczna historia pachnąca najlepszym włoskim espresso, która przeniesie czytelnika do rzymskiej kafejki przy Santa Maria in Trastevere…


Przed otwarciem baru właściciel czyści dokładnie filtry i przewody ekspresu, sprawdza ciśnienie i zaparza kawę, którą natychmiast wylewa. Następnie przygotowuje filiżankę espresso dla siebie. Pierwsza poranna kawa jest dla baristy. Zawsze. Dopiero potem może podawać ją innym.

Massimo Tiberi niedawno przekroczył trzydziestkę, jest właścicielem małego baru na Zatybrzu i jeszcze nigdy naprawdę się nie zakochał. Nie cierpi szczególnie z tego powodu. Towarzystwa dotrzymują mu stali i wierni klienci, a w smutkach pocieszają go spacery po wspaniałym Rzymie.

Wszystko pozostaje pod kontrolą aż do dnia, w którym do baru wkracza zielonooka, piegowata piękność i prosi po francusku o filiżankę czarnej herbaty z dodatkiem róży…

Ta lekka i bardzo włoska historia romantyczna, pełna nieporozumień, kradzionych pocałunków i długich spacerów, ma jeszcze jednego wyjątkowego bohatera: najbardziej magiczne miasto świata. 

UWAGA!
Ta książka rzeczywiście będzie pachnieć kawą – okładka została pokryta specjalnym, pachnącym lakierem!

Diego Galdino (ur. 1971), podobnie jak bohater powieści, mieszka w Rzymie i codziennie wstaje o piątej rano, by otworzyć swój bar w centrum miasta, towarzyszyć klientom i serwować najbardziej wymyślne rodzaje kawy. Nie wiadomo, kiedy znajduje czas na pisanie, swoją drugą wielką pasję.

Diego Galdino
Pierwsza kawa o poranku
Przekład Tomasz Kwiecień
Seria: Pasje i namiętności
Wydawnictwo Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 1 lipca 2014

2
Kiedy księża zaczną się żenić

Kolejna wczesna pobudka. Czy jeszcze je liczy? „A gdybym pewnego dnia przewrócił się na drugi bok i spał dalej?”, pomyślał Massimo. Jednak od razu wyskoczył z łóżka, by zwalczyć pokusę. W rzeczywistości, kiedy już przezwyciężył traumę dzwoniącego budzika, potrafił cieszyć się chwilą: zdawało mu się, że jest uprzywilejowany, mogąc patrzeć na świat o godzinie, w której wszyscy jeszcze śpią. Inna rzecz, że tak mniej więcej wyobrażają to sobie ci, którzy wstają późno, ale spróbujcie tylko wyjść na ulicę w zwykły dzień o czwartej trzydzieści: zdziwicie się, ilu ludzi już pracuje. O tak wczesnej porze każdy odgłos jest wyraźny, a świat sprawia wrażenie, jakby gotów był zdradzić wszystkie swe sekrety. Tak to widział Massimo:
Był pewien, że o pierwszym brzasku ukryte znaczenia świata, rzeczy, zdarzeń są tuż, na wyciągnięcie ręki. Minęło kilkanaście dni od pogrzebu pani Marii, ale wciąż nie wyzbył się starego zwyczaju zerkania w stronę jej okna za każdym razem, kiedy otwierał i zamykał bar.
Widok zamkniętych okiennic wciąż go w pewnym sensie zaskakiwał. Wrażenie było tak dziwne, jakby pani Maria umierała codziennie na nowo.
Massimo szarpnął blokującą się kratę, która podniosła się w końcu, skrzypiąc niemiłosiernie. „Ktoś tu potrzebuje solidnej porcji smaru”, pomyślał ze zwykłą czułością, którą miał dla wszystkich sprzętów w barze, jakby były jego najlepszymi, milczącymi przyjaciółmi.
Powitał dwie czarno-białe fotografie wiszące za drewnianym kontuarem z metalowym blatem. Fotografie przedstawiały ten sam kontuar, te same półki i butelki stojące w tych samych miejscach co dzisiaj. Butelki miały kształty i etykiety wskazujące na dawno minioną epokę. Niektóre z nich zresztą nadal stały w barze, były tam od niepamiętnych czasów, wystawione teraz dla ozdoby na najwyższych półkach. Tyle że tylna ściana na fotografii pokryta była tapetą, która po latach ustąpiła miejsca dzisiejszym lustrom, powiększającym optycznie lokal, a na dodatek pozwalającym właścicielowi mieć cały bar na oku.
Nie było klienta, który patrząc na fotografię z lat sześćdziesiątych, nie zapytałby Massima przy pierwszej nadarzającej się okazji, czy ten chłopaczek w białej kamizelce i czarnym krawacie to on. Massimo zawsze się wtedy uśmiechał, bo fotografia przedstawiała jego ojca, ale, rzeczywiście, podobni byli do siebie jak dwie krople wody.
Co rano przystawał na moment przy zdjęciu, by popatrzeć ojcu w oczy. Następnie obowiązkowo przechodził pod reprodukcję Nocnych marków Hoppera: ten obraz doskonale pasował do marginesów dnia i Massimo zawsze poświęcał mu chwilę porannej kontemplacji. Miał wiele reprodukcji, przede wszystkim w domu, ale tę właśnie wybrał do baru, chcąc zmieszać emanującą z obrazu samotność z hałaśliwością jego rozgadanych klientów. Sam zresztą czuł, że pod powierzchnią wesołości i lekkości skrywa jeszcze jedno oblicze, samotnicze i melancholijne.
O tym wszystkim z pewnością jednak nie mógł porozmawiać z hydraulikiem Antoniem (bez kofeiny, lungo), niemal zawsze pierwszym klientem wchodzącym do baru.
Wyglądało to mniej więcej tak: Krzątał się już po barze, przygotowując go na przyjęcie gości, krata była na wpół otwarta (bądź, w zależności od punktu widzenia, na wpół zamknięta), a po chwili dobiegał go łoskot żelastwa. Na dziewięćdziesiąt procent był to Antonio stukający w kratę.
– Otwieram o piątej trzydzieści – nie omieszkiwał podkreślić Massimo.
– Wiem, wiem, ale tu jest tak zimno, że nie idzie wytrzymać – odpowiadał Antonio.
Albo było tak gorąco, że nie szło wytrzymać. Albo wiał taki wiatr, że nie szło wytrzymać. Czyli: Aura niezmiennie była taka właśnie, że nie szło wytrzymać, przez co Massimo czuł się w obowiązku wpuścić namolnego klienta do środka i zaparzyć mu porządną kawę. Bez kofeiny, lungo.
Prawda zaś była taka, że hydraulik Antonio cierpiał na bezsenność, ale nie chciał się do tego przyznać.
– Dziś w nocy jakiś zakochany kocur nie przestawał miauczeć, niech go szlag trafi. Od drugiej do czwartej przewracałem się z boku na bok, w końcu wyszedłem się przewietrzyć. Ten w końcu przestał się wydzierać, ale kto teraz zaśnie z powrotem?
Uroczą cechą Antonia (swoją drogą, nie tak całkiem uroczego) było relacjonowanie z najdrobniejszymi szczegółami minionej nocy i skrupulatne wyliczanie przyczyn, dla których nie mógł zmrużyć oka. Podobnie jak ludzie opowiadający o swych dolegliwościach fizycznych (dających się zazwyczaj sprowadzić do jednej jedynej przypadłości zwanej hipochondrią) z głęboką wiarą w to, że ich rozmówca nie znajduje w życiu nic bardziej zajmującego, Antonio po prostu uwielbiał się tym dzielić.
Tradycją było, że kiedy jeszcze hydraulik wygłaszał monolog (Massimo, przy całej swej życzliwości do niego, oszczędzał o tej porze gardło; musiał dociągnąć do ósmej wieczorem, w miarę możliwości pozostając wciąż przy życiu), wchodzili kończący nocną zmianę zamiatacze ulic i wołali chórem: „A nie możesz wziąć pigułki nasennej?”.
Jak wszystkie osoby pozbawione poczucia humoru, biedny Antonio był nieustannie obiektem kpin i żartów. Na własne szczęście albo nie zdawał sobie z tego sprawy, albo krył urazę i przybierając minę pokerzysty, udawał, że nic się nie stało. Najczęściej jednak po prostu nie chwytał dowcipu. Jak choćby wtedy, kiedy za nieprzespaną noc obwiniał kapiący kran i z chóru sprzątaczy odezwał się głos:
– No, to z ciebie musi być hydraulik jak się patrzy… Zostawisz mi wizytówkę?
– Pewnie, proszę bardzo. Możesz dzwonić o każdej porze – odpowiedział, podając kartonik z nazwiskiem i numerem telefonu, czym wzbudził powszechną wesołość zebranych.
Zazwyczaj Massimo ograniczał się do potakiwania i siedząc na barowym stołku, próbował podsumować całą sprawę. Może to się wydawać łatwe, ale jeśli prowadzisz popularny bar (po prawdzie, jeśli bar nie jest popularny, to już go nie prowadzisz), spokojnych chwil jest niewiele i to właśnie w takich chwilach nieliczni obecni klienci próbują cię wykorzystać jako osobistego spowiednika. Skutek: Nie oderwiesz się nawet na krótką chwilę.
Ale jemu się to podobało. Czuł się jak w teatrze, tylko że nie musiał płacić za bilet.
Tego ranka, kiedy Antonio i chór zamiataczy (jeden i drudzy zjawili się wcześniej niż zwykle) zwyczajowo zajmowali się sobą, Massimo sprawdził ciśnienie w ekspresie do kawy (który pozostawał włączony także na noc, inaczej trzeba by poświęcić pół godziny na doprowadzenie go do stanu używalności), puścił wodę, by rozgrzać i przepłukać filtry, włączył podgrzewacz do filiżanek, przygotował pierwszą tego dnia kawę i, jak każe tradycja, wylał ją do zlewu, wreszcie zrobił drugą kawę dla siebie.
– Wybaczcie, koledzy, ale pierwsza kawa jest zawsze dla mnie: Muszę skontrolować, czy wszystko jest w porządku – ogłosił. – A poza tym oficjalnie otwieram za pół godziny, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
– Pewnie, pewnie, nie przejmuj się nami. Kolega felinolog zaczyna nam właśnie opowiadać o życiu erotycznym wszystkich kotów na Zatybrzu… zabijamy czas jak możemy.
– A weź ty, będziesz wierzył w to, co ci ten śpioch opowiada? Tutaj jest tylko jedna ekspertka w temacie: kociara.
– Akurat, sam se do niej idź! Na moje ta baba to wiedźma.
Massimo zajął się przygotowaniem kawy dla oczekującego tłumku, a potem wyszedł przygotować stoliki przed barem.
Jego wzrok padł na donicę z pittosporum. Nawet ktoś taki jak on, posiadający niewielkie pojęcie o roślinach (kwiaciarka Rina mówiła o nim, że róży od tulipana nie odróżni), nie mógł nie zauważyć, że roślina jest w naprawdę złym stanie.
„Muszę ją doprowadzić do porządku, zanim przyjedzie Carlotta, jeśli w ogóle przyjedzie”. To siostra go namówiła, żeby wystawił jakieś rośliny przed wejściem. Przyszła mu na myśl rozmowa telefoniczna, którą odbył z siostrą poprzedniego wieczoru. Jak zawsze wypytywała o jego życie uczuciowe, po czym przeszła do nieodłącznej reprymendy (te same uwagi, które robiła mu świętej pamięci matka, słyszał teraz z ust siostry, jakby to po niej odziedziczyła).
– Sama siebie pytam: Jak to możliwe, że nie znajdziesz sobie jakiejś fajnej dziewczyny. A mówią, że na świecie jest więcej kobiet niż mężczyzn. I jeśli już muszę to powiedzieć, mężczyzn takich jak ty jest jeszcze mniej.
– Jesteś zbyt miła, ale pewnie z tej odległości niedokładnie mnie widzisz – odpowiedział.
– Zbyt miła? Jesteś przystojny jak mało kto i wiesz to doskonale. Może właśnie w tym leży problem: Jeśli chcesz się rozerwać, nie masz z tym na pewno kłopotu, a więc nie troszczysz się o podtrzymywanie poważnych znajomości. Ale posłuchaj, co ci mówi siostra: Lata lecą, a tego, co może ci dać ta jedna jedyna przy twym boku, nie dostaniesz nigdzie indziej…
– Pewnie, że tak! Tylko na razie nie znalazłem tej właściwej…
– …a przecież świetny z ciebie materiał na męża! Sama bym za ciebie wyszła, gdybyś nie był moim bratem. Nie musiałabym lecieć za ocean i z radością bym ci pomagała na miejscu.
– Carlotta, Carlotta, przecież wiesz, w czym problem. Wcale nie chodzi o to, że nie chcę nikogo znaleźć. Prawda jest taka, że barista jest jak ksiądz: nie może należeć tylko do jednej osoby, jest dla wszystkich.
– Co to ma do rzeczy? A nasz tata?
– Daj spokój, inne czasy, inne kobiety. Świat się zmienił. Dobra, kończymy temat. Obiecuję ci, że kiedy znajdę tę właściwą, zamknę bar na tydzień i przylecę, żeby ci ją przedstawić.
– To brzmi jak na święty nigdy. Ile lat temu przejąłeś bar?
– Piętnaście. I trzy miesiące, żeby być dokładnym.
– I ile dni pracy opuściłeś?
– Prosta odpowiedź: żadnego.
– I kiedy zamierzasz zamknąć na cały tydzień?
– Kiedy księża zaczną się żenić.
– No to czekaj tatka latka… Dobra, do zobaczenia, braciszku. I bardzo cię proszę, znajdź sobie dziewczynę.
– Dobrze już, dobrze. Pozdrów Luigiego i powiedz, żeby mu się mózg nie zagotował. Kiedy mu dadzą tego Nobla?
– Żartuj sobie, żartuj. Zdziwisz się, kiedy go naprawdę dostanie.
– Jest tam koło ciebie? Powiedz mu, że nie można mieć w życiu wszystkiego. Jednym przypadł rozum, innym uroda – pierwsze z drugim się nie doda.
– Zająłeś się wymyślaniem przysłów?
– Pewnie, mam to wpisane w dowodzie osobistym. Zawód: twórca przysłów. Dobra, kończymy, bo za chwilę powiemy coś, czego potem będziemy się wstydzić.
W ostatnim czasie słyszeli się często, rozmawiali o pani Marii, ale zawsze kończyło się na temacie narzeczonej. Zresztą ta sprawa zajmowała również panią Marię. Wydawało się, że o niczym innym nie myślała, tylko o tym, jak by go wreszcie ustatkować.
Do rzeczywistości przywołał Massima unoszący się w powietrzu cudowny zapach słodkich rogalików, rozchodzący się po placu i okolicznych uliczkach, wdzierający się do domów przez okna szeroko otwarte dla pochwycenia nocnego chłodu. Cukiernik Franco, jak zawsze punktualny, skinął mu głową na powitanie i razem wnieśli do baru wielkie tace z ciastkami.

* * *

Był typowy letni poranek i nieśmiała bryza w starciu z zaduchem i skwarem okazała się mniej więcej tak samo przydatna jak druga wersja linii Maginota: Bezużyteczna i przejęta przez wroga, który nawet nie zdążył pognieść sobie mundurów.
Już o siódmej rano, kiedy pan Dario wchodził do baru Tiberi, by rozpocząć pracę, było jasne, że zapowiada się piekielnie gorący dzień.
– Nie dość, że i tak już ciężko wytrzymać ten upał, to jeszcze wszyscy w kółko będą o nim mówić. A do tego co roku wszystkim się wydaje, że akurat to lato jest gorętsze od poprzednich. Nie chcę tego nawet słuchać. Od samego słuchania robi mi się jeszcze bardziej gorąco.
Znakomicie. Dziś także pan Dario jest w świetnym humorze. Jak to mówią: Dobry dzień poznać już o poranku.
Massimo jak zwykle przygotował mu kawę (ristretto, w ogrzanej filiżance). Dario lubił być przyjmowany jak klient, choć przychodził do pracy. Mawiał jednak, że profesja baristy to więcej niż zawód, to pasja. Poza tym w jego wieku wciąż czuć się potrzebnym i znajdować się wśród ludzi to coś nieocenionego. Coś, co pozwala człowiekowi zachować młodość.

 
Wesprzyj nas