Londyn, rok 1940. Winston Churchill powołuje do życia tajne służby, które będą prowadzić akcję na tyłach wroga…


Kilka miesięcy później Paul-Émile opuszcza Paryż oraz ukochanego ojca i rozpoczyna specjalistyczny kurs szkoleniowy w Służbach Specjalnych w Anglii. Agenci – komandosi, francuscy „cichociemni” – czekają na rozkaz udania się z misją do kraju.

Podczas jednej z akcji Paul znajdzie się w Paryżu. Pokusa, by w jakiś sposób skontaktować się z ojcem, będzie bardzo silna.

***

Istnienie jednostek specjalnych SOE przez długi czas utrzymywano w tajemnicy. 65 lat po rzeczywistych wydarzeniach książka przypomina je i odkrywa prawdziwe relacje pomiędzy Ruchem Oporu i Wielką Brytanią
France Culture

Joel Dicker – (urodzony w 1985 roku w Genewie) pisarz szwajcarskiego pochodzenia tworzący w języku francuskim. W styczniu 2012 roku została wydana jego pierwsza powieść “Les derniers jours de nos pères” (Ostatnie dni naszych ojców), za którą otrzymał Nagrodę Pisarzy Genewskich), a w maju 2012 kolejna – “La vérité sur l’affaire Harry Quebert” (Prawda o sprawie Harry’ego Queberta) – która została laureatką Nagrody Goncourtów w kategorii “przyznana przez licealistów”.

Joel Dicker
Ostatnie dni naszych ojców
Przekład: Oskar Hedemann
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 23 marca 2016
kup książkę

Ostatnie dni naszych ojców


1

Niech wszyscy ojcowie świata, którzy niebawem od nas odejdą,
Dowiedzą się, jak ogromne będzie bez nich nasze niebezpieczeństwo.
Nauczyli nas chodzić, lecz chodzić już nie będziemy.
Nauczyli nas mówić, lecz mówić już nie będziemy.
Nauczyli nas żyć, lecz żyć nie będziemy.
Nauczyli nas, jak stać się Ludźmi, lecz my nawet Ludźmi już nie będziemy. Nie będziemy już niczym.

O świcie siedzieli, paląc papierosy i kontemplując czarne niebo tańczące nad Anglią. Pal recytował swój wiersz. Ukryty w środku nocy, myślał o ojcu.
Na pagórku, gdzie się znaleźli, w ciemnościach żarzyły się ogniki papierosów – przyzwyczaili się już przychodzić tam palie wcześnie rano. Palili dla towarzystwa, palili, aby nie przestać istnieć, palili, żeby nie zapomnieć, że są Ludźmi.
Gros, ten otyły, szukał czegoś w krzakach jak wałęsający się pies, postękując i płosząc myszy polne ukryte w wilgotnej trawie, a Pal złościł się na tego niby-psa:
– Przestań, Gros! Dzisiaj trzeba być smutnym!
Gros przerwał wreszcie po trzech ostrzeżeniach, po czym, naburmuszony jak dziecko, pokrążył chwilę wokół siedzących w półkolu dziesięciu sylwetek, aby wreszcie zająć miejsce obok tych milczących, między przygnębionym Grenouille’em i Prunierem, nieszczęsnym jąkałą, który potajemnie kochał słowa.
– O czym myślisz, Pal? – zapytał Gros.
– Myślę o takich rzeczach, które…
– Tylko nie myśl o złych rzeczach, myśl o czymś pięknym.
Grubą i krągłą dłonią Gros poszukał ramienia towarzysza.
Ktoś zawołał do nich z ganku starego dworku, który wznosił się przed nimi. Zaraz miały się zacząć ćwiczenia. Wszyscy pospieszyli w tamtą stronę; Pal siedział jeszcze przez chwilę, wsłuchując się w szmer mgły. Znowu wspominał swój wyjazd z Paryża. Myślał o tym bez przerwy, każdego ranka i każdego wieczoru. Ale zwłaszcza każdego ranka. Dzisiaj mijały dokładnie dwa miesiące, jak stamtąd wyjechał.
A stało się to na początku września, tuż przed tym, jak nastała jesień. Nie mógł wtedy nic zrobić – trzeba było stanąć w obronie Ludzi, chronić ojców. Chronić ojca, mimo że w ten dzień kilka lat wcześniej, kiedy los odebrał mu matkę, przysiągł, że nigdy go nie zostawi. Dobry syn i samotny wdowiec. Lecz nadeszła wojna, a Pal, decydując się na walkę z bronią w ręku, decydował się także na rozstanie z ojcem. Wiedział o swoim wyjeździe już w sierpniu, ale nie potrafił mu o tym powiedzieć. Stchórzył i dopiero w przeddzień wyjazdu po kolacji zdobył się na odwagę, by się pożegnać.
– Ale dlaczego ty? – zapytał ojciec zdławionym głosem.
– Dlatego, że jeśli to nie będę ja, nie znajdzie się nikt inny.
Z twarzą pełną miłości i cierpienia objął syna, żeby dodać mu odwagi.
Ojciec zamknął się w pokoju i przez całą noc płakał. Płakał ze smutku, ale uznał też, że jego dwudziestodwuletni syn jest najodważniejszym z dzieci. Pal stał pod jego drzwiami, słuchając, jak szlocha. I nagle tak bardzo znienawidził samego siebie za to, że wywołał łzy u swojego ojca, iż końcem ostrza scyzoryka naciął sobie do krwi skórę na torsie. W lustrze przyjrzał się zranionemu ciału, zwymyślał sam siebie i raz jeszcze rozdrapał ciało w miejscu, gdzie jest serce, żeby upewnić się, że blizna nigdy nie zniknie.
Następnego dnia o świcie ojciec, z rozdartą duszą, przechadzając się w szlafroku po mieszkaniu, zaparzył mu mocną kawę. Pal usiadł przy stole w kuchni, już w butach i kapeluszu, po czym powoli wypił kawę, aby odsunąć choć trochę chwilę wyjazdu. To była najlepsza kawa, jaką kiedykolwiek wypije w swoim życiu.
– Czy wziąłeś ciepłe ubrania? – zapytał ojciec, wskazując na torbę, którą syn miał zaraz zabrać ze sobą.
– Tak.
– Pozwól, że sprawdzę. Potrzebujesz bardzo ciepłych rzeczy, zima będzie mroźna.
Ojciec dorzucił do bagażu jeszcze kilka ubrań, kawałek kiełbasy i sera oraz trochę pieniędzy. Później trzykrotnie najpierw opróżnił, a potem spakował na nowo torbę. „Postaram się to zrobić lepiej”, powtarzał za każdym razem, próbując w ten sposób odwlec w czasie to, co i tak nieuchronnie musiało nastąpić. Kiedy nie miał już nic więcej do zrobienia, owładnęły nim niepokój i rozpacz.
– I co teraz ze mną będzie? – zapytał.
– Ja szybko wrócę.
– Tak bardzo będę się o ciebie bał!
– Nie trzeba…
– Będę się bał każdego dnia!
To prawda, tak długo jak jego syn nie wróci, nie będzie ani jadł, ani spał. Od tej chwili będzie najnieszczęśliwszym z Ludzi.
– Napiszesz do mnie?
– Oczywiście, tato.
– A ja zawsze będę na ciebie czekał.
Przycisnął mocno syna do siebie.
– Będziesz musiał dalej się kształcić – dodał. – Nauka to ważna rzecz. Gdyby ludzie nie byli tak głupi, nie byłoby wojny.
Pal kiwnął głową.
– Gdyby ludzie nie byli tak głupi, nie doszłoby do tego.
– Tak, tato.
– Włożyłem ci książki do torby.
– Wiem.
– Bo książki to ważna rzecz.
Ojciec chwycił wtedy syna mocno za ramiona w porywie rozpaczliwej wściekłości.
– Obiecaj mi, że nie zginiesz!
– Obiecuję.
Pal wziął torbę do ręki i ucałował ojca. Po raz ostatni. Ale tuż za drzwiami ojciec zatrzymał go jeszcze raz:
– Zaczekaj! Zapomniałeś o kluczu! Jak tutaj wrócisz, jeśli nie będziesz miał klucza?
Pal jednak nie chciał go wziąć – ci, którzy nie wrócą, nie zabierają ze sobą klucza. Aby jednak nie sprawić ojcu przykrości, szepnął:
– Wolę nie ryzykować, że go zgubię.
Ojciec cały drżał.
– No tak, oczywiście! To byłby kłopot… Bo jak byś wtedy wrócił… Więc popatrz, kładę klucz pod wycieraczkę. Spójrz tylko, chowam go dokładnie tutaj, pod wycieraczkę, widzisz? I zawsze będę tutaj zostawiał klucz, czekając na dzień, w którym wrócisz. – Zamyślił się przez chwilę. – No, a co się stanie, jeśli ktoś go zabierze? Hm… Powiadomię dozorczynię, ona ma zapasowy klucz. Powiem jej, że wyjechałeś, że nie powinna opuszczać dozorcówki, kiedy mnie nie ma w domu. Tak, powiem jej, żeby była bardzo czujna i że dam jej dwa razy wyższy napiwek.
– Nic nie mów dozorczyni.
– Nic jej nie mówić, oczywiście. Więc nie będę zamykał drzwi na klucz ani w dzień, ani w nocy, ani w ogóle. I w ten sposób nie będzie ryzyka, że nie dostaniesz się do mieszkania, kiedy wrócisz.
Zapadła długa cisza.
– Do widzenia, mój synu – rzekł ojciec.
– Do widzenia, tato – odpowiedział mu syn.
Pal szepnął jeszcze cicho „Kocham cię, tato”, lecz ojciec już tego nie usłyszał.

2

W bezsenne noce Pal wymykał się z sypialni, gdzie jego koledzy wyczerpani całodziennymi ćwiczeniami spali jak zabici. Przechadzał się po lodowatym dworku, do którego wiatr wdzierał się tak, jakby nie było ani drzwi, ani okien. Czuł się jak szkocki duch, on, tułający się Francuz. Przechodził przez kuchnię, jadalnię i wielką bibliotekę. Patrzył na zegarek, potem na zegary i liczył, ile czasu mu jeszcze zostało, zanim pójdzie zapalić papierosa razem z innymi. Czasami, gdy chciał odsunąć od siebie dręczące myśli, przypominał sobie jakąś zabawną historię, żeby samemu się rozerwać, a jeśli uznał ją za wystarczająco dobrą, zapisywał ją, aby opowiedzieć pozostałym kursantom następnego dnia. Kiedy zaś nie wiedział już, co ze sobą zrobić, obmywał wodą zadrapania i blizny, a do syfonu umywalki wypowiadał swoje imię, Paul-Emile, Pal, jak go tutaj nazywano, bo prawie wszyscy mieli jakiś pseudonim. Nowe życie, a więc i nowe imię.
Wszystko zaczęło się w Paryżu kilka miesięcy wcześniej, kiedy z jednym z przyjaciół, niejakim Marchaux, dwukrotnie namalowali na murze krzyże lotaryńskie. Za pierwszym razem wszystko poszło gładko. Postanowili więc to powtórzyć. Druga wyprawa odbyła się późnym popołudniem. Marchaux stał na czatach w małej uliczce, a Pal malował, lecz kiedy już miał kończyć swoje dzieło, poczuł nagle, że czyjaś ręka łapie go za ramię i usłyszał: „Gestapo!”. Wydawało mu się, że jego serce przestało nagle bić, odwrócił się: jakiś wysoki facet trzymał go mocno jedną ręką, a drugą złapał Marchaux. „Banda żałosnych idiotów – ubliżał im ten mężczyzna – chcecie zdechnąć przez te malowanki? Malowanie niczego nie da!”. Facet nie był z Gestapo. Wprost przeciwnie. Marchaux i Pal zobaczyli go jeszcze dwukrotnie. Trzecie spotkanie odbyło się w maleńkiej salce na zapleczu kawiarni przy rue Batignolles, spotkali wtedy mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie widzieli, wyglądał na Anglika. Wytłumaczył im, że poszukuje odważnych Francuzów gotowych przyłączyć się do walki zbrojnej.
No i wyruszyli w drogę. Pal i Marchaux. Wykorzystując siatkę przerzutową, przez Wolną Strefę i przez Pireneje, przedostali się do Hiszpanii. Marchaux postanowił wtedy udać się do Algierii. Pal z kolei chciał dotrzeć do Londynu. Mówiono, że wszystko rozgrywa się właśnie tam. Dostał się do Portugalii, a potem samolotem do Anglii. Po przybyciu do Londynu najpierw poddano go obowiązkowym przesłuchaniom w ośrodku w Wandsworth, podobnie jak wszystkich Francuzów, którzy znaleźli się w Wielkiej Brytanii – wraz z tłumem zapłakanych, odważnych, patriotów, komunistów, prostaków, weteranów, zrozpaczonych i idealistów maszerował przed przedstawicielami służb rekrutujących do armii brytyjskiej. Braterska Europa tonęła niczym zbudowany naprędce statek. Wojna trwała już dwa lata, na ulicach i w sercach, i każdy chciał wziąć w niej udział.
W Wandsworth nie przebywał długo. Bardzo szybko skierowano go do Northumberland House, dawnego hotelu usytuowanego niedaleko Trafalgar Square i zarekwirowanego przez Ministerstwo Obrony. Tam, w lodowatym i pustym pomieszczeniu, odbywały się długie spotkania z innym Francuzem, Rogerem Callandem. Rozmowy te trwały kilka dni: Calland, z zawodu psychiatra, zajmował się rekrutacją do Special Operation Executive, SOE, Kierownictwa Operacji Specjalnych, brytyjskich tajnych służb, a Pal go zainteresował. Młody człowiek, nie mając pojęcia o tym, jaki czeka go los, jedynie starał się jak najdokładniej wypełnić formularz i odpowiedzieć na pytania, szczęśliwy, że może wnieść choćby niewielki wkład w wysiłek wojenny. Jeśli uznają, że powinien obsługiwać karabin maszynowy, to będzie to robił; ha! ależby świetnie strzelał z wieży pancernej. Gdyby został mechanikiem, dokręcałby śruby tak mocno jak nikt; a gdyby jacyś angielscy mędrcy skierowali go w charakterze pomocnika do jakiejś drukarni ulotek propagandowych, nosiłby z entuzjazmem kubły farby drukarskiej.
Już po krótkim czasie Calland uznał jednak, że Pal spełnia warunki, żeby zostać dobrym agentem SOE w terenie. Pal był spokojnym i dyskretnym chłopcem o łagodnej twarzy, raczej przystojnym, dobrze zbudowanym, a przy tym żarliwym patriotą, nie należał do zapaleńców w gorącej wodzie kąpanych, którzy mogą doprowadzić do zguby całą kompanię, ani też do pogrążonych w rozpaczy i zawiedzionych w miłości, którzy chcieli pójść na wojnę, bo pragnęli śmierci. Wysławiał się dobrze, z sensem i żywo, a lekarz słuchał nawet z pewnym rozbawieniem, kiedy Pal wyjaśniał mu, że będzie bardzo się starał w drukarni, ale muszą go najpierw paru rzeczy nauczyć, bo nie zna się za dobrze na drukarstwie, ale lubi pisać wiersze i bardzo się przyłoży, żeby wydawać ładne ulotki, wspaniałe ulotki, które będą zrzucane przy dźwięku fanfar z pokładów bombowców, piloci będą je deklamować z przejęciem w kokpicie, bo ostatecznie pisanie ulotek to przecież również jest prowadzeniem wojny.
Calland zapisał w arkuszu ocen, że młody Pal jest jednym z tych ludzi, którzy nie są świadomi własnej wartości, co sprawia, że skromność staje się jeszcze jedną z ich zalet.

SOE zostało wymyślone przez samego premiera Churchilla po rozpaczliwej ewakuacji Anglików z Dunkierki. Wiedział, że nie będzie mógł bić się z Niemcami, przeciwstawiając im regularną armię, postanowił więc szukać inspiracji w działaniach partyzanckich, by podjąć walkę w głębi terytoriów zajmowanych przez wroga. Pomysł był znakomity: brytyjskie kierownictwo SOE rekrutowało obcokrajowców z okupowanej Europy, szkoliło ich i przygotowywało w Wielkiej Brytanii, a potem wysyłało do macierzystego kraju, gdzie wtapiali się w miejscową ludność i prowadzili tajne operacje na tyłach wroga: wywiad, sabotaż, zamachy, propaganda i tworzenie struktur ruchu oporu.
Po zakończeniu weryfikacji w zakresie bezpieczeństwa Calland zdecydował się poruszyć z Palem temat SOE. Było to pod koniec trzeciego dnia w Northumberland House.
– Czy byłbyś gotów prowadzić tajne misje we Francji? -zapytał go lekarz.
Serce młodego mężczyzny zaczęło szybciej bić.
– Ale co to za misja?
– Wojna.
– Czy to niebezpieczne?
– Bardzo.
Następnie tonem ojcowskiej poufałości Calland bardzo ogólnie wyjaśnił, czym jest SOE, w każdym razie na tyle, na ile mógł to ujawnić zza mgły tajemnic spowijającej formację, gdyż trzeba było, aby chłopak uchwycił wagę tej propozycji. Nie zrozumiawszy wszystkiego, Pal zrozumiał, o co chodzi.
– Nie wiem, czy będę się do tego nadawał – odparł.
Zbladł, bo wyobrażał sobie siebie jako pogwizdującego mechanika, podśpiewującego zecera, a tymczasem proponowano mu półsłówkami wstąpienie do tajnych służb.
– Zostawię ci trochę czasu do namysłu – powiedział Calland.
– Oczywiście, trochę czasu…
Nic nie zabraniało Palowi powiedzieć nie, wrócić do Francji, odnaleźć paryski spokój, na nowo ucałować ojca i nigdy więcej go nie opuścić. Wiedział jednak już wtedy w głębi niespokojnej duszy, że nie odmówi. Stawka była zbyt duża. Przebył całą tę drogę, żeby wziąć udział w wojnie, nie mógł więc teraz zrezygnować. Ze ściśniętym żołądkiem i drżącymi dłońmi Pal wrócił do pokoju, w którym go umieszczono. Miał dwa dni, żeby się zastanowić.
Pal zobaczył się z Callandem w Northumberland House dwa dni później. Widzieli się po raz ostatni. Nie został zaprowadzony do tej samej co poprzednio ponurej sali przesłuchań, ale do przyjemnego, dobrze ogrzanego pokoju z wychodzącymi na ulicę oknami. Na stoliku leżały suche biszkopty i stała herbata, a że Calland na chwilę wyszedł z pokoju, Pal rzucił się na jedzenie. Był głodny, nie jadł prawie nic od dwóch dni, tak bardzo się bowiem niepokoił. Pochłaniał, wciąż i wciąż połykał zachłannie, bez gryzienia. Głos Callanda sprawił, że nerwowo podskoczył.
– Od jak dawna nie jadłeś, mój chłopcze?
Pal nic nie odpowiedział. Calland długo się w niego wpatrywał: chłopak wydał mu się ujmujący, uprzejmy, inteligentny, był zapewne dumą rodziców. Ale miał też cechy dobrego agenta, i to z pewnością go zgubi. Zastanawiał się, po co, u diabła, ten nieszczęsny chłopak dotarł aż tutaj, dlaczego nie został w Paryżu. I jakby chciał odsunąć przeznaczenie, zabrał go do pobliskiej kawiarni, żeby kupić mu sandwicza.
Jedli w milczeniu, siedząc za barem. Potem, zamiast wrócić od razu do Northumberland House, spacerowali ulicami w centrum Londynu. Pal wyrecytował w uniesieniu, bez wyraźnego powodu, poemat, który napisał dla swojego ojca: Londyn to piękne miasto, Anglicy są niezwykle ambitnym narodem. Calland zatrzymał się pośrodku bulwaru i położył mu ręce na ramionach.
– Wyjedź stąd – powiedział. – Wracaj do ojca. Bo żaden człowiek nie zasługuje na to, co cię spotka.
– Ale mężczyźni nie uciekają.
– Wyjedź stąd, na miłość boską! Wyjedź stąd i nigdy nie wracaj!
– Nie mogę… zgadzam się na pana propozycję!
– Jeszcze się zastanów!
– Już zdecydowałem. Ale musi pan wiedzieć, że nigdy nie byłem na wojnie.
– Nauczymy cię… – Lekarz ciężko westchnął. – Czy jednak jesteś świadomy tego, co będziesz musiał robić?
– Tak mi się wydaje, proszę pana.
– Nie, nic o tym nie wiesz!
Pal wpatrywał się długo w Callanda. W jego oczach lśniła odwaga synów, przez których ojcowie pogrążają się w rozpaczy.

 
Wesprzyj nas