Najnowsza nowela zdobywcy literackiej Nagrody Nobla 2023! Tajemnicza, niepokojąca historia podróży w nieznane…


Mężczyzna wyrusza samochodem w drogę bez powodu i celu. Skręca to w prawo, to w lewo, aż w końcu grzęźnie gdzieś w leśnej głuszy na całkowitym odludziu. Niedługo później robi się ciemno i zaczyna padać śnieg.

Ale zamiast szukać pomocy, nierozważnie zapuszcza się w głąb ciemnego lasu. Nieuchronnie się gubi, a kiedy wreszcie – zmarznięty i zmęczony – przystaje, natyka się na świecącą pośród ciemności istotę.

Wspaniała, niepokojąca proza. Must read dla wszystkich, którzy czekają na kolejne przekłady książek Jona Fossego na język polski.

Jon Fosse (ur. 29 września 1959 w Haugesund) – norweski pisarz i dramaturg, uznawany za jednego z najwybitniejszych współczesnych dramatopisarzy norweskich. Pisze w języku nynorsk. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (2023). Jest autorem powieści, poezji, książek dla dzieci, esejów i sztuk teatralnych. Jego twórczość zalicza się do norweskiego postmodernizmu. Książki Fossego przetłumaczono na ponad 50 języków, w tym polski, a dramaty wystawiono na wielu scenach świata. O jego znaczeniu niemiecki tygodnik „Die Woche” napisał: Na początku był Henryk Ibsen, następnie nie było nic, a teraz mamy Jona Fossego.

Jon Fosse
Białość
Przekład: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo ArtRage
Premiera: 12 lutego 2024
 
 


Wyjechałem z domu. Dobrze mi to zrobiło. Ruch dobrze mi zrobił. Nie wiedziałem, dokąd jadę. Po prostu jechałem. Wcześniej ogarnęła mnie nuda, mnie, który na ogół nigdy się nie nudzi, ogarnęła nuda. Nic z tego, co mógłbym zrobić, nie sprawiało mi żadnej radości. I dlatego po prostu zrobiłem coś. Wsiadłem do samochodu, ruszyłem, a potem tam, gdzie mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w prawo, a kiedy znów mogłem skręcić albo w prawo, albo w lewo, skręciłem w lewo. I tak jechałem. Zabrnąłem daleko leśną drogą, na której koleiny po pewnym czasie stały się tak głębokie, że samochód zaczął szorować podwoziem. Jechałem dalej, aż w końcu samochód całkiem utknął. Próbowałem cofać, ale się nie dało, więc przestałem. Zgasiłem silnik. I siedziałem w samochodzie. No tak, no to stoję tutaj, siedzę tutaj, pomyślałem i poczułem się pusty, jakby nuda zmieniła się w pustkę. Czy może raczej w niepokój, bo czułem w sobie coś w rodzaju strachu, kiedy tak siedziałem i patrzyłem przed siebie pustym wzrokiem, jakbym patrzył w nicość. W nicość. A cóż to za bzdura, pomyślałem. Przede mną jest las, tylko las, pomyślałem. Czyli że ta naprędce wymyślona przejażdżka zaprowadziła mnie do lasu. To była kolejna bzdura, mówienie, że coś, cokolwiek, prowadzi, bez względu na to, co to znaczy, do czegoś, do czegokolwiek innego. Patrzyłem w las przed sobą. Las. Tak, drzewa rosły gęsto jedno przy drugim, sosny, iglaste sosny. Między drzewami brązowa ziemia przypominająca wyschniętą próchnicę. Czułem się pusty. No i ten niepokój. Czego się bałem. Dlaczego się bałem. Czy bałem się tak, że nie miałem siły wysiąść z samochodu. Nie miałem odwagi. A tu kończyła się ta leśna droga, w którą wjechałem, no i na której utknąłem mniej więcej tam, gdzie się kończyła. Zapewne dlatego czułem ten niepokój, że utknąłem samochodem na końcu leśnej drogi, a i tu, na końcu tej leśnej drogi, nie było miejsca, w którym mógłbym zawrócić. I nie przypominałem sobie, żebym od chwili, kiedy zacząłem jechać tą leśną drogą, mijał gdzieś jakieś miejsce do zawracania. Ale czy to możliwe. Tak, bo gdybym zobaczył po drodze jakieś miejsce do zawracania, to z pewnością bym się zatrzymał i zawrócił, ponieważ jazda wąską drogą przez ten krajobraz wśród niskich wzgórz wcale nie zmniejszała nudy, ba, nuda stawała się przez to jeszcze większa. Ale nie dojechałem do żadnego miejsca, gdzie dałoby się zawrócić, a chyba na to przez cały czas czekałem, tak, że zobaczę przed sobą miejsce, w którym będę mógł zjechać na bok, lekko się cofnąć, znów podjechać do przodu, może powtórzyć to kilka razy, tak, aż do chwili, kiedy samochód całkiem się odwróci, a potem pojechać tą leśną drogą do szosy i dotrzeć nią do jakiegoś miejsca, ale do jakiego, do miejsca, gdzie byliby ludzie, gdzie mógłbym sobie coś kupić, na przykład gorącą parówkę w bułce, albo może, no bo mogłoby się tak zdarzyć, dotarłbym do jakiejś małej kafejki przy szosie, gdzie mógłbym się zatrzymać i zjeść obiad. To było przecież możliwe. I nagle sobie uświadomiłem, że minęło już kilka dni, nie pamiętałem ile dokładnie, odkąd ostatnio jadłem obiad. Ale chyba często tak bywa z nami, mieszkającymi samotnie. Przygotowanie obiadu staje się jakby mozołem i najczęściej sięga się w końcu po to, co jest pod ręką, po kromkę chleba, jeśli akurat mam w domu chleb, z czymś do chleba, często jest to majonez prosto na kromkę i dwa-trzy plasterki kiełbasy baraniej. Ale czy to jest coś, o czym powinienem myśleć, siedząc tu, jakbym nie miał ważniejszych zajęć. Chociaż co by to miało być. Jak głupio można pytać, jak głupio można myśleć. Wjechałem w leśną drogę, samochód utknął, daleko od ludzi, no i nie jestem w stanie go ruszyć, więc powinienem mieć więcej niż dość zajęcia, tak, tak się chyba mówi, zająć się, powinienem się zająć wyciąganiem samochodu. Bo samochód nie może tak stać, jak stoi. Oczywiście, że nie. To takie oczywiste, że myślenie o tym jest czystą głupotą. Stoję i patrzę na samochód, a on tylko stoi i jakby głupio patrzy na mnie. A może to ja głupio patrzę na niego. No i strasznie głupio wygląda, kiedy tak stoi, unieruchomiony na jakimś garbie, tak to chyba trzeba nazwać, na środku leśnej drogi, która ciągnie się jeszcze kilka metrów i zanika, dalej już biegnie ścieżka, prosto w las. Co ja miałem do roboty na tej leśnej drodze. Dlaczego na nią wjechałem. Co to był za pomysł. Jaki miałem powód, żeby to zrobić. Żadnego. W ogóle żadnego powodu. Więc dlaczego wjechałem na tę leśną drogę. Może czystym przypadkiem. Tak, chyba nie można nazwać tego inaczej. No ale co to jest przypadek. Nie, no nie mogę teraz zaczynać takich głupich rozmyślań. To nigdy do niczego nie prowadzi. A teraz muszę ni mniej, ni więcej tylko oswobodzić samochód. A potem próbować nim zawrócić. Ale jak. Przecież nie mijałem żadnego miejsca, w którym mógłbym zawrócić samochodem, gdyby tak było, to oczywiście zawróciłbym już dawno, bo nudniejszą drogę niż ta trudno sobie wyobrazić. Tylko te łagodne wzgórza, a poza tym jedno jedyne opuszczone gospodarstwo, tak, musiało być opuszczone, skoro kilka okien w budynku mieszkalnym zabito jakimiś płytami. Poza tym farba na domu się łuszczyła, w wielu miejscach całkiem odpadła. I pół dachu stodoły się zawaliło. To przykre, kiedy domy się rozpadają, zaniedbane domy. Domy, o które nikt się nie troszczy. I dlaczego nikt się nie troszczy o takie domy. Bo zanim ten dom się rozpadł, to przecież był, no tak, pięknym domem. Sam chętnie zamieszkałbym w takim domu, tak, to znaczy chętnie zamieszkałbym w tym domu, który mijałem, ale musiałoby to być w innych czasach, dawniej, kiedy byłem młody, nie teraz. I oczywiście nie chciałbym mieszkać w domu tak zrujnowanym jak ten. Bo teraz nie dałoby się w nim mieszkać, nie mogliby tu mieszkać ani ludzie, ani, ani co. Może zwierzęta. No tak, może jakieś zwierzęta już się tam sprowadziły. I w domu pewnie pełno myszy. Może dostały się tam i szczury. Zresztą wszystko jedno. W każdym razie ludzi w tym domu nie było, z całą pewnością, a ja teraz potrzebowałem ludzi, tak, kogoś z samochodem, a najlepiej z traktorem, kto by wyciągnął mój samochód. Ale w tym domu, który mijałem, nie było nikogo, z całą pewnością. Przejechałem jeszcze spory kawałek, nie widząc nic oprócz tych wzgórz, a potem zobaczyłem domek letniskowy na zboczu ponad tą leśną drogą. Wyglądał na zadbany, ale zasłony w oknach były zaciągnięte, więc również w tym domku nie było ludzi, z całą pewnością. A to znaczyło, tak, to znaczyło, że aby znaleźć ludzi, muszę dojść aż do szosy. Ale teraz, po zastanowieniu, wiem, że i jadąc szosą, nie mijałem zbyt wielu domów. Ta okolica to pustkowie, tak, odkąd ostatni raz skręciłem w lewo czy w prawo, czy jak to było. Czy w ogóle na tym ostatnim długim odcinku szosy mijałem jakiś dom. Może tak. Może nie. To był w każdym razie długi odcinek, prawdopodobnie szosa skończyłaby się już niedługo i musiałbym tam zawrócić, gdybym nie skręcił w lewo i nie wybrał tej leśnej drogi. No bo czy były tam jakieś domy, gdzieś przy szosie, nie, nic takiego nie zauważyłem, ani kiedy skręcałem w prawo, ani kiedy skręcałem w lewo, no ale też nie zajmowałem się zanadto wypatrywaniem domów. Albo domy, prawdę mówiąc, nie zajmowały moich myśli. To oczywiście nie musi oznaczać, że nie mijałem jednego czy drugiego domu. Oczywiście, że nie. Najprawdopodobniej minąłem wiele domów. A w tych domach, które minąłem, musieli mieszkać ludzie. Przynajmniej w niektórych. No bo gdyby tu nie mieszkali ludzie, to po co byłaby tu szosa. Oczywiście, że były domy wzdłuż szosy, którą właśnie, chociaż właśnie jak właśnie, przejechałem, tak, zanim skręciłem w lewo, widząc, że od szosy odchodzi coś w rodzaju leśnej drogi, tak, coś w rodzaju drogi, i w nią wjechałem. Ale do szosy piechotą było daleko, no i nie wiadomo, jak daleko musiałbym iść szosą, zanim doszedłbym do jakiegoś domu, no właśnie. A gdybym w końcu dotarł do jakiegoś domu, to nie wiadomo, czy kogoś bym zastał, a nawet gdyby ci ludzie byli w domu, to absolutnie nie ma pewności, że mieliby samochód albo że byłby w domu ten ktoś z samochodem. Ale kiedy się mieszka w takiej okolicy, no tak, to trzeba mieć samochód. Chociaż może nie. Dawniej nikt nie miał samochodu. I prawdopodobnie jeździ tędy autobus. Możliwe, że właśnie tak jest. I wysoce prawdopodobne, że przejeżdżałem obok niedużego gospodarstwa, gdzie przypuszczalnie mieli traktor, nieduży traktor, może dwukołowy. No a dwukołowy traktor z pewnością dałby radę ściągnąć mój samochód z tego przeklętego garbu, na którym utknął. Tyle tylko, że trzeba tak daleko iść leśną drogą do szosy i prawdopodobnie, nie, z całą pewnością trzeba daleko iść szosą, zanim się dojdzie do pierwszego domu. Może raczej powinienem jeszcze raz spróbować oswobodzić samochód, dodając gazu do przodu, a potem dodając gazu do tyłu. Do przodu, do tyłu. Tam i z powrotem. Do przodu, do tyłu. Tak, będę musiał spróbować jeszcze raz. I dalej siedzę, patrząc przed siebie, jakbym w pewnym sensie w ogóle nic nie widział, tylko po prostu siedział. A po jakimś czasie myślę, że zaczął padać śnieg, musiałem to zobaczyć już dawno, ale upłynęło trochę czasu, zanim o tym pomyślałem, zanim to zauważyłem, no ale zaczął padać śnieg, nie za mocno, lekkie płatki spokojnie lecą z góry, a ja siedzę tu i usiłuję śledzić ten ich taniec, najpierw jednego płatka śniegu, potem następnego, dopóki jestem w stanie śledzić jeden płatek, śledzę go, początkowo nie sprawiało mi to trudności, chociaż nie byłem w stanie śledzić jednego płatka śniegu zbyt długo, ale po pewnym czasie, kiedy śnieg zgęstniał, już nie mogłem, już mi się nie udawało i wtedy przestałem próbować, wtedy siedziałem tylko i patrzyłem przed siebie, myśląc, że teraz, kiedy śnieg zaczął padać, będzie jeszcze trudniej wyciągnąć samochód, bo o ile do tej pory to było trudne, o tyle teraz stało się zupełnie niemożliwe. Nie było więc innej rady niż znaleźć kogoś, kto by go wyciągnął. Ale w takim razie nie mogłem siedzieć w samochodzie, musiałem iść i szukać ludzi. Tyle tylko, że nie wiedziałem, dokąd iść, żeby ich znaleźć, tamto małe gospodarstwo, które widziałem, było opuszczone i w tym domku letniskowym, który widziałem, też nikogo nie było, a szosa daleko. Dlaczego tak daleko zajechałem. Może dlatego, że po prostu jechałem, nie zastanawiając się, nie myśląc o tym, jak daleko właściwie jadę. Tak, pewnie dlatego. No ale teraz, co teraz.

 
Wesprzyj nas