Po raz kolejny Bjørk oferuje nam elektryzującą historię pełną emocji w mistrzowskim stylu, który posiada niewielu norweskich pisarzy. Obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników skandynawskich kryminałów.


Jest rok 2001. Mia Krüger, studentka akademii policyjnej, jest zdeterminowana, by zostać pierwszą kobietą, która dołączyć do norweskiej drużyny SWAT. Ma zarówno siłę psychiczną, jak i fizyczną, by to zrobić, ale jej plany zmieniają bieg, gdy przystępuje do testu, który pokazuje, że ma wyjątkowy talent do patrzenia na sprawy w niekonwencjonalny sposób.

Kobieta otrzymuje ofertę nie do odrzucenia od Holgera Muncha, który właśnie został szefem nowej jednostki dochodzeniowej i skompletował zespół najlepszych norweskich detektywów. Mia nie wie, że ta decyzja strąci ją do świata ciemności.

Niebawem otrzymują sprawę zabójstwa dwóch jedenastoletnich chłopców. Ich ciała znaleziono starannie ułożone, z małym rudym lisem umieszczonym między nimi, na polu na przedmieściach Oslo. Scena jest dziwna i niepokojąca. Przypomina nierozwiązane dochodzenie ze Szwecji, gdzie również odnaleziono dwóch chłopców w tym samym wieku, a zabójca pozostaje na wolności.

Zegar tyka, a elitarna jednostka Muncha wkrótce zostaje wzmocniona przez Patricka Olssona, czterdziestoletniego szwedzkiego psychologa profilera, który pracował nad nierozwiązaną szwedzką sprawą. Mię pociąga charyzmatyczna osobowość i niezwykły intelekt Patricka. Razem zagłębiają się w umysł zabójcy, próbując rozszyfrować prawie niewidoczne wskazówki, które im zostawił.

Kiedy znikają kolejni jedenastolatkowie, Mia dokonuje szokującego odkrycia…

***

Po raz kolejny Bjørk oferuje nam elektryzującą historię pełną emocji w mistrzowskim stylu, który posiada niewielu norweskich pisarzy. Na każdej stronie wstrząsa czytelnikiem do szpiku kości i sprawia, że ​​czuje ten się jak na kolejce górskiej… Wilk to głęboka intrygująca powieść o obsesji. Niesamowite.
Randberg 24

Akcja trzyma w napięciu do końca. Obowiązkowa lektura dla wszystkich miłośników skandynawskich kryminałów.
NDB

Po raz kolejny Bjørk napisała dynamiczną i wciągającą powieść, o której czytelnik długo nie zapomni. Najwyższej klasy skandynawski suspens!
ThrillZone

Ten prequel jest idealnym wprowadzeniem dla tych, którzy jeszcze nie odkryli Samuela Bjørka. Thriller ma wszystkie elementy, które czynią go uzależniającym.
„Gazet Van Antwerpen”

Samuel Bjørk
Wilk
Przekład: Milena Skoczko-Nakielska
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 15 lutego 2023
 
 


Dwudziestego ósmego maja 1993 roku na polu w Fagerhult w Szwecji, około dziesięciu kilometrów na północ od Uddevalli, znaleziono ciała dwóch jedenastoletnich chłopców. Gospodarz, który odkrył zwłoki, opisał to później słowami „jakby ktoś otworzył bramy piekieł”. Jeden z zamordowanych chłopców, Oliver Hellberg, leżał na plecach, nagi. Kilka metrów dalej znajdował się drugi, Sven-Olof Jönsson, on miał na sobie majtki. Między nimi było truchło zwierzęcia. Białego królika. Z uwagi na drastyczne okoliczności śmierci nastolatków utworzono ekipę złożoną ze śledczych ze sztokholmskiej Rikskriminalpolisen, która miała współpracować z miejscową policją. Szybko się okazało, że to nie działa. W kolejnych latach aż trzy razy wymieniano kierownictwo zespołu. W końcu Eva Nordberg, minister sprawiedliwości Szwecji, musiała podać się do dymisji. Śledczym zarzucono też, że nie zapobiegli wyciekowi treści pamiętnika jednego z chłopców. Jego rodzice, Emilie i Patrick Hellbergowie, zwrócili się do sądu o uniemożliwienie tabloidom opublikowania osobistych myśli zamordowanego jedenastolatka. Wygrali w pierwszej instancji w Uddevalli, ale przegrali w Sądzie Apelacyjnym dla zachodniej Szwecji. Kilka tygodni później Emilie Hellberg została znaleziona martwa w wannie w ich domu rodzinnym przy Ekeskärsvägen. Popełniła samobójstwo. Czternastego października 1993 roku, nazwanym „dniem hańby” w historii szwedzkiego dziennikarstwa, pamiętnik chłopca w całości opublikowały zarówno „Expressen”, jak i „Aftonbladet”. Obie gazety po raz pierwszy zdecydowały się na taką samą stronę tytułową: przedstawiły na niej ostatnią stronę z pamiętnika Olivera Hellberga. Znajdowały się na niej tylko dwa zdania skreślone pismem pełnym zawijasów:
Jutro wzejdzie księżyc. Boję się Wilka.
Sprawa pozostaje wciąż nierozwiązana.

1
KWIECIEŃ 2001

1
THOMAS BORCHGREVINK STAŁ na parkingu przed starą szkołą Fredheim w Lørenskog. Miał nadzieję, że wkrótce powieje lekki wiatr. Nie wiedział, dlaczego wybrała na spotkanie właśnie to miejsce, ale miał pewne przypuszczenia. Chciała mu to maksymalnie utrudnić? O to chodziło? Nie mylił się? Trzydziestosześciolatek rzucił okiem na zegarek w chwili, gdy stado wron poderwało się do lotu z pobliskiego drzewa. Ich głośne, gardłowe dźwięki niosły się nad pustkowiem. Nic tu nie było, tylko pola, żwirownia i ten stary biały budynek szkoły, do której sam chodził jako dziecko. W innym życiu. Przed zdarzeniem. Od dawna nie zapuszczał się do tej części świata. Od dawna nigdzie się nie zapuszczał. Dwanaście lat za kratami. Wyszedł kilka miesięcy temu i jeszcze nie przywykł do tego uczucia. Że może robić, co chce. Thomas owinął się szczelniej kurtką, usiadł na schodach starego budynku i skierował twarz w stronę delikatnych promieni słońca, które ostrożnie wyłaniały się zza zagajnika.
Za kwadrans dziewiąta. Mieli się spotkać o dziesiątej, ale nie zamierzał ryzykować. Była zdolna do wszystkiego. Sami widzicie, umówiliśmy się na dziewiątą, ale on się nie zjawił. Naprawdę uważacie, że ma prawo spotykać się ze swoim synem? Ostatni raz, gdy się widzieli, chłopiec miał zaledwie dwa lata. Jesteście tego świadomi? Nagle korony drzew na końcu drogi cicho zaszeleściły, sprawiając, że poczuł lekki optymizm. Może jednak się zerwie? Wiatr? Z tym latawcem to był jednak idiotyczny pomysł. Godzinami się zastanawiał, co mogliby robić na dworze, ale nic nie wymyślił. Tak długo stał w sklepie z zabawkami, że aż w końcu ekspedientka podeszła do niego i spytała, czy wszystko w porządku. W porządku? Nic nie było w porządku. To chyba jasne? Co ona sobie myślała? Oczywiście, to nie była jej wina, więc sięgnął po pierwszą lepszą zabawkę. Latawiec. Na dworze. Przy starej szkole. Będą puszczać razem latawiec. Fajnie, prawda? Chociaż teraz tego żałował, bo wiatr znowu ucichł. Szachy. To była jego pierwsza myśl. Nauczyć chłopaka reguł, może zagrać z nim kilka razy. Ale porzucił ten pomysł, gdy się dowiedział, że spotkanie odbędzie się na dworze. Z przyzwoitką. Że pod żadnym pozorem nie zgodzi się, żeby został z nim sam na sam.
Gdy przyszła go odwiedzić, inaczej mówiła. Siv Johnsen. Nawet jej nie pamiętał. Borchgrevink, masz gościa. Pierwszego od trzech lat. Jakaś dziewczyna. Siedzi w dwójce.
Gość?
Dziewczyna?
Mama?
Nie.
Oczywiście, że nie.
Wystrojona jak na jakąś wielką okazję, z kwiatami we włosach i czerwonymi policzkami, w krótkiej letniej sukience. Siv Johnsen. W liceum chodzili do tej samej klasy. Przez tych parę miesięcy, kiedy tam się zjawiał, zanim głosy w jego głowie przejęły nad nim kontrolę.
I przychodziła tak przez prawie trzy lata, co dwa tygodnie, aż w końcu prawie ją polubił. Zdjęcia z porodówki. Z pierwszych urodzin synka. Martin tęskni za tatą!
Nagle koniec.
Nigdy więcej.
Inny mężczyzna. Z czasem to do niego dotarło.
Nieważne.
Nie obchodziła go.
Ale dziecko?
Najcudowniejszy chłopiec na świecie.
Jego syn.
Martin.
Nie, kurwa mać!
Thomas wstał ze schodów i wyszedł na plac, żeby wyrzucić to z siebie.
Spokojnie.
Nie wściekaj się.
Nagle przestała przychodzić, za to dostawał mnóstwo listów, pisanych na komputerze pism od anonimowych urzędników informujących go o tym, że już nigdy nie zobaczy syna.
Kopnął kamień i znowu spojrzał na zegarek.
Piętnaście po dziewiątej.
Ani żywej duszy.
Zresztą po co ktoś miałby się tutaj zapuszczać? Przecież tu nic nie było. Na Losbyveien, za Finstad? Tak daleko chyba nikt nie mieszkał? Tuż za zakrętem znajdowała się strzelnica, a za zagajnikiem żwirownia. Znał tam każdy kamień, kochał tę szkołę, to miejsce, przychodził tu każdego ranka, uwalniając się od pobytu w domu, od ciemnego mieszkania, od tych zimnych ludzi, którzy mieli się nim opiekować. Dźwięk budzika na nocnym stoliku, ramiona Myszki Miki, które pokazywały, że najwyższa pora wstać, jeśli chce zdążyć wyjść, wymknąć się po cichu, w skarpetkach, tak żeby nikogo nie obudzić. Śniadaniówka, którą wypełniał tym, co udało mu się znaleźć.
W szkole nie był orłem, raczej średniakiem, w każdym razie do najsłabszych uczniów również nie należał.
Ale to ciepło.
Od kogoś, komu zależało.
Za kwadrans dziesiąta pojawił się pierwszy samochód, lekko zardzewiała toyota corolla. Blondynka w okrągłych okularach nerwowo uścisnęła mu dłoń.
– Astrid Lom, Urząd do spraw Opieki nad Dziećmi.
– Thomas.
Ciche pochrząkiwanie nad teczką, która zapewne zawierała to samo, co przysłali jemu.
Skazany za zabójstwo.
Osiemnaście lat.
Dobre sprawowanie.
Przedterminowe zwolnienie.
Matka wyraziła zgodę na spotkanie z synem.
Pod nadzorem.
Za pięć, w końcu nadjechał samochód.
Biały.
Drogi.
Jakżeby inaczej.
Znalazła sobie coś lepszego, ale to nie miało znaczenia, nie teraz.
Thomas poczuł, że robi mu się gorąco, kiedy z wilgotnymi dłońmi wyszedł im na spotkanie.
– Nie, nie, proszę zaczekać.
Czyjaś dłoń zatrzymała go.
– Tak, jasne, sorry.
Krok po kroku.
Na warunkach chłopca.
Martin.
Jest tutaj.
Thomas uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, jak otwierają się drzwi samochodu.
Ciemne włosy.
Brązowa bluza.
Lekkie zakłopotanie na twarzy, kiedy chłopiec stanął przy samochodzie. Żadnego znaku, że osoby siedzące z przodu zamierzają mu pomóc.
Cholerni idioci.
Nie widzicie, że on…?
Na szczęście urzędniczka miała trochę więcej wyczucia, szybkie kroki po placu, ramię wokół chudego ciała i nagle stał przed nim. Thomas musiał bardzo się starać, żeby się nie rozpłakać.
– Cześć, Martin.
– Cześć…
Piękne niebieskie oczy, które nie chciały na niego patrzeć. Zamiast tego zerkały na jego buty.
– Jak się masz?
– Co?
Spojrzenie, lekko zaciekawione.
– Masz bardzo fajną bluzę.
– Ee… dzięki.
Chłopiec podniósł wzrok na urzędniczkę, jakby chciał zapytać, kim ona jest i co tu robi.
– Czy to robot?
 Co? Nie. Bionicle.
Thomas zrobił sondujący krok do przodu.
– Bionicle. Fajne imię.
Martin roześmiał się nieśmiało.
– On się nie nazywa Bionicle. On jest Bionicle.
– Ach tak, sorry. W takim razie jak ma na imię?
– Ten tutaj?
– Tak?
Blondynka odeszła nieco na bok.
– Makuta.
– Cool. To twój ulubieniec?
Chłopiec znowu rzucił mu nieśmiałe spojrzenie.
– Ee… nie. Najbardziej lubię Ehleka, ale nie mieli z nim bluzy.
– Co za głupota!
– No. Ale mam jego figurkę.
Rzucił szybkie spojrzenie za siebie, w stronę białego samochodu.
– Straszna szkoda, że nie wiedziałem, że lubisz Bionicle, bo mógłbym zabrać je ze sobą.
– Nieważne.
Zdmuchnął grzywkę z czoła i spojrzał z zaciekawieniem na torbę foliową leżącą na schodach.
– Co tam masz?
– Niestety nic ciekawego. Miałem nadzieję, że będzie wiatr.
– Wiatr? Dlaczego?
– Żebyśmy mogli go puścić. Latawiec. Sam nie wiem. Na pewno uważasz to za nudziarstwo.
– Wcale nie – odparł i uśmiechnął się lekko. – Chętnie puszczę latawiec.
Drzewa znowu trochę zaszumiały, więc tam w górze jednak ktoś się o niego troszczył.
– Tak? – ucieszył się Thomas. – Sprawdzimy, czy nam się uda?
– Okej.
– Może wyjdziemy na pole? Zdaje się, że tam wieje trochę mocniej.
Wyjął latawiec z reklamówki i spojrzał na urzędniczkę.
– Zgadza się pani, żebyśmy…?
Skinęła głową.
– Dlaczego spytałeś ją o pozwolenie? – zdziwił się Martin, gdy opuścili stary budynek i latawiec leżał na ziemi między nimi.
Kwiecień w Norwegii.
Zapach świeżo zaoranej ziemi.
Wkrótce ziarno wykiełkuje, wykorzysta lato do tego, by nabrać żółtego koloru.
Walczył teraz ze sobą.
Żeby powstrzymać emocje.
– Ona jest tutaj, żeby pilnować.
– Pilnować? Kogo?
– Ciebie. Chcesz pierwszy go puścić? Ty biegniesz, a ja trzymam?
– Okej.
Znowu się uśmiechnął, a potem podniósł latawiec.
Teraz nie miało to już żadnego znaczenia.
Dwie twarze w samochodzie.
Urzędniczka z plikiem dokumentów.
Te wszystkie lata.
Teraz zniknęły.
Tylko ten mały chłopiec, który biegł po polu, uśmiechając się szeroko, gdy latawiec w końcu oderwał się od ziemi i po chwili łopotał dumnie między chmurami.
– Spójrz! Wow!
Dwadzieścia pięknych krótkich sekund, zanim latawiec poddał się i runął na końcu pola.
A potem – to, czego Thomas Borchgrevink nie zapomni do końca życia.
Chłopiec wrócił, lecz z zupełnie innym wyrazem twarzy.
– Co się stało, Martinie?
– Tam ktoś leży.
– Co ty mówisz?
Mała dłoń, która wstydliwie usiłowała zasłonić mokrą plamę z przodu spodni.
– Nie ruszają się.

2
HOLGER MUNCH SIEDZIAŁ w czarnym audi i słuchał suity wiolonczelowej nr 1 G-dur Bacha. Czuł wyrzuty sumienia, że zostawił rodzinę, odchodząc od niedzielnego śniadania. Nie żeby się skarżyli. Nigdy tego nie robili. W każdym razie nie wtedy, kiedy dzwoniono w tych sprawach. Późnym wieczorem. W samym środku urlopu. W wigilię, kiedy na stole właśnie wylądowały żeberka. W każdym przypadku – pełne zrozumienie. Czterdziestotrzyletni Holger Munch prawie od dwudziestu lat pracował jako śledczy i zawsze mógł na nią liczyć. Na Marianne. Sympatię z ogólniaka. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, a ślub wzięli tuż po zdaniu egzaminów. W końcu, po dziewięciu latach, na świat przyszła ich córka Miriam, która teraz miała czternaście lat i wbrew obiegowym opiniom o nastoletnich dziewczynach wcale nie było z nią aż tak źle. Rodzina zawsze stała po jego stronie. Bez względu na to, jak wiele go omijało. Zeszłej jesieni świętowali nawet jego awans, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że odtąd będzie miał jeszcze więcej pracy. Nowa jednostka do spraw zabójstw. W oddzielnym lokalu. Daleko od komendy policji w Grønland. Munch nie tylko zdobył zaufanie jako szef tego historycznego tworu, ale dano mu również wolną rękę przy wyborze członków zespołu. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna miał za sobą fantastyczną zimę. Zwykle szedł w kompletnej ciemności, ukryty za rudą zamarzniętą brodą, przeklinając wszystko i wszystkich, zwłaszcza tych idiotów, którzy jeździli na nartach i uwielbiali śnieg, ale w tym roku miał na głowie zupełnie inne rzeczy. Generalny wykonawca. Prawie przedsiębiorca. Właśnie tak się czuł. A jednak to spojrzenie jej oczu. Coś w nim było. Miał rację?
Korpulentny śledczy odsunął od siebie tę myśl i pokazał legitymację funkcjonariuszowi, który zatrzymał go przed taśmą policyjną. Już wtedy to zobaczył, młody policjant miał to wypisane na twarzy.
To jest coś zupełnie innego.
Minutę później podobne nerwowe spojrzenie ukryte za solidną fasadą munduru, gdy zaparkował obok białego budynku szkoły.
– Nilsen, dowódca akcji.
Munch skinął głową i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni beżowej budrysówki.
– Czy jest już ktoś z mojego zespołu?
– Tak… Ta blondynka. Prawniczka?
– Goli.
– I ten w garniturze… Fredrik?
– Riis – powiedział Munch i zapalił papierosa.
– Technicy pierwsi przybyli na miejsce i siedzą tam już od dobrej chwili – oznajmił umięśniony policjant, wskazując pole za ich plecami.
– Patomorfolog?
– Też już jest. Od niedawna.
Funkcjonariusz zdjął jedną rękawiczkę i przyłożył palec do mapy.
– Rozstawiliśmy blokady tutaj i tutaj. Na Losbyveien. To słabo zaludniony obszar. Tylko kilka gospodarstw. Musieliśmy zostawić otwarty wjazd, więc rozciągnęliśmy taśmę wzdłuż tej drogi, Vålerveien. W porządku?
– A co z drugim końcem pola? – spytał Munch.
– Wysłałem tam ludzi – odparł Nilsen. – Powinno być dobrze.
– Co tam jeszcze masz?
Z zaciekawieniem wskazał głową mapę, po czym odwrócił się w stronę lasu.
– Ten teren to prawdziwy koszmar – wymamrotał Nilsen. – Chłopcy leżą na końcu pola, dokładnie tutaj – wyjaśnił, wskazując palcem miejsce na mapie. – Wszędzie dookoła ciągną się pola i lasy, sam zobacz. Naszym zdaniem sprawca dostał się tędy, po czym oddalił się tą samą drogą. Praktycznie zero ruchu. Będziemy mieć szczęście, jeśli znajdziemy kogoś, kto coś widział.
– Co to jest? – spytał Munch, przykładając palec do mapy.
– Strzelnica.
– Zamknęliśmy ją?
– Ee, nie, jeszcze nie… Przecież ona leży…
– Zamknij ją – powiedział z rezygnacją w głosie. – I wyślij tam zespół. A to?
– Ogromna żwirownia – odparł Nilsen i wskazał miejsce w oddali za lasem na wschodzie. – Mamy…?
– Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to tak. I…?
Spojrzał na policjanta, który zwlekał z odpowiedzią.
– Tam też wysłać zespół? – zapytał w końcu Nilsen.
– Doskonale – przytaknął Munch i ruszył przez plac w kierunku Anette Goli, która właśnie wyszła ze starego budynku szkoły.
Zatrudnił ją jako pierwszą.
Nie wahał się ani sekundy.
– Byłeś tam? – spytała zdolna prawniczka, przeciągając dłonią po blond włosach.
– Jeszcze nie. Jak to wygląda?
– Źle. Właśnie skończyłam rozmawiać z Vikiem. Zastanawia się, czy ich przykryć, czy wolałbyś zobaczyć ciała tak jak leżały, gdy je znaleziono.
– Niech ich nie rusza – odparł i zapalił kolejnego papierosa, odpalając od poprzedniego. – Kto ich znalazł?
– Jakiś istny cyrk na kółkach – westchnęła i spojrzała w stronę budynku szkoły. – Usiłuję rozeznać się w ich relacjach.
– Tak?
– Sprawa o ojcostwo, jeśli dobrze zrozumiałam. Facet przyjechał tutaj, żeby spotkać się ze swoim synem. Matka jest na miejscu, z nowym mężem, no i mamy jeszcze przyzwoitkę z… chyba z Urzędu do spraw Opieki nad Dziećmi. Nie jestem pewna. W każdym razie musiałam ich rozdzielić. Ojciec jest tam, a pozostali w innych pomieszczeniach. Chcesz z nimi porozmawiać?
– Nie teraz. Ale upewnij się, że podali wszystkie szczegóły.
– Katja się tym zajmuje.
– Jest tutaj?! – zawołał zaskoczony i uśmiechnął się przelotnie. – Sądziłem, że…?
– Jak widać, posada w Kripos1 jednak nie była aż tak lukratywna – odparła, mrugając porozumiewawczo. – Zgarnęłam ją po drodze. Nie masz nic przeciwko?
– Jasne, że nie – zapewnił ją i znowu się uśmiechnął.
Pracownik numer dwa.
Katja van den Burg.
Wybór był równie prosty i oczywisty jak ten pierwszy.
– Chcesz tam teraz iść?
– Tak. Gdzie leżą?
– Idź tamtą drogą – wskazała. – Ale radzę, żebyś zmienił obuwie. Tam jest dość grząsko.
– Okej.
Upuścił papierosa na żwir i wrócił do samochodu po kalosze.

3
DWUDZIESTOJEDNOLETNIA MIA KRÜGER siedziała z tyłu małej sali audytoryjnej w piwnicy Wyższej Szkoły Policyjnej i starała się nie zamykać oczu. Całą noc spędziła poza domem. Znowu. Nie przyłożyła głowy do poduszki przed – która to była godzina? Szósta? Ukryła ziewnięcie w chwili, kiedy ostrzyżony na jeża wykładowca w wypolerowanych oficerkach wyświetlił kolejny slajd. Cholera jasna, dlaczego nie położyła się wcześniej? Przecież tak bardzo cieszyła się na to spotkanie. Zebranie informacyjne dotyczące centralnej jednostki reagowania kryzysowego. Delta. Przecież właśnie dlatego rozpoczęła te studia. Pomimo ostrzeżeń rodziny. Pomimo smutku w oczach matki, kiedy jej oznajmiła, że studiowanie literatury w Blindern nie jest dla niej. Że już rzuciła studia. I że postanowiła trochę popodróżować, a od jesieni zacząć od nowa.
Policja, Mio? Ależ…
To bez znaczenia.
Pierwsza dziewczyna w jednostce reagowania kryzysowego. Czytała artykuł w jakimś czasopiśmie, że to cholernie ciężka służba i że dotąd żadnej kobiecie nie udało się spełnić warunków naboru. I właśnie wtedy podjęła decyzję. Yep. Dokładnie tak. Delta. Właśnie to miała zamiar robić.
Pieprzcie się wszyscy.
Mia Krüger zdławiła kolejne ziewnięcie, kiedy na ścianie pojawiła się lista. Oczywiście wstępna. Minimalne wymagania, nic więcej. Potem czekały ich mordercze tygodnie testów, fizycznych i psychologicznych, i właśnie na nich odpadały nieliczne dziewczyny, które postanowiły spróbować swoich sił. Ale nie ona. Oczywiście, że nie. Będzie pierwsza na liście. Pokaże im wszystkim, raz na zawsze, aż im w pięty pójdzie. Tym szowinistycznym dupkom. Tym, którzy teraz rzucają w jej stronę lekko pogardliwe spojrzenia i zastanawiają się, co ona, kurwa, tu robi. Jedyna dziewczyna na sali.
Szeroki uśmiech blond idioty siedzącego w pierwszym rzędzie, który uważa, że jest darem od Boga dla ludzkości. Dostawiał się do niej na sali treningowej już na pierwszym roku, zaledwie po kilku tygodniach znajomości. Na samą myśl robiło jej się niedobrze. Rzucał teksty z jakiegoś podręcznika uwodzenia dla frajerów, prężąc muskuły przed lustrem niczym neandertalczyk i wierząc naiwnie, że to mu pomoże.
Masz takie piękne oczy…
Tak niebieskie jak najpiękniejsze morze…
Ach tak?
Że niby poeta?
Twoje są osadzone zbyt blisko siebie. A poza tym tam u góry, między oczami a linią włosów, powinno znajdować się czoło, wiesz?
A twoje włosy tak egzotyczne i ciemne… Tak pięknie opadają na twoje chude ramiona… Do jakiego rodzaju dziewczyn należysz? Lubisz się trochę poprzytulać?
O Boże.
Poważnie?
Fucking loser.
Jeszcze tego samego wieczoru obcięła je w mieszkaniu, które wynajmowała na Torshov. Włosy. Stała wściekła przed lustrem z nożem w ręce i patrzyła, jak jej loki wpadają do zlewu. Od tego czasu powtarzała ten seans za każdym razem, gdy były zbyt długie.
Na ekranie lista wymagań, które znała aż za dobrze. Żałowała, że w drodze do sali nie kupiła sobie kawy. Chociaż byłaby to kawa z automatu, o smaku błota. Teraz wypiłaby cokolwiek, byle pozbyć się uczucia, że zaraz zemdleje.
Wzięła się w garść i spojrzała na ekran.
Bieg na trzy kilometry w czasie poniżej 12:30.
Odhaczone.
W domu w Åsgårdstrand już w wieku piętnastu lat pokonywała ten dystans w jedenaście minut i piętnaście sekund. I ten obleśny trener, który lubił komentować wygląd młodych dziewcząt w ciasnych spodniach od dresu, drapał się po głowie, patrzył na stoper i prosił ją, żeby pobiegła jeszcze raz, bo „to musi być jakiś błąd”.
Ach tak?
Fuck you.
50 przysiadów.
Poważnie?
Odhaczone.
50 pompek.
To zajęło jej trochę więcej czasu, ale tylko minimalnie. Przymocowała drążek do sufitu w małym mieszkaniu, które dzieliła z dwiema dziewczynami z roku, bardziej zainteresowanymi tym, jak wyglądają i kto z kim co robił po piątkowym wyjściu na piwo zorganizowanym przez zrzeszenie studentów. Każdego ranka, zanim obudziły się współlokatorki, podciągała się do chmur, aż w końcu ramiona nie chciały dłużej jej unosić.
10 podciągnięć nachwytem.
Dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Odhaczone.
Przepłynięcie 400 metrów.
Poważnie?
Odhaczone.
Swobodne nurkowanie do głębokości 4 metrów.
Mia nieźle się z tego uśmiała.
Wybrzeże Meksyku, kilka lat temu, lato po zakończeniu liceum, kiedy miała wszystkiego dość. Biała żaglówka unosząca się lekko na falach pod delikatnymi chmurami, ci wspaniali ludzie, nurkowie, no i oczywiście Francuz o niebieskich oczach i muskularnych opalonych ramionach.
You will feel so free down there, Mia.
Nigdy wcześniej tego nie próbowała.
Ani z butlą, ani bez butli.
Ciemność daleko w dole. Niesamowita cisza. Niezwykłe piękno.
Przerażone twarze wysoko w górze, na jachcie, gdy w końcu wypłynęła na powierzchnię.
Oh, my God.
You are crazy.
Francuz zmył się niedługo potem, ale to nie miało znaczenia, bo zdążyła znaleźć swoją wielką miłość.
Ciemność.
Sama.
W głębinach.
Cztery metry w dół?
Nie ma problemu.
Niemal żałosne.
Odhaczone.
Miał ją teraz na oku, facet z Delty, w wypolerowanych oficerkach. Czuła to wyraźnie.
Co ty tu właściwie robisz?
Mia zawsze taka była. Wyczuwała emocje innych ludzi.
Widzisz rzeczy, których inni nie dostrzegają, prawda, skarbie?
Babcia, która nie była jej prawdziwą babcią, a jednak była tak bardzo do niej podobna. I tak różna od innych babć. Czasem niemal szalona. Mając prawie osiemdziesiąt lat, wciąż przesiadywała w ogrodzie do późnej nocy, paliła fajkę, piła whisky, wyła do księżyca i miała gdzieś, co inni o niej myślą.
Brzęczenie telefonu. Zareagowała automatycznie. Szybkim ruchem wyjęła komórkę z torebki.
Sigrid?
Nie.
Oczywiście, że nie.
Od wielu miesięcy nie miała kontaktu z siostrą bliźniaczką.
To dlatego nocami krążyła po mieście.
Chodziła ulicami w ciemności, rozdając wydrukowane kartki.
Widziałaś/-łeś tę dziewczynę?
Sigrid Krüger.
Zadzwoń do mnie, jeśli coś wiesz, please!
Sigrid i Mia.
Śnieżka i Śpiąca Królewna.
Bliźniaczki.
Jedna jasna, druga ciemna.
Urodzone przez szesnastolatkę, która nie mogła, nie chciała ich zatrzymać. Adoptowane przez Evę i Kyrrego Krügerów z Åsgårdstrand, on nauczyciel, ona kierowniczka sklepu z farbami w Horten. Mia przyłożyła instynktownie palce do bransoletki zawieszonej na lewym nadgarstku. Prezent na konfirmację. Kotwica, serce i litera. S na opasce Sigrid, M na jej. A potem, pewnej nocy pod kołdrą na poddaszu.
Chcesz moją, a ty dasz mi swoją?
Od tamtej pory nigdy jej nie zdejmowała.
Cholera jasna, Sigrid!
Gdzie jesteś?
Mia odsunęła od siebie rozpacz i wrzuciła telefon z powrotem do torebki, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi i do sali wsunęła głowę pracownica administracji.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy jest tutaj Mia Krüger?
Szmer na sali.
Nagle spojrzenia wszystkich skierowane na nią.
– Ee, tak, tutaj?
– Rektor chce z tobą rozmawiać.
– Okej.
Kobieta wciąż stała w drzwiach.
– Teraz?
– Tak, teraz.
Spakowała swoje rzeczy i zeszła szybko po schodach. Z pierwszego rzędu doleciał do niej pogardliwy śmiech.
– Co się stało?
Gdy zamknęły się za nimi drzwi i stały same na korytarzu.
– Nie wiem – odpowiedziała siwowłosa kobieta. – Ale to chyba coś ważnego. Wiesz, gdzie to jest?
– Tak, oczywiście – przytaknęła i przewiesiła torebkę przez ramię.
Windą do góry, a potem przez plac do głównego budynku po drugiej stronie asfaltu.
O co chodzi tym razem?
Już kiedyś tam była.
Stała grzecznie przed wielkim biurkiem jak mała dziewczynka z gimnazjum, to dorosłe spojrzenie, którego nie była w stanie wziąć na serio.
Dyscyplina, Mio. Dotarły do mnie skargi od wielu wykładowców…
Tak, tak, oczywiście.
Nie moja wina, że ludzie tutaj wciąż wierzą, że żyjemy w latach pięćdziesiątych.
Śpisz w szkole, Mio? Wendelbaum powiedział, że znalazł cię skuloną na podłodze w klasie. Znowu?
Whatever.
Była we Frognerparken. Szukała Sigrid. Za Monolitem, gdzie zbierały się ćpuny, zaledwie kilkaset metrów od szkoły. Nie dałaby rady pokonać długiej drogi do domu.
Tym razem miała zupełnie inny wyraz twarzy, kiedy zapukała do drzwi i usłyszała głęboki głos.
– Dzień dobry, Mio. Wejdź, wejdź.
Stanęła w progu, lekko niepewna, co to ma oznaczać. Rektor Magnar Yttre podniósł się z fotela i spojrzał na nią z uśmiechem, otwierając szeroko ramiona.
– Napijesz się czegoś? Może kawy?

4
MUNCH SIEDZIAŁ PRZY oknie w kawiarni na rogu Bernt Ankers gate i Mariboes gate, zaledwie kilkaset metrów od biura. Wyłączył dźwięk w obu telefonach. Należał do starej szkoły i jeszcze nie przyzwyczaił się do ciągłego brzęczenia komórek w kieszeniach. Najbardziej lubił siedzieć w ciszy, by móc spokojnie myśleć, co teraz było oczywiście niemożliwe. Od dwudziestu czterech godzin ciągle ktoś dzwonił. Jedną z takich osób był jego dawny kolega, obecnie rektor Wyższej Szkoły Policji. Munch odebrał telefon właściwie tylko po to, żeby powiedzieć, że nie ma czasu na rozmowę, ale Yttre był w euforii i prawie nie dopuścił go do głosu. Chyba ci kogoś znalazłem, Munch. Wyjątkowo nieodpowiednia chwila, ale mimo to posłuchał.
Yttre już kiedyś wspominał o tym teście. Jego autorami byli naukowcy z UCLA. Testowali wszystkich studentów drugiego roku, mówiąc im, że to tylko zabawa, żeby nie czuli presji. Kilka zdjęć z miejsca popełnienia przestępstwa. Co widzisz? Ta dziewczyna zdała śpiewająco.
W porządku. Pół godziny i tak go nie zbawi. A przy okazji będzie mógł coś zjeść. Niedawno znowu zadzwoniła do niego Marianne, jak zawsze martwiła się o to, czy złapał chociaż kilka godzin snu i czy pamięta o jedzeniu.
Ona jest nieco specyficzna, Munch.
Ale daj jej szansę, okej?
Ledwo zdążył wrócić do stolika z kanapką i kawą, gdy otworzyły się drzwi i w progu stanęła ona.
Dwadzieścia jeden lat.
Młoda, ale Munch wiedział z doświadczenia, że to nie musiało nic znaczyć. Wiele osób w jego zespole, spora część z tych najzdolniejszych, było jeszcze przed trzydziestką. Właściwie nie zamierzał nikogo więcej zatrudniać. Zmontował ekipę, jakiej potrzebował, a tu ten zwykle tak rozsądny, trzeźwo stąpający po ziemi Yttre – skąd u niego aż takie poruszenie? Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy, Munch. Nikt nawet nie zbliżył się do takiego wyniku. Ta dziewczyna jest po prostu niesamowita.
Oczywiście, że wzbudził jego ciekawość.
– Pan Munch?
Miała na sobie czarny golf, czarne obcisłe jeansy, czarne conversy, ale pierwsza rzecz, na którą zwrócił uwagę, to jej oczy.
Błyszczące, niebieskie, zaskakująco przejrzyste. Jasnobrązowa skóra, prawie jak u Indianki. Kruczoczarne półdługie włosy, nierówno obcięte. Wyglądały tak, jakby ktoś rzucił się na nie z tępymi nożyczkami, ale ona chyba niespecjalnie się tym przejmowała. Młoda studentka stała przed nim wyprostowana, jakby to spotkanie było czymś najbardziej naturalnym pod słońcem, i wyciągała do niego szczupłą dłoń.
– Mia Krüger.
– Cześć, Mia. Witam.
– Dziękuję – powiedziała po prostu i usiadła z torbą przewieszoną przez ramię. Zupełnie jakby nie miała zamiaru jej zdjąć.
– Zjesz coś? Może się czegoś napijesz?
Rzuciła okiem na menu wiszące za ladą.
– Nie, dziękuję.
– A może w ogóle nie pijesz kawy?
– Owszem, ale nie tutaj.
– Aż tak? – zdziwił się. – Czyżbyś była koneserką kawy? Prawdziwą znawczynią?
Powiedział to z wyraźną ironią w głosie. W ostatnim czasie w Oslo bary kawowe wyrastały jak grzyby po deszczu, jeden bardziej nowoczesny od drugiego – młodzi zmanierowani hipsterzy traktowali je prawie jak coś w rodzaju miejsca kultu religijnego. Ale jego komentarz nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
– To im mam się przyjrzeć? – spytała, spoglądając na dwie jasnobrązowe teczki, które leżały pod jego telefonami.
– Tak. Czy Yttre coś ci powiedział?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Doskonale – przytaknął. – Chciałbym, żebyś spojrzała na kilka fotografii i powiedziała mi, co o nich myślisz, okej?
– Okej.
– W tej – zaczął i wziął do ręki jedną z teczek – znajdują się zdjęcia z miejsca zbrodni, o której zostaliśmy poinformowani wczoraj rano. Natomiast w tej…
Położył drugą teczkę obok pierwszej.
– Tu są zdjęcia z miejsca zbrodni, do której doszło w Szwecji. Osiem lat temu. Chciałbym, żebyś przyjrzała się dokumentacji i powiedziała mi, co widzisz, okej?
– Czy chodzi o tego samego sprawcę?
– Tego nie powiedziałem.
– Ale to miał pan na myśli?
Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego pytająco. Munch nie mógł powstrzymać uśmiechu. Yttre miał rację. Ta dziewczyna była naprawdę wyjątkowa. Rozmawiała z samym Holgerem Munchem. Szefem jednostki do spraw zabójstw na Mariboes gate 13. Przywykł do tego, że ludzie, których spotykał, patrzyli na niego z niemal nabożnym szacunkiem, ale młoda studentka siedząca naprzeciwko niego zdawała się w ogóle tym nie przejmować.
– Tak, właśnie to miałem na myśli.
– To dlaczego pan tego nie powiedział?
– Ponieważ mogłabyś się tym niepotrzebnie zasugerować, a ja chciałbym, żebyś była tak otwarta, jak to tylko możliwe. Niewykluczone, że zobaczysz coś innego, coś, na co ja nie zwróciłem uwagi.
– Okej, rozumiem – przytaknęła i odwróciła teczki w swoją stronę.
Nie otworzyła ich. Siedziała i czekała.
– Mogę zostać sama? – spytała, podnosząc na niego wzrok, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywał.
– Oczywiście. Jak myślisz, ile ci to zajmie?
– Nie wiem. Dwadzieścia minut?
– Doskonale. Będę tuż obok, gdybyś czegoś potrzebowała.
Wstał, zabrał kanapkę i znalazł wolną ławkę po drugiej stronie ulicy.
Dziewięć nieodebranych połączeń. Większość od Anette.
– Cześć, tu Holger. Co się dzieje?
Prawniczka westchnęła cicho do słuchawki.
– Lepiej spytaj, co się nie dzieje. Dreyer czeka na briefing. Ministerstwo na nią naciska. Ona uważa, że powinniśmy zorganizować konferencję prasową…
– Tak jak mówiłem, czekamy.
– Właśnie to jej powiedziałam, ale to chyba nie wystarczyło.
– Nie wystarczyło? – powtórzył zirytowany.
– Nie wrzeszcz na mnie. Wiesz przecież, jaka ona jest.
Hanne-Louise Dreyer. Nowo mianowany komendant główny policji w Grønland. W policji zawrzało, kiedy wyszło na jaw, że ministerstwo powołało w stolicy odrębną jednostkę do spraw zabójstw. Kierownictwo wymachiwało szabelkami, uznając to za wyraz niezadowolenia z jego pracy. Munch przez jakiś czas miał nadzieję, że wraz z nominacją nowego komendanta coś się zmieni, ale nie. Widocznie taki już jego los. Nigdy nie dostanie szefa, z którym będzie żył w dobrych stosunkach. Zresztą to nie miało znaczenia. Teraz to on rozdawał karty i nic nie mogli na to poradzić. I chyba właśnie to najbardziej ich drażniło.
– Poproś ją, żeby się wstrzymała – powiedział. – Nie podamy nazwisk, zanim nie porozmawiamy z obiema rodzinami. Czego ona nie rozumie?
– Powtarzam: nie wydzieraj się na mnie. Matka Tommy’ego ląduje o trzynastej. Poprosiłam Katję, żeby odebrała ją z lotniska. Na litość boską, kto wyjeżdża do Hiszpanii, zostawiając jedenastolatka samego w domu?
– Może miała jakiś powód? Na razie trudno się do tego ustosunkować.
– I pozwoliła, żeby sąsiedzi go doglądali? Chociaż oni nawet nie wiedzieli, że są za niego odpowiedzialni?
– Porozmawiamy z nią o tym, kiedy się zjawi. Co z furgonetką?
To był jak dotąd ich jedyny trop. Świadek widział biały samochód dostawczy w zagajniku przy Losbyveien.
– Oxen siedzi w centrum ruchu drogowego. Droga kończy się przy klubie golfowym, więc furgonetka nie mogła pojechać w tamtym kierunku. Skupiamy się na drodze krajowej 159 na wschód i na zachód. I na punkcie poboru opłat na E6. Właśnie przygotowują nagrania. Zdaje się, że znaleźliśmy siedem kamer. Mam go na drugiej linii, więc da znać, jak tylko coś zobaczą. Ale…
– Ale co?
– Biała furgonetka? Ile takich jeździ po Oslo?
– To był niedzielny poranek – uspokoił ją. – Musimy wierzyć, że dopisze nam szczęście. Co z rodziną Lundbergów?
– Są bardzo pomocni – mówiła dalej Goli. – Szczerze mówiąc, dziwnie spokojni. Wydaje mi się, że nie do końca rozumieją, co się stało. Fredrik tam jest. Wkrótce do mnie zadzwoni. Wspólny briefing o szesnastej aktualny?
– Tak. Powiadomisz wszystkich?
– Okej. Słuchaj, muszę kończyć. Dreyer znowu dzwoni.
– Żadnej konferencji prasowej, zanim… – zaczął Munch, ale Anette już się rozłączyła.
Pieprzeni idioci.
Dadzą mu w końcu odrobinę spokoju?
Jakby sami nie mieli o czym myśleć.
Trzy papierosy później zobaczył, że młoda studentka skończyła. Przez cały czas obserwował ją przez szybę. Prawie się nie poruszyła, ale teraz teczki leżały zamknięte przed nią na stole.
– Jak poszło? – spytał, gdy wrócił do kawiarni.
Sprawiała wrażenie, jakby nie zauważyła, że stanął obok niej. Niebieskie oczy miała szeroko otwarte, ale myślami błądziła daleko stąd.
– Sorry – powiedziała w końcu i przeciągnęła dłonią po ciemnych włosach.
– W porządku – odparł i zerknął na zegarek.
Od chwili, gdy opuścił gabinet, minęło prawie czterdzieści minut. Musieli się jak najszybciej pożegnać. Słodka, fakt, test zdany celująco, kierowany ciekawością wyświadczył Yttremu przysługę, ale miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. I tak, oczywiście, że pomyślał o tym samym.
Kto wyjeżdża do Hiszpanii?
I pozwala, żeby mały chłopiec został sam w domu? Zaledwie jedenastolatek?
– Brakuje kilku fotografii – powiedziała ostrożnie młoda studentka.
– Słucham?
Położyła palec na jednej z teczek.
– W tej.
– Co masz na myśli?
– To, co powiedziałam. Brakuje kilku zdjęć.
Munch zmarszczył brwi.
– Nie bardzo rozumiem…?
– Przecież musiał zwiększyć trochę swoją wysokość, prawda?
– Kto?
– Sprawca?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Chyba musiał na czymś stać?

 
Wesprzyj nas