Na słonecznych sycylijskich wzgórzach cztery kobiety uczestniczą w kursie gotowania i jednocześnie pobierają lekcję życia.


Szef szkoły kulinarnej w sycylijskim miasteczku Favio, Luca Amore, nauczył już wiele osób gotować według przepisów przekazywanych w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Przygotowuje kolejną edycję kursu, spodziewając się, że przebiegnie podobnie jak wszystkie inne: Luca będzie gotował i zabierał uczestniczki na wycieczki do winnic i na plantacje oliwek, wszyscy będą wspólnie jeść, oswoją się ze sobą, a po paru dniach goście spakują się i rozjadą w cztery strony świata.

Lukę czeka jednak niespodzianka, która zmieni bieg jego życia. Tym razem na kurs zapisały się cztery kobiety, a dla każdej z nich jest to punkt zwrotny w życiu. Każda oczekuje od pobytu na Sycylii czegoś więcej niż nowych kulinarnych umiejętności i doznań.

W szkole Luki spotykają się: rozwódka, wdowa, zapracowana samotna matka i niezrealizowana życiowo londyńska adwokatka. Rozpoczyna się intrygująca kulinarna przygoda, zawierane są przyjaźnie, trzeba sobie poradzić z animozjami, dzieli się sekrety i opowieści.

Dla Moll, Tricii, Valerie i Poppy ta podróż wiele w życiu odmieni.

Nicky Pellegrino urodziła się w Wielkiej Brytanii, ale w dzieciństwie spędzała wakacje u rodziny we Włoszech, uważnie obserwując życie wokół siebie. Gdy rozpoczęła karierę pisarską, tamte włoskie doświadczenia nagle odżyły w jej pamięci – włoska pasja, żywiołowe kłótnie, ale nade wszystko jedzenie. Obecnie mieszka w Nowej Zelandii ze swoim mężem. Uwielbia gotować dla swoich przyjaciół, rozkoszować się czerwonym winem, spacerować po plaży, ale także wylegiwać się w łóżku z dobrą książką. Na swoim koncie ma już kilka książek, między innymi „Przepis na życie”, „Wakacje w Italii”, „Włoskie wesele” czy „Rzymską przygodę”.

Nicky Pellegrino
Sycylijska opowieść
Tłumaczenie: Edyta Jaczewska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 24 czerca 2014

Z miłości do jedzenia

Luca Amore uważa, że wie, jak potoczy się osiem kolejnych dni, pomijając kilka – mniejszych lub większych – mało istotnych urozmaiceń. Tak to już bywa, że sprawy zazwyczaj toczą się trybem, jaki sobie przewidział.
W tej chwili Luca sprawdza, czy w kuchni wszystko przygotowano dokładnie tak jak trzeba. Menu na pierwszy dzień wypisane kredą na tablicy, obok której wiszą na kołkach cztery czyste fartuchy. Talerze ustawione w stos, lśniące sztućce i rondle. Luca wyszorował drewniane stolnice do wyrabiania i wałkowania ciasta, naszykował tacę powitalnych migdałowych ciasteczek i szeroko pootwierał okiennice, aby zaprezentować roztaczający się z okien widok.
Całe pokolenia jego rodziny gotowały w kuchni tego domu, u szczytu najbardziej stromego biegu schodów w Favio. Przez cały ten czas pejzaż za oknem nie uległ zmianie – różowe i złotawe budynki wciąż wspinają się na skalistą grań, pośrodku stoi katedra. Na tarasach powiewa suszące się pranie. Palmy daktylowe wyciągają się ku niebu.
Luca cieszył się tym widokiem, jak swoją własnością, od dzieciństwa. W tym domu mieszkali jego dziadkowie. Matka często go do nich przyprowadzała, przystając na stopniach schodów dla złapania oddechu, narzekając za każdym razem. Teraz dziadków już nie ma, a dom należy do niego. Początkowo Luca myślał, że może tutaj zamieszka, że wyprowadzi się od matki. Zaczął remont, wymienił popękane płytki, odświeżył ściany nową warstwą farby. Przy odnawianiu kuchni zaczął się wahać. Z każdym zmienianym w niej drobiazgiem coraz silniej dopadał go żal za kobietami z rodziny Amore, które mieszkały tu kiedyś. Nowoczesna sześciopalnikowa kuchenka, długi granitowy blat roboczy, nawet i stół jadalny, który Luca własnoręcznie oskrobał z farby i odnowił – wszystkie te zmiany sprawiały mu radość, choć jednocześnie, w pewien sposób, pozbawiały łączności z przeszłością.
Jego nonna, niezliczone cioteczne babki i dalekie kuzynki… Niektóre z najprzyjemniejszych wspomnień Luki wiązały się z widokiem ich wszystkich, zebranych tutaj, wyrabiających ciasto chłodnymi, wprawnymi dłońmi. Hałaśliwe kobiety o rozłożystych ciałach, zawsze o się coś sprzeczające: o najlepszy przepis na pasta al forno czy o jakąś na wpół już zapomnianą zniewagę. Całkowicie zapełniały sobą przestrzeń tej kuchni.
Nonna do ostatnich dni uwielbiała gotować; przygięta do ziemi i staruteńka, wciąż wyczarowywała smaczne jedzenie. Luce brakowało i jej, i pozostałych krewnych. Modernizacja wnętrza, wymiana i przeróbki wszystkiego, co znajome, były poszukiwaniem sposobu na zatrzymanie ich w pamięci.
Już od ponad dziesięciu lat Luca prowadzi szkołę kulinarną „Z miłości do jedzenia”. Goście zjeżdżają tu z całego świata, by robić dania jego nonna, przyprawiane szafranem i cynamonem albo aromatyzowane czekoladą, z której Favio słynie. Luca uczy ich rzeczy najważniejszych – jak odróżnić dobrą oliwę od złej, po czym poznać gelato fałszywe, a po czym prawdziwe. Wczesnym latem zabiera uczestników kursów na zbieranie kaparów z obsypanych kwiatami krzewów, które dziko porastają kamienne mury miasteczka. Goście smakują miejscowe wino Nero d’Avola i ser caciocavallo. Rankiem kupują na targu sardynki i słodkie pomidory z Pachino, zaś noce spędzają w pięknym starym domu rodziny Amore.
Bywa, że z sezonu na sezon ten plan ulega zmianom, ale w ogólnych zarysach każdy kurs jest taki sam. Ludzie zjeżdżają się, przygotowują jedzenie, nawiązują przyjaźnie. W ciepłe wieczory siadają na tarasie, racząc się limoncello i opowiadaniami o swoim życiu. Bywają miłe chwile, zdarza się śmiech. A potem, ostatniego dnia, pakują walizki. W księdze pamiątkowej pojawiają się pożegnalne wpisy, padają obietnice utrzymania kontaktu. Mniej więcej tydzień później napływa fala listów z podziękowaniami, ze zdjęciami dań odtworzonych w domu. Ale wkrótce listy przestają się pojawiać, a Luca jest już zbyt zajęty następnymi warsztatami, aby się tym przejmować.
W miarę upływu lat tak wiele osób ulotniło się z jego pamięci… W albumie pełnym zdjęć trudno powiązać nazwiska z twarzami. Te, które zapadają w pamięć, zwykle należą do gości marudnych albo takich, których nietolerancje pokarmowe zmieniły planowanie menu w spore wyzwanie. Tych, którzy skłonni bywają do kłótni i dramatycznych scen, gubią torby i kapelusze albo cierpią na migotanie przedsionków, okazujące się później atakiem ciężkiej niestrawności.
Luca uwielbia swoją pracę. Gotowanie to radość, a poznawanie nowych osób ciekawiło go zawsze. Ale przyjemnością jest również ten moment, kiedy wszyscy sobie pojadą i Luca zostaje sam. Lubi takie poranki jak dzisiejszy, gdy dom jest pusty i należy tylko do niego. Przywraca w nim ład, a jeśli zostaje nieco czasu, Luca robi tylko dla siebie odrobinę cavatelli. Czując ciasto pod dotykiem palców, zręcznie kształtuje z niego makaronowe muszelki. Tak jak go nauczyła babka.
Dzisiaj nie ma na to szansy. Nowi goście pojawią się niedługo, czwórka, same kobiety. Luca zagląda do notatek i uczy się na pamięć ich imion. Z Anglii jest Moll, która twierdzi, że pasjonuje ją gotowanie, oraz Tricia, prawniczka z zawodu. Z Ameryki przyjeżdża Valerie, najstarsza z nich. A aż z Australii – Poppy, która przyznaje, że nigdy wcześniej nie była we Włoszech i może jeść wszystko poza podrobami.
Luca zakłada, że ta nowa grupa będzie przypominała wszystkie poprzednie. Mimo to zdaje sobie sprawę, że są rzeczy, których nie da się wywnioskować z wypełnionych przez uczestniczki formularzy. Nie wie dokładnie, jakim kuchennym doświadczeniem dysponuje każda. Czy będą rozumiały, że ciasto należy wyrabiać nasadą dłoni, aż stanie się odpowiednio twarde? Czy będą miały zdrowy apetyt, czy raczej będą zamartwiały się o swoje talie? Czy przy obiedzie wypiją zaledwie kieliszek wina, czy całą butelkę? Istnieją też inne, ważniejsze kwestie związane z tą grupą, lecz Luca jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. W tej konkretnej chwili wszystkie cztery kobiety stoją przy taśmociągu z bagażami na lotnisku w Katanii. Moll, Tricia, Valerie i Poppy.
Oto, czego Luca o nich nie wie: Jedna z nich ukrywa pewien sekret. Druga ma nadzieję znów odnaleźć miłość. Jedna rozpaczliwie pragnie uciec od własnego życia, jednej już się to udało.
Wyjmując wodę mineralną, butelkę prosecco i pięć kieliszków, Luca nie ma pojęcia, jak różny okaże się ten kurs gotowania od wszystkich poprzednich. Ani że całkowicie odmieni jego życie.
„Witam w szkole kulinarnej «Z miłości o jedzenia», w naszym uroczym, barokowym miasteczku Favio na południu Sycylii. Oto pań fartuchy, oto deseczka do formowania cavatelli, wasze mapy i plan zajęć. Proszę się nie przejmować, nie trzeba robić notatek, przepisy zostaną paniom rozdane na koniec kursu. Wy macie jedynie zrelaksować się i dobrze bawić. Zaczynajmy wakacje…”.

Poppy

To będzie przygoda – pierwsza z wielu, mam nadzieję. Bo w moim życiu na razie przygód brakowało. Zajmowałam się robieniem tych rzeczy, które powinnam robić, nie zaś tym, czego chciałam naprawdę. Ale teraz to się zmieniło. Nadeszła moja chwila.
Dlaczego zdecydowałam się tu przyjechać? No cóż, moja rodzina ze strony ojca pochodzi z Sycylii. Dziadek wyjechał stąd, kiedy był dzieckiem, ale nigdy nie pozbył się ani akcentu, ani zamiłowania do pikantnej kiełbasy, do której jedzenia nigdy nie zdołał przekonać nas, dzieci. Urodził się na Ortygii… Wybieramy się tam czwartego dnia, o ile się nie mylę? Och tak, od dawna bardzo chciałam przyjechać na Sycylię, ale to taki długi i drogi przelot z Australii. A poza tym, no cóż… Brendan nie chciał. Brendan to mój były mąż. Rozwód sfinalizowaliśmy trzy miesiące temu. Wszystko odbyło się bardzo kulturalnie. Udawałam, że mi smutno, bo on chyba tego oczekiwał, ale prawdę mówiąc, nie było mi zbyt ciężko. Nie mamy dzieci ani nawet kota. Dom udało się sprzedać szybko, więc podzieliliśmy rzeczy, oszczędności i akcje. W sumie nasz rozwód był równie mało ekscytujący, jak przedtem nasze małżeństwo. Byliśmy razem przez dziesięć lat i przez cały ten czas nigdzie nie podróżowałam samodzielnie. Czuję się trochę nieswojo, muszę się przyznać. Pobyt w obcym kraju… Tu przecież nawet pachnie inaczej, prawda? No cóż, to cudowne uczucie, ale też i nieco przytłaczające.
Och, bardzo proszę, ja też wypiję jeszcze kieliszek wina! Wiem, że robi się późno, ale jestem zbyt pobudzona po podróży, żeby kłaść się spać. A na tym tarasie jest uroczo. Co za widok… Straszliwie mi się podoba, że wszystko tu się sypie i ma setki lat, zupełnie inaczej niż w Sydney, które wydaje się w porównaniu takie zorganizowane i nowe. Tam nie miewa się tego przeczucia, że za każdym rogiem czeka przyjemna tajemnica.
Znacie jeszcze kogoś, kto był na warsztatach „Z miłości do jedzenia”? Nie? Ja też nie. Zarezerwowałam miejsce pod wpływem chwili, bo spodobała mi się ich strona internetowa. Pewnie to trochę ryzykowne, ale wydało mi się, że to jedyna szkoła kulinarna w tej części Sycylii. Czytałam blog Luki, oglądałam filmiki z jego zajęć i któregoś wieczoru, po paru kieliszkach chardonnay, zdecydowałam się.
Ciacho? Tak, chyba tak. Szkoda, że nie mógł zostać i wypić z nami tych kilku drinków, ale przypuszczam, że on takich kursów ma mnóstwo. I świetnie, że tu nie nocuje, bo mamy cały dom dla siebie. To jednak o wiele mniej krępujące.
I cieszę się, że jest nas tylko cztery. Większa grupa byłaby jakaś taka bardziej anonimowa, nie wydaje wam się? A w ten sposób wszystkie będziemy miały szansę zrobić dania, które nam pokaże Luca. Nie żebym była taką znów świetną kucharką, ale bardzo lubię jeść. Dlatego właśnie te wakacje tak mnie pociągały. Jest szansa, by spróbować prawdziwej włoskiej kuchni zamiast restauracyjnych dań, zawsze na jedno kopyto: wszystko polane sosem pomidorowym i wszystkie smaki tak totalnie przewidywalne.
Zamierzam teraz, kiedy znów jestem wolna, o wiele więcej podróżować. Chciałabym zjeździć z plecakiem Indie, odwiedzić Wietnam, Chiny, Amerykę Południową. Tyle jest różnych miejsc! Ale uznałam, że takie wakacje to rozsądniejszy pomysł na pierwszą wyprawę. Taki bezpieczny sposób, by zacząć wszystko od nowa.

Dzień pierwszy
(1) Radość zakupów

Poppy obudziła się wcześnie, kompletnie wyspana, i uznała, że to efekt zmiany stref czasowych. Dwanaście godzin w samolocie plus różnica czasu pomiędzy Sycylią a Sydney – to się musiało jakoś odbić. Usiadła w łóżku i poczuła, że trochę ją pobolewa głowa. Przypomniała sobie całe to wypite wczoraj wino. Przestała się dziwić. Ponownie zasnąć już by nie zdołała, więc wygramoliła się z łóżka, ziewając i się przeciągając. Podeszła najpierw do okna, by znów zerknąć na widok. Jeszcze nie do końca się rozjaśniło, ale stojąca naprzeciwko katedra była oświetlona. Latarnie uliczne wkoło niej dawały również dość światła, by Poppy dostrzegła nierówny rząd domów, stłoczonych ramię przy ramieniu na skalistym zboczu.
Dotarło do niej, że miasteczko zostało wzniesione na dwóch stromych wzgórzach, zaś główna ulica biegnie dzielącą je doliną. Poppy postanowiła zatem wyjść i rozejrzeć się w pierwszych promieniach świtu. Mogłaby trochę się poruszać.
Wieczorny powitalny obiad był obfity. Luca zaprowadził je do pobliskiej restauracji, gdzie zajął się zamawianiem potraw. Na początek zjadły arancini, kulki z wilgotnego ryżu z nadzieniem z mięsa i sera, usmażone na złoto i tak smaczne, że Poppy nie mogła powstrzymać się przed wzięciem dokładki. Potem pojawiła się ceramiczna waza pełna parującej zupy z zielonych warzyw, z pokruszonym makaronem spaghetti. Zakładając, że to danie główne, Poppy nałożyła sobie drugą wazową łyżkę.
Okazało się, że dań pojawiło się więcej. Znacznie więcej. Słodko-kwaśna caponata z bakłażanów, cukinii i selera, mięsne klopsiki duszone z liśćmi cytryny, treściwa wieprzowa kiełbasa upstrzona jasnymi płatkami chili. Nijak nie dawało się wykręcić od dalszego jedzenia. Poranny długi spacer po stromym wzgórzu aż się prosił. Poppy ubrała się po cichu, żeby nie pobudzić pozostałych, chociaż grube mury tego starego domostwa zapewne tłumiły odgłosy krzątaniny. Dochodziła szósta, niebo już pojaśniało. Poppy zawiązała sznurowadła przy trampkach, długie ciemne włosy zebrała z tyłu głowy. Była gotowa.
Z początku ruszyła rześko. Zbiegła po długich schodach, minęła wczorajszą restaurację, teraz zamkniętą na głucho, i skręciła w jakąś wąską alejkę. Tam pojawiły się kolejne schody, prowadzące pod górę, aż do katedry. Wspinaczka zmusiła Poppy do zwolnienia kroku, zadyszaną jeszcze zanim dotarła na szczyt wzgórza. Kobieta odpoczęła chwilę, rozglądając się dokoła i obserwując domy na przeciwległym zboczu. Odszukała wreszcie ten, z którego niedawno wybiegła, połyskujący różaną barwą w pierwszych promieniach porannego słońca.
Odkryła, że Favio to miasteczko pełne schodów. Schody wiły się wężowato pomiędzy domami i łączyły kręte boczne ulice. Gdyby co rano odbywała przebieżkę, taką jak dzisiaj, stwierdziła, za dziewięć dni, wyjeżdżając z Sycylii, byłaby w o wiele lepszej formie fizycznej. Droga powrotna powiodła Poppy obok kolejnych dwóch kościołów, trzech starszych panów odbywających poranną pogawędkę na jakiejś ławce, paru chudych psów i jednej staruszki, zbierającej coś ze sporego krzewu wyrastającego ze skalistej ściany.
– Buongiorno, signora – odezwała się Poppy (chodziła raz w tygodniu na wieczorny kurs włoskiej konwersacji). – Co pani zbiera?
Kobieta wyprostowała się i uśmiechnęła, a potem wyciągnęła przed siebie koszyk. Poppy zobaczyła, że jest pełen setek małych zielonych pączków.
– Co to takiego? – udało jej się spytać.
Kobieta odparła szybkim potokiem wymowy, której mało wprawne ucho Poppy nie było w stanie rozdzielić na poszczególne słowa i zrozumieć.
– Przepraszam, mój włoski jest dość kiepski – wyjaśniła.
Znów się uśmiechając, starsza pani podsunęła jej garść świeżej zieloności. Przyjrzawszy się porządnie, Poppy zorientowała się, bez żadnych wątpliwości, z czym ma do czynienia. Kapary, dokładnie takie, jakie kupowała w domu. Tyle że surowe i twarde.

 
Wesprzyj nas