Wystarczy wyjść z domu, żeby nie móc przestać się dziwić. W lesie, w parku i nad strumieniem rosną rośliny pozornie banalne i żyją zwierzęta, na które nie zwracamy uwagi. Ale Simona Kossak jak nikt umie o nich opowiadać. Poznajemy ich historię, zwyczaje i liczne ciekawostki, a także mamy szansę zrozumieć, jak ogromy wpływ mają na nasze życie.


O ziołach i zwierzętachSimona Kossak znała Puszczę Białowieską od podszewki. Mieszkała w niej 35 lat i wiedziała o niej niemal wszystko. Kochała zamieszkujące ją zwierzęta i z niezwykłą dociekliwością badała miejscową faunę i florę. Nazywano ją wiedźmą, bo rozmawiała ze zwierzętami i miała reagującego na jej komendy kruka, który terroryzował okolicznych mieszkańców, szczególnie rowerzystów. Walczyła z bezsensowną wycinką drzew i niszczeniem Puszczy oraz ratowała dzikie zwierzęta. Odchowała i przywróciła puszczy niejednego lisa, sarnę czy borsuka. Z równą troskliwością i uczuciem pochylała się nie tylko nad dużym ssakiem, ale i nad dzięciołem, ryjówką czy chrząszczem. Swojej miłości do przyrody dała wyraz w pięknych opowieściach, które oczarują nie tylko pasjonatów natury.

„O ziołach i zwierzętach” to księga dziwów, w której Simona Kossak po raz kolejny pokazała swoją niezwykłą wrażliwość, która ujawniała się w szczególnym widzeniu świata. To cudowny zielnik pełen rycin i ilustracji, opisujący tylko z pozoru banalne rośliny, takie jak bratki, tatarak czy rumianek; małe zwierzęta, na które na co dzień nie zwracamy uwagi – ropuchy, krety czy motyle, ale także majestatycznych mieszkańców lasu: jelenie, sarny, łosie i rysie.

Dzięki opowieściom Simony żadne z tych stworzeń już nigdy nie wyda nam się zwyczajne i nieważne. Okryjemy trujące zioła, które uzdrawiają, poznamy seksualne zwyczaje norników, kłótnie w małżeństwach bocianów oraz pokojową naturę dzików. Zawiłe zjawiska świata przyrody opisane są tak, że nagle stają się zrozumiałe dla każdego. Aby czytać tę książkę, nie trzeba mieć biologicznego wykształcenia i naukowego przygotowania. Wystarczy ciekawość świata i wrażliwość na piękno natury.

Simona Kossak (1943–2007) – biolog, leśnik, profesor, popularyzator nauki. Znana z bezkompromisowych poglądów i działań na rzecz ochrony przyrody, zwłaszcza Puszczy Białowieskiej, gdzie w starej leśniczówce Dziedzinka mieszkała ponad 30 lat. Urodziła się w artystycznej rodzinie Kossaków, była prawnuczką Juliusza Kossaka i wnuczką Wojciecha Kossaka. Skończyła studia biologiczne na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2000 otrzymała tytuł profesora nauk leśnych. Pracowała w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży oraz w Instytucie Badawczym Leśnictwa w Zakładzie Lasów Naturalnych, gdzie od stycznia 2003 pełniła stanowisko kierownika. Była pomysłodawcą unikatowego na skalę światową urządzenia ostrzegającego dzikie zwierzęta przed przejazdem pociągów. Jej dorobek twórczy obejmuje ogółem kilkaset opracowań naukowych, niepublikowanych dokumentacji naukowych, artykułów popularnonaukowych i filmów przyrodniczych oraz trzy książki: “Opowiadania o ziołach i zwierzętach”, “Wilk – zabójca zwierząt gospodarskich?” i “Saga Puszczy Białowieskiej”. Od 2001 prowadziła codzienne audycje (Dlaczego w trawie piszczy) w Radiu Białystok i innych regionalnych oddziałach Polskiego Radia. Radio Gdańsk za popularyzowanie wiedzy przyrodniczej na antenie radiowej przyznało jej nagrodę „Osobowość Radiowa Roku 2003”. W uznaniu zasług na polu nauki i popularyzowania ochrony przyrody w 2000 została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi.

Simona Kossak
O ziołach i zwierzętach
Seria: EKO
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 11 stycznia 2017

O ziołach i zwierzętach


Simona Kossak była biologiem z wykształcenia i leśnikiem z zamiłowania, krakuską z urodzenia i białowieżanką z wyboru. Ukończyła studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego ze specjalnością psychologia zwierząt, a kolejne stopnie naukowe od doktora po profesora zwyczajnego otrzymała w dziedzinie nauk leśnych. Urodziła się i wychowała w Krakowie w Kossakówce, skąd po otrzymaniu dyplomu magistra przeniosła się do Białowieży. Ponad trzydzieści lat mieszkała w głębi Puszczy Białowieskiej, w starej leśniczówce o pięknej nazwie Dziedzinka. W życiu prywatnym była towarzyszką życia znanego fotografika przyrody Lecha Wilczka. Pracowała w Zakładzie Lasów Naturalnych Instytutu Badawczego Leśnictwa, zajmując się zachowaniami dziko żyjących ssaków leśnych oraz ich ekologicznymi relacjami ze środowiskiem. Oprócz tego inwentaryzowała liczebność oraz skład populacji ssaków łownych i chronionych, przez co aktywnie pomagała leśnikom w racjonalnym zarządzaniu zwierzostanem i ochronie gatunków rzadkich. Była także jednym z pomysłodawców unikatowego na skalę światową urządzenia ostrzegającego dzikie zwierzęta – m.in. krzykiem sójki, ujadaniem psów, rżeniem konia – przed przejazdem pociągu.
Simona Kossak była córką Jerzego, wnuczką Wojciecha i prawnuczką Juliusza – trzech malarzy batalistów rozmiłowanych w koniach, ojczystym krajobrazie i w polskiej historii. Była bratanicą poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz pisarki Magdaleny Samozwaniec. Jej stryjeczną babką była Zofia Kossak-Szczucka, autorka powieści historycznych.
„Obciążenie genetyczne”, odebrane wychowanie oraz przesiąknięcie wszechobecną w tej rodzinie miłością do zwierząt spowodowały, że zajmowanie się badaniem przyrody i publikowanie suchych prac naukowych nie wystarczały jej do szczęścia. Pełnię satysfakcji dała dopiero działalność popularyzatorska na rzecz ochrony przyrody. Była autorką kilkuset artykułów, których intencją było „łagodzenie obyczajów”. “Opowiadania o ziołach i zwierzętach” ukazały się po raz pierwszy w 1995 roku. Simona Kossak ma na swoim koncie też dziesiątki audycji radiowych i telewizyjnych oraz konkretnych działań na rzecz przyrody. Jak sama mówiła – jedyne malarstwo, z jakim sobie świetnie radziła, to pokrywanie jednym kolorem gładkiej ściany mieszkania. Dlatego w pewnym momencie wzięła do ręki kamerę – za swoje amatorskie filmy przyrodnicze otrzymała krajowe i międzynarodowe nagrody.

Babka wąskolistna

Zwana też lancetowatą, koniczynową, języczkami polnymi lub gęsimi, w najstarszych polskich podręcznikach zielarskich figurowała pod wdzięczną nazwą – kopiczka. Jest rośliną trwałą, czyli byliną. Ma krótkie, mięsiste kłącze z licznymi nitkowatymi korzonkami i wystającą tuż nad ziemię rozetę liści. Liście są długie i wąskie, górą zaostrzone, dołem zwężające się w ogonek, ciemnozielone i gładkie, z wyraźnie zaznaczonymi nerwami. Kwitnie od maja do września. Ze środka rozety wyrasta długi, bezlistny pęd zakończony kulistym lub jajowatym kwiatostanem. Kwiaty są małe i niepozorne z dobrze widocznymi białymi pylnikami i pręcikami. Torebki nasienne zawierają po dwa nasiona przypominające czółenka. Jedna roślina wydaje rocznie do tysiąca nasion zdolnych do kiełkowania w ciągu wielu lat. Babka może też rozmnażać się wegetatywnie z kawałków kłącza i z odrośli. Dzięki swej sile rozrodczej babka wąskolistna rośnie w dużych skupiskach od nizin po wysokie góry, od Islandii po Himalaje. Lubi gleby gliniaste i piaszczyste, w miarę suche i bogate w składniki pokarmowe – głównie azot. Dobre warunki do życia znalazła, jak wiele innych ziół, w pobliżu człowieka. Zamieszkuje więc pastwiska, łąki, trawniki, ogrody warzywne i uprawy rolne – zwłaszcza koniczyny. Zwartych lasów unika, jednak można ją spotkać nawet w Puszczy Białowieskiej na torfowiskach niskich, nad rzekami i na łąkach u jej stóp.
Jak na niewielkie, pospolite ziółko ma babka wyjątkowo dużo ciał biologicznie czynnych. Znaleziono w niej glikozyd – aukubinę, śluzy, saponiny, kwasy organiczne, garbniki, polisacharydy, pektyny, sole mineralne – głównie sód, potas, magnez, a także cynk, witaminy K i C oraz krzemionkę. Nie dziwi więc, że kopiczka należy do najwartościowszych ziół leczniczych o wszechstronnym zastosowaniu. Nawet współczesna medycyna, nierozpieszczająca ziół, sięga po nią ochoczo, szczególnie w przypadkach chorób przewlekłych. Jest lekiem wykrztuśnym przy astmie i innych schorzeniach układu oddechowego. Napar z suszonych liści jako środek osłaniający łagodzi przewlekłe nieżyty jelit i stany zapalne błon śluzowych przewodu pokarmowego, pomaga w leczeniu owrzodzenia żołądka i jelit. Okłady z naparu z liści przyśpieszają gojenie się zakażonych ran i wrzodów, leczą stany zapalne spojówek i powiek. Ksiądz Klimuszko liście babki wąskolistnej dodawał do swych mieszanek ziołowych, którymi niósł ulgę chorym na gościec ścięgnowo-mięśniowy, a nawet gruźlicę i anemię złośliwą.
Lecznicze talenty babki znały ludy Azji i Europy na wiele wieków wcześniej, nim nauczyły się utrwalać swą wiedzę na piśmie. Wiek XX, wiek niedowiarstwa, rozłożył nieszczęsną roślinę na poszczególne składniki, nazwał je uczenie, zaklął we wzory chemiczne i pozostało mu już tylko pochylić czoła przed mądrością analfabetów. Przeszło trzy tysiące lat temu Chińczycy zbierali liście i nasiona babki; roślina była lekiem wykrztuśnym, moczopędnym, usuwającym bezpłodność i choroby oczu. W dawnych czasach – rzecz dziwna – władcy bywali mędrcami. Mityczny cesarz Shennong prawie trzy tysiące lat przed naszą erą opracował najstarszy chiński zielnik. Do naszych czasów zachowała się wersja pochodząca z I wieku n.e., omawiająca trzysta leków podzielonych na cztery grupy. W pierwszej, wśród dwudziestu roślin książęcych, na równych prawach z dostojnym korzeniem żeń–szenia, znalazła się babka wąskolistna.
W starożytnej Grecji i w Rzymie uznana była za panaceum. Pliniusz Starszy wymienia dwadzieścia cztery choroby ustępujące pod jej działaniem, a wśród nich najgroźniejsze – czerwonkę i skutki ukąszenia przez jadowite węże i skorpiony. Lekarze perscy i arabscy zaczęli stosować ją około X wieku. W średniowiecznej Europie rozszerzono jej zastosowanie – liśćmi wykładano buty, uważając, że usuwa zmęczenie i bezsenność. Naparem przepędzano miłość wywołaną złym urokiem, jak też skutki pogryzienia przez wściekłego zwierza. Medycyna ubiegłego wieku i lecznictwo ludowe świeżym sokiem ze zgniecionych liści goiły rany i wrzody, usuwały skutki ukąszeń przez owady i żmije. Świeżym korzeniem usuwano ból zębów – „zastrugany w kształcie ostrokręgu i umocowany na nici wkłada się ile można dalej do ucha; jak tylko przybierze barwę czarniawo-brunatną należy go świeżym zamienić”. A w przypadku febry „liście utłuczone parzą się wodą, przydaje się kilka kropel spirytusu siarczanego i ten sok zażywa się przed przypadnieniem zimna, dniem pierwej zażywszy lekarstwa na laxacyję”.
I pomyśleć: w nagrodę za tak wierną służbę doczekała się babka wąskolistna miana chwastu i chemicznego tępienia. I znów, jak trzy tysiące lat temu, znalazła się w dostojnym towarzystwie – dziś do chwastów zaliczono większość najcudowniejszych ziół.

Bez czarny

Bez aptekarski, biały, psi, holunder, hyczka, kyćka, bzina, bzowina, czyli – dziki bez czarny – lubi towarzystwo człowieka, szczególnie zaś Słowianina. I nawzajem: nasi dziadowie chętnie widzieli go w pobliżu swych domostw jako wierną roślinę użytkową i magiczną. Skupiska bzów spotykane w lasach środkowych Niemiec dziś jeszcze wskazują miejsca osiedli Słowian Połabskich – osiedli nieistniejących od wielu stuleci.
Krzew bzu dzikiego sięga wysokości ośmiu metrów, z wiekiem szeroko się rozrasta, przybierając bardzo malownicze formy. Młode gałęzie, szarozielone z licznymi brodawkowatymi przetchlinkami, wypełnione są białym, lekkim i sprężystym rdzeniem. Stare gałęzie i pień okrywa szarobrunatna kora spękana w głębokie bruzdy, rdzeń zaś stopniowo zanika i w dwudziestoletnich krzewach drewno staje się lite, żółtawe, nieco podobne do bukszpanu. Ciemnozielone liście o osobliwie niemiłym zapachu są wydłużone, brzegiem piłkowane i po 5–7 osadzone na długim ogonku.
Bez kwitnie w czerwcu i lipcu. Małe, promieniste i kremowe kwiatki zebrane są w duże płaskie baldachy wydzielające mocny zapach. Krzew rokrocznie obficie owocuje. Kuliste jagody dojrzewają nierównomiernie; niektóre z nich już w sierpniu zwisają błyszczącymi prawie czarnymi parasolami, ciężkimi od słodkomdłego soku, gdy inne jeszcze we wrześniu zielenieją wzniesione na długich szypułkach. Zasięg geograficzny czarnego bzu obejmuje całą Europę, Afrykę Północną i Azję Zachodnią. U nas jest pospolity na całym niżu, a w górach zatrzymuje się na reglu dolnym. Lubi rosnąć w pobliżu domostw, w parkach i ogrodach, nie gardzi śmietnikami i ruinami. We wszystkich tych miejscach znajduje bowiem doskonałe warunki do życia: żyzne, próchnicze gleby bogate w wilgoć, związki azotowe i wapń, otwarte, nasłonecznione przestrzenie i osłonę przed mroźnymi wiatrami, jaką dają ściany domów, mury i płoty. Jeśli nasionko przeniesione przez ptaki upadnie z dala od siedzib człowieka, dziki bez wyrośnie na dziko – na brzegu lasu, w zaroślach, w poszyciu lasu liściastego lub boru mieszanego. Choć pozbawiony towarzystwa ludzi, szczególnie piękne kształty przyjmuje w olsach jesionowych i w łęgach nadrzecznych.
Twarde i łupliwe drewno starych bzów miało dawniej wysoką cenę u stolarzy i tokarzy, a na wsiach było podstawowym materiałem do wyrobu cepów. Miękki, niebywale lekki rdzeń wykorzystywano w zegarmistrzostwie i „robiono kulki do doświadczeń z elektrycznością” – jak, nie podając szczegółów, informuje dziewiętnastowieczny Zielnik ekonomiczno-techniczny. W bezdennych szufladach krakowskich komód można znaleźć wiedeńskie cacko sprzed stu lat – okrągłe srebrne pudełeczko nakryte cienką szybką. Na jego dnie leżą rozrzucone filigranowe figurki ludzi. Babcia pociera szybkę flanelą i naraz ludziki ożywają, wstają i zaczynają tańczyć. To też pewnego rodzaju „doświadczenie z elektrycznością”.
Rzymianie czasów Pliniusza byli ludźmi poważnymi, nie pocierali pudełeczek – czarnym sokiem owoców bzu farbowali włosy, a kwiaty i liście dodawali do upiększających mieszanek. Płowowłosi Słowianie zapiekali kwiaty w cieście, a w czasie wielkich głodów wraz z innymi darami lasu jedli i bzowe owoce. Prócz tego do dziś „krzew ten użyteczny jest do mieszania między inne krzewy na żywe płoty, ile że smrodkiem swoim odraża zwierzęta od objadania gałązek i liści. Ze świadectwem Bullata, gospodarza angielskiego, wodą, w której liście bzowe gotowane były, można wygubić gąsienice na kapustach i meszki na różnych roślinach”.
Bez bzowi nierówny, ponieważ: „Kwiat, liście i jagody na gruncie suchszym, nasłonecznionym wyrosłe skuteczniejsze są od tych innych, zresztą mocniejszy skutek mają z krzewów, których kwiat na czerwonych szypułkach, niźli te, których szypułki są zielone”.
W minionych wiekach był niezastąpionym lekiem. Ówczesne autorytety zielarskie wiedziały, że: „Korzeń bzu ma własności pędzące urynę, w znacznych zaś ilościach spożyty sprawia womity. Pączki liści gotowane na zieleninę silnie rozdzielają zatkania i zaflegmienia niższego żołądka. Liście świeże utarte i przyłożone na miejsca sparzone pokrzywą, na ukłucie pszczoły i osy, na lekkie sparzenia ogniem wielce są skuteczne. Też liście uparzone w mleku i przyłożone na zaognione bolące węzły i guzy hemoroidalne rychłą ulgę przynoszą. Herbata z kwiatu suszonego to środek sprawujący poty i wiatry pędzący. Para herbaty bzowej nieco zaprawionej octem wciągana przez nos i usta bardzo jest skuteczna w uporczywych kaszlach i zaflegmieniach piersi. Huba kustrzebka uszkowa w kształcie ucha ludzkiego rosnąca na starych pniach bzowych od strony północnej moczona w wodzie różanej aż do rozmięknięcia na galaretkę przykłada się z pomyślnym skutkiem na zapalone, bolące oczy”.
Nie mylił się ksiądz Krzysztof Kluk w ocenie bzu aptekarskiego. Współczesne analizy chemiczne wykryły w nim obecność olejku lotnego z terpenami, są w nim też rozliczne flawonoidy, rutynozyd i astragalina, śluz, sole mineralne i bliżej nieokreślona substancja zwiększająca wydzielanie potu. W dojrzałych owocach zgromadzone są kwasy organiczne, garbniki, cukry, barwniki antocyjanowe, witaminy A, C i B oraz pektyny. Krzew zawiera też nieco „dziegciu w beczce miodu” – są to: glikozyd cyjanowy, trująca sambunigryna i alkaloid sambucyna. One to sprawiają, że bez lekarski jest z lekka trujący. Objedzenie się jego owocami wywołuje u ludzi i zwierząt domowych wymioty i biegunkę, a w przypadku kur – nawet sprowadza śmierć. Szczególnie szkodzą – o czym nawet autorzy książek kucharskich nie piszą – nalewki i wina sporządzone z owoców czarnego bzu. Przypadki zatruć pokarmowych kładzie się wówczas na karb zakąski i nieumiarkowania w piciu.
Współczesna medycyna nie zrezygnowała z usług dzikiego bzu. Badania potwierdziły bowiem wszystkie moce krzewu: działa przeciwskurczowo, lekko moczopędnie, przeczyszczająco, obniża gorączkę i zmniejsza bóle. Wprawdzie preparaty z jego udziałem znieczulają sto sześćdziesiąt razy słabiej niż morfina, lecz nie wywołują uzależnienia. Ostatnio wykryto w jego liściach obecność całkiem nowego związku chemicznego, zwiększającego odporność organizmu człowieka na choroby zakaźne. Sprawdziła się też jedna ze starych recept: należy dojrzałe jagody dokładnie rozgotować, przetrzeć przez sito, usuwając pestki i łupiny, otrzymaną miazgę odparować, dodając pod koniec cukru. Powidła bzowe, zażywane trzy razy dziennie po łyżce stołowej, potrafią uleczyć nawet silnie owrzodzone kiszki.
Przypomnieć też warto magiczne moce czarnego bzu, które Słowiańszczyzna ceniła tak wysoko, jak Germanie podobne moce jemioły. Swoją drogą, posiadanie w obejściu rośliny zwalczającej uroki było wręcz koniecznością w czasach, w których sporo osób potrafiło i lubiło rzucać je na bliźnich i ich dobytek. A przecież znowu wzrasta zainteresowanie magią, nie zawsze całkiem białą. Również w ciężkiej chorobie, gdy już leki nie pomagały, pomagał bez dziki: poskręcany od reumatyzmu, cierpiący na podagrę Słowianin, mieszkaniec Lasu Czeskiego, w ciągu trzech kolejnych wschodów słońca kuśtykał do krzewu, ujmował gałąź i grzecznie prosił:
Bzie, ja mam gościec, a ty go nie masz,
Odbierz mi, abym go nie miał!

I przeżegnawszy się, odchodził. Jego krewniak – Słowianin mieszkający na Morawach, cierpiący na febrę, czyli zimnicę, owijał wokół szyi wiecheć słomy owsianej, biegł do bzu, potrząsał nim trzy razy i po trzykroć wykrzykiwał:
Bzie! Bzie! Bzie! Zima na mnie leży.
A niech ze mnie zlezie i na ciebie wlezie!

Potem, skacząc na jednej nodze, tyłem wracał do domu. I zimnica złaziła.
Czasami uciekano się do przekupstwa. Petent kładł u stóp bzu ofiarę z chleba i soli, kłaniał się z uszanowaniem i przedkładał sprawę:
„Przynoszę Wam chleba i soli, przyjmijcie chorobę, ból, kłopot – nie chcę ich!”.
Dziś Słowianin znad Wisły też mógłby to i owo przekazać bzom, zakrzykując: „Nie chcę ich!”.

 
Wesprzyj nas