Kolejna powieść mistrzyni thrillerów Sophie Hannah. Tym razem autorka przedstawia trzymającą w napięciu historię, której towarzyszy złowrogi śpiew tajemniczego chóru.


Trudno rozstać się z dzieckiem, które idzie do szkoły, o czym przekonała się Louise, główna bohaterka powieści „Chór sierot”. Louise czuje się tak, jakby cząstka jej samej odeszła wraz z siedmioletnim synkiem, który dostał prestiżowe stypendium jako chórzysta college’u w Cambridge.

Gdy chłopiec zamieszkał w internacie, nic nie stało na przeszkodzie, by jego rodzice nareszcie wyprowadzili się z miasta do pięknego domu w wiejskiej głuszy. Zwłaszcza że w mieście Louise dawał się we znaki hałaśliwy sąsiad. Co weekend doprowadzał ją do szału głośnymi imprezami. Następnie upodobał sobie muzykę chóralną, co zakrawało na szyderstwo z matki stęsknionej za swoim małym chórzystą.

Jednak przeprowadzka na wieś nie zapewnia Louise oczekiwanego pocieszenia. Tu także prześladuje ją dziwna muzyka wykonywana przez chór dziecięcy. Wreszcie spotyka tajemniczych śpiewaków – okazuje się jednak, że nie jest to zwykły chór…

Louise jest nawiedzana przez muzykę, którą tylko ona słyszy. Pieśni śpiewają dzieci, które tylko ona widzi. Gdzie tkwi rozwiązanie tej mrożącej krew w żyłach muzycznej zagadki?

Sophie Hannah jest utalentowaną pisarką i cenioną poetką, uhonorowaną nagrodą Daphne du Maurier i nominowaną do T.S. Eliot Prize. „Twarzyczka”, „Przemów i przeżyj”, „Na ratunek”, „Druga połowa żyje dalej”, „Powiedz prawdę”, „Zabójcze marzenia” i „Trauma”, thrillery psychologiczne Hannah, zostały entuzjastycznie przyjęte przez krytyków i czytelników i stały się bestsellerami. Powieści przeniesiono na ekran i przetłumaczono na wiele języków. Za „Niewygodną prawdę” Sophie Hannah otrzymała prestiżową National Book Award. Rodzina Agathy Christie wybrała tę znakomitą autorkę do napisania dalszych przygód Herkulesa Poirota.

Sophie Hannah
Chór sierot
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 19 marca 2014


Słyszę ich głosy, gdy znów wkraczam do lasu. Wiem, kim są, nie znając ich imion. One nie mają znaczenia; poznam je, gdy będę tego potrzebowała. Nie martwi mnie, że mogę się zgubić, chociaż drzewa uformowały wokół mnie krąg i sprawiają wrażenie, jakby nie chciały mnie przepuścić. Wiem, że głosy poprowadzą mnie do domu.
Tam właśnie je znajdę: w Granicy.
Idę wolno. Nie ma po co biec. Gdybym biegła, mogłabym je wystraszyć. Muszę zjawić się w domu we właściwym momencie – nie za wcześnie. Pieśń dopiero przed chwilą się rozpoczęła. Słyszę ją słabo, w oddali, przyciąga mnie jak magnes. Podążam za melodią.
Jedna stopa, druga stopa. Jedna nuta, kolejna nuta. Chłopięce głosy prowadzą mnie do domu, mówią mi, którędy mam iść. Bethan i pan Fahrenheit: nie ma już znaczenia, co oni wyprawiają. Liczy się tylko chór: tylko tych głosów muszę słuchać, tylko ich.
Im bardziej się zbliżam, tym stają się głośniejsze. Znów jestem przy wejściu do Szpakowego Zagajnika. To nie do pomyślenia, że doktor Freeman był dzisiaj w Swallowfield. Był tutaj na zasadzie, na której jest Stuart: nie widząc, nie rozumiejąc – obecność będąca rodzajem nieobecności. Nie byli w tym samym miejscu co ja albo chór.
Jeszcze tego nie pojmuję, ale zrozumiem. Chłopięce głosy wyśpiewują mi obietnicę, że wkrótce odgadnę sens wszystkiego. Muszę tylko nadal ich słuchać.

O, przyjdź na świat, nasz Zbawicielu,
I okup Ojcu złóż za wielu.
Pragniemy z Tobą żyć, Panie,
Spraw to na dzień zmartwychpowstanie.

Mijam batut i kort tenisowy. Swallowfield jest nadal całkowicie pogrążone w ciszy, słychać tylko chór. Chmury nad moją głową stoją w miejscu, wcale się nie przesuwają. Nie zauważam drżenia liści, powiew wiatru nie marszczy traw. Mój oddech jest jedynym oddechem, ale nie porusza klatką piersiową. Jest tak, jakbym przemieszczała się przez trójwymiarową makietę sporządzoną przez architekta krajobrazu, rozłożoną na dwustuhektarowym stole. Mogłabym być plastikową figurką, którą ktoś wyjął z pudełka, rozpakował i ustawił na planszy do gry – w tej chwili. Stanę się rzeczywista, kiedy zostanie mi ukazana prawda.
Nadchodzę. Muszę dotrzeć do domu, zanim pieśń się skończy, ale nie wiem, ile jeszcze zostało do końca. Gdy zbliżam się do Jeziora Lukrowego, czuję się szybciej przyciągana. To jest jak ssanie. Nie wiem już nawet na pewno, czy jeszcze idę. Dryfuję, posuwam się ślizgiem, podczas gdy nieruchome obłoki spoglądają na mnie z góry. Wszyscy znają tę tajemnicę: chmury, żywopłoty, pola, pomosty, drewniane domki dla ptaków. Krajobraz wie, Swallowfield wie.
Oto miejsce, w którym stał samochód doktora Freemana. Dobrze. Już nie muszę więcej o nim myśleć. Muszę zrobić w swoim umyśle przestrzeń na to, czego mam zaraz się dowiedzieć. Wszystkie pozostałe myśli padają na ziemię: jesienne liście. Naturalnie. Nie ma się czego bać, dopóki nie odwrócę wzroku. Dopóki pozwolę sobie zobaczyć.
Drzwi wejściowe Granicy są otwarte. Stuart stoi mi na drodze. Żal mi go, bo musi powiedzieć wiele rzeczy, których nie usłyszę. Właśnie zaczął. Bez jasnych wskazówek, nie ma jak się połapać, że to bez sensu, a ja nie mogę mu ich udzielić. Nie mogę mu wytłumaczyć, bo jestem zbyt zajęta słuchaniem: prowadzona, nie przewodniczka, jeszcze nie. Przepycham się obok niego, zbliżam do podnóża schodów. Zatrzymuję się. Głosy są tu naprawdę głośne.
Na górę: tam właśnie muszę iść. Do głównej sypialni. Mojej sypialni. To jest właśnie tam. Wspinam się, powoli. „Nie idź za mną”, mówię. Jestem wyznawczyni. Jestem wybranką. On zostaje w tyle. Nie mogę zabrać go ze sobą. „Zajmij się Josephem. Zatrzymaj go na dole”.
Ciągnę ku sobie drzwi sypialni, otwieram je i, w tej samej chwili, słyszę, jak się zatrzaskują. To, co było przede mną, jest teraz za mną. Znajduję się w pokoju, nie zdając sobie sprawy, jak przeszłam tu z podestu schodów.
Szukam po omacku włącznika światła. Naciskam go. Nic się nie dzieje. Pokój jest nadal pogrążony w ciemności. Gdy zjawiłam się w domu, było jeszcze jasno – środek dnia – jednak w tym pokoju jest tak ciemno, jakby ktoś zakleił okna, by odciąć całe naturalne światło.
To już się kiedyś zdarzyło, również w domu, który należał do mnie.
Tylko że nie mogli zrobić tego tutaj. Gdyby zrobili, widok z okna zniknąłby razem ze światłem, a tak się nie stało. Mogę widzieć wszystko. Wreszcie.
Podwójne drzwi balkonowe wychodzące na jezioro są otwarte na oścież.
Oni tam są: chórzyści. Próbuję ich policzyć, ale wciąż się przegrupowują, zamieniają miejscami. Czasem są ich setki, czasem tylko szesnastka, jak w chórze Josepha, ale wyraźnie widzę twarz każdego w nich. Muszą znajdować się co najmniej sto metrów od miejsca, w którym stoję, jednak kiedy śpiewają, ich nosy, usta i rzęsy muskają moją skórę.
Nie mam po co pytać, kim są. Ujrzę ich ponownie i będę wiedziała. Nie mogę spytać, bo ich śpiew jest zbyt głośny. Niemal ogłuszający.

Radość będzie, Odkupicielu,
Gdy przyjdziesz zbawić ludzi wielu.

Oprócz chłopców są tam także dziewczęta. Tak, oczywiście. Myślę, że teraz wiem, kim oni są. Ale nadal chciałabym o to spytać.
Ośmiu chłopców albo setki chłopców. Osiem dziewcząt albo setki dziewcząt. Tuż nad wodą, unoszą się nad środkiem Jeziora Lukrowego, gdzie zeszłej nocy odbijał się księżyc.
Lśnią srebrzyście jak księżyc: kolor światełek bożonarodzeniowych Swallowfield – wyszczerbiony księżyc w kształcie dzieci, długie włosy dziewcząt powiewają, oczy błyszczą, twarze są blade i połyskujące. Wyglądają na bardzo zimne: rzeźby dzieci wyrzezane w lodzie, tylko że śpiewają na całe gardło, jakby się bały, że nikt ich nie usłyszy.
Jakby się bały, że ja ich nie usłyszę.
Wbijają we mnie wzrok, świdrują oczami o niebieskobiałych tęczówkach. Otwieram usta, próbując powiedzieć im, że jestem tutaj i nie muszą śpiewać tak głośno – nie wolno im. Jak będą tak hałasować, zostaną powstrzymani – ktoś złoży na nich skargę – ale nie mogę znaleźć potrzebnych słów, jedynie słowa ich pieśni. Śpiewam wraz z nimi.

O, przyjdź na świat, Mądrości wieczna,
Do nieba drogę wskaż skuteczną.
Napełnij duszę mądrością,
Ubogać nas swą roztropnością.

Stuart wali pięścią w drzwi, pyta, co robię, co się ze mną dzieje. Żąda, bym wyszła. Nie mogę. Nie wiem, dlaczego on nie wchodzi. Może z tego samego powodu. Mam przed sobą otwarte drzwi: mogę zostawić go za sobą, zbliżyć się do chóru. Wiem, że tamci tego by chcieli.
Wychodzę na balkon. Wilgotne drewno chłodzi mi podeszwy stóp. Kiedy zdjęłam buty i skarpetki? Nie pamiętam, żebym to robiła. Dzieci z chóru również mają bose stopy, dyndające: jak białe, zwisające w dół dłonie, machające spod ich sukien.
Schodzę po spiralnych schodkach z kutego żelaza na taras poniżej. Dookoła i w dół, jak kamień. Kiedy biegnę nad jezioro, coś mnie odpycha. Chce mnie powstrzymać przed posuwaniem się do przodu. Dzieci zaczynają się rozmywać.
– Nie! – wołam głośno. – Dokąd idziecie?
Słyszę, jak Stuart wykrzykuje moje imię. Chór jest nadal słyszalny, ale cichnie, jakby głosy dobiegały z oddali.

Radość będzie, Odkupicielu,
Gdy przyjdziesz zbawić ludzi wielu.

– Wracajcie! – wołam.
Wlokę się do przodu, na skraj wody. Czy powinnam zejść po tych ziemnych schodach? Zostały wycięte w murawie, by ułatwić dostęp do jeziora latem, powiedziała mi Bethan. Czy jeśli zrobię jeden krok w stronę wody, to chór ponownie się pojawi? Czy tam właśnie są – pod powierzchnią?
– Louise? Gdzie jesteś? Czy tam poszłaś?
Stuart. Jest na tarasie. Nie, nie wolno mu zostawiać Josepha samego w środku. Musimy pracować wspólnie nad bezpieczeństwem naszego syna.
Boję się Stuarta. Joseph też powinien. Stuart będzie chciał nas powstrzymać.
Opadam na pośladki. W takiej ciemności nie sposób cokolwiek dojrzeć nad brzegiem jeziora, ale boję się, że Stuart mnie znajdzie. Dlatego właśnie chórzyści zniknęli: wiedzieli, że on nadchodzi.
– Lou? – woła znowu. Tym razem jest bliżej.
Chcę biec, ale oślepia mnie ciemność, która zapadła, kiedy chór dziecięcy zabrał swój wyszczerbiony księżyc, pozostawiając opustoszałe niebo. Robię krok w lewo, potem kolejny w prawo, ale za każdym razem się wycofuję, kiedy myślę, że słyszę oddech Stuarta.
Nagle wszystko się porusza, szepcze: drzewa, krzewy, plandeki naciągnięte na meble ogrodowe na tarasach domów stojących wokół Jeziora Lukrowego. Nie tylko Stuart idzie po mnie, z każdego domu wyłania się mężczyzna. Wszyscy są nim. Nadchodzą ze wszystkich stron.
Nie mogę tu dłużej zostać. Muszę zobaczyć światło, by wiedzieć, że moje oczy nadal widzą, że nie oślepłam. Jak mogłam tak bardzo oddalić się od domu? Głupia. Szalona. Czuję się, jakbym odeszła szmat drogi stamtąd, znalazła się dalej niż kiedykolwiek.
Muszę śpiewać. Jeśli zaśpiewam, to może ich sprowadzę z powrotem.

O przyjdź, pragnienie tego świata,
Spraw, niechaj w każdym widzę brata.
W miłości nas pojednaj zdroju,
Tyś bowiem jest Królem Pokoju.

Słyszę, że dzieci śpiewają wraz ze mną, wprawdzie cichutko, lecz ponad wszelką wątpliwość. Z lekkim poślizgiem czasowym, jak echo. Wspierając się na dłoniach i kolanach, pełznę wzdłuż brzegu jeziora, wypatrując ich odbicia w wodzie, ale nic nie widzę, dopóki nie zamknę oczu. Dysząc w panice, dostrzegam wtedy kolory na wnętrzach swoich powiek. Fiolety, czerwienie. To daje mi pociechę i odpowiedź. To jest to, myślę. Muszę wrócić w bezpieczne miejsce, z powrotem do świateł i kolorów mojego domu. Do Granicy.
Wstaję i odwracam się. Otwieram usta do krzyku i dławię się głośnym śpiewem, który przelewa się z ich ust w moje, milimetry od mojej twarzy, gdy oczami uderzam w szkło.
Oni są tam. Właśnie tam zawsze byli. Buchający światłem, z rozwianymi włosami. W moim domu, za szybą, wiszą nie wiadomo na czym. W pokoju są tylko oni i oślepiający blask. Są tak blisko, widzę, jak ich źrenice rozszerzają się i zwężają. Patrzenie na nich wyciąga cały oddech z moich płuc i więcej pieśni z moich ust. Teraz śpiewamy wszyscy razem.

Radość będzie, Odkupicielu,
Gdy przyjdziesz zbawić ludzi wielu.

– Kim jesteście? – pytam poprzez słowa hymnu.
To szyfr. Tylko chór może słyszeć prawdziwe znaczenie pod przykrywką słów, które śpiewam. Stuart by nie zrozumiał, a poza tym zostawiłam go na zewnątrz. Nie będzie mógł wejść z powrotem do środka, nie wtedy, gdy chór jest w domu.
Chłopiec w pierwszym rzędzie, który ma włosy tak długie jak niektóre z dziewcząt, mówi: „Jesteśmy Chórem Sierot”.
Tak, właśnie nimi jesteście.
– Jak się nazywacie?
Kilkoro z nich odpowiada. Alfie Speake. George Fairclough. Lucinda Price.
Znam te nazwiska. Wszystkie.
– Dziękuję, że przybyliście – mówię. Ukrywamy to wszystko pod hymnem.
Znam ich i śpiewam z ich wszystkimi głosami. Śpiewam:
– Chór Sierot, Chór Sierot, Chór Sierot.

 
Wesprzyj nas