“Mewa” Richarda Bacha to niezwykła, inspirująca opowieść o nieograniczonych możliwościach człowieka i jego dążeniu do doskonałości.
Jej bohater, Jonathan Livingston Seagull, jest uosobieniem pragnień drzemiących w każdym człowieku.
Tę opowieść pokochają ludzie, którzy chcą podążać za głosem swojego serca, żyć na własnych zasadach i którzy wiedzą, że życie oferuje coś więcej niż to, co widzą oczy.
To nowe, kompletne wydanie tej filozoficznej klasyki, idealnej dla czytelnika w każdym wieku, zostało uzupełnione o czwartą część podróży Jonathana oraz posłowie autora, co dało temu ponadczasowemu dziełu całkiem nowe życie.
O pokonywaniu ograniczeń i życiu w prawdzie i wolności.
– Agnieszka Maciąg
Richard Bach jest pisarzem i lotnikiem, autorem kilku powieści. Pisuje artykuły i opowiadania zarówno dla specjalistycznych periodyków lotniczych, jak i czasopism przeznaczonych dla szerokiego grona czytelników. Niemal co dzień zasiada za sterami samolotu.
Mewa
Przekład: Radosław Zubek
Dom Wydawniczy Rebis
wydanie 3
Premiera w tej edycji: 27 lutego 2024
Był ranek.
Wschodzące słońce rozlało się złotą smugą po lekko pomarszczonej powierzchni spokojnego morza.
Niedaleko brzegu wyrzucano z łodzi ryby na przynętę, a wieść o Zlocie na Śniadanie rozchodziła się błyskawicznie po okolicy, aż tysiące mew nadleciało, aby krążyć w powietrzu i walczyć o kęs pożywienia. Zaczynał się następny pracowity dzień.
W oddali zaś, hen ponad łodzią i brzegiem, ćwiczył samotnie Jonathan Livingston Seagull1. Lecąc na wysokości trzydziestu metrów, opuścił pokryte błoną stopy, uniósł dziób i wytężył wszystkie siły, by utrzymać bolesny, sztywny, wygięty łuk skrzydeł. W ten sposób mógł szybować bardzo wolno. Zwalniał coraz bardziej, aż w końcu odgłos wiatru zniżył się do cichego szeptu, a ocean zamarł w dole. W intensywnym skupieniu Jonathan zmrużył oczy, wstrzymał oddech i wyginał skrzydła… w… jeszcze… trochę… większy… łuk… Nagle jego pióra się zmierzwiły, Jonathan przeciągnął i runął w dół.
Mewy, jak powszechnie wiadomo, nigdy nie tracą równowagi w powietrzu, nigdy nie przeciągają. Przeciągnięcie w locie jest hańbą i ujmą dla mewiego honoru.
Ale Jonathan Livingston Seagull, który bez cienia wstydu ponownie układał skrzydła w napięty, drżący łuk i szybując coraz wolniej i wolniej, przeciągał po raz wtóry, nie był zwykłym ptakiem.
Większości mew nie zależy na tym, by nauczyć się o lataniu czegoś więcej ponad to, co najprostsze – jak dostać się z brzegu do pożywienia i jak powrócić. To nie latanie, lecz jedzenie ma dla nich największe znaczenie. Dla Jonathana jednak właśnie sztuka latania była najistotniejsza. Nade wszystko uwielbiał latać.
Taki sposób myślenia, jak się przekonał, nie przysparzał mu popularności wśród innych mew. Nawet jego rodziców ogarniała konsternacja, kiedy eksperymentując, spędzał samotnie całe dnie na wykonywaniu setek ślizgów na małej wysokości.
Nie wiedział na przykład, dlaczego tak się dzieje, że gdy leci na wysokości mniejszej niż połowa rozpiętości skrzydeł, jest w stanie utrzymać się w powietrzu dłużej i z mniejszym wysiłkiem. Wykonywane przez niego loty ślizgowe nie kończyły się zwyczajnym pluskiem opuszczonych nóg o wodę, lecz długą, płaską smugą, gdy z nogami ciasno przylegającymi do tułowia dotykał powierzchni morza. Gdy na plaży zaczął ćwiczyć podchodzenie w ślizgu do lądowania na brzuchu, a potem mierzył krokami długość śladu na piasku, konsternacja jego rodziców jeszcze się pogłębiła.
– Dlaczego, Jon, dlaczego? – spytała go matka. – Dlaczego nie możesz się upodobnić do reszty stada? Dlaczego latania na małej wysokości nie zostawisz pelikanom i albatrosom? Dlaczego nie jesz? Jon, zostały z ciebie przecież same pióra i kości!
– Nie zależy mi na tym, jak wyglądam, mamo. Chcę się tylko dowiedzieć, czego potrafię dokonać w powietrzu, a czego nie. Chcę wiedzieć.
– Posłuchaj, Jonathanie – rzekł nie bez życzliwości jego ojciec. – Zima już niedaleko. Łodzi rybackich będzie coraz mniej, a ryby zaczną schodzić coraz głębiej. Jeśli chcesz się uczyć, ucz się, jak zdobywać pożywienie. Nie mamy nic przeciwko twojemu lataniu, ale nie najesz się szybowaniem, prawda? Nie zapominaj, że latasz po to, żeby jeść.
Jonathan przytaknął posłusznie. Przez następne kilka dni usiłował zachowywać się tak jak inne mewy; starał się bardzo, pokrzykując i walcząc wraz ze stadem wokół pomostów i łodzi rybackich, nurkując w pogoni za resztkami ryb i kawałkami chleba. Ale nie mógł się w tym odnaleźć.
Przecież to nie ma najmniejszego sensu, pomyślał, celowo upuszczając z trudem zdobytą sardelę, tak żeby złapała ją goniąca go stara, wygłodniała mewa. Mógłbym poświęcić cały ten czas na naukę latania. Muszę się przecież jeszcze tyle nauczyć!
Upłynęło niewiele czasu, a Jonathan Gull znów latał samotnie nad pełnym morzem, szczęśliwy, głodny, pochłonięty nauką.
Tematem była prędkość i po tygodniu ćwiczeń wiedział o niej więcej niż najszybsza mewa na ziemi.
Machając z całej siły skrzydłami, wszedł w przeraźliwie stromy lot nurkowy z wysokości trzystu metrów i szybko zrozumiał, dlaczego mewy nie wykonują nurkowania ze wspomaganiem skrzydeł. Po zaledwie sześciu sekundach mknął z szybkością stu dziesięciu kilometrów na godzinę. W locie z taką szybkością mewie skrzydło traci stabilność podczas ruchu w górę.
Powtarzało się to przy każdej następnej próbie. Mimo że Jonathan był uważny i wykorzystywał pełnię swoich możliwości, tracił panowanie nad ciałem w locie z dużą prędkością.
Wspinał się na trzysta metrów, rozpędzał z całą mocą wprost przed siebie, następnie, nadal uderzając skrzydłami, przechodził do pionowego nurkowania. W tym momencie lewe skrzydło ulegało przeciągnięciu przy wymachu w górę, Jonathan gwałtownie przechylał się w lewo, wyrównując, przeciągał prawe skrzydło i wnet koziołkował w prawo w szaleńczym wirze korkociągu.
Na nic się zdała wytężona uwaga przy unoszeniu skrzydła w górę. Próbował setki razy i zawsze gdy przekraczał sto dziesięć kilometrów na godzinę, zamieniał się w skłębioną masę piór, bezwładnie zwalając się w morze.
Kluczem do zagadki, pomyślał w końcu, cały ociekając wodą, jest pewnie utrzymywanie skrzydeł nieruchomo, gdy leci się z dużą prędkością. Najpierw rozpędzić się do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a potem usztywnić skrzydła.
Spróbował ponownie z sześciuset metrów. Położył się na skrzydło i pochyliwszy nisko dziób, zanurkował z szeroko rozpostartymi skrzydłami, które usztywnił, przekraczając osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Udało się, choć wysiłek był ogromny. Po zaledwie dziesięciu sekundach mknął z niewiarygodną prędkością stu czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę. Jonathan ustanowił mewi rekord świata szybkości!
Odniesiony sukces miał jednak krótki żywot. W chwili gdy Jonathan zaczął wyrównywać lot i zmienił kąt natarcia skrzydeł, ponownie spotkała go sromotna klęska. Przy stu czterdziestu pięciu kilometrach na godzinę zderzenie z masą powietrza było jak wybuch dynamitu. Jonathan zawirował w powietrzu i runął w twarde niczym kamień morze.
Kiedy się ocknął, zapadły już ciemności. Unosił się na lśniącej w blasku księżyca powierzchni oceanu. Postrzępione skrzydła ciążyły mu jak ołów, lecz brzemię porażki wydawało się stokrotnie większe. W cichości ducha żałował, że nie pociągnie go ono na dno i nie położy wszystkiemu kresu.
Gdy tak pogrążał się w wodzie, odezwał się w nim dziwny, głuchy głos. Muszę spojrzeć prawdzie w oczy, mówił. Jestem tylko mewą. Ogranicza mnie moja natura. Gdybym rzeczywiście miał poznać wszystkie tajniki latania, posiadałbym specjalne zdolności. Gdybym miał szybko latać, moje skrzydła byłyby krótkie jak skrzydła sokoła i żywiłbym się myszami, a nie rybami. Ojciec miał rację. Muszę zapomnieć o tych niedorzecznościach, wrócić do Stada i zadowolić się tym, kim jestem – biedną, ograniczoną mewą.
Kiedy głos umilkł, Jonathan podjął decyzję. Mewy nocują na brzegu, a od tej chwili przyrzekł sobie zachowywać się jak każda normalna mewa. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Ciężko poruszając skrzydłami, oderwał się od ciemnej wody i skierował w stronę lądu, wdzięczny sobie za to, czego nauczył się o oszczędzającym wysiłku lataniu na małej wysokości.
Seagull, gull (ang.) – mewa (przyp. tłum.).