Pierwszy tom trzytomowej sagi, która opowiada losy Ryski – wiejskiej dziewczyny wykazującej pewne zdolności jasnowidzenia, której w pełnej przygód wędrówce towarzyszą: jej przyjaciel z dzieciństwa Żar – złodziejaszek i znaleziony na drodze szczur Alk – który właściwie szczurem nie jest.


Rok szczura. WidzącaZ tysiąca ścieżek utkany jest ludzki los i tylko Najjaśniejsza Bogini wie, dokąd prowadzą. Alk pragnie władzy i sławy, Żara nęci bogate i wygodne życie, a Ryska marzy o cichym rodzinnym szczęściu. Jednak żeby jedno marzenie się spełniło, czasem trzeba zrezygnować z innych.

Szeroki świat poza granicami rodzinnej wioski jest dziwny i groźny. Czy młodej wędrowniczce starczy szczęścia, by uniknąć niebezpieczeństw i dokonać właściwego wyboru? Czy właściwy wybór w ogóle istnieje?

Jak potoczą się losy Ryski i jej towarzyszy? Czy już zawsze będą tułaczami i zbiegami? Póki trzymają się razem, jest nadzieja na szczęśliwe wywinięcie się z każdej awantury.

Daj się porwać niezapomnianej przygodzie z dużą dawką humoru.

Olga Gromyko (ur. 14 września 1978 w Winnicy, USRR) – białoruska pisarka fantasy, mieszka w Mińsku. Jest absolwentką wydziału biologii Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu, pracuje w Instytucie Naukowo-Badawczym epidemiologii i mikrobiologii na stanowisku starszej laborantki. Jest zamężna, ma syna. Członek Związku Pisarzy Białorusi.

Olga Gromyko
Rok szczura. Widząca
Rok szczura tom 1
Przekład: Marina Makarevskaya
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Premiera: 26 listopada 2014
kup książkę

Rok szczura. Widząca


Słońce na całego smażyło plecy, a Ryska nadal nie doczekała się przyzwoitej uwagi ze strony ryb. Może nie podobał się im wiatr z południowego wschodu, który gwałtownie przyszedł na miejsce północnego brata, albo spokojny dzionek bez nawet jednej chmurki, albo też śmierdzący tłuszcz, na którym upieczony został placek-przynęta (ale co zrobić, jeśli w beczce został tylko jeden płat słoniny i trzeba go oszczędzać, przez tydzień smarując patelnię tym samym kawałkiem?). Tak czy siak, w plecionym nosidle było znacznie więcej wody, niż ryby. A nawet ta złapana była nieprzyzwoicie drobna: kilka wierzchówek o długości palca, kocie smakołyki, trzy tłuściutkie ale już zdechłe amie i coś koło czterech dziesiątków karasi, z których największy mieścił się na dłoni.
Zdrowy rozsądek podpowiadał, że czas zwijać wędkę, ale może właśnie w tej chwili do miękkiego już kawałka chleba na haczyku przymierzał się gigantyczny sum? Ryska rozmarzyła się, widząc oczyma wyobraźni jak zapiera się w brzeg obiema nogami w walce z upartą rybą, szczypta po szczypcie wyciągając ją z wody. Jak już na brzegu zdobycz zrywa linkę i zaczyna spełzać w dół wzgórka z powrotem do sadzawki, wściekle chlustając ogonem i podskakując. Jak Ryska pada na nią brzuchem…
W domu na drugim brzegu zaszczekał pies, skrzypnęły drzwi i na ganku pokazała się gruba kobieta w workowatej sukience. Oparła ręce na biodrach i uważnie rozejrzała się dookoła.
Sum, już złapany za skrzela, wyparował bez śladu, a Ryska płasko padła na ziemię, mimo że trzciny dobrze skrywały ją przed spojrzeniem ciotki, a wykonany ze słomy pławik z takiej odległości był kompletnie niezauważalny.
Ciotka Batara z całego serca nie znosiła dzieci, łapiących ryby w sadzawce, chociaż sama nie miała ani wędki ani sieci i tylko wpuszczała do wody gęsi. Pewnie jej żaba kumkała w podołku, że ktoś korzysta z jej majątku, nawet jakby miała to być kupa śmieci na podwórku.
Tak w zasadzie, to sadzawkę wykopał własny dziadek Ryski, który przy użyciu gliny i bali zamknął strumyk, cieknący po dnie parowu – żeby ryba była i dzieci miały gdzie pływać. Tylko jakoś wszyscy o tym zapomnieli, a po śmierci dziadka Batara rozbestwiła się do reszty, zagarniając sobie bezpańską sadzawkę.
– Hej no, ty! – ryknęła ciotka niespodziewanie, łapiąc stojący w progu pręt i ciężko zbiegając po stopniach. – Tak, ty! Myślisz, że nic nie widzę?! Wyłaź parszywcu jeden, do ciebie mówię!
Ryska zastygła jak słup soli. Oczywiście ciotka nic jej nie zrobi – no dobra, ryknie śladem, może poszczuje psem (a ten stary i leniwy, więc tylko na pokaz poszczeka i poszczęka zębami koło pięt) – ale jeśli trafi na ojca Ryski, to mu naskarży, a temu tylko dać pretekst, żeby wyciągnąć rózgi.
Co robić?! Czy ciotka ją poznała, czy może tylko widziała czubek głowy? Czubek jak czubek, zwykły smolisty, prawie takie same mają wszystkie miejscowe dzieci. Sadzawka długa i szeroka, więc może ciotce nie będzie się chciało biec dookoła. W najgorszym razie można odpełznąć do tyłu i stoczyć się do pobliskiego parowu i potem uciekać dnem… tyle że tam pełno pokrzyw, i wędki też szkoda…
Batara zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się. Ziewnęła, podrapała się rózgą między łopatkami, odwróciła z powrotem i powoli ruszyła do stojącej w głębi podwórka ptaszarni.
„Czyli tylko tak się darła, chciała postraszyć” – z ulgą pojęła Ryska. Ale mimo to jej ręce i nogi odczuwalnie drżały, a nastrój zepsuł się do reszty. O jakich rybach można mówić w tej sytuacji?!
Dziewczynka usiadła, zwinęła wędkę i przytrzymała zdobycz dłonią, odlewając z nosidła połowę wody, by nie pluskała po drodze. Rozkruszyła placek, zamierzając nakarmić pozostałe w sadzawce ryby, ale rozmyśliła się i zjadła go sama. Co zrobić, niewiele tego, w sumie akurat by zagłuszyć głód i nie zdążyć odczuć paskudnego posmaku.
Ciotka Batara hałaśliwie grzebała za przybudówkami, pokrzykując na gęgające gęsi i chłoszcząc rózgą kręcącego się pod nogami prosiaka. Musiał to być prosiak – męża zwykle nazywała znacznie dosadniej, nie hamując się ani w słowach, ani w życzeniach, a delikatnego zwierzaczka jeszcze nie daj Bogini wystraszy!
Zza węgła domu pojawił się pierwszy gąsior, z wściekłym sykiem bijący skrzydłami. Przewalając się z nogi na nogę podbiegł do sadzawki i skoczył do niej z takim łoskotem, że senna południowa cisza rozleciała się na drobne kawałeczki i spadła do wody razem z wzniesionymi przez ptaka bryzgami. Stado złożone z pięciu gąsek i siedmiu całkiem sporych ale jeszcze niewypierzonych gąsiątek poszło śladami prowodyra, w jednej chwili zmieniając cichą sadzawkę w hałaśliwy jarmark.
Dziewczynka zarzuciła wędkę na ramię, odwróciła się w kierunku ścieżki i zamyśliła. Najprostszy byłby powrót przez wieskę, ale tu istniało ryzyko, że trafi na synalka Batary, herszta grupy okolicznych dzieci, do której Ryska niestety nie należała. Kto jak kto, ale Iłaj dojrzy wyrzutka przez każde krzaki, czy nawet na wskroś przez dęby! A jeśli brać pod uwagę, że jest o głowę wyższy i dwukrotnie silniejszy…
Można też było pójść lasem. Ta droga była cztery razy dłuższa, a poza tym oznaczała wspinanie się na wzgórza, na co dziewczynka w takim upale wcale nie miała ochoty. Oj, przecież dziś miał Wędrowiec przyjechać! Czyli wszyscy wiesczanie zebrali się u starosty, jedni w domu a inni na podwórku, więc chłopaki też powinni się kręcić w pobliżu. Ryska również miała wielką ochotę obejrzeć sobie groźnego gościa, ale jeśli Iłaj złapie ją z wędką, to nie uniknie lania. Przecież każdy zrozumie, że nie biegała z nią do Trzcinowej Żmii, gdzie muł stoi na dwadzieścia kroków od brzegu. Nie, droga przez wieskę była dziś zamknięta!
Strumyk również zauważalnie wysechł, nie musiała nawet iść do kładki. Zbocze wzgórza, które zaczynało się zaraz za brzegiem, wymagało wspinania się prawie na czworakach, z wędką ściśniętą w zębach. Rysce udało się stanąć na nogach dopiero na ścieżce, upstrzonej krowimi śladami – druga strona wzgórza opadała znacznie łagodniej i zaganiane na górę bydło przyzwyczaiło się paść nad samym zboczem. Jeszcze wyżej rósł świerkowy las, do którego Ryska biegała w lecie po poziomki, a na jesieni – po kurki.
Dziewczynka otrzepała kolana i złapała oddech. Najpaskudniejsza część drogi za nią, teraz prosto ścieżką do parowu, a potem w dół i wzdłuż ogródków do samego domu.
– Hej, Rysko-szczurysko, stój!
Obejrzała się z przerażeniem. W górę zbocza, sapiąc i potykając się, wspinała się czwórka chłopaków. Zawołał ją Warik, uszaty syn kowala o nieco zezowatym spojrzeniu. Gdyby był sam, to rozeszliby się w pokoju, a może nawet wspólnie pobawili – ale nie w towarzystwie Iłaja i jego kuzynków.
– Ha, żabiooka, mamy cię! – syknął Iłaj z triumfem. – Co, znowu kradniesz ryby z mojej sadzawki?
– To moja sadzawka – zaprzeczyła dziewczynka ledwo słyszalnie, chowając ręce za plecami.
– Co tam piszczysz, złodziejko?
– To mój dziadek ją wykopał!
– Twój dziadek to w Sawrii łyżką sprząta wychodki, a łyżkę oblizuje! Oddawaj nosidło, już!
Ryska cofnęła się, z przerażeniem zerkając na boki. W nosidle nie było nic wartościowego, ale Iłaj wcale nie potrzebował tych ryb, tylko chciał ją poniżyć. Najpierw zabierze połów, potem wędkę, ostatnim razem w ogóle ją puścili golusieńką przez wieskę…
Dziewczynka powoli podniosła nosidło, niby zamierzając przekazać je Iłajowi, ale gdy chłopak zrobił niecierpliwy krok do przodu, gwałtownie chlusnęła mu wodą twarz:
– Masz!
Kumple zarechotali, pokazując ofiarę palcami: im było wszystko jedno czy nasi biją, czy może naszych leją. Iłaj rzeczywiście wyglądał zabawnie – otwarte usta, w kędziorach zaplątała się zdechła wierzchówka, karaś wpadł za kołnierz i miotał się tam na całego, prześwitując przez mokrą koszulę. Nie wspominając o tym, że woda z sadzawki, dodatkowo przesiąknięta rybami, pachniała zgoła inaczej niż ta ze studni.
Triumf Ryski nie trwał długo.
– Lej sawriańskiego szczura! – zawył Iłaj, jako pierwszy zrywając się w pogoń.
Dziewczynka odwróciła się i bez oglądania do tyłu popędziła ścieżką dookoła górki. Tęgo zaplecione warkoczyki waliły ją po plecach jak prawdziwe wodze. Pod chłopięcą stopą trzasnęła odrzucona wędka, nosidło potoczyło się po zboczu.
– Łapcie jąąą!
Górka skończyła się, ścieżka również i Ryska wbiegła między wysokie paprocie na skraju lasu. Jeśli wierzyć plotkom, widywano tu żmije i chłopcy nie zaryzykowali pakowania się w zarośla na bosaka, a obiegli je dookoła. Ryska miała szczęście i zdążyła zgubić się między świerkami, ale Iłaj pewnie prowadził watahę do przodu: głupia szczuryska nie będzie miała dość odwagi ani rozumu, żeby zanurkować pod krzak i schować się tam przed pościgiem. Pewnie pobiegła wprost do domu, chować się za matczyną spódnicą. A zanim tam dotrze, to oni ją jeszcze z pięć razy dogonią.

 
Wesprzyj nas