“Piękna i zarazem prawdziwa książka o rodzinie, miłości i bólu związanym z utratą kogoś bliskiego.”


Taylor Edwards ma nieprawdopodobnie utalentowane rodzeństwo i dobrze ugruntowane przekonanie, że niczym się nie wyróżnia. No, może poza tym, że nienawidzi konfrontacji i ucieka, ilekroć na horyzoncie majaczą kłopoty.

Kiedy okazuje się, ze ojciec Taylor jest ciężko chory, rodzina podejmuje decyzję, że wszyscy razem spędzą lato w domku nad jeziorem z którym wiąże się wiele wspomnień.

Po raz ostatni Taylor była tam w wieku dwunastu lat i jest to ostatnie miejsce, do którego chciałaby wrócić. Lato w tym miejscu oznacza konieczność zmierzenia się z przeszłością – z Lucy, niegdyś najlepszą przyjaciółką i Henrym Crosbym, który zapisał się w jej pamięci jako pierwsza wielka miłość.

Mija trochę czasu i do Taylor dociera, że powrót nad jezioro daje jej szansę na naprawienie tego, co kiedyś popsuła, odzyskanie ludzi, na których jej zależy i pożegnanie z tymi, których niebawem zabraknie.

“Uwaga! Warto zaopatrzyć się w chusteczki!” – The Boston Globe

“Piękna i zarazem prawdziwa książka o rodzinie, miłości i bólu związanym z utratą kogoś bliskiego.” – Publishers Weekly

“Wzruszająca, poruszająca, świetnie napisana książka.” – VOYA

“Słodko-gorzka, wzruszająca opowieść o rodzinnych więzach, wartości prawdziwej przyjaźni i miłości, która pozwala człowiekowi pozostać przy ukochanej osobie aż do końca.” – Booklist

Morgan Matson
Lato drugiej szansy
Tłumaczenie: Małgorzata Kaczarowska
Wydawnictwo Jaguar
Premiera: 14 maja 2014

Letni dom

Rozdział pierwszy

Uchyliłam drzwi sypialni, żeby sprawdzić, czy korytarz jest pusty. Nikogo nie zauważyłam, więc zarzuciłam na ramię torbę i po cichu zamknęłam za sobą drzwi, i zeszłam po dwa stopnie po schodach do kuchni. Była dziewiąta rano, za trzy godziny mieliśmy wyjeżdżać do letniego domu, a ja zamierzałam uciec.
W kuchni leżały obszerne listy rzeczy do zrobienia, przygotowane przez moją matkę, stały torby z jedzeniem i przyborami kuchennymi oraz pudełko pełne pomarańczowych buteleczek z lekami dla ojca. Starałam się nie patrzeć na nie, kiedy skradałam się przez kuchnię do tylnych drzwi. Chociaż od lat nie wymykałam się już z domu, wydawało mi się, że to tak samo, jak z jazdą na rowerze – której, tak w sumie, też od lat nie próbowałam. Dzisiaj rano obudziłam się zlana zimnym potem, z walącym sercem; instynkt podpowiadał mi, że powinnam stąd wyjść, że wszystko będzie lepiej, jeśli tylko znajdę się gdzieś – gdziekolwiek indziej.
– Taylor?
Zastygłam w miejscu, a potem odwróciłam się i zobaczyłam, że w drzwiach kuchni stoi Gelsey, moja dwunastoletnia siostra. Miała jeszcze na sobie prastarą piżamę w brokatowe baletki, ale jej włosy były już związane w idealny koczek.
– Co znowu? – zapytałam, cofając się o krok od drzwi i starając się wyglądać możliwie nonszalancko.
Zmarszczyła brwi, a jej spojrzenie pobiegło do mojej torby, zanim znowu skoncentrowało się na mojej twarzy.
– Co ty tu robisz?
– Nic – odparłam. Miałam nadzieję, że udało mi się swobodnym ruchem oprzeć o ścianę, chociaż chyba nigdy w życiu nie opierałam się o żadną ścianę. – Czego chcesz?
– Nie mogę znaleźć iPoda, nie zabrałaś go?
– Nie – odparłam krótko, opierając się pokusie, by przypomnieć jej, że nie dotknęłabym jej iPoda, wypełnionego wyłącznie muzyką baletową i koszmarnym boysbandem, na punkcie którego miała ostatnio świra. Nazywał się The Bentley Boys, a w jego skład wchodzili trzej bracia z nieskazitelnie potarganymi grzywkami i wątpliwym talentem muzycznym. – Zapytaj mamę.
– Okej – odparła, patrząc na mnie podejrzliwie. Zrobiła piruet i wybiegła z kuchni, wołając po drodze: – Mamo!!!
Zdążyłam właśnie dojść do wyjścia, kiedy drzwi otwarły się gwałtownie, zmuszając mnie, żebym odskoczyła. Mój starszy brat Warren wszedł z trudem, niosąc pudełko z piekarni i tacę z kawą na wynos.
– Cześć – powiedział.
– Hej – mruknęłam, patrząc tęsknie ponad jego ramieniem na zewnątrz i żałując, że nie spróbowałam ucieczki pięć minut wcześniej – albo, co miałoby nawet więcej sensu, że nie wyszłam po prostu przez drzwi frontowe.
– Mama kazała mi kupić kawę i rogaliki – wyjaśnił, stawiając jedno i drugie na blacie. – Lubisz z sezamem, prawda?
Nie cierpiałam sezamu – tak naprawdę Warren był jedyną osobą w rodzinie, która go lubiła – ale nie zamierzałam mu teraz o tym przypominać.
– Jasne – odparłam szybko. – Super.
Warren wybrał jeden kubek z kawą i wypił łyk. Chociaż miał dziewiętnaście lat i był starszy ode mnie tylko o dwa lata, założył jak zwykle spodnie khaki i koszulkę polo. Wyglądał, jakby lada moment spodziewał się zaproszenia na zebranie rady nadzorczej lub na partyjkę golfa.
– Gdzie są wszyscy? – zapytał po chwili.
– Nie mam pojęcia – odparłam z nadzieją, że sam pójdzie ich poszukać. Skinął głową i wypił jeszcze łyk, jakby miał dla siebie cały czas świata. – Chyba słyszałam mamę na górze – dodałam, kiedy stało się jasne, że mój brat zamierza spędzić całe przedpołudnie, sącząc kawę i gapiąc się w przestrzeń.
– Powiem jej, że już wróciłem – zdecydował i w końcu odstawił kawę. Skierował się do drzwi, ale jeszcze zatrzymał się i odwrócił do mnie. – Czy tata już wstał?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem – rzuciłam lekko, jakby to było po prostu rutynowe pytanie. Jeszcze kilka tygodni temu było całkowicie nie do pomyślenia, żeby mój tata o tej godzinie spał – a nawet żeby w ogóle był w domu.
Warren znowu skinął głową i wyszedł z kuchni. Kiedy tylko zniknął mi z oczu, wypadłam na zewnątrz.
Przebiegłam przez nasz podjazd i odetchnęłam głęboko, kiedy znalazłam się na ulicy, a potem ruszyłam możliwie jak najszybszym krokiem wzdłuż Greenleaf Road. Prawdopodobnie powinnam była wziąć samochód, ale pewne rzeczy wchodzą człowiekowi w nawyk, a kiedy ostatni się stąd raz wymykałam, od zdobycia prawa jazdy dzieliło mnie kilka lat.
Odchodząc coraz dalej od domu, zaczęłam się uspokajać.
Racjonalna cząstka mojego mózgu podpowiadała mi, że w jakimś momencie będę musiała wrócić, ale nie miałam ochoty jej słuchać. Chciałam tylko udawać, że ten dzień – całe to lato – nigdy się nie wydarzy, a to stawało się tym łatwiejsze, im większy dystans dzielił mnie od domu. Szłam już dłuższą chwilę i właśnie zaczęłam szukać w torbie ciemnych okularów, kiedy usłyszałam metaliczny brzęk klamerek i podniosłam głowę. Poczułam się od razu gorzej, ponieważ zobaczyłam Connie z białego domu naprzeciwko nas, która szła z psem i machała do mnie. Była mniej więcej w wieku moich rodziców; w jakimś momencie wiedziałam, jak ma na nazwisko, chociaż teraz nie mogłam sobie tego przypomnieć. Wrzuciłam futerał okularów do torby obok czegoś, co – jak teraz zauważyłam – było iPodem Gelsey (ups), który musiałam pomylić z moim własnym.
Nie mogłam uniknąć rozmowy z Connie inaczej niż ostentacyjnie ją ignorując albo obracając się na pięcie i uciekając między drzewa. Miałam przeczucie, że wybór którejkolwiek z tych opcji spowodowałby, że moja matka natychmiast by się dowiedziała o moim zachowaniu. Westchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu, kiedy Connie podeszła bliżej.
– Cześć, Taylor! – pomachała mi z szerokim uśmiechem. Jej pies, duży i głupi golden retriever, napiął smycz i pociągnął ją do mnie, sapiąc i machając ogonem. Popatrzyłam na niego i zrobiłam pół kroku do tyłu. Nigdy nie mieliśmy psa, więc chociaż teoretycznie je lubiłam, nie miałam specjalnego doświadczenia we wzajemnych kontaktach. Obejrzałam wprawdzie więcej odcinków dokumentalnego serialu Grzeczny pies, niż wypadałoby komuś, kto nie ma własnego czworonoga, ale to nie pomagało, kiedy stawałam oko w oko z prawdziwym psem.
– Cześć, Connie – odparłam i od razu zaczęłam się dyskretnie wycofywać, z nadzieją, że zrozumie aluzję. – Miło cię widzieć!
– Ciebie też! – powiedziała odruchowo, ale zauważyłam, że jej uśmiech zbladł, spojrzenie prześlizgnęło się po mojej twarzy i ubraniu. – Wyglądasz dzisiaj troszkę inaczej – zauważyła. – Jesteś bardzo… swobodna.
Ponieważ Connie zazwyczaj widywała mnie w mundurku Akademii Stanwich – w białej bluzce i gryzącej spódnicy w szkocką kratę – nie miałam wątpliwości, że teraz wyglądam inaczej, skoro wyszłam z domu praktycznie tak, jak wstałam z łóżka, nie zawracając sobie nawet głowy szczotkowaniem włosów. Do tego miałam na sobie klapki, szorty i sprany biały T-shirt z logo drużyny pływackiej z Lake Phoenix. Teoretycznie nie należał do mnie, ale przywłaszczyłam go sobie tak dawno temu, że uważałam go już za mój własny.
– Rzeczywiście – przyznałam, pamiętając o uśmiechu. – No cóż…
– Macie jakieś wspaniałe plany wakacyjne? – zapytała radośnie, najwyraźniej zupełnie nieświadoma, że próbuję czym prędzej skończyć tę rozmowę. Pies, być może rozumiejąc, że to jeszcze chwilę potrwa, położył się koło niej i oparł łeb na łapach.
– Właściwie to nie – powiedziałam z nadzieją, że może w ten sposób zakończę temat, ale Connie patrzyła na mnie dalej z uniesionymi brwiami, więc stłumiłam westchnienie i uzupełniłam: – Wyjeżdżamy dzisiaj na całe wakacje do naszego letniego domu.
– Och, to cudownie! – wykrzyknęła. – Zazdroszczę wam. A gdzież on się znajduje?
– W górach Poconos – odparłam. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się pewnie, gdzie to jest, więc dodałam: – To pasmo Appalachów w Pensylwanii.
– A tak, oczywiście – pokiwała głową, chociaż widziałam po jej twarzy, że nadal nie ma pojęcia, o czym mówię. Nie było w tym w sumie nic dziwnego. Rodziny moich przyjaciół miewały letnie domy w miejscach takich jak Nantucket czy Cape Cod. Nikt, kogo znałam, nie miał willi w górach północno-wschodniej Pensylwanii.
– No proszę, dom w górach. – Connie wciąż uśmiechała się promiennie. – Brzmi wspaniale.
Skinęłam głową, ale wolałam jej nie odpowiadać, ponieważ za nic nie chciałam wracać do Lake Phoenix. Nie chciałam wracać do tego stopnia, że wolałam wyślizgnąć się ukradkiem z domu, bez żadnego planu i z iPodem siostry zamiast zapasów, niż tam jechać.
– No dobrze. – Connie pociągnęła smycz, zmuszając psa, żeby wstał ociężale. – Pamiętaj, żeby pozdrowić ode mnie mamę i tatę! Mam nadzieję, że wszystko u nich w porządku i… – Urwała w pół słowa, otworzyła szerzej oczy, a jej policzki lekko się zaróżowiły. Natychmiast rozpoznałam te oznaki, chociaż widywałam je dopiero od dwóch tygodni. Przypomniała sobie.
To było coś, z czym kompletnie nie potrafiłam sobie radzić, ale nieoczekiwaną korzyścią okazało się, że mogłam to wykorzystywać dla własnych potrzeb. Z dnia na dzień wszyscy w mojej szkole jakoś się o tym dowiedzieli, nawet nauczyciele zostali poinformowani, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego ani przez kogo. Jednakże tylko tym należało tłumaczyć, że dostałam najwyższe oceny ze wszystkich testów na koniec roku, nawet z trygonometrii, z której poważnie groziła mi trója. Jakby to nie było jeszcze wystarczającym dowodem, nauczycielka angielskiego, oddając wypracowania, położyła pracę na mojej ławce i oparła na niej rękę na dłuższą chwilę, aż wreszcie na nią spojrzałam.
– Wiem, że musi być ci trudno koncentrować się teraz na nauce – powiedziała przyciszonym głosem, jakby cała klasa i tak nie podsłuchiwała, chłonąc każde słowo. – Po prostu staraj się, na ile możesz, dobrze?
Przygryzłam wtedy wargi i Dzielnie Skinęłam Głową, świadoma przez cały czas, że tylko udaję, zachowuję się tak, jak ona tego oczekuje. Zgodnie z przewidywaniami dostałam szóstkę z wypracowania, chociaż przekartkowałam tylko zakończenie Wielkiego Gatsby’ego.
Wszystko się zmieniło, a raczej – tak naprawdę – wszystko miało się zmienić, chociaż na razie nic się nie zmieniło. To sprawiało, że wyrazy współczucia brzmiały dziwnie, jakby ludzie współczuli mi, że mój dom się spalił, chociaż stał jeszcze nietknięty i tylko w pobliżu żarzyły się złowieszczo węgielki, czekając na odpowiedni moment.
– Oczywiście, pozdrowię ich – powiedziałam szybko. Dzięki temu Connie nie zaczęła zmagać się z kolejną podnoszącą na duchu przemową, od których mnie już mdliło, ani – to było jeszcze gorsze – nie zaczęła opowiadać o znajomym znajomej, cudownie uleczonym za pomocą akupunktury/medytacji/tofu – może powinniśmy tego spróbować? – Dziękuję bardzo.
– Trzymaj się – powiedziała, kładąc większy niż zwykle nacisk na tę standardową formułkę. Kiedy poklepała mnie po ramieniu, zobaczyłam w jej oczach współczucie, ale także lęk, chęć trzymania się od nas na odległość, bo skoro coś takiego spotykało moją rodzinę, równie dobrze mogło się przytrafić jej samej.
– Ty też – odparłam, starając się uśmiechać aż do chwili, kiedy po raz ostatni mi pomachała i poszła dalej ulicą, prowadzona przez psa. Skierowałam się w przeciwną stronę, ale przestałam już czuć, że ta ucieczka w czymkolwiek pomoże. Jaki sens miało uciekanie, skoro wszyscy uparli się przypominać mi o tym, przed czym uciekałam? Chociaż od dłuższego czasu nie odczuwałam takiej potrzeby, kiedy byłam młodsza, uciekałam regularnie. To się zaczęło, kiedy miałam pięć lat i rozzłościłam się, bo matka zajmowała się tylko malutką Gelsey, a Warren jak zwykle nie chciał się ze mną bawić. Wymaszerowałam na zewnątrz i zobaczyłam nasz podjazd, a dalej cały szeroki świat, niezwykle dla mnie kuszący. Poszłam wzdłuż ulicy, zastanawiając się przede wszystkim, ile czasu minie, zanim ktoś w ogóle zauważy moją nieobecność. Oczywiście, niedługo zostałam znaleziona i odprowadzona do domu, ale uciekanie przed tym, co mi nie odpowiadało, weszło mi w krew i stało się ulubioną metodą radzenia sobie z problemami. Rodzina przywykła do tego tak bardzo, że kiedy ze łzami w oczach oznajmiałam od drzwi, że wychodzę z domu i nigdy, przenigdy już nie wrócę, matka kiwała tylko głową, rzucała mi szybkie spojrzenie i przypominała, żebym się nie spóźniła na obiad.
Wyciągnęłam właśnie iPod Gelsey, zdecydowana przecierpieć nawet Bentley Boys, jeśli to miałoby odwrócić moją uwagę od ponurych myśli, kiedy usłyszałam za sobą niski szum silnika sportowego samochodu.
Uświadomiłam sobie, że wyszłam z domu na dłużej niż mi się wydawało, i odwróciłam się, wiedząc z góry, kogo zobaczę. Za kierownicą nisko zawieszonego, srebrnego auta siedział mój ojciec i uśmiechał się do mnie.
– Cześć, mała – powiedział przez otwarte okno po stronie pasażera. – Podrzucić cię?
Wiedziałam, że nie ma sensu dłużej udawać, więc otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Tata popatrzył na mnie, unosząc brwi.
– Co tam słychać? – zapytał jak zwykle.
Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam na szary dywanik pod moimi nogami, nieskazitelnie czysty, chociaż samochód miał już rok.
– A, tak tylko, miałam ochotę się przejść.
Tata skinął głową.
– Oczywiście – powiedział ze śmiertelną powagą, jakby wierzył w każde moje słowo. Oboje wiedzieliśmy doskonale, co tak naprawdę robiłam, ponieważ to zwykle ojciec mnie znajdował. Miałam wrażenie, że zawsze wie, gdzie jestem, ale zamiast odwozić mnie prosto do domu, zabierał mnie na lody, jeśli tylko nie było za późno i jeśli obiecałam, że nie powiem o niczym matce. Zapięłam pas, a tata ku mojemu zdziwieniu nie zawrócił, tylko skręcił w ulicę prowadzącą do centrum.
– Dokąd jedziemy? – zapytałam.
– Pomyślałem, że moglibyśmy kupić coś na śniadanie – wyjaśnił, spoglądając na mnie, kiedy zatrzymał się na czerwonym świetle. – Nie mam pojęcia dlaczego, ale wszystkie rogaliki w domu okazały się z sezamem.
Uśmiechnęłam się, a kiedy stanęliśmy pod sklepem spożywczym, weszłam z tatą do środka. Ponieważ przy ladzie kłębił się tłumek, odsunęłam się na bok i zostawiłam mu robienie zakupów. Rozglądając się po sklepie, zauważyłam na początku kolejki Amy Curry, trzymającą się za ręce z wysokim i przystojnym chłopakiem w T-shircie z logo Colorado College. Nie znałam jej za dobrze, dopiero w zeszłe wakacje wprowadziła się na naszą ulicę razem z matką i bratem, ale kiedy uśmiechnęła się i pomachała do mnie, odpowiedziałam tym samym.
Tata przesunął się na początek kolejki, a ja słuchałam, jak szybko wymienia rzeczy, które chce kupić i dodaje coś, co sprawiło, że sprzedawca się roześmiał. Kiedy patrzyło się na mojego ojca, nie było jeszcze widać, że jest bardzo źle. Wydawał się odrobinę szczuplejszy, jego skóra miała leciutko żółtawy odcień, ale ja starałam się tego nie widzieć, patrząc, jak wrzuca kilka centów do kubka na drobne. Starałam się nie widzieć, jak bardzo wydaje się zmęczony, starałam się przełknąć narastającą w gardle gulę. A przede wszystkim starałam się nie myśleć o tym, co powiedzieli nam specjaliści od tych rzeczy: że zostało mu około trzech miesięcy życia.

Rozdział 2

– Czy musimy tego słuchać? – jęknęła siedząca z przodu Gelsey, chyba po raz trzeci w ciągu dziesięciu minut.
– Możesz się czegoś nauczyć – odparł Warren, który prowadził. – Prawda, Taylor?
Wyciągnęłam się na tylnym siedzeniu, a zamiast odpowiedzieć, zasłoniłam oczy ciemnymi okularami i podkręciłam dźwięk w iPodzie. Lake Phoenix leżało tylko trzy godziny jazdy od naszego domu w Stanwich w Connecticut, ale miałam wrażenie, że to najdłuższa podróż samochodowa w moim życiu. Ponieważ mój brat prowadził jak emeryt (całkiem serio; dostał kiedyś mandat za zbyt wolną jazdę, stanowiącą zagrożenie na drodze), potrzebowaliśmy czterech godzin, żeby dotrzeć na miejsce. To naprawdę była jedna z najdłuższych podróży samochodowych w moim życiu.
Jechaliśmy tylko we troje starym land cruiserem, należącym do mnie i Warrena – rodzice pojechali pierwsi, samochodem mamy, wypchanym po dach wszystkimi rzeczami, których mieliśmy potrzebować przez całe lato. Spędziłam większość drogi, starając się ignorować sprzeczki mojego rodzeństwa, przede wszystkim dotyczące tego, czego mamy słuchać – Gelsey chciała puszczać tylko Bentley Boys, Warren upierał się, żeby włączyć jego CD z wykładami akademickimi i ostatecznie wygrał, więc monotonny głos z brytyjskim akcentem mówił mi znacznie więcej, niż kiedykolwiek chciałam wiedzieć o mechanice kwantowej.
Chociaż nie jechałam tędy od pięciu lat, wciąż potrafiłam przewidzieć każdy zakręt. Rodzice kupili ten dom, zanim się urodziłam, i swego czasu spędzaliśmy tam każde lato, od początku czerwca do końca sierpnia. Tylko tata zostawał w Connecticut, żeby pracować, i przyjeżdżał do nas na weekendy. Te wakacje były dla mnie najlepszą częścią roku i siedząc w szkole, odliczałam dni do czerwca i wszystkiego tego, co wiązało się z latem w Lake Phoenix. Jednak kiedy miałam dwanaście lat, wakacje zakończyły się tak całkowitą katastrofą, że poczułam ulgę, kiedy się okazało, że w następnym roku tam nie jedziemy. Warren uznał, że musi się skoncentrować na nauce i zapisał na kursy przygotowawcze w college’u Yale, a Gelsey właśnie zmieniła nauczycielkę baletu i nie chciała przerywać lekcji na całe lato.
Ponieważ ja z kolei nie chciałam wracać do Lake Phoenix i stawić czoło temu, co tam zostawiłam, znalazłam sobie letni obóz oceanograficzny (przez krótki czas chciałam zostać hydrobiologiem, ale już mi to przeszło) i ubłagałam rodziców, żeby pozwolili mi na niego jechać. Od tamtej pory co roku działo się coś, co uniemożliwiało nam spędzenie wakacji w Lake Phoenix. Gelsey jeździła na dłuższe obozy baletowe, a Warren i ja zapisywaliśmy się na uniwersyteckie kursy i programy dla wolontariuszy (on wybudował plac zabaw w Grecji, a ja bezskutecznie próbowałam się nauczyć chińskiego na intensywnym kursie w Vermoncie). Mama zaczęła wynajmować nasz dom letnikom, kiedy stało się jasne, że wszyscy jesteśmy zbyt zajęci, żeby wziąć sobie wolne na całe lato i spędzić je razem w Pensylwanii. W tym roku miało być tak samo – Gelsey po raz kolejny wybierała się na obóz baletowy, na którym była traktowana jak wschodząca gwiazda, Warren załatwił sobie staż w kancelarii prawniczej naszego ojca, a ja zamierzałam spędzać większość czasu na kąpielach słonecznych. Naprawdę nie mogłam się doczekać wakacji, ponieważ na miesiąc przed zakończeniem roku szkolnego mój chłopak Evan zerwał ze mną, a nasi znajomi, chcąc uniknąć podziału grupy, stanęli zgodnie po jego stronie.
Nagły brak przyjaciół i jakichkolwiek przejawów życia towarzyskiego w normalnych okolicznościach sprawiłby, że perspektywa wyjazdu z miasta na całe lato wydawałaby się niezwykle kusząca. Ale wcale nie chciałam wracać do Lake Phoenix. Od pięciu lat moja noga nie postała w Pensylwanii. Jeszcze trzy tygodnie temu żadne z nas nie brałoby pod uwagę tego, że moglibyśmy spędzić wakacje razem, w piątkę, ale właśnie to miało teraz nastąpić.
– Dojeżdżamy! – oznajmił radośnie Warren, a ja poczułam, że samochód zwalnia.
Otworzyłam oczy, usiadłam i rozejrzałam się. Drzewa po obu stronach szosy były intensywnie zielone, podobnie jak rosnąca pod nimi trawa, i tak gęste, że ledwie widziałam podjazdy i domy stojące w oddaleniu. Popatrzyłam na termometr – temperatura była o pięć stopni niższa niż w Connecticut. Czy mi się to podobało, czy nie, byłam znowu w górach.
– Nareszcie – mruknęła siedząca z przodu Gelsey.
Rozprostowałam szyję, ponieważ spałam w niewygodnej pozycji, i wyjątkowo tym razem zgodziłam się całkowicie z moją siostrą. Warren zwolnił jeszcze bardziej, włączył kierunkowskaz i w końcu skręcił w nasz podjazd. Wszystkie podjazdy w Lake Phoenix były wysypane żwirem, a nasz służył mi zawsze do odmierzania letniego czasu. W czerwcu ledwie byłam w stanie przejść boso od samochodu do werandy, krzywiąc się przy każdym kroku, kiedy kamyczki wbijały się w moje delikatne, bla de stopy, przez cały rok osłonięte bezpiecznie butami. Ale już w sierpniu miałam stopy stwardniałe i ciemnobrązowe, z wyraźnie odcinającymi się białymi paskami od klapków, mogłam też przebiec boso po podjeździe, nawet tego nie zauważając.
Odpięłam pas i pochyliłam się między przednimi siedzeniami, żeby lepiej się przyjrzeć. Na wprost przede mną stał nasz letni dom. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, było to, że wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze – ciemne drewno, spadzisty dach, okna na całą ścianę i okalająca go weranda. Drugą rzeczą, jaką zauważyłam, był pies. Siedział na werandzie, tuż pod drzwiami, a na widok samochodu nie ruszył się z miejsca ani nie uciekł, zaczął tylko machać ogonem, jakby na nas czekał.
– Co to ma być? – zapytała Gelsey, kiedy Warren zgasił silnik.
– Co takiego? – zapytał Warren. Gelsey pokazała palcem, więc zmrużył oczy, patrząc przez szybę. – Aha – powiedział zaraz, a ja zauważyłam, że nie ruszył się, żeby wysiąść z samochodu. Nie chciał się do tego przyznać, ale bał się psów od czasu, kiedy miał siedem lat, a skretyniała babysitterka puściła mu Cujo.
Otworzyłam drzwi i wysiadłam z auta, żeby się lepiej przyjrzeć. Nie był to najładniejszy pies na świecie. Nieduży, ale nie tak malutki jak te, które można nosić w torebce albo przez przypadek rozdeptać. Miał złocistobrązową sierść, sterczącą sztywno na wszystkie strony i nadającą jego pyskowi wyraz permanentnego zaskoczenia. Wyglądał na całkowitego mieszańca, z ogromnymi stojącymi uszami owczarka niemieckiego, krótkim pyskiem i długim ogonem jak u collie. Zauważyłam, że ma obrożę z identyfikatorem, więc najwyraźniej nie był bezpański.

 
Wesprzyj nas