Nasza tradycja, nasza historia… Każdy by chciał, żeby składała się ona z samych politycznych sukcesów, wygranych wspaniale wielkich bitew, nieskazitelnych władców i ich bohaterskich czynów.


Skandaliści w koronachNaginanie historii do własnych potrzeb, jej upiększanie, a nawet jej fałszowanie ma w Polsce bardzo długą tradycję. Naszych królów i ich czyny idealizowali nadworni kronikarze, łącznie z Gallem Anonimem, Wincentym Kadłubkiem czy Janem Długoszem, a w czasach, gdy traciliśmy niepodległość, ku pokrzepieniu serc i dusz, nieodmiennie przywoływano dawnych władców z całą długą listą ich wspaniałych zalet i bohaterskich czynów. Nawet w podręcznikach historii nader często poprawiono wizerunki królów, wstydliwie kryjąc za zasłoną milczenia wszystko, co zdaniem autorów nie zasługiwało na pamięć, bo nie pasowało do budującej wizji naszych dziejów.

W swojej książce „Skandaliści w koronach” Andrzej Zieliński zrywa kilka właśnie takich zasłon, pokazując, że obok czynów, którymi nasi władcy słusznie mogli się szczycić, było i wiele takich, których nie można nazwać inaczej jak skandalem, głupotą czy zbrodnią. Wydobywając je z zapomnienia, autor stara się skłonić czytelników do refleksji, a niekiedy do zupełnego przewartościowania poglądów na nasze dzieje i kształtujących je monarchów.

Andrzej Zieliński – dziennikarz i historyk, autor licznych książek poświęconych zagadkowym epizodom historii Polski, m.in. „Tajemnice polskich Templariuszy”, „Początki Polski. Zagadki i tajemnice”, „Przekleństwo tronu Piastów”, „Władysław Łokietek. Niezłomny czy nikczemny”, „Oskarżony Jan Długosz”, „Król apostata. Największa tajemnica polskiego średniowiecza”.

Andrzej Zieliński
Skandaliści w koronach.
Łotry, rozpustnicy i głupcy na polskim tronie

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Premiera: 2 lipca 2013


Od autora

Nasza tradycja, nasza historia… Każdy by chciał, żeby składała się ona z samych politycznych sukcesów, wygranych wspaniale wielkich bitew, nieskazitelnych władców i ich bohaterskich czynów. Taki zresztą sposób patrzenia na nasze dawne dzieje jest nam wpajany niemal od dziecka. To tylko inne kraje miały swoich wiarołomnych i okrutnych królów i cesarzy. To tylko władcy innych państw wskutek swej nieudolności przegrywali bitwy i wojny, zrywali sojusze, łamali prawo. To tylko tamci cesarze i królowie na pierwszym miejscu stawiali zawsze swoje własne korzyści, a nie narodu. To tylko w obcych krajach dochodziło do rodzinnych intryg, brutalnych bratobójczych walk, do przypadków królobójstwa, warcholstwa, triumfu prywaty nad zdrowym rozsądkiem.

Natomiast każdy nasz władca był odważny i zwycięski, a nawet gdy ginął wskutek popełnionych przez siebie błędów, to od razu znajdowaliśmy winnych wśród obcych. Polski książę czy król nie oszczędzał się nigdy w służbie dla narodu, którym władał. Zawsze z pełną odpowiedzialnością i godnością nosił zasłużenie uzyskaną koronę. Stał na straży swego majestatu, żywotnych interesów narodu i – co było bardzo ważne – przestrzegał boskich przykazań. Wojny zaś prowadził tylko w słusznej sprawie. Jeśli je nawet czasem przegrywał, to była to kara boska za grzechy jego poddanych. Nigdy nie działo się to z powodu jego bezmyślności, brawury czy, o zgrozo, nieudolności. Władca cieszył się powszechnym szacunkiem i miłością swojego narodu, nikt nie ośmielał się podnosić na niego ręki. Czasem może zdarzyło mu się jakieś drobne, mniej znaczące odstępstwo od idealnego wizerunku, ale należało ono do rzadkości.

Niemałą zasługę w takim pokazywaniu naszych dziejów mieli pierwsi średniowieczni, nadworni przecież, kronikarze. Naginanie historii do aktualnych potrzeb ma w Polsce tak długą tradycję, jak długo istnieje nasza państwowość. Nie tylko prowadziło ono do zafałszowań – a celowali w tym wszyscy najwięksi kronikarze, łącznie z Gallem Anonimem, Wincentym Kadłubkiem i Janem Długoszem – ale czasami powodowało przedziwne, paradoksalne sytuacje. Również późniejsi polscy historycy kierowali się czasem osobistą sympatią do konkretnego władcy, zamiast obiektywną, udokumentowaną prawdą historyczną.

W barwnych opisach naszych dziejów autorstwa Wincentego Kadłubka czy też Jana Długosza ginęły informacje, które wydawały się im nieistotne, niegodne uwagi lub niezgodne z ich ocenami, a w dodatku mogły stawiać bohaterów w nie najlepszym świetle. Jeśli zaś krytykowali, to z bardzo określonych pobudek. Śpiewy historyczne Jana Ursyna Niemcewicza były przede wszystkim próbą pokazania pozytywów w naszych dziejach i w postępowaniu królów i książąt. Zwłaszcza w czasach, gdy traciliśmy niepodległość lub gdy tylko groziła nam jej utrata, ku pokrzepieniu serc przywoływaliśmy naszych dawnych dzielnych władców i ich wielkie czyny.

Dla takiej potrzeby w wielu podręcznikach historii poprawiano im wizerunki, ukrywano wszystko, co mogłoby tym postaciom zaszkodzić w należytym, pozytywnym powszechnym odbiorze. Opuszczano zatem zasłonę milczenia i zapomnienia na takie ich postępowanie, które trudno, przy najlepszej nawet woli, nazwać czynami postaci godnych pomników, jakie chętnie im później, dosłownie i w przenośni, wielokrotnie stawialiśmy. Tak było przecież z Władysławem Łokietkiem, który wprawdzie scalił z powrotem Królestwo Polskie, ale z którego wizerunku starannie wymazywano sposób, w jaki do tronu i korony doszedł, i równie starannie przemilczano, że potem, wskutek nieumiejętności rządzenia, utracił prawie połowę swojego państwa. Wstydliwie milczało wielu historyków o tym, że książę Kazimierz Odnowiciel odzyskał władzę w Polsce niemal wyłącznie dzięki ruskim i niemieckim bagnetom, przepraszam – tarczom i mieczom, a król erudyta Stanisław Leszczyński, tak wrażliwy na kwestię włościańską, próbował wielokrotnie na prawo i lewo rozdawać terytoria Rzeczypospolitej, rywalizując w tym niechwalebnym procederze ze swoim konkurentem Augustem II i formułując zarazem w ten sposób niejako zaproszenie władców sąsiednich państw do rozbiorów Polski.

Zdarzało się, że najbardziej dzielni i ambitni monarchowie bywali wprost ubezwłasnowolnieni przez wewnętrzne rozgrywki magnatów, a nawet partykularne interesy pojedynczego posła na sejm. Kilka takich zasłon chcę właśnie teraz zerwać. Pokazać, że obok czynów, którymi nasi władcy słusznie mogli się szczycić, zadziwiać nimi nie tylko nas, ale i całą Europę, nie brakowało działań i postępków niegodnych, skandali obyczajowych i politycznych, a często wręcz zbrodni. Nawet u tych, wydawałoby się, najlepszych, najdzielniejszych, najbardziej szanowanych królów i książąt znajdujemy bowiem bardzo wyraźne rysy, skazy i cienie na koronie, zamazywane przez kronikarzy i historyków uczynki, które nie przynosiły im chluby, a odwrotnie – godne były potępienia, a w najlepszym wypadku krytyki.

Wydobywam je na światło dzienne nie po to, jak mi przy okazji wykładu o dynastii piastowskiej zarzucił pewien nauczyciel historii, aby pozbawić polską młodzież odwiecznych wzorców do naśladowania, ale żeby pokazać bohaterów naszej historii takimi, jakimi byli naprawdę. Być może niektórzy z Czytelników będą musieli teraz przewartościować swoje dotychczasowe opinie na temat naszych królów i władców, a nawet, w wielu przypadkach, dokonać całkowitej rewizji własnego pojmowania polskiej historii. Lepiej jednak to uczynić, niż z uporem tkwić w zastałych, w dodatku nie zawsze prawdziwych, stereotypach.

Nie jest to zatem próba napisania nowych dziejów Polski. Nie jest to również próba napisania podręcznika alternatywnej historii naszego kraju. To tylko jej pewne niezbędne uzupełnienie. Pokazanie, że nasi władcy niczym nie różnili się od innych cesarzy, królów i książąt swojej epoki, podlegali takim samym naciskom otoczenia, stać ich było na wielkie czyny, ale także na wielkie występki, bywali też… bezsilni. Mieli takie same jak ich poddani słabości i przywary, popełniali zupełnie podobne zbrodnie i przewinienia. Może jedynie ich czyny były bardziej skrywane, nawet przed tymi, którzy żyli dookoła nich. Obciążeni zostali jednak przez historię znacznie większą odpowiedzialnością. Dlatego od nich należało wymagać zdecydowanie więcej. A jeśli temu nie sprostali – trzeba to otwarcie powiedzieć.

Niektóre z tych przywar i popełnianych błędów, skrywanych jakże często między wierszami najstarszych kronik i najnowszych zapisów, chcę teraz wydobyć z trwającego czasem wieki mroku zapomnienia. Także po to, aby lepiej zrozumieć nie tylko postępowanie polskich królów i książąt, mające przecież bezpośredni wpływ na historię naszego kraju, ale i czasy, w których przyszło im panować.
Andrzej Zieliński

Opowieść o pięknej Predsławie i legendarnym szczerbcu

Kim była Predsława? Odrzucone zaloty polskiego księcia. Wyprawa kijowska. W jakim celu wyszczerbiony został miecz Chrobrego? Gwałt i uprowadzenie. Ile było szczerbców? Miecz Żydów sefardyjskich. Tragiczne losy koron.

Poświęcił dla niej życie rodzonej córki i jej męża, porzucił niedawno poślubioną żonę, zbudował nawet specjalnie, on, rzymski katolik, cerkiew w Ostrowie Lednickim, aby mogła wyznawać swoją wiarę, w czym pomagał jej, przywleczony, jako jeniec, archiprezbiter cerkwi Dziesięcinnej Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Kijowie. Czy to była miłość, czy tylko wielka namiętność człowieka u schyłku życia? I czy to uczucie zostało przynajmniej odwzajemnione? Predsława, najmłodsza córka wielkiego księcia Rusi Kijowskiej Włodzimierza Wielkiego (noszącego przedtem staronordyckie imię Valdemar) i Anny Porfirogenetki, siostry cesarza bizantyjskiego Bazylego II Bułgarobójcy, była według ruskich kronikarzy nastolatką olśniewającej urody (nie zachował się niestety żaden jej wizerunek). W parze z ową pięknością szło także niezwykłe jak na tamte czasy wykształcenie księżniczki.

Od dziecka była przygotowywana do zrobienia wielkiej małżeńskiej kariery. Władała biegle, w mowie i piśmie, greką i łaciną. Matka zadbała także o to, by córka poznała podstawy filozofii. Podobno była też bardzo muzykalna. Stanowiła zatem poszukiwaną partię dla największych europejskich domów królewskich, także z racji swoich bliskich koneksji rodzinnych z cesarzem Bizancjum. A poza tym książę kijowski Włodzimierz Wielki był wówczas władcą potężnego państwa, o którego przyjaźnie i sojusze zabiegało wielu europejskich królów i książąt, a także cesarz niemiecki.

Dobrych kontaktów z wielkim księciem kijowskim szukał również Bolesław Chrobry. Wydał nawet jedną ze swoich córek, niestety nieznanego imienia, za Świętopełka, syna wielkiego księcia Włodzimierza, wyznaczonego wcześniej przez ojca na następcę tronu. Poprawne stosunki polskiego księcia z Rusią Kijowską uległy jednak drastycznemu pogorszeniu z chwilą śmierci Włodzimierza Wielkiego (15 lipca 1015 roku). Na tron wielkoksiążęcy, początkowo zajęty przez Świętopełka, wstąpił wkrótce kolejny syn wielkiego księcia Jarosław Mądry, od lat skonfliktowany z ojcem i bratem.

Trudno go też było nazywać przyjacielem polskiego księcia. Mimo to krótko po śmierci żony Emnildy (w 1017 roku) liczący wtedy równe pięćdziesiąt lat polski władca wysłał uroczyste poselstwo do Kijowa z prośbą o rękę pięknej Predsławy, ulubionej siostry nowego wielkiego księcia Rusi Kijowskiej. Polskich wysłanników odprawiono jednak szybko nie tylko z kwitkiem, ale i z bardzo złośliwym graniczącym ze zniewagą komentarzem dotyczącym podeszłego, jak na tamte czasy, wieku niefortunnego oblubieńca.

Wypomniano polskiemu księciu jego zaawansowane lata wraz z otwartą sugestią szukania sobie kobiety odpowiedniej wiekiem, jakiej wśród sióstr wielkiego księcia Jarosława nie było. Bolesław Chrobry znalazł sobie prawie natychmiast inną młodą narzeczoną. Była to Oda, córka margrabiego miśnieńskiego Ekkeharda, z którą wziął ślub 4 lutego 1018 roku. Ciągle jednak nosił w sercu zadrę po zniewadze, jakiej doznał ze strony wielkiego księcia Rusi Kijowskiej. Szukał szybkiego pretekstu do ataku na Kijów. Jak pamiętamy, po śmierci Włodzimierza Wielkiego jego miejsce na wielkoksiążęcym tronie (wymordowawszy trzech starszych braci – Borysa, Gleba i Świętosława) zajął najstarszy żyjący syn Świętopełk I, zwany Przeklętym, mąż córki Bolesława Chrobrego. Po roku został on jednak zrzucony z tego tronu przez przyrodniego brata Jarosława Mądrego, wówczas księcia nowogrodzkiego. Książę Świętopełk pozostawiając rodzinę w rękach Jarosława, zbiegł do Polski, prosząc teścia o pomoc w odzyskaniu władzy w Kijowie. Lepszej okazji do osobistych porachunków Bolesław Chrobry nie mógł sobie wymarzyć. Miał teraz wręcz obowiązek, jako kochający ojciec, wystąpić oficjalnie w obronie córki, której życie było przecież poważnie zagrożone.

Wspierany przez Węgrów, Niemców i Połowców wyruszył latem 1018 roku do Rusi Kijowskiej. Piętnastego lipca w bitwie nad Bugiem rozgromił wojska Jarosława, który po tej klęsce zbiegł do Nowogrodu, pozostawiając w Kijowie żonę oraz siostrę Predsławę. Miesiąc później, po krótkim oblężeniu, Bolesław Chrobry triumfalnie wjechał na czele swoich wojsk do zdającego się na jego łaskę miasta. Oddać teraz należy głos pierwszemu naszemu kronikarzowi Gallowi Anonimowi, który tak oto zrelacjonował ten moment wjazdu polskiego księcia do stolicy Rusi:

Bolesław bez oporu wkroczył do wielkiego i bogatego miasta i dobywszy z pochwy miecza uderzył nim w Złotą Bramę, gdy zaś ludzie się dziwili, czemu to czyni, wyjaśnił ze śmiechem, a wcale dowcipnie: „Tak jak w tej godzinie Złota Brama ugodzona została tym mieczem, tak następnej nocy ulegnie siostra najtchórzliwszego z królów, której mi dać nie chciał. Jednakże nie połączy się z Bolesławem w łożu małżeńskim, lecz tylko jeden raz, jak nałożnica, aby pomszczona została w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie”. Tak powiedział i co rzekł, to spełnił. Poczucie humoru zakonnika-kronikarza jest tu zadziwiające. Gwałt na młodziutkiej księżniczce dokonany został bowiem w bardzo upokarzający ją sposób. Najpierw wprowadzono ją do sali, w której biesiadowali zwycięzcy, a następnie zawleczono do najbliższej komnaty, dokąd udał się natychmiast książę Bolesław. Po pewnym czasie książę wrócił, witany owacyjnie i rubasznie przez podchmielonych współbiesiadników, i ucztował dalej. Po chwili przez tę samą salę musiała ponownie przejść Predsława.

Wbrew wcześniejszej zapowiedzi polskiego władcy, księżniczka nie została bynajmniej jednorazową nałożnicą Bolesława Chrobrego. Książę uwięził ją w jednej z zamkowych komnat i przez cały swój pobyt w Kijowie odwiedzał Predsławę, gdy tylko miał na to ochotę. Prawie tysiąc lat po tym wydarzeniu polscy historycy próbowali wytłumaczyć postępek księcia, interpretując go jako swego rodzaju gest symbolicznego zaślubienia Rusi Kijowskiej z Polską, łącząc to, co wydarzyło się podczas owej uczty z faktem, że Bolesław Chrobry demonstracyjne zasiadł również na tronie Włodzimierza Wielkiego w Kijowie. Nie zajmowali się już tym, jak mogła czuć się „zaślubiona” w taki sposób Predsława. Ani tym, że taki „gest zaślubienia” przez żonatego przecież księcia byłoby po prostu najzwyklejszą bigamią, kwalifikującą się wtedy do najwyższej kościelnej kary.

Kronikarze ruscy z Nestorem na czele nie mieli jednak cienia wątpliwości. Polski książę Bolesław publicznie pohańbił piękną najmłodszą siostrę Jarosława Mądrego. Trudniej było naszym dziejopisom wytłumaczyć późniejsze uprowadzenie pięknej ruskiej księżniczki do Polski. Bolesław Chrobry zabrał ją ze sobą, wracając z Kijowa. Niejako po drodze raz jeszcze pokonał próbujące przeszkodzić mu w tym powrocie wojska Jarosława Mądrego. Po przybyciu do kraju osadził Predsławę w najbezpieczniejszym miejscu w swoim księstwie, jakim był Ostrów Lednicki, pilnie strzeżony przez doborową drużynę książęcą. Nie zgodził się na propozycję wymiany młodziutkiej księżniczki na własną córkę, żonę Świętopełka, znajdującą się wtedy w rękach Jarosława Mądrego, wydając tym samym na nią wyrok śmierci. Co więcej, ten bardzo katolicki władca, tak energicznie zabiegający o własnych świętych i błogosławionych, wraz z Predsławą zabrał także z Kijowa Anastazego Korsunianina, archiprezbitera przy cerkwi Dziesięcinnej Narodzenia Najświętszej Marii Panny, i nakazał wybudować w Ostrowie Lednickim dla swojej branki świątynię w obrządku wschodnim. Resztki tej cerkwi odnaleźli ostatnio archeologowie. Polski książę, u schyłku swoich lat po prostu najwyraźniej zupełnie stracił głowę dla pięknej nastolatki. Miał przecież w tym samym czasie w Gnieźnie równie młodą żonę i maleńką córeczkę Matyldę.

Każdą wolną chwilę spędzał jednak w Ostrowie Lednickim. Zapomniał o tym, że sam wcześniej wprowadził w państwie bardzo represyjne kary za cudzołóstwo. (Najczęściej winnego cudzołóstwa przybijano do drzewa gwoździem wbitym w mosznę i dawano mu do ręki ostry nóż. Mógł uratować życie, odcinając sobie przyrodzenie. Kobiecie natomiast odcinano łechtaczkę i przybijano na drzwiach jej domostwa).

Książę Bolesław stracił u boku Predsławy wszelką ochotę do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rusi Kijowskiej. Nie zrobiła na nim nawet żadnego wrażenia skrytobójcza śmierć zięcia, czyli księcia Świętopełka, w którego obronie przecież wyruszył na Kijów. Nie interesowały go dalsze losy własnej córki, żony Świętopełka, zapewne także bardzo szybko zgładzonej przez wielkiego księcia Rusi Kijowskiej. Znacznie ograniczył książę swoje zainteresowanie sprawami państwa, skupiając się praktycznie jedynie na staraniach o królewską koronę. Pozostałymi działaniami, w tym zarządzaniem państwem, jak również prowadzeniem wojen, zajmował się wtedy, jako następca tronu, jego młodszy syn, książę Mieszko II.

W Ostrowie Lednickim Predsława urodziła Bolesławowi Chrobremu dwie dziewczynki o nieznanych imionach, wydane później za wielkopolskich wielmożów. Jednym z nich był podobno Miecław z rodu Doliwów, wysoki urzędnik i wojewoda na dworze króla Mieszka II, a następnie władca Mazowsza, wielki oponent i konkurent Kazimierza Odnowiciela do władzy w Polsce. Predsława urodziła także prawdopodobnie jeszcze syna, gdyż niedawno znaleziono w Ostrowie Lednickim grób małego chłopca z początku XI wieku z zachowanymi resztkami niezwykle bogatego stroju.

Losy Predsławy po śmierci króla nie są niestety znane. Nie wiadomo, czy Mieszko II odesłał ją do Kijowa ani kiedy umarła i gdzie została pochowana. Sama zaś cerkiew na Ostrowie Lednickim zburzona została podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława I i nigdy jej nie odbudowano. Brak jest również jakichkolwiek informacji o tym, czy Predsława pokochała ostatecznie swojego ciemięzcę, czy też łączył ich tylko związek kata i ofiary. Według Galla Anonima podobno Gaudenty, brat i następca św. Wojciecha, z nieznanej mi przyczyny obłożył ją (Polskę) klątwą. Czy powodem było tak ostentacyjne cudzołóstwo Bolesława Chrobrego? Niestety, znowu brak jakichkolwiek potwierdzeń tej klątwy w dokumentach kościelnych (także papieskich) i w zagranicznych kronikach, a przecież taki fakt zawsze powszechnie odnotowywano. Milczał na ten temat Nestor. Co więcej, milczał również znany przecież z krytycznych wpisów o polskim władcy niemiecki kronikarz Thietmar z Merseburga.

Wyszczerbiony rzekomo o kijowską Złotą Bramę miecz Bolesława Chrobrego przeszedł, jako tak zwany szczerbiec, do legendy, do polskiej historii, a także do rytuału koronacyjnego polskich królów. Powszechnie utożsamiany jest bowiem błędnie z zachowanym do dzisiaj mieczem koronacyjnym o tej samej nazwie.

Tymczasem w 1018 roku, gdy polski książę wjeżdżał do Kijowa, Złotej Bramy jeszcze w tym mieście nie było. Gall Anonim widocznie o tym nie wiedział. Bolesław Chrobry uderzył zapewne swoim mieczem w jedną z kilku kijowskich bram miejskich. Ta nazwana Złotą została wybudowana przez Jarosława Mądrego dopiero w połowie XI wieku. Uszkodzony miecz, złom zupełnie nieprzydatny już w boju, polski władca zapewne od razu odrzucił, bo chyba nie miał najmniejszego zamiaru używać potem w bitwach czy też przywozić do kraju takiego wybrakowanego oręża. Na pewno także polski książę nie doznał wtedy żadnego proroczego olśnienia, że oto w taki sposób powstaje w Kijowie późniejsza ważna relikwia narodowa. A nawet gdyby wydał polecenie, aby zachować ten miecz dla przyszłych pokoleń w charakterze symbolu swojej jurności, to i tak oręż ten zostałby zniszczony podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława I, który z niezwykłą zawziętością likwidował wszelkie ślady po Bolesławie Chrobrym łącznie z jego sarkofagiem; posunął się nawet do sprofanowania znajdujących się w nim szczątków naszego króla.

 
Wesprzyj nas