Fascynująca historia jedynego okresu w całej historii Polski Ludowej, w której władza naprawdę musiała liczyć się z Narodem.


Szesnaście miesięcy, które minęły od porozumień sierpniowych do wprowadzenia stanu wojennego, to najdziwniejszy czas w historii rządzonej przez komunistów Polski.

Wtedy po raz pierwszy społeczeństwo mogło zadać pytania, które dziś – w różnych odmianach – nie schodzą z pierwszych stron gazet. Jaka ma być Polska? Jak wyjść z biedy? W jaki sposób zasypać rosnącą przepaść cywilizacyjną między nami a Zachodem?

Wszystko to w atmosferze zagrożenia sowiecką interwencją oraz represjami ze strony „rodzimego” aparatu władzy.

Andrzej Friszke – jeden z najwybitniejszych polskich historyków – przewodnikiem po tej zagmatwanej epoce czyni Jacka Kuronia. Jak sam pisze: „jest to zarazem biografia polityczna Jacka Kuronia, historia Solidarności, ale też historia polskiego kryzysu 1980–1981”. To kolejna, po nagradzanych Anatomii Buntu oraz Czasie KOR-u, niezwykle wnikliwa panorama najnowszych dziejów Polski.

Andrzej Friszke
Rewolucja Solidarności
Wydawnictwo Znak
Premiera: 3 marca 2014

Wstęp

Sierpień 1980 roku zapoczątkował prawdziwą rewolucję, choć nie obalono dotychczasowej władzy, a po 16 miesiącach władza zdołała przeprowadzić coś w rodzaju zamachu stanu. Czy zatem była to rewolucja? Jeśli rewolucja polega na szybkich i głębokich zmianach politycznych i społecznych, ogromnej i żywiołowej aktywności społeczeństwa, która rozbija dotychczasowe struktury i mechanizmy sprawowania władzy, jeśli towarzyszy jej powstawanie zarówno wizji nowego porządku społecznego, jak i nowych relacji między ludźmi, to w Polsce miała ona miejsce.
Od sierpnia 1980 r. rozwijała się ogromna aktywność społeczna, obejmująca w pierwszym rzędzie wielkoprzemysłowych robotników, ale też większość inteligencji technicznej i humanistycznej, następnie studentów, później też część chłopów. System rządzenia, którego istotą było kontrolowanie społeczeństwa i zarządzanie poprzez hierarchicznie zorganizowaną władzę – PZPR i administrację – pękał i kruszył się z tygodnia na tydzień. Władza nie mogła bowiem kontrolować społeczeństwa, które spontanicznie zorganizowało się w „Solidarność”, nie mogła też zapobiec wysuwaniu żądań dotyczących zmian we wszystkich dziedzinach życia. Władza cofała się i ograniczała obszar swojej kontroli do administracji, milicji, wojska, prokuratury, oficjalnych środków przekazu, lecz traciła kontrolę nad społeczeństwem.
Ludzie przestali się jej bać, skupili się w niezależnym od władzy związku zawodowym, stopniowo zaczynali odczuwać własną siłę i zapragnęli coraz większych zmian, w istocie powstania nowego, samorządowego ustroju społecznego. O tworzących się interakcjach między cofającą się władzą a społeczeństwem rewindykującym prawo do stanowienia o sobie mówiono jako o umowie społecznej. Jerzy Jedlicki w napisanej we wrześniu 1980 r. broszurze Forma i treść umowy społecznej, którą szeroko rozkolportowała NOW-a, pisał, że 31 sierpnia zawarto pacta conventa. „Zostały podpisane dzięki temu, że rząd miał z kim pertraktować i dzięki temu, że nie mógł nie pertraktować”. Oznacza to kres absolutyzmu i paternalizmu, ale nie oznacza demokracji i rządów przedstawicielskich. „Zapoczątkowuje więc owe dziwaczne, z żadną współczesną doktryną polityczną niezgodne »stosunki partnerskie« między społeczeństwem a władzą. Partnerzy wprawdzie wzajemnie sobie nie ufają i nieprędko zapewne ufać zaczną, ale muszą się ze sobą liczyć i wzajem się ograniczać. Swoiste checks and balances, koegzystencja politycznego i ekonomicznego monopolu z demokratycznym pluralizmem zrzeszeń społecznych i opinii publicznej”.

Jedlicki, podobnie jak większość obserwatorów tych zdarzeń, daleki był od łatwego optymizmu. Pytał, czy środowiska społeczne, które odzyskują swą podmiotowość i poczucie siły, nie zechcą jej wykorzystać do szybkiego rozszerzenia zakresu rewindykacji. I czy władza nie zechce odzyskać wyłączności inicjatywy i kontroli? „Wydaje się, że rezygnacje takie po obu stronach są mało prawdopodobne – w tym przynajmniej sensie, że po obu stronach będą zapewne pojawiały się tendencje ofensywne, których żadne porozumienie nie zniweczy”. Stabilność owych pacta conventa będzie zależała od tego, „czy ciśnienia wywierane przeciwstawnie ze stron obu będą się równoważyły na tyle, by zapobiec niekontrolowanej grawitacji”. Zasadniczą treścią umowy polityczno-społecznej będzie „wytyczanie granicy między tym obszarem, na którym społeczeństwo może zostać na nowo u w ł a s z c z o n e, a tym, który pozostać musi obszarem off limita, zastrzeżonym dla centralistycznej władzy. Przebieg tej granicy będzie zapewne głównym przedmiotem przetargu i powodem napięć”.

Jedlicki uważał, że rewindykacje społeczne postępują w kilku kierunkach. Po pierwsze, w zakresie tworzenia i legalizowania nowych zrzeszeń, budowanych oddolnie i demokratycznie. Wariantem tego samego dążenia jest reanimacja zrzeszeń istniejących od dawna, lecz spętanych etatystyczną kontrolą, np. stowarzyszeń naukowych i twórczych. „Można sobie wyobrazić, że w instytucje o charakterze rzeczywiście przedstawicielskim i w organy samorządu lokalnego przeobrażą się rady narodowe niższych szczebli, przede wszystkim rady gminne, może rady miejskie. Zrealizowanie takiego programu oznacza cofnięcie ponad 30-letniego procesu dezintegracji społecznej”. Sieć autentycznych przedstawicielstw interesów partykularnych i ich koalicje nie wyłonią wprawdzie jednego pełnomocnego partnera do rozmów z rządem, „ale stworzą kanały przekazywania nastrojów i żądań, odrestaurują etos obywatelskiego aktywizmu i umożliwią wyłanianie się indywidualnych lub zbiorowych autorytetów”. Drugi nurt rewindykacji to walka o prawo, o jego zmianę lub egzekucję. Na mocy porozumień sierpniowych już zapowiedziano ustawę ograniczającą cenzurę i nową ustawę o związkach zawodowych, w kolejce czeka pilna ustawa o zmianie ustroju szkolnictwa wyższego, kodeksu pracy, reforma oświatowa, prawo prasowe, prawne gwarancje niezawisłości sędziów i wiele innych. Konieczna jest zmiana schematów kierowania, nadzoru i odpowiedzialności. Najtrudniejsza będzie niezbędna reforma modelu sterowania gospodarką. Trzeci nurt rewindykacji to odzyskanie prawa do publicznego głosu, do informacji, wyrażania opinii, przekonań i wiar, a wraz z tym przywrócenie wolności kultury. Czwarty nurt stanowią żądania ekonomiczne i socjalne, obrona osiągniętego standardu życia. Ze względu na postępujący rozpad gospodarki ten nurt rewindykacyjny ma najmniejsze szanse na zaspokojenie.

Jedlicki przewidywał, że jeśli pominąć oddziaływanie sąsiadów Polski jako czynnik najmniej przewidywalny, to największego zachwiania równowagi należy oczekiwać ze względu na pogarszającą się sytuację gospodarki. Jest wysoce prawdopodobne, że rząd nie będzie się mógł wywiązać z podjętych zobowiązań płacowych, rynkowych i socjalnych, a zdobycze pracownicze będą konsumowane przez czarny rynek i rosnącą inflację. W konsekwencji mogą się ujawnić konflikty wewnątrzspołeczne, walka o zmianę klucza podziału dochodu narodowego, np. między nisko i wysoko uposażonymi grupami robotniczymi lub między miastem a wsią.
Wywód Jedlickiego był ważny ze względu na autora, darzonego powszechnym uznaniem w kręgach opozycji, a przy tym dalekiego od radykalizmu, ostrożnego w formułowaniu ocen. Wyrażone w nim poglądy diagnozujące przyszłość były wyrazem jego przekonań, budowanych też jednak w dyskusjach toczonych przede wszystkim w kręgu Towarzystwa Kursów Naukowych, w tym zwłaszcza z głównymi doradcami „Solidarności”. Można je więc uważać za reprezentatywne dla tego kręgu, który doradzał przywódcom Związku.
Fundamentem przedstawionej tu wizji było przekonanie, a zarazem zadanie, by tworzący się ruch społeczny zachował pewną spójność, nie uległ anarchizacji, ale był odpowiedzialny i przewidywalny, poddał się koordynacji, zachował zdolność do negocjacji, wypracowywania kompromisów i ich respektowania. Było to zadanie nieoczywiste i niełatwe w sytuacji, gdy miliony ludzi bez wcześniejszego doświadczenia organizacyjnego i demokratycznego odzyskiwały wolność i zdolność formułowania swoich dążeń. Nadzieję pokładano w wielkiej dojrzałości sierpniowego ruchu strajkowego, co wielokrotnie podkreślali jego uczestnicy i obserwatorzy. Szerokim echem odbił się w środowisku inteligencji artykuł w warszawskiej „Kulturze” autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego, znanego reportera, ale niekojarzonego z opozycją, który na własne oczy oglądał w stoczni sierpniowy strajk. Innych refleksji i reportaży ukazujących dojrzałość gdańskiego strajku, odpowiedzialność robotników, ich godność, postawę obywatelską, oznaczającą też jednak odzyskiwanie znaczenia tych pojęć, ukazało się wówczas niemało.

Sierpień stworzył w środowiskach inteligencji przekonanie o dojrzałości robotników, o wspólnocie z robotnikami, którzy okazali się o wiele dojrzalsi, niż wcześniej sądzono. Po stronie robotników budowało się przekonanie o możliwości współdziałania z inteligentami, o pożytku korzystania z ich rad. Runął potężny mur oddzielający inteligencję, ludzi wykształconych, wykonujących zawody związane z nauką i kulturą, także dziennikarzy, od zatrudnionych w fabrykach. Od początku września jedni i drudzy zapisywali się do tych samych związków, spotykali się, rozmawiali, poznawali i byli gotowi do współdziałania. Tworzyło to najważniejszą socjologiczną podstawę zmian w Polsce. I wiązało się z nadzieją na zbudowanie dojrzałego racjonalnego ruchu.

Wyrażone po Sierpniu opinie miały zapewne pewne cechy idealizacji, odzyskiwania lewicowej ideowej wiary w wielką moc kreacyjną klasy robotniczej, ale wynikały też z głębokich przeobrażeń społecznych robotników, które zostały ujęte w analizach socjologicznych. W latach siedemdziesiątych w dorosłe życie weszło pokolenie wyżu demograficznego z lat pięćdziesiątych, a zbiegło się to z procesami modernizacyjnymi, rozwojem wielkich miast oraz koncentracją dużej części robotników w wielkich i względnie nowoczesnych zakładach. Ponad 9 mln Polaków mieszkało w miastach liczących ponad 150 tys. mieszkańców. Młodzież w wieku 20–29 lat stanowiła 6,5 mln obywateli, przeważnie lepiej wykształconych od pokoleń starszych. Młodzież chętnie uznawała wolne i konsumpcyjne społeczeństwa Zachodu za wzorzec cywilizacyjny. W 1980 r. obliczano, że w gospodarce uspołecznionej (czyli nie we własnych gospodarstwach rolnych) pracowników w wieku do 29 lat było 38 proc. Na 12 mln zatrudnionych w gospodarce uspołecznionej w przemyśle pracowało 4,8 mln, ponad 70 proc. robotników pracowało w zakładach liczących co najmniej tysiąc pracowników, w tym jedna czwarta w zakładach mających ponad 5 tys. pracowników. Obliczano, że przeszło 40 proc. robotników w wieku do 30 lat ma wykształcenie ponadpodstawowe, a grupa z wykształceniem średnim technicznym liczyła w 1973 r. ponad 150 tys. i zapewne w ciągu kilku następnych lat się podwoiła. Ci młodzi robotnicy zatrudnieni w wielkich zakładach będą główną siłą społeczną „Solidarności”.

Przeprowadzone w tym samym czasie badania postaw robotników dużych zakładów przemysłowych pokazywały, że nie akceptują oni głównych zasad ustroju politycznego, ale akceptują zasady ustroju społecznego. Za dbałością, by nie było zbyt dużych różnic materialnych między ludźmi, opowiedziało się ponad 78 proc. ankietowanych, za powinnością walki o lepsze jutro społeczeństwa – blisko 78 proc. robotników, przy czym zasadę, że każdy powinien dbać głównie o własny byt, akceptowało tylko 21 proc. „Drugą obok egalitaryzmu podstawową zasadą robotniczego postulatu dobrego społeczeństwa jest idea partycypacji we władzy państwowej i demokratycznych wolnościach obywatelskich” – pisali socjologowie. Jako cechy dobrego ustroju robotnicy wskazali współdecydowanie obywateli w sprawach państwa (56,8 proc.), wolność słowa i możliwość wypowiadania opinii zarówno przez zwolenników, jak przeciwników ustroju (58,7 proc.). Zwraca uwagę postulat podmiotowości całego społeczeństwa w sferze polityki. Ma to być aktywny udział we władzy wszystkich zainteresowanych, czyli całości społeczeństwa. Postulat ten, złączony z żądaniem podmiotowości robotników w zakładzie pracy, wskazuje na demokratyczną zasadę „nic o nas bez nas” jako na podstawową wartość społeczną, której realizacja jest kryterium dobrego ustroju. Na ukształtowanie omawianego w tym miejscu obrazu optymalnego ustroju społecznego pewien wpływ wydaje się wywierać polska tradycja kultury politycznej.

Dążenie do takich wartości i zmian systemu wyrażała „Solidarność”. Powstanie „Solidarności” było więc związane z naturalnym pragnieniem realizacji wyznawanych wartości, szczególnie mocno wyrażanym przez wielkoprzemysłowych robotników, zwłaszcza młodszych i lepiej wykształconych. Naturalna była ich łatwość porozumiewania się z kolegami z tego samego pokolenia, którzy ukończyli szkoły średnie i studia i w większości akceptowali te same wartości.
Od społecznej dyspozycji do stworzenia ruchu wyrażającego takie dążenia do jego realnego zaistnienia droga była jednak daleka. Opisane tu preferencje zostały wskazane w czasie badań prowadzonych w roku 1973 i 1974, a „Solidarność” powstała w 1980. Aby do tego doszło, konieczne były dalsze zmiany społeczne, które oznaczały narastanie krytycyzmu wobec istniejących warunków życia oraz budowanie świadomości własnej siły i zdolności do wystąpienia. Krytycyzm i poczucie zagrożenia przyszłości narastały wraz z kryzysem ekonomicznym toczącym kraj od 1976 r., przy czym w 1979 r. był on już mocno odczuwalny. Spadły realne dochody, niedobór towarów powszechnego użytku stał się dojmujący, wiara w zdolność rządzących do wyprowadzenia Polski z kryzysu praktycznie nie istniała. Ten stan rzeczy narastał po okresie optymizmu, wiary w materialną poprawę i stały postęp warunków życia, które niosły pierwsze lata dekady. Obecnie te nadzieje zostały głęboko zawiedzione, co skutkowało złością, irytacją, rosnącym potencjałem buntu.

W tym samym czasie społeczeństwo otrzymało wyraźny impuls do budowania poczucia własnej godności, jedności i siły. Był nim wybór Jana Pawła II na papieża, a następnie jego podróż po Polsce w czerwcu 1979 r. Oprócz przeżyć religijnych Polacy po raz pierwszy od dziesięcioleci poczuli się w tak dużym stopniu częścią zachodniej cywilizacji, podmiotem na mapie Europy i świata, a w czasie papieskiej pielgrzymki do kraju zetknęli się osobiście z autorytetem, który jednoczył naród, był ośrodkiem pozytywnych odniesień i emocji. Papież był wielką postacią świata, ale zarazem był „nasz”, a przez to, że był tak ważną postacią świata, tym większe dawał „nam” poczucie wartości. Jednocześnie swoją obecnością i swoimi słowami budował identyfikację zbiorową, wywoływał przeżycia osobiste i powszechne poza realiami systemu, w którym żyło społeczeństwo. Tym samym system ten stawał się czymś zewnętrznym wobec narodowych emocji i przeżyć, a jego język i rytuały przestały być tak naturalne i niepodlegające refl eksji, jak miało to miejsce poprzednio. Papieskie msze przyciągały setki tysięcy ludzi, którzy gromadzili się poza inicjatywą władzy, z własnej woli, własnym staraniem, a na wielkich zgromadzeniach odczuwali jedność, wzajemną solidarność, zdolność do porozumiewania się i współdziałania. Była to wielka nauka zachowań społecznych, bez których trudno sobie wyobrazić powstanie „Solidarności”.

Ważnym czynnikiem, który umożliwił dojrzałość ruchu protestu robotniczego, jego odpowiedni kształt organizacyjny i programowy, była działalność ośrodków opozycji demokratycznej, w tym zwłaszcza najaktywniejszego KSS „KOR”. Od 1976 r. środowisko to rozwijało praktycznie ideę wspierania przez inteligencję robotników represjonowanych przez system. Realna pomoc niesiona przez KOR prześladowanym po czerwcowym proteście była ogromnym kapitałem moralnym, który umożliwił i uwiarygodnił akcję obliczoną na budowanie grup inicjujących samoorganizację robotników poza kontrolą partii i administracji oraz uczenie podejmowania akcji protestacyjnych i akcji nacisku, w tym zasad strajkowania. Systematyczna aktywność redakcji „Robotnika” budowała przekonanie, że sprzeciw jest możliwy, że powinien przybierać odpowiednie formy, dotyczyć konkretnych spraw, że konieczne jest wyłonienie delegacji do rozmów, że najważniejsza jest solidarność protestujących. Równolegle podsuwano istotne punkty programu rewindykacji, w tym egzekwowania należnych robotnikom praw, zawartych m.in. w kodeksie pracy, oraz naliczania dodatku drożyźnianego, a postulaty specyficzne dla środowiska robotniczego osadzano w szerszej wizji potrzeby samorządności społeczeństwa budowanej obok instytucji kontrolowanych przez władzę. KOR tworzył zalążki ruchu robotniczego jako części szerokiego ruchu zmierzającego do rewindykacji praw obywatelskich, obejmującego wiele postulatów dotyczących całego społeczeństwa. KSS „KOR” przekazał ruchowi robotniczemu 1980 r. kilka kluczowych zasad sprowadzających się do: skupienia na konkretnych sprawach ważnych dla przeciętnego robotnika, ale opartych na przekonaniu o godności każdego człowieka i jego niezbywalnych prawach; solidarnego działania, zwłaszcza w czasie protestu, przeciwstawienia się próbie dzielenia załogi i konieczności obrony każdego represjonowanego; potrzeby wyłonienia w czasie protestu komitetu, któremu załoga powinna powierzyć kontakty z dyrekcją, w tym negocjacje; występowania w czasie protestu z niewielką liczbą jasno spisanych postulatów, nad którymi powinny być prowadzone negocjacje, oraz koniecznością spisania ustaleń negocjacji czy porozumień; podkreślano też potrzebę istnienia komitetu po zakończeniu protestu jako reprezentanta załogi zdolnego do egzekwowania zawartego porozumienia.

KSS „KOR” zbudował przyczółki ruchu robotniczego w wielu zakładach, ale szczególnie rozwinęła się grupa Wolnych Związków Zawodowych w Gdańsku, głównie dzięki aktywności Bogdana Borusewicza. Od 1977 r. tworzył on grupę robotników, którzy byli odbiorcami korowskiej „bibuły”, koncentrował uwagę na praktycznych problemach związanych z warunkami pracy i obroną praw pracowniczych (m.in. uczenie prawa pracy), ale też na wskazywaniu zła tkwiącego w systemie. Szczególnie ważne było przypominanie Grudnia ’70 i w kolejne rocznice upamiętnianie jego ofiar przez składanie kwiatów przy bramie stoczni, gdzie 16 grudnia 1970 r. padli zabici robotnicy. Manifestacje te, organizowane na granicy zakładu, a nie np. na cmentarzu, stanowiły zasadniczo ważny moment mobilizacji, przełamywania strachu, oddziaływania na resztę załogi.
Jeśli pierwsza taka manifestacja w 1977 r. była skromna, a uczestniczyli w niej głównie studenci, to dwa lata później zebrało się już wiele ludzi, głównie stoczniowców. Tam też po raz pierwszy z przemówieniem wystąpił Lech Wałęsa, zyskując aplauz i wyrastając na potencjalnego lidera. Rzucona w 1978 r. nazwa „Wolne Związki Zawodowe” była hasłem, sztandarem, w istocie chodziło o niewielką grupę, której codzienną aktywność wyznaczały spotkania i dyskusje oraz kolportaż „bibuły”, w tym obok „Robotnika” sprowadzanego z Warszawy własnego pisma „Robotnik Wybrzeża”. W tym działaniu uformowała się grupa, która 14 sierpnia zainicjowała i poprowadziła strajk sierpniowy w Gdańsku, a następnie 31 sierpnia podpisała porozumienie z komisją rządową, będące podstawą powstania „Solidarności”.

Wynegocjowanie porozumienia, nadanie mu bardzo dojrzałej prawnie i ścisłej formy byłoby niemożliwe bez udziału doradców, którzy wspomagali gdański MKS. Z ich pomocą ułożono także pierwszy statut Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego. Od tej pory doradcy, zwani też ekspertami, uczestniczyli w podejmowaniu wszystkich ważnych decyzji, stali się niezbędną częścią ruchu, wpływali na jego dojrzałość organizacyjną, programową, taktyczną. „Solidarność” od początku była zatem ruchem współdziałania robotników i inteligencji.
Rewolucja „Solidarności” jest kontynuacją moich poprzednich książek: Anatomia buntu i Czas KOR-u, w których śledziłem losy, koncepcje i działania polityczne głównego nurtu opozycji, zmierzającego do kruszenia monopolu władzy i budowania zalążków wolnego społeczeństwa. Jednocześnie jednak ta historia 16 miesięcy legalnego istnienia „Solidarności” jest czymś więcej. Dotyczy bowiem masowego ruchu społecznego, aktywności milionów ludzi, która spowodowała największy w dziejach komunizmu kryzys systemu. Nie da się losów i działań środowiska KSS „KOR”, czy tylko Jacka Kuronia, oddzielić od historii „Solidarności”, od trwających w niej dyskusji, podejmowanych działań, postępującej ewolucji horyzontu programowego ruchu. Nie można pisać historii przedsierpniowej opozycji jako czegoś odrębnego od historii „Solidarności”, gdyż jej działacze włączyli się do organizowania Związku i odegrali w nim ogromną rolę. Nie można też pisać historii „Solidarności” w oderwaniu od zdarzeń po stronie jego protagonistów – władzy PRL, gdyż w ciągu owych 16 miesięcy oba te podmioty bezustannie na siebie oddziaływały. Rozwijając się, „Solidarność” i związane z nią ruchy społeczne spychały władzę do defensywy, łamiąc jej dotychczasowy monopol na organizację, informację i podejmowanie decyzji, a po stronie władzy zastanawiano się nad sposobami pohamowania tej ekspansji, próbowano zarówno kompromisów, jak prób przejścia do ofensywy. To z kolei wywierało wpływ na „Solidarność”, jej stosunek do władzy i zakres programu rewindykacji. Nie da się też narracji o zdarzeniach w Polsce oderwać od kontekstu międzynarodowego, zwłaszcza reakcji Związku Sowieckiego, gdyż bezustannie wywierał on presję na Polskę, traktował „Solidarność” jako wroga i naciskał na władze PRL, by ograniczyły jej aktywność i ostatecznie doprowadziły do jej likwidacji.

Jestem świadomy, że książce tej można zarzucić pewną niespójność wynikającą z równoległości kilku wątków głównych. Jest to zarazem biografia polityczna Jacka Kuronia i historia „Solidarności”, ale też historia polskiego kryzysu 1980–1981, w której nieogólnikowo opisano przemiany po stronie aparatu władzy. Taka konstrukcja wynika z omawiania różnych wątków wzajemnie się zazębiających i na siebie oddziaływujących, złożoności sytuacji w różnych obszarach polskiego dramatu. Zauważył to także Jerzy Holzer, pisząc w 1983 r. swoją historię „Solidarności”, w której szeroko omawiał zmieniającą się sytuację w PZPR. Od tego czasu zasób źródeł dostępnych dla historyka stał się wielokrotnie większy, stąd też wzięła się potrzeba wnikliwszego przedstawienia dylematów, tarć i ich rezultatu po stronie „Solidarności”, ale i po stronie obozu władzy.

 
Wesprzyj nas