Ta przeznaczona dla młodego (10-14 lat) czytelnika książka cały czas trzyma w napięciu. “Artur i Posłaniec Cieni” to drugi tom dobrze przyjętej przez rynek trylogii.


Artur i posłaniec CieniTym razem Artur ponownie trafia na tajemniczego Pontusa Pluribusa i zaczyna podejrzewać, że Zapomnianym Księgom znów zagraża niebezpieczeństwo.

Larissa natomiast otrzymuje tajemniczą wiadomość – list od jej dawno zaginionych rodziców, który budzi nadzieję, że rodzice żyją?!

Pewna zagadkowa cienista postać obiecuje Larissie odpowiedź na to pytanie, jednak pod warunkiem, że dziewczyna odnajdzie Księgę Dróg.

Aby pomóc przyjaciółce w odnalezieniu rodziców, Artur ponownie rzuca się w wir niebezpiecznych przygód i przekonuje się, że moc Zapomnianych Ksiąg działa dalej, niż ośmieliłby się marzyć…

Gerd Ruebenstrunk, a właściwie Hans-Gerd Rübenstrunk (ur. 19. August 1951 w Gelsenkirchen), niemiecki pisarz i scenarzysta telewizyjny. Trylogia o przygodach Artura miała swoją niemiecką premierę w latach 2009, 2010 i 2011.

Gerd Ruebenstrunk
Artur i posłaniec Cieni
Ilustrował Laurence Sartin
Przekład: Agnieszka Gadzała
Zapomnianych Ksiąg tom drugi
Wydawnictwo Arkady
Premiera: 3 lutego 2016

kup książkę

Artur i posłaniec Cieni


Prolog

Kordoba, rok 978

Abul Hassan szedł pospiesznie wąskimi uliczkami Kordoby. Ręką przytrzymywał długą, sięgającą mu do kostek mauretańską szatę, dżelabę. Co chwila zatrzymywał go ktoś z tłumu przechodniów: Arabów, Berberów, chrześcijan, żydów, czarnych i białych – w Kordobie spotykali się wszyscy, ludzie różnych religii z różnych stron świata. Między straganami torowali sobie drogę nosiwody i woźnice zaprzężonych w osiołki wózków. Powietrze przesycone było zmysłowymi, z niczym nieporównywalnymi zapachami Orientu.
Na ulicach miasta panował ożywiony ruch. W sklepach i przed nimi piętrzyły się towary: sery, miód, wosk, sól, wino, maści i nalewki, buty, zioła, skóry i inne potrzebne do życia rzeczy. Kupujący targowali się głośno ze sprzedającymi, szczekały psy, handlarze przyprawami prezentowali swoje egzotyczne mieszanki, a przybysze z Indii oferowali szlachetne ozdoby. Pośród nich stali niezliczeni pieczennicy, a z ich rusztów rozchodziły się najrozmaitsze wonie, mieszające się z pozostałymi zapachami tego miejsca. Abul Hassan przeszedł obok farbiarza, który grubą drewnianą kopyścią mieszał w wielkim kotle z gorącym pigmentem, by zanurzone w nim sukna uzyskały pożądany kolor. Minął też muzykantów, warzelników kleju i golibrodę, który na oczach gapiów wyrywał komuś ząb. Dzisiaj jednak całe to ludzkie mrowie w ogóle go nie interesowało.
W tej chwili celem Abula Hassana była dzielnica pergaministów – rabad al-Raqqaquin. Im bardziej się do niej zbliżał, tym spokojniejsze były ulice. Tutaj wytwarzano materiał na 60 tysięcy książek, które corocznie pisano i kopiowano w Kordobie – takiej liczby nie osiągało żadne inne miasto na świecie.
Jednak w ostatnim czasie interesy wyraźnie szły coraz gorzej. Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, pojawił się nowy wynalazek – papier, w bardzo prosty sposób pozyskiwany z lnianego lub konopnego płótna. Stawał się tym samym coraz bardziej konkurencyjny dla drogiego pergaminu. Lecz znacznie istotniejszy był drugi powód. A ten nazywał się al-Mansûr.
Był on nowym hadżibem młodziutkiego kalifa Hiszama II, stojącym na czele dworu i tym samym dysponował w zasadzie pełnią władzy w kalifacie. W przeciwieństwie do swojego poprzednika al-Mansûr był wojownikiem i strategiem. Władzę kochał jednak bardziej niż książki, a pieniądze chętniej wydawał na kolejnych berberyjskich żołnierzy niż na biblioteczne zbiory.
Zasapany Abul Hassan dotarł do bramy zajmowanej przez handlarzy wonności. Zwolnił nieco kroku, by nie zwracać uwagi żołnierzy, którzy pilnowali przejścia. Były to wojowniczo wyglądające postacie o ciemnych brodach i spalonej na słońcu skórze. Za zdobionymi złotem pasami, którymi ściągali w talii swoje dżellaby, nosili zakrzywione sztylety odbijające blask zachodzącego słońca.
Abul Hassan starał się przejść przed bramą możliwie niepostrzeżenie. Berberyjscy żołnierze byli nieobliczalni. Odkąd coraz liczniej przybywali do miasta, ulice stawały się mniej bezpieczne. Powszechnie znana była ich samowola, a al-Mansûr im na to pozwalał.
Tym razem się udało. Abul Hassan zniknął w gąszczu uliczek dzielnicy pergaministów. Po kilku minutach przystanął przed drzwiami wąskiego domu. Zapukał najpierw raz, następnie w krótkich odstępach trzy razy, a potem dwukrotnie, z dłuższymi przerwami. Drzwi uchyliły się natychmiast, jakby ktoś za nimi czekał.
Para czujnych oczu dokładnie mu się przyjrzała, po czym drzwi otwarły się na całą szerokość.
– Wreszcie! – W ciemnym korytarzu stał mężczyzna, który sięgał Abulowi Hassanowi najwyżej do ramion. On także odziany był w dżellabę, chociaż z wyglądu nie przypominał Maura.
– Wpuść mnie, Ramiro. – Abul Hassan przecisnął się obok mężczyzny na korytarz. – Jest już García?
Ramiro szybko zamknął drzwi.
– Już od godziny. Martwiliśmy się właśnie, czy coś ci się nie przytrafiło.
– Nieco dłużej mi zeszło. – Abul Hassan pokonał korytarz i dotarł do dużego pomieszczenia, w którym przy masywnym stole siedział mężczyzna. Był młodszy od Abula i Ramira i nie nosił dżellaby, tylko spodnie i szeroką koszulę. Kiedy zobaczył nowo przybyłego, zerwał się z miejsca.
– Jakieś problemy? – zapytał, nie tracąc czasu na powitania.
– Gorzej. – Abul Hassan usiadł na krześle. Ramiro i García zajęli miejsca po przeciwnej stronie stołu i wpatrywali się w niego z napięciem.
– Musimy działać natychmiast – powiedział Abul Hassan. – Dowiedziałem się, że al-Mansûr zarządził palenie książek już dzisiaj. Jeśli chcemy je uratować, trzeba to zrobić szybko.
– Ale nie jesteśmy jeszcze gotowi! – zaprotestował García. Był w tym gronie najmłodszy – dzięki swojej posturze i szerokim ramionom bardziej przypominał żołnierza niż bibliotekarza. A przecież ci trzej byli właśnie bibliotekarzami w Wielkiej Bibliotece Kordoby.
– Jutro może być za późno. Oni zaczęli właśnie wybierać manuskrypty do spalenia. – Abul Hassan rozłożył ręce. – Zniszczą bezcenne skarby nauki i filozofii – i to tylko dlatego, że al-Mansûr chce się przypodobać islamskim uczonym w prawie.
– Co powinniśmy zrobić? – spytał Ramiro. On, podobnie jak Hassan, przekroczył już pięćdziesiątkę. Brodę miał równie siwą jak jego przyjaciel.
– Dziś po południu ukryłem te księgi w skrzyni – wyjaśnił Abul Hassan.
– Wyniesiemy je z biblioteki i najpierw schowamy tutaj. A w ciągu kilku dni wywieziemy je z miasta w jakieś bezpieczne miejsce.
García nie mógł już usiedzieć na miejscu. Wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu.
– To zbyt niebezpieczne! Jeśli wpadniemy w łapy jakiegoś berberyjskiego patrolu, będziemy zgubieni!
W odpowiedzi Abul Hassan sięgnął po pergamin ukryty pod warstwami swojej dżellaby i rzucił go na stół.
– To jest przepustka wystawiona przez samego kalifa Kordoby. Nikt się nie odważy sprzeciwić jego rozkazom, nawet Berberowie.
Ramiro rozłożył dokument i przebiegł po nim wzrokiem. Potem skinął głową.
– Z tym może się nam udać. Przychylam się do zdania Hassana.
García ciągle nie był przekonany.
– Nawet jeśli uda nam się przejść, to pismo kalifa nie ochroni tego domu. Jeśli ktoś zauważy, że brakuje książek, podejrzenie szybko padnie na nas. Zajmujemy się nimi jako jedyni w bibliotece.
Abul Hassan wsunął pergamin pod dżellabę i wstał.
– Czas na dyskusje się skończył, García. Ty jesteś młody i rozumiem twoje obawy, ale teraz musimy działać.
García chciał coś odpowiedzieć, ale się rozmyślił. W milczeniu kiwnął głową. Kilka minut później trzej mężczyźni pospiesznie szli pustymi ulicami miasta. Ściemniło się, przycichł zwyczajny gwar, ustał ruch. Byli już niedaleko od alkazaru, potężnego zamku kalifów, kiedy García nagle przystanął i uniósł rękę. Jego towarzysze popatrzyli na niego pytająco.
– Uważam, że rozsądniej będzie, jeśli pójdziemy różnymi drogami i do biblioteki wejdziemy pojedynczo – powiedział. – Trzej możemy wzbudzić podejrzenie.
– Słusznie. Spotkamy się w małym skryptorium – zgodził się Abul Hassan.
Nie czekając na odpowiedź, zniknął między dwoma rzędami domów.
García i Ramiro zamienili kilka słów i podążyli w dwóch różnych kierunkach.
Dziesięć minut później Ramiro, pewien, że będzie pierwszy, wszedł do małego skryptorium. W półmroku rozpoznał jednak za jednym z pulpitów postać Abula Hassana.
Jeszcze kilka tygodni temu o każdej porze dnia i nocy stało tu ponad dwudziestu pisarzy, kopiując rękopisy.
– Wa ‚llahi! 1 Słyszysz ich? – westchnął Abul Hassan.
Miał na myśli odgłosy dobiegające z biblioteki. Tu, gdzie zawsze panowały skupienie i cisza, teraz słychać było tupanie, śmiech i przekleństwa żołnierzy.
– Wyciągają z regałów manuskrypty jak bezwartościowe szmaty.
Ramiro w geście pocieszenia położył przyjacielowi rękę na ramieniu.
– To prawie czterysta tysięcy egzemplarzy. Wszystkich nie zdołają zniszczyć. Na to nie może sobie pozwolić nawet sam al-Mansûr.
Abul Hassan ponownie westchnął. Potem się wyprostował i delikatnie zdjął ze swojego ramienia dłoń Ramira.
– A co z Garcíą? Nie możemy dłużej czekać.
– Może się rozmyślił – odparł Ramiro. – Nie mogę mieć mu tego za złe. Jest u nas dopiero od kilku lat i nie wie jeszcze, jakie to cenne księgi.
– W takim razie musimy spróbować bez niego. – Abul Hassan wskazał na skrytą w cieniu część pomieszczenia. – Tam stoi nasza skrzynia.
Była wykonana z ciemnego drewna, bez jakichkolwiek zdobień. Mężczyźni chwycili rzemienne pasy umocowane na jej krótszych bokach i podnieśli ją na komendę Hassana.
– Wydawało mi się, że będzie cięższa – skomentował Ramiro, kiedy ostrożnie manewrowali między pulpitami.
– To w końcu tylko trzynaście tomów – odparł Abul Hassan.
– Więcej waży sama skrzynia.
Ze skryptorium przeszli do dużego pomieszczenia, w którym żołnierze nosili w kierunku wyjścia zwoje i powiązane manuskrypty. Inni czekali na swoją porcję rękopisów, które mieli im wręczyć bibliotekarze wybierający te przeznaczone do spalenia. Panował tu ruch jak w ulu.
– Tylko dlaczego oni tak bezmyślnie pomagają w niszczeniu owoców własnej pracy? – zapytał szeptem Ramiro.
– Mają nadzieję na profity – mruknął Abul Hassan. – Nie chodzi im o wiedzę, tylko o własną pozycję. To dlatego tak gorliwie wydają al-Mansûrowi wszystkie rzekomo bezbożne dzieła.
– A co my tutaj mamy? – rozległo się za nimi głośne pytanie. Przyjaciele zastygli. Odstawili skrzynię i powoli odwrócili się do mówiącego.
Głos należał do szczupłego, niespełna czterdziestoletniego mężczyzny. Miał drogą dżellabę w kolorach białym i czerwonym, a zdobiony złotem pasek wskazywał wyraźnie, że musiał to być wyższej rangi dostojnik.
– Jusuf! – Abul Hassan położył prawą dłoń na sercu i nisko się ukłonił. Mężczyzna naprzeciwko wykonał obronny ruch ręką.
– Po cóż tak oficjalnie, Abulu Hassanie. Na to zbyt długo się znamy. Czego tu szukacie?
Jusuf al Hanafi, znakomity uczony, filozof i dyplomata, znany był ze swojej bezpośredniości i szczerości. Mimo młodego wieku zarządzał kordobańską biblioteką, a niektórzy przepowiadali mu jeszcze bardziej świetlaną przyszłość.
– My tylko… to znaczy… – jąkał się Ramiro, ale pod przenikliwym spojrzeniem Jusufa szybko zamilkł.
Abul Hassan wiedział, że nie ma sensu kłamać.
– Wynosimy niektóre książki, żeby uratować je przed zniszczeniem – powiedział i śmiało popatrzył na Jusufa.
Na ustach uczonego pojawił się delikatny uśmiech.
– Pozwalasz sobie kwestionować moje decyzje?
– Kiedy chodzi o moje książki, to tak – odpowiedział zdecydowanie Hassan.
Ramiro cofnął się o krok. Nie uważał, że ta wyzywająca postawa wobec Jusufa al-Hanafiego to dobry pomysł.
A ten już się nie uśmiechał. Podszedł bliżej do Hassana.
– Twoje książki? Uważasz, że któraś z tych książek tutaj należy do ciebie? – wysyczał. – Kto dał ci prawo decydować, co się z nimi stanie?
– Działam w imieniu wszystkich ludzi – odparł pozornie nieporuszony Abul Hassan.
Serce głośno tłukło mu się w piersi, ale sprawy zaszły już za daleko i nie było odwrotu.
– Te księgi nie są ani moją własnością, ani własnością kalifa czy hadżiba. Należą do wszystkich ludzi i niszczenie ich jest przestępstwem.
– Nazywasz hadżiba przestępcą? – Jusuf wybuchnął śmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. – Powiem ci, kim jest al-Mansûr: najpotężniejszym człowiekiem w Kordobie. I tylko to się liczy. Kto mu się sprzeciwia, już jest martwy. – Ściszył głos. – Myślisz, że ja z radością wprowadzam jego zarządzenia? Ale jestem realistą. Jeśli on chce spalić książki, to zostaną spalone. To proste. On ma żołnierzy, a ja zaledwie kilku bibliotekarzy. Wszystko, co mogę uczynić, to spróbować uratować tyle cennych rękopisów, ile to możliwe.
Abul Hassan wpatrywał się w Jusufa z otwartymi ustami. Wszystkiego się spodziewał, tylko nie tego. Znał głównego bibliotekarza jako szczerego człowieka, ale nigdy by nie pomyślał, że może on tak jasno i wyraźnie wyrazić swoje zdanie. Jusuf głęboko odetchnął.
– Wa ‚llahi! Nie chcę wiedzieć, co macie w tej skrzyni. Chodźcie! Zaprowadzę was do bocznych drzwi. Przy głównym wejściu moglibyście wzbudzić zbyt duże zainteresowanie.
Abul Hassan i Ramiro potrzebowali dłuższej chwili, by pojąć, że Jusuf chce im pomóc. Potem chwycili skrzynię i pospieszyli za nim.
Tu i ówdzie napotykali nieufne spojrzenia żołnierzy, ale obecność Jusufa powodowała, że nikt nie odważył się ich zatrzymać.
Ledwie opuścili budynek przez małą boczną bramę, zauważyli gęsty dym. Na placu przed zamkiem ogień pochłaniał setki książek. Wokół stali żołnierze i dorzucali do niszczycielskich płomieni kolejne manuskrypty. Przy owym szczególnym ognisku zgromadził się tłum, witający okrzykami każdy kolejny egzemplarz wydawany na pastwę płomieni. Płonący stos rzucał ruchome cienie na twarze gapiów, a Abulowi Hassanowi wydawało się, że to maski zniekształcone demonicznym grymasem.
Postawił skrzynię i oparł się o filar. Jusuf chwycił go troskliwie pod rękę.
– Dobrze już, dobrze. – Abul Hassan kilka razy ciężko zaczerpnął powietrza. – Już w porządku. To tylko… Tylko… Ten widok… Rękawem szaty otarł sobie z czoła krople potu. Jusuf spojrzał mu z troską w oczy.
– Nie daj po sobie poznać, że ci na tym tak bardzo zależy – doradził.
– W takich czasach jak dzisiejsze wystarczy jeden donos i możesz na całe lata trafić do więzienia, jeśli nie trafisz od razu w ręce kata. Abul Hassan nieco się opanował.
– Dziękuję, panie, będę pamiętał, żeby nie okazywać niepotrzebnie emocji.
– Powodzenia we wszystkim – rzekł Jusuf. – Miejmy nadzieję, że wkrótce będziecie mogli odnieść te rękopisy na ich właściwe miejsce.Powiedziawszy to, odwrócił się i zniknął w budynku biblioteki.
Abul Hassan i Ramiro pospieszyli przez wysadzany palmami dziedziniec. Trzymali się w cieniu na uboczu, z dala od żołnierzy i szalejącego tłumu. Przed nimi otwierała się uliczka prowadząca do żydowskiej dzielnicy Kordoby, Juderii. Uszli kilka metrów, gdyusłyszeli za plecami jakiś głos.
– Psst!
Obejrzeli się, ale nikogo nie dostrzegli. Serca zaczęły im uderzać szybciej. Czy ktoś ich śledził? A może Jusuf ich zdradził?
– Psst! Abulu Hassanie! Ramiro! – Z wąskiego przesmyku między dwoma domami wysunęła się czyjaś głowa.
– García! – w głosie Ramira wyraźnie zabrzmiała ulga. – Co ty tu robisz?
– Chodźcie szybko! – García przywołał ich ku sobie. – Jesteście w niebezpieczeństwie.
Obaj mężczyźni bez zwłoki podążyli za nim w ciemny zaułek.
– W jakim niebezpieczeństwie? – zapytał Abul Hassan. – Czy ktoś odkrył nasz plan?
Zamiast odpowiedzi zobaczył cztery cienie wynurzające się z ciemności ulicy. Pierwszym odruchem Hassana była chęć ucieczki tam, skąd przyszli, ale García przytrzymał go mocno za ramię.
– Przykro mi, stary przyjacielu.
– Przykro? Ale dlaczego? – Abul Hassan dostrzegł teraz, że te cztery cienie to uzbrojeni berberyjscy żołnierze. – O co tu chodzi?
– Zatrzymuję te księgi dla siebie, o to chodzi. – García wpatrywał się w twarz Hassana. Z powodu emocji miał szeroko rozwarte oczy.
Abul Hassan jeszcze nigdy go takim nie widział. – Wiele lat czekałem na tę chwilę. Teraz wreszcie należą do mnie!
– Ale złożyłeś przysięgę! – zawołał Abul Hassan. – Zobowiązałeś się strzec tych ksiąg! Przecież my trzej jesteśmy ich jedynymi strażnikami!
– Będę ich strzegł, nie obawiaj się. – Usta Garcíi wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. – Te książki stanowią klucz do najpotężniejszej władzy, jaką może wyobrazić sobie człowiek. Bądź pewny, że będę ich strzegł jak źrenicy oka.
– Nie wiesz, co czynisz! – zaklinał go Abul Hassan. – One mają potężną moc, są niebezpieczne. Możesz zniszczyć z ich pomocą cały nasz świat!
– Może tego właśnie chcę. – Oczy Garcíi połyskiwały w półmroku.
– A później znowu, z ich pomocą, zbuduję nowy świat. Taki, jaki zechcę. – Odwrócił się do swoich pomocników. – Dość tego gadania. Weźcie skrzynię i znikamy.
– A ci dwaj, panie? – spytał jeden z żołnierzy i dotknął znacząco rękojeści szabli.
– Oni są nieszkodliwi – odparł García pogardliwie. – Puść ich wolno, nie są w stanie nam zaszkodzić.
Abul Hassan wykorzystał tę chwilę. Wiedział, że przeciwnik ma nad nim i nad Ramirem zdecydowaną przewagę, ale nie mógł, ot tak, pozwolić, by odebrano mu dzieło całego życia. Wolałby raczej umrzeć! Rzucił się na skrzynię i objął ją z całej siły, wzywając na cały głos pomocy. Jeden z żołnierzy natychmiast wyciągnął szablę i ruszył ku niemu.
– Nie! – krzyknął Ramiro i rzucił się odważnie między przyjaciela a napastnika. Dwaj inni żołnierze pochwycili go od tyłu za ramiona i odciągnęli, a trzeci uderzył go pięścią w żołądek. Ramiro nie mógł złapać tchu i z bólu osunął się na kolana. Ów żołnierz, który wyciągnął szablę, rękojeścią uderzył Abula Hassana w głowę. Mężczyzna jęknął krótko, a potem stracił przytomność. Sprawca brutalnie ściągnął go ze skrzyni na ziemię.
García oglądał tę scenę nieporuszony. Na jego znak żołnierze podnieśli skrzynię i zniknęli w ciemnościach.
Ramiro z trudem się podniósł. Dysząc ciężko, dowlókł się do leżącego bez ruchu Abula Hassana, po którego twarzy ciekła krew. Ramiro przestraszył się, że jego przyjaciel nie żyje, zaraz jednak dostrzegł, że płytko oddycha. Ostrożnie przewrócił go na plecy.
Po pewnym czasie Hassan otworzył oczy. Po ich wyrazie było widać, że nie wie, gdzie jest. Lecz powoli zaczęła wracać mu świadomość.
– Uciekli? – wyszeptał.
Ramiro w milczeniu kiwnął głową.
Na twarzy Abula Hassana odmalowała się rozpacz. Jęknął i potarł dłonią głowę. Poczuł na palcach krew.
– Wa ‚llahi! – wychrypiał. – Nigdy bym nie przypuszczał, że García…
W tym momencie z bocznej uliczki dobiegł ich krzyk. Ramiro dokuśtykał do rogu i ostrożnie się rozejrzał. To, co zobaczył, przyprawiło go o szybsze bicie serca. García i jego ludzie wpadli w ręce znacznie liczniejszego patrolu Berberów. Między przywódcą patrolu a Garcíą doszło do gwałtownej wymiany zdań. Ramiro poczuł na ramieniu czyjąś rękę i drgnął. Na szczęście był to tylko Abul Hassan, który sam dźwignął się z ziemi. Teraz wsparł się na towarzyszu.
– To nasza ostatnia szansa, chodźmy!
Ramiro chciał się sprzeciwić, ale Hassan rzekł z naciskiem:
– Musimy interweniować, jeśli chcemy ocalić te książki. – Położył rękę na placach Ramira i razem weszli w boczną ulicę. Z każdym krokiem, który zbliżał ich do patrolu, Abul Hassan czuł, jak powracają mu siły. Zupełnie jakby książki chciały mu pomóc wypełnić to zadanie.
Właśnie doszli do obserwowanej grupy, kiedy dowódca patrolu uderzył Garcíę rękojeścią szabli. Czterej towarzyszący Garcíi mężczyźni wykorzystali ten moment, by zniknąć w mroku pobliskich zaułków.
Dwaj żołnierze stali nad leżącym na ziemi Garcíą ze skierowanymi w jego pierś głowniami szabel. Abul Hassan puścił Ramira, podszedł do przywódcy zbrojnych i wyciągnął ku niemu rękę, w której trzymał złożony pergamin.
– Dobrze, że ich zatrzymaliście! – zawołał.
Dowódca Berberów popatrzył nieufnie na umazaną krwią postać, która nieoczekiwanie wynurzyła się z mroku. Żołnierze stali w gotowości, z dłońmi na rękojeściach.
– Mamy przepustkę kalifa. – Abul Hassan ściskał pergamin. – Ci ludzie na nas napadli i zabrali skrzynię.
Jeden z żołnierzy przybliżył się z pochodnią na tyle, by dowódca mógł odczytać podany mu dokument. Przez dłuższą chwilę czynił to w milczeniu, po czym oddał pismo mężczyźnie. Nieufność go jednak nie opuściła.
– Jakie cenne rzeczy są w tej skrzyni? – spytał.
– Książki – odparł Abul Hassan.
– Książki? – Żołnierz roześmiał się nieprzyjemnie. – Chcecie mi powiedzieć, że ten tutaj was napadł, żeby wam ukraść parę książek?
– To są tomy z prywatnej biblioteki kalifa.
– Zaraz zobaczymy.
Polecił jednemu z ludzi otworzyć skrzynię, ujął żagiew i pochyli się, wolną rękę zanurzając we wnętrzu skrzyni.
– Rzeczywiście, same książki. – W głosie dowódcy dało się słyszeć rozczarowanie. Wyprostował się i jeszcze raz przyjrzał zmrużonymi oczami Abulowi Hassanowi i Ramirowi, a potem, zniecierpliwiony, wykonał gest wyrażający rezygnację.
– Możecie przejść – powiedział. – I bądźcie ostrożniejsi, skoro to własność kalifa.
– Będziemy uważać. – Abul Hassan i Ramiro dźwignęli skrzynię. Ramiro z troską popatrzył na przyjaciela, czy sobie poradzi z ciężarem, ale Abul Hassan nie okazał nawet śladu słabości. Z zastygłą już krwią na twarzy wyglądał raczej na wojownika niż na bibliotekarza. Ale czy nie był jednym i drugim? Ramiro nigdy by nie podejrzewał, jaka siła drzemie w jego starszym przyjacielu.
– Co zrobicie z tym człowiekiem? – spytał jeszcze Abul Hassan. Dowódca kopnął leżącego na ziemi Garcíę.
– O tym zdecyduje sędzia. Podnieść go!
Dwaj żołnierze chwycili Garcíę pod ręce i podnieśli brutalnie, stawiając na nogi. García patrzył na obu bibliotekarzy wzrokiem pełnym nienawiści.
– Nie będę ostatni! – krzyknął. – Schowajcie sobie te książki, schowajcie! Po mnie przyjdą inni i wreszcie kiedyś któremuś się uda! Wy już przegraliście!
Jeden z żołnierzy popchnął go naprzód. Patrol zaczął się oddalać, ale przez cały czas słychać było krzyki pojmanego. Przez mroczne zaułki niosło się jak złowróżbne echo:
– Przegraliście… przegraliście… przegraliście…

/…/

 
Wesprzyj nas