Oto prawdziwa historia Świętego Mikołaja. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które sądzą, że rzeczy niemożliwe nie istnieją, natychmiast odłóż tę książkę.


Chłopiec zwany GwiazdkąW książce są wyłącznie rzeczy magiczne i niemożliwe. Jesteś wciąż z nami? To dobrze. (Elfy byłyby z ciebie dumne). W takim razie zaczynajmy…

Skąd się wziął Święty Mikołaj? Jak doszło do tego, że człowiekowi udało się zaprzyjaźnić i zamieszkać z elfami? No i kto wymyślił, by wszystkie dzieci z całego świata w Święta Bożego Narodzenia dostawały prezenty? Jeśli jesteś ciekawy (wiem, że jesteś – wszyscy jesteśmy!), wyrusz z nami w tę fascynującą podróż.

Wiadomo od lat jak stary jest świat, że w wyobraźni małego człowieka nie ma rzeczy niemożliwych. Utwierdza nas w tym Mikołaj – mały bohater tej jakże odległej od nas kulturowo opowieści z krainy białej jak mleko, tak od nas położonej daleko. Gdzie żyją sobie wygodnie elfy. Dzieci kochają te małe stworki, które nie zawsze są jak aniołki. Często są to potworki zdolne do najstraszniejszych posunięć.

***

“Jak w każdej bajce trochę się śmiejemy, trochę płaczemy i boimy. Ale warto przez to przejść, aby się dowiedzieć, jak i skąd wziął się na świecie pierwszy Święty Mikołaj. Ten sam, na którego odwiedziny czekają dzieci na całym świecie. Czy tylko dzieci?”
Ewa Chotomska, pisarka i scenarzystka

“Ta książka potrafi zrobić z człowiekiem to, co ofiarowane przez dzieci najpiękniejsze skarby. Papierowy ludzik, kawałek słomki, dwa kasztany podarowane bez okazji. Noszę je w kieszeniach, bo potrafią ogrzać mnie nawet w najchłodniejsze dni.”
Katarzyna Stoparczyk, Program 3 Polskiego Radia

“Zabawna i wzruszająca opowieść o Świętym Mikołaju. Ho, ho, ho! Moje dzieci też były zachwycone.”
Yann Martel, autor Życia Pi

“Nowa świąteczna klasyka.”
Simon Mayo, prezenter radia BBC

Matt Haig
Chłopiec zwany Gwiazdką
Ilustracje: Chris Mould
Przekład: Ernest Bryll i Marta Bryll
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 7 listopada 2016

Chłopiec zwany Gwiazdką


Syn drwala

Mikołaj był szczęśliwym dzieckiem. No, może nie całkiem. Jeśli zapytałbyś go, czy jest szczęśliwy, na pewno odpowiedziałby, że tak. Z pewnością robił, co mógł, aby być szczęśliwym, ale czasami bycie szczęśliwym jest nieco skomplikowane. Wierzył w szczęście tak mocno jak we wróżki, elfy i trolle, ale tak jak nigdy nie miał możliwości bliskiego spotkania z wróżką, trollem lub elfem, tak samo daleko było mu do prawdziwego szczęścia. Nie miał łatwo — nawet w święta. Nie wierzysz? Zerknij tylko na listę wszystkich prezentów, które otrzymał z okazji świąt Bożego Narodzenia w całym swoim życiu. Podkreślam, w całym swoim życiu.

1. Drewniane sanie.
2. Lalka wydrążona z rzepy.

Nic więcej.
Prawda jest taka, że życie Mikołaja nie należało do najłatwiejszych. Ale z pewnością dobrze je wykorzystał. Nie miał braci ani sióstr, z którymi mógłby się bawić, a najbliższe miasteczko — Kristiinankaupunki — było oddalone o wiele kilometrów. Wędrówka tam zajmowała nawet więcej czasu niż poprawne wymówienie tej nazwy. Zresztą w Kristiinankaupunki nie było co robić. No, może poza pójściem do kościoła lub gapieniem się na witrynę sklepu z zabawkami.
— Tato, zobacz! Drewniany renifer! — zachwycał się chłopiec, przyklejając nos do witryny sklepu.
Albo:
— Zobacz! Pluszowy elf!
Albo:
— Zobacz! Jaka ładna pacynka! To król!
A raz nawet zapytał:
— Czy mógłbym taką dostać?
Zapytał o to swojego tatę, Joela, patrząc na jego podłużną, szczupłą twarz, skórę twardszą niż buty po deszczu i gęste brwi nad oczami.
— Masz pojęcie, ile to kosztuje? — ojciec odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Nie — przyznał Mikołaj.
A wtedy jego tata podniósł do góry swoją lewą dłoń, rozczapierzając palce. Miał tylko cztery zdrowe palce u lewej dłoni, bo jeden z nich został skrócony — pamiątka po okropnym wypadku z siekierą, naprawdę okropnym, pełnym krwi, o którym nie będziemy więcej opowiadać, aby nie zepsuć naszej świątecznej historii.
— Cztery i pół rubla?
Ojciec spojrzał na niego ze złością.
— Nie. Nie. Pięć. Pięć rubli. Pięć rubli za pluszowego elfa to strasznie dużo. Za takie pieniądze kupisz całą chatkę.
— Myślałem, że chatki kosztują jakieś sto rubli…
— Nie mądrz się, Mikołaju.
— Przecież mówiłeś, że powinienem być mądrzejszy.
— Zostawmy to — odpowiedział Joel. — W każdym razie po co ci pluszowy elf, skoro masz lalkę z rzepy, którą zrobiła ci mama? Nie możesz udawać, że lalka jest elfem?
— Mogę, oczywiście — odpowiedział Mikołaj, bo nie chciał zasmucać swojego taty.
— Nie martw się, synu, pracuję teraz ciężko i pewnego dnia będę tak bogaty, że kupię ci wszystkie zabawki, o jakich zamarzysz. Będziemy mieć prawdziwego konia, własną karocę i wjedziemy do miasteczka jak królowie!
— Nie pracuj tak ciężko — powiedział Mikołaj. — Czasem musisz się też pobawić. A mnie w zupełności wystarczy moja lalka z rzepy.
Ale Joel musiał ciężko pracować. Jako drwal codziennie ścinał drzewa. Wstawał do pracy skoro świt i pracował aż do zmroku.
— Problem w tym, że żyjemy w Finlandii — wyjaśniał w dniu, kiedy rozpoczęła się nasza historia.
— Czyż nie wszyscy żyją w Finlandii? — zdziwił się Mikołaj.
Był ranek i wspólnie z tatą wędrowali w kierunku lasu, mijając starą, kamienną studnię, na którą nie wolno było patrzeć. Ziemię pokrywała cienka warstwa śniegu. Joel niósł na plecach siekierę, której ostrze błyszczało w zimnym, porannym słońcu.
— Nie wszyscy — odpowiedział ojciec. — Niektórzy ludzie mieszkają w Szwecji. I jakieś siedem osób mieszka w Norwegii. Może nawet osiem. Świat jest dość rozległy.
— To co takiego złego jest w mieszkaniu w Finlandii, tato?
— Drzewa.
— Drzewa? Myślałem, że lubisz drzewa. I dlatego codziennie je ścinasz.
— W Finlandii wszędzie, gdzie spojrzysz, są drzewa… I dlatego nikt dobrze nie płaci za… — Joel zatrzymał się nagle.
— Co się dzieje, tato?
— Chyba coś usłyszałem.
Przed nimi nie było widać nic poza brzozami, sosnami, ziołami i krzewami wrzosu. Na gałęzi przysiadł drobny ptak o czerwonym brzuszku.
— Pewnie mi się wydawało — powiedział niepewnie Joel. Spojrzał na wielką sosnę, przyciskając rękę do chropowatej kory. — To ta. — Rozpoczął ścinanie drzewa, a Mikołaj rozglądał się za grzybami i jeżynami.
Miał w koszyczku tylko jeden kapelusz, kiedy gdzieś w oddali zauważył cień zwierzęcia. Chłopiec uwielbiał zwierzęta, lecz zazwyczaj spotykał tylko ptaki, myszy i króliki. Czasami udawało się zobaczyć łosia. Ale tym razem cień wskazywał na coś o wiele potężniejszego — był to niedźwiedź. Ogromny, brunatny niedźwiedź, trzy razy większy od Mikołaja. Stał na swoich tylnych łapach i sięgał po jagody. Serce chłopca zaczęło walić z podniecenia. Postanowił podejść bliżej. Cicho skradał się do przodu, był już całkiem blisko.
„Znam skądś tego niedźwiedzia!” — pomyślał.
W tym przerażającym momencie, w którym zdał sobie z tego sprawę, przypadkiem nadepnął na gałąź, która pękła z trzaskiem. Zwierzę obróciło się i spojrzało prosto na niego. Mikołaj poczuł, że ktoś łapie go mocno za ramię.
— Co robisz? — wysyczał Joel. — Sprowadzisz na siebie nieszczęście.
Uścisk taty był tak mocny, że aż bolał — ale w końcu został rozluźniony.
— Bądź lasem — wyszeptał ojciec. Było to zdanie, które powtarzał zawsze, gdy tylko pojawiało się niebezpieczeństwo. Mikołaj nigdy nie rozumiał, co ma wtedy na myśli, więc po prostu stał nieruchomo. Ale było już za późno.
Przypomniał sobie, jak kiedyś, gdy miał sześć lat, ze swoją zawsze wesołą, rozśpiewaną mamą o rumianej buzi szedł, aby nabrać wody ze studni, i zobaczyli tego samego niedźwiedzia. Mama kazała wtedy Mikołajowi biec z powrotem do chaty, ale sama uciec nie zdążyła.
Chłopiec patrzył na tatę trzymającego siekierę. Zauważył, że jego ręce się trzęsą. Został też odciągnięty na bok, w razie gdyby niedźwiedź nagle ich zaatakował.
— Uciekaj — nakazał Joel.
— Nie. Zostaję z tobą.
Nie mieli pewności, czy niedźwiedź nie zacznie ich gonić. To raczej mało prawdopodobne — niedźwiedź był już dość stary i zmęczony. Ale jego ryk pozostawał co najmniej przerażający.
Nagle chłopiec usłyszał świst, a coś przeleciało tuż koło jego uszu. Chwilę później szara strzała wbiła się w drzewo obok głowy niedźwiedzia, który się tego przestraszył, opadł na cztery łapy i uciekł przed siebie.
Mikołaj i Joel rozglądali się wokół, starając się dostrzec osobę, która wypuściła strzałę, ale wśród sosnowych drzew niczego nie dostrzegli.
— To pewnie myśliwi — powiedział tata.
Ledwo tydzień wcześniej wspólnie znaleźli rannego łosia z dokładnie taką samą szarą strzałą, która przeszyła jego bok. Mikołaj nakłonił wtedy tatę do uratowania biednego zwierzęcia i patrzył, jak Joel zbiera śnieg, by przemyć nim ranę, zanim wyciągnie strzałę.
Wypatrywali kogoś pośród drzew. Jedna z gałęzi złamała się z trzaskiem gdzieś w oddali, ale i tak nikogo nie dostrzegli.
— W porządku, Gwiazdko, idziemy — powiedział Joel.
Chłopiec już od dawna nie słyszał tego przezwiska. Dawno, dawno temu, kiedy tata był wesoły i lubił żarty, zwykł nadawać wszystkim przezwiska. Mama Mikołaja została „Pierniczkiem”, choć jej prawdziwe imię brzmiało Lilia, a jego samego nazywano „Gwiazdką”, bo urodził się akurat w Boże Narodzenie. Tata nawet wyrył ten pseudonim na drewnianych saniach Mikołaja.
— Spójrz, Pierniczku, nasza mała Gwiazdka — powiedział kiedyś do żony.
Teraz prawie nigdy go tak nie nazywał.
— Obiecaj mi, że już nigdy nie będziesz sam podchodził do niedźwiedzi. To się nie skończy dobrze. Trzymaj się mnie. Jesteś jeszcze dzieckiem.
Joel rąbał drewno jeszcze przez godzinę, aż wreszcie usiadł na pieńku, żeby chwilkę odpocząć.
— Mógłbym ci pomóc — zaoferował Mikołaj.
Jego ojciec podniósł lewą dłoń.
— Tak właśnie kończy się sięganie po siekierę przez jedenastolatków.
A więc chłopiec dalej gapił się w ziemię, szukając grzybów i zastanawiając się, czy bycie jedenastolatkiem kiedykolwiek stanie się ciekawsze.

 
Wesprzyj nas