Kolejna powieść Matthew Quicka, autora bestsellerowego „Poradnika pozytywnego myślenia”


Witajcie w Bellmont, gdzie rządzą czarne gangi oraz irlandzka mafia (zależy od dzielnicy) i gdzie mieszka Finley. Jego dziadek nie ma obu nóg, ojciec pracuje na nocną zmianę, a matka zginęła w okolicznościach, o których nikt nie chce mówić. Finley też nie chce mówić – odzywa się tylko wtedy, gdy musi. Woli grać w koszykówkę. Jedyną osobą, która rozumie Finleya, jest jego dziewczyna Erin. Oboje co wieczór spotykają się na dachu jego domu, patrzą w gwiazdy i marzą o tym, aby wydostać się z piekła, jakim jest Bellmont. Pewnego dnia trener Finleya prosi go o dziwną przysługę…

Podobnie jak w „Poradniku pozytywnego myślenia” bohaterowie tej historii w nietypowy sposób muszą zwalczyć przeciwności losu, zanim w końcu odnajdą szczęście.

„Opowieść Quicka pełna jest surowych emocji. Daje czytelnikowi poczucie nadziei i optymizmu. Fantastyczna, mocna lektura”.
Publishers Weekly

Matthew Quick – amerykański pisarz, finalista nagrody Fundacji Hemingwaya (Hemingway Foundation /PEN Award) w 2009 roku. Dorastał w New Jersey, a obecnie mieszka w Massachusetts ze swoją żoną – pianistką i pisarką Alicią Bessette. Ukończył literaturę angielską na La Salle University. Rzucił pracę nauczyciela języka angielskiego, aby napisać swoją pierwszą powieść – „Poradnik pozytywnego myślenia”. Jej ekranizacja z Bradleyem Cooperem i Jennifer Lawrence w rolach głównych okazała się kasowym hitem. W Polsce „Poradnik” natychmiast po premierze trafił na listy książkowych bestsellerów i utrzymuje się na nich od kilku miesięcy. Quick jest autorem także „Sorta Like a Rock Star”, „Boy 21” oraz mającej ukazać się w sierpniu 2013 roku „Forgive Me, Leonard Peacock”. Jego powieści zostały przetłumaczone na ponad 20 języków. Prawo do sfilmowania najnowszej, nieukończonej jeszcze książki „The Good Luck of Right Now” zakupiła wytwórnia DreamWorks.

Matthew Quick
Niezbędnik obserwatorów gwiazd
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo Otwarte
Premiera 21 października 2013


Czasami udaję, że moim najwcześniejszym wspomnieniem z dzieciństwa jest rzucanie do kosza z tatą na tyłach naszego domu. Jestem mały, więc tata daje mi mniejszą piłkę i obniża regulowaną obręcz. Każe mi rzucać, aż trafię sto razy z rzędu, co wydaje mi się niemożliwe. Potem idzie do domu zająć się moim dziadkiem, który niedawno wrócił ze szpitala bez nóg, trzymając w ręku różaniec mojej babci. W naszym domu od dłuższego czasu jest cicho i mam wrażenie, że moja mama już nie wróci, ale nie chcę myśleć o tym, co się stało, więc robię, jak mi kazał tata.

Najpierw nie jestem nawet w stanie dosięgnąć piłką kosza, choć ojciec go obniżył. Rzucam całymi godzinami, aż od nieustannego patrzenia w górę sztywnieje mi szyja i jestem cały mokry od potu. Wtedy zachodzi słońce. Tata włącza reflektor, więc rzucam dalej. To lepsze, niż siedzieć w domu i słuchać, jak dziadek płacze i jęczy, a poza tym tata mi kazał. W moim wspomnieniu rzucam do kosza przez całą noc i nie przestaję przez kolejne dni, tygodnie, miesiące. Nie robię przerw nawet na jedzenie, sen albo pójście do toalety. Po prostu rzucam do kosza i odpływam myślami, udając, że nigdy już nie będę musiał wejść z powrotem do domu – że nigdy nie będę musiał pamiętać o tym, co się zdarzyło, zanim zacząłem rzucać. Można się zatracić w powtarzaniu – wyciszyć myśli. Przekonałem się, jakie to cenne, w bardzo młodym wieku.

Pamiętam liście, które spadły z drzew i kłębiły mi się pod stopami, płatki śniegu, które parzyły mi skórę, żółte kwiaty na długich łodygach, które kwitły przy płocie, a potem zostały spieczone lipcowym słońcem. Przez cały ten czas nie przestawałem rzucać. Pewnie robiłem i inne rzeczy, na pewno chodziłem do szkoły – ale rzucanie do kosza na tyłach domu to jedyna rzecz, którą pamiętam z dzieciństwa. Po kilku latach tata zaczął więcej się odzywać i rzucać razem ze mną, co było miłe. Czasami dziadek zatrzymywał wózek na końcu podjazdu i powoli pił piwo, przyglądając się moim idealnym rzutom. Obręcz była podnoszona za każdym razem, gdy trochę podrosłem.

Wtedy pewnego dnia na tyłach mojego domu pojawiła się dziewczyna. Miała blond włosy i uśmiech, który zdawał się nigdy nie znikać.
– Mieszkam trochę dalej na tej ulicy – powiedziała. – Jesteśmy w jednej klasie.
Nadal rzucałem, licząc, że sobie pójdzie. Miała na imię Erin i wydawała się bardzo miła, ale nie chciałem się z nikim zaprzyjaźniać. Chciałem tylko przez resztę życia sam rzucać do kosza.
– Ignorujesz mnie? – zapytała.
Próbowałem udawać, że jej tam nie ma, bo w tamtym czasie udawałem, że nie ma całego świata.
– Dziwny jesteś – powiedziała. – Ale mi to nie przeszkadza.

Piłka brzdęknęła o obręcz i odskoczyła prosto w jej twarz, jednak dziewczyna miała dobry refleks i złapała piłkę ułamek sekundy, zanim ta walnęła ją w nos.
– Mogę spróbować? – zapytała.
Kiedy nie odpowiedziałem, po prostu rzuciła piłkę i trafiła prosto do kosza.
– Trochę gram z moim starszym bratem – wyjaśniła.
Gdy rzucaliśmy z tatą, ten, kto trafił do kosza, dostawał piłkę z powrotem, więc oddałem ją dziewczynie, która trafiła raz, drugi, trzeci. W moim wspomnieniu trafia setki razy, zanim udaje mi się odzyskać piłkę, ale mimo to nie opuszcza naszego podwórka. Razem rzucamy przez kolejne lata.

Pytanie, które bardzo mnie nurtuje:
Czy inni oszaleli, czy to ja wariuję?

Albert Einstein

1

Tydzień przed rozpoczęciem ostatniej klasy liceum Erin ma na sobie treningową koszulkę do gry w kosza. Przez otwory rękawów widzę jej czarny sportowy stanik, co jest całkiem seksowne, przynajmniej dla mnie. Próbuję się nie gapić – zwłaszcza że jemy śniadanie z moją rodziną – ale kiedy tylko Erin się nachyla i podnosi widelec do ust, odsłania otwór rękawa pod pachą i doskonale widzę kształt jej małych piersi. Przestań się gapić! mówię do siebie, ale to niemożliwe. Nie słyszę ani jednego słowa z rozmowy nad jajecznicą z kiełbasą.
Nikt nie zauważa, że się gapię.
Erin ma w sobie tyle charyzmy i jest taka piękna, że tata i dziadek nigdy nie zwracają na mnie uwagi, gdy w pobliżu jest moja dziewczyna. Tak jak ja zawsze patrzą na Erin. Kiedy zbieramy się do wyjścia, mój beznogi dziadek krzyczy ze swojego wózka:
– Daj powód do dumy kilku Irlandczykom, którzy jeszcze zostali w tym mieście!
– Po prostu daj z siebie, ile możesz – motywuje mnie ojciec. – Pamiętaj, to dopiero początek, więc pod koniec zawsze masz szansę wygrać z talentem dzięki ciężkiej pracy…

To osobiste motto taty, który sam pracuje w budce na nocne zmiany – pobiera opłaty za przejazd przez most, gdzie niepotrzebny mu ani talent, ani silna motywacja. Głównie z powodu dziadka życie taty jest dość ponure. W jego oczach zawsze pojawia się jednak błysk nadziei, gdy mówi mi o przewyższaniu talentu pracowitością, więc dla niego – i dla siebie też – postaram się właśnie to zrobić.
Noce, kiedy tata przygląda się, jak gram w koszykówkę, to moim zdaniem najlepsze noce jego życia. Głównie dlatego tak kocham kosza: mam szansę uszczęśliwić tatę swoją grą. Kiedy rozegram dobry mecz, tata ze łzami w oczach mówi mi, że jest ze mnie dumny, przez co ja też się wzruszam.
Kiedy dziadek nas wtedy widzi, stwierdza, że jesteśmy cioty.
– Gotowy? – pyta mnie Erin.
Gdy patrzę na jej twarz i spoglądam w te piękne, zielone jak koniczyna oczy, nieuchronnie myślę o tym, jak pocałuję ją wieczorem, i wszystko zaczyna mi twardnieć, więc szybko przeganiam ten obraz. Nie czas na amory – trzeba wziąć się w garść, bo sezon koszykówki zaczyna się już za dwa miesiące.

2

Jest coś, o czym może powinniście wiedzieć: mówią na mnie Biały Królik. Za każdym razem, kiedy w szkolnej stołówce podają marchewkę, Terrell Patterson zakrada się do mnie i wrzeszczy: „Nakarmić Białego Królika!”, w ramach żartu wywalając marchewkę na mój talerz, po czym wszyscy idą w jego ślady, aż na moim talerzu wyrasta pomarańczowa góra.
Zaczęło się to zeszłej wiosny.
Gdy wydarzyło się to po raz pierwszy, strasznie się wściekłem, bo uczniowie przechodzili koło mnie i zwalali mi na tacę resztki swojego jedzenia, co nie było szczególnie higieniczne, zwłaszcza że nie skończyłem jeszcze jeść.
Erin, która poza sezonem siedzi ze mną w stołówce, po prostu zaczęła z entuzjazmem jeść marchewkę z mojego talerza i dziękować za nią, co zbiło wszystkich z tropu.
– Pycha! Dajcie jeszcze trochę! Proszę! – powtarzała z miną świadczącą o opętaniu, aż w końcu ludzie zaczęli śmiać się z niej, a nie z tego, co przydarzyło się mnie.

Właściwie to lubię potrawkę z marchewki, więc też trochę zjadłem, bo widziałem, że plan Erin działa, a mnie nie obchodzi, że ludzie się śmieją, kiedy jem to pomarańczowe warzywo. Będę miał lepszy wzrok, pomyślałem i przestałem się przejmować. Jedyny problem polega na tym, że zwalanie mi marchewki stało się cotygodniowym rytuałem i już mnie to nie bawi. Mam nadzieję, że wszyscy zapomnieli o tym przez wakacje, choć wątpię, że tak się stało.
Należę do nielicznej, kilkudziesięcioosobowej grupy białych dzieciaków w naszej szkole. Jestem cichy jak królik. Postać grana przez Eminema w filmie 8 Mila nosi ksywkę B-Rabbit, Króliczek. Eminem jest najsłynniejszym białym raperem na świecie – a ja jestem trochę do niego podobny.
Jednak moje przezwisko wzięło się głównie z bardzo smutnej książki Johna Updike’a, którą musieliśmy przeczytać na angielski. Opowiada ona o białej gwieździe koszykówki sprzed lat, zawodniku o imieniu Królik, który dorasta i prowadzi nędzne życie. Nie jestem gwiazdą, ale jestem jedynym białym w koszykarskiej reprezentacji szkoły.
Wes, który gra jako środkowy, jedyny zawodnik, który chodzi na rozszerzony angielski, powiedział o książce Updike’a naszym kumplom z drużyny – a właściwie tylko o tym, że opowiada o białym zawodniku z kompromitującym imieniem. Wszyscy koledzy z drużyny nazywają mnie Białym Królikiem. Ksywka się przyjęła i teraz przezywa mnie tak cała okolica.

 
Wesprzyj nas