Piosenkarki, które były legendą muzyczną PRL-u: Marta Mirska, Maria Koterbska, Regina Bielska, Natasza Zylska, Rena Rolska, Ludmiła Jakubczak, Hanna Rek, Joanna Rawik.


Piosenkarki PRL-u. Spotkanie ITo one – ich zawrotne kariery i wielbiąca je, gigantyczna publiczność. To one – ich niezapomniane przeboje, śpiewane z towarzyszeniem ogromnych orkiestr. To one – swingujące, jazzujące, dorównujące dramatyzmem, talentem i muzykalnością koleżankom z Nowego Jorku czy Paryża. To one – w sukienkach z wielu metrów materiału czy z intrygującym dekoltem – i ich szyk, szarm i urok. To one – te, których tournée to podróże po całym świecie czy koncertowe rejsy „Batorym”.

Jak wyglądały ich świetlane kariery? Jak potoczyło się ich życie? I co niektóre z nich robią dziś?

Emilia Padoł powraca do piosenek powojennych, z lat 50. i 60. minionego wieku, aby spotkać się z wielkimi gwiazdami polskiej estrady, o których często nie wiadomo niemal nic, ale których szlagiery nuci się do dziś.

Dzięki bezpośrednim kontaktom z artystkami czy tymi, którzy je znali, archiwaliom i innym relacjom, Emilia Padoł odsłania kulisy ich popularności. To książka o życiu, które choć minione, nie skończyło się. O piosenkach, które wciąż trwają, także w nas.

Emilia Padoł (ur. 1985) – dziennikarka, autorka książek „Damy PRL-u” i „Dżentelmeni PRL-u”. Mieszka w Krakowie.

Emilia Padoł
Piosenkarki PRL-u. Spotkanie I
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 26 stycznia 2016
kup książkę

Piosenkarki PRL-u. Spotkanie I

WSTĘP

To one. Swingujące, jazzujące, dorównujące dramatyzmem, talentem i muzykalnością koleżankom z Nowego Jorku czy Paryża. Ich piosenki płyną z radioodbiorników, płyt gramofonowych, pocztówek dźwiękowych, wędrują z nurtem Wisły, unoszą się od plaż Bałtyku po szczyty Tatr, a nawet swobodnie przekraczają granice.
To spotkanie z nimi – z piosenkarkami PRL-u. Pierwszy krok w stronę kobiecej części historii polskiej muzyki rozrywkowej, rzut oka na okres pomiędzy tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym rokiem a końcówką lat sześćdziesiątych minionego wieku. To wtedy na scenie pojawiają się i święcą największe triumfy bohaterki tej książki – stawiająca pierwsze kroki jeszcze przed wojną Marta Mirska, potem Maria Koterbska, Regina Bielska, Natasza Zylska, Rena Rolska, Ludmiła Jakubczak, Hanna Rek i Joanna Rawik. Ta chronologia nie jest oczywiście wiążąca, zawrotne kariery artystek płynęły równolegle, ich wielkie sukcesy niejednokrotnie się zazębiały – ów podział jest umowny, służy nakreśleniu pewnej linearności zdarzeń.
Z pewnością wielu wyrazi zdziwienie, może nawet oburzenie tym wyborem. Zada pytanie o nazwiska, które w owej książce nie zyskały własnych rozdziałów. Cóż, to zabieg celowy. Piosenkarki PRL-u. Spotkanie I to opowieść o wielkich gwiazdach polskiej estrady, o kobietach wielbionych przez gigantyczną publiczność, o których jednak – i dotyczy to większości przedstawionych w tej książce pań – dziś pisze się rzadko, a i pamięta coraz mniej. Ich występy z towarzyszeniem wielkich orkiestr, ich styl, charme, urok zacierają się w pamięci starszych pokoleń, niemal zupełnie nie przedostając się do świadomości tych młodszych.
Osiem bohaterek tej książki w swoim repertuarze ma niezliczoną, czasem wręcz przytłaczającą liczbę przebojów. I to właśnie piosenki są często znacznie trwalsze niż pamięć o samych artystkach… Rytm tej książki wyznacza więc swego rodzaju lista szlagierów, które czasem rozbrzmiewają w eterze, pojawiają się w tle nawet najnowszych filmów, nierzadko są podśpiewywane na ulicach, ale – choć niby dobrze znane – stanowią kompletną zagadkę. Historia stojąca za ich powstaniem pozostaje nieznana, ba, często nawet nie pamięta się, kto ów hit powołał do życia, wyśpiewał po raz pierwszy, czyim znakiem rozpoznawczym się stał.
Dlatego obok nazwisk bohaterek i krótkich tytułów rozdziałów to właśnie piosenki przy nich stojące odgrywają w tej historii niebagatelną rolę – czasem to od nich wszystko się zaczęło, innym razem stawały się największą chlubą w repertuarze, najlepiej zapamiętanym atrybutem, przywodziły pamięć o najświetniejszych występach, miały swoje romantyczne tło, a czasem – wręcz przeciwnie – awanturniczą legendę. Wreszcie to przeboje nie tylko śpiewane wyjątkowymi głosami, ale też tworzone we współpracy z najlepszymi kompozytorami, świetnymi literatami, których nazwiska zapisały się trwale w historii minionego wieku. Niech więc ta książka będzie spotkaniem także z tymi wybitnymi twórcami.
Praca nad tą książką była dla mnie przeżyciem – nie tylko zaskakującą muzyczną podróżą, poznawaniem biografii, zmiennych biegów historii, odkrywaniem zagadek zamkniętych w nie tak przecież odległej przyszłości. Miałam szansę przeżyć przygodę, którą – choć może to banał – zawsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. Kontakt z tak wielkimi osobowościami, artystkami o szalenie bogatych życiorysach, kobietami, którymi zachwycały się miliony, co tu dużo kryć – z legendami – fascynuje, ale i onieśmiela.
Za te spotkania – telefoniczne, mailowe i oczywiście osobiste – chciałabym podziękować im wszystkim i każdej z osobna: Marii Koterbskiej, Reginie Bielskiej, Renie Rolskiej, Hannie Rek, Joannie Rawik. Za życzliwość, przychylność, zaufanie. Pragnę podziękować też panom Romualdowi Milnerowi i Tadeuszowi Stolarskiemu, którzy zechcieli podzielić się ze mną swoimi historiami.
Za pomoc dziękuję też panom Bronisławowi Tumiłowiczowi i Dominikowi Piworowiczowi.
Jeżeli mogę mieć jakieś życzenie do Czytelnika, w którego ręce oddaję tę książkę, to chciałabym, żeby nie uległ pokusie tworzenia rankingu, układania bohaterek według klucza ich sukcesów, liczby przebojów czy odbytych tournée. Każdy rozdział tej książki jest osobną historią, inną opowieścią o życiu, które trwa, także w nas – na zawsze zapisane w dźwiękach.
Do usłyszenia!

Kraków, sierpień–grudzień 2015 r.

Marta Mirska
Pierwszy siwy włos

Pierwsza królowa

Nad Wisłą przez długi czas uważano ją za najlepszą powojenną pieśniarkę. Także dla wielu polskich piosenkarek na lata pozostała arcymistrzynią, uosobieniem artystycznej doskonałości. Śpiewała wielkie przeboje i miała ogromną, szalenie oddaną publiczność. Ilekroć stawała na estradzie, sale, stadiony, amfiteatry pękały pod naporem szturmujących je słuchaczy. Za co tak szczerze kochano Martę Mirską? Za cudowny, głęboki głos, prawdziwe, pełne emocji interpretacje i wielką osobowość. Bo charakter miała jak nikt inny i nie wierzę, że publiczność tego nie wyczuwała.
„Nie żywiła w sercu do nikogo żalu, w każdym razie nigdy nikogo za nic nie obciążała, ale często w swych określeniach była jednoznaczna, sarkastyczna, konkretna. Na przykład o swoim środowisku artystycznym, w którym przecież tkwiła, zwykła mawiać: «To banda neurastenicznych, popierdolonych i zawistnych ludzi. Gdy widzą, że odniosłeś sukces, fałszywie będą się do ciebie łasić; gdy się przewrócisz, w najlepszym wypadku zignorują»”1, zdradzał Tadeusz Stolarski w książce Marta Mirska. Gloria i gehenna. Artysta plastyk, właściciel firmy fonograficznej i popularyzator piosenek sprzed lat, poznał artystkę jeszcze w dzieciństwie, a w latach siedemdziesiątych, na studiach, jako dwudziestoparolatek, przeżył z Mirską niejedną hulankę. Stolarski bez wątpienia jest jedną z osób, które Martę Mirską znały najlepiej, dziś to w jego rękach znajduje się pozostałe po artystce archiwum. O Mirskiej opowiada mi szczerze, bez owijania w bawełnę – zarówno o alkoholu, który zaciążył na jej życiu, jak i o ciężkich, samotnych dniach i przygnębieniu, które naznaczyły jej ostatnie lata. – Dla mnie, młodego chłopaka, to była serdeczna kobieta, która bardzo mi imponowała. Lubiła przebywać z młodymi ludźmi, bawić się. W towarzystwie musiała zawsze być tą diwą wieczoru. Nie była wyniosła, choć mawiała: głowy wysoko nie podnoszę, ale swoją wartość znam.
Marta Mirska po wojnie uznawana była nie tylko za pierwszą damę, ale nawet za królową polskiej piosenki. Tą niezdetronizowaną, najpopularniejszą była do czasu podbicia sceny przez Marię Koterbską. Mirska czuła na plecach oddech konkurencji – kiedy paniom zdarzało się występować na jednym koncercie, Marta skrycie i z przestrachem liczyła czas braw dla Marii. Ale każda z nich była przecież inna, miała inny repertuar, nade wszystko zaś – zupełnie odmienny głos.
Głos Mirskiej, głęboki i ciepły alt – któremu towarzyszył „bardzo rzadki timbre”2 – na co zwracał uwagę Bogusław Kaczyński, właściwie nie zmienił się przez lata. Podobnie jak jej styl, cała sceniczna konwencja, wykonanie. Zachwycające szczerością interpretacje były tym, z czego sama była dumna. Trwała na straży swojej klasycznej, w dobrym guście, przedwojennej dla jednych, dla innych zmurszałej, staromodnej, zbyt sentymentalnej estetyki. Jej konsekwencja przegrała ze swobodą szturmem podbijających PRL-owską estradę nowych trendów. Debiutująca w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku, popularna po wojnie i szalenie rozchwytywana w latach pięćdziesiątych, Mirska z końcem tej dekady gdzieś zaczęła się rozpływać. Zaliczony w pięćdziesiątym dziewiątym roku comeback nie uchronił jej przed niemal ostatecznym pożegnaniem ze sceną w połowie lat sześćdziesiątych. – Była konsekwentna, wiedziała, kiedy z godnością odejść – podkreśla Tadeusz Stolarski.

Przecież to będzie wielki szlagier!

Czy pamięć o Mirskiej wśród PRL-owskiej publiczności wygasła? Tę kwestię trudno poruszać, nie zbliżając się do osobistych doświadczeń pieśniarki, nie separując jej od życia naznaczonego piętnem chorób, nałogów i udręk. Warto jednak zauważyć, że – z jednej strony – przez kolejne dekady tej epoki pamięć o Mirskiej mocno się przykurzyła, rodzimą sceną zatrzęsła bowiem plejada może barwniejszych, może bardziej ochoczo idących z duchem czasu postaci, ale z drugiej – Mirska miała szczęście włączyć do swego repertuaru szlagier, który absolutnie zelektryzował publiczność, który dziś pamiętają też – ośmielę się twierdzić – ci, którzy w ostatnich latach PRL-u ledwie raczkowali.
Pierwszy siwy włos, bo o nim mowa, był hitem, który po raz pierwszy wykonała właśnie Marta Mirska. Żaden jej występ nie mógł się bez tej piosenki obejść, mało tego – nigdy nie wystarczyło jednokrotne wykonanie tego przeboju. Dwa, trzy bisy były normą.
Ale i tu pojawia się rysa − piękne tango, skomponowane przez Henryka Jabłońskiego, do którego tekst napisał Kazimierz Winkler, tak naprawdę spopularyzował Mieczysław Fogg. Ukradł je? Nie do końca. Podprowadził? Nagrał na płytę. Może to ironia, może jakaś kosmiczna zemsta – Mirska miała niemałe opory przed wykonaniem tej piosenki, uważała, że jest za młoda, tekst o siwym włosie jej nie przystoi, podobnie jak frazy o dzieciach oczekujących w domu (wciąż uchodziła za pannę). Nie pomagały głosy wszystkich wokół, że to pewniak, że przebój, chyba dopiero gdy Hanka Bielicka krzyczała cała w emocjach: „Bierz, głupia, tę piosenkę… Marta, przecież to będzie wielki szlagier!”3, do Mirskiej zaczęło docierać, że nie warto marnować potencjału tej kompozycji.
Sama historia piosenki jest warta chwili uwagi. Bo niewiele brakowało, by hit, skomponowany w czasie wojny w Gdańsku przez Henryka Jabłońskiego, przepadł w płomieniach. Jabłoński komponował niemało; gdy kończył mu się papier nutowy, zapisywał melodie nawet na zwykłym, szarym, na którym żona kreśliła mu pięciolinie. Kiedy utwory kompozytora zapełniły po brzegi szufladę kuchennego stołu, Henryk rzucił: „Spal to, po wojnie napiszę więcej i lepiej”4. Na szczęście nie wszystko poszło z dymem – małżonka podeszła do zadania roztropnie, stosując sprawiedliwe kryteria selekcji: atrakcyjność każdej melodii była sprawdzana na nieco rozstrojonym pianinie. Jeżeli utwór przeszedł ów test, był z namaszczeniem przechowywany.
Kiedy w latach pięćdziesiątych Jabłoński zaczął współpracę z gdańską rozgłośnią radiową, powierzono mu wybór piosenki, która zgodnie z poleceniem Władysława Szpilmana – kierownika Działu Muzyki Lekkiej Polskiego Radia, miała być wysłana na konkurs. Za Szpilmanem ciągnęła się opinia nieustępliwego i surowego zwierzchnika krajowej rozrywki, a do wyścigu o zwycięstwo miały stanąć wszystkie rozgłośnie – presja, również ta czasowa, była więc wielka. Z pomocą przyszła pani Jabłońska – z przechowywanego przez nią wojennego zbioru udało się wydobyć kompozycję nie dość, że zwycięską, to jeszcze nader przebojową. Pierwszy tekst do niej napisał kierownik literacki gdańskiej rozgłośni, Jacek Kasprowy. Słowa jednak, w przeciwieństwie do muzyki, nie spodobały się Szpilmanowi. Dziewczyna z tramwaju została zamieniona na Pierwszy siwy włos, nowy tekst stworzył Kazimierz Winkler. Aranżację utworu powierzono Orkiestrze Tanecznej Polskiego Radia pod dyrekcją Jana Cajmera, a piosenkę miała zaśpiewać Marta Mirska – w czasie wielkiego koncertu w stołecznej Hali Gwardii. Był listopad pięćdziesiątego czwartego roku. Marta Mirska – jak już wiadomo, wbrew wszystkim dookoła – nie kwapiła się do wykonania tego hitu, kręciła nosem na tekst, reakcja widowni tym bardziej przerosła jej najśmielsze oczekiwania. Publiczność domagała się powtórzenia utworu aż czternaście razy! „Bisom nie było końca. Również radiosłuchacze prosili często o nadawanie tej piosenki. Siwy włos zapewnił mi sławę, stał się jakby moją wizytówką”5, wspominała piosenkarka po latach.

Żal, zemsta i bandaże

Podobno Władysław Szpilman nigdy nie przebolał tego, że Mirska nie od razu uwierzyła w tę piosenkę, że miała wątpliwości, czy przyjąć ją do swojego repertuaru. To podobno kompozytor podsunął Pierwszy siwy włos Mieczysławowi Foggowi, a ten – nie namyślając się długo – w okamgnieniu nagrał piosenkę na płytę. Mirskiej pozostała sława pierwszego koncertu i nagranie dla radia, Foggowi – chwała za upowszechnienie hitu i wielki nakład krążka, który rozszedł się jak świeże bułeczki. Zdaje się też, że to Mieczysław Fogg, jako gwiazda ze znacznie dłuższym stażem, bardziej rozsławił ten szlagier.
Czy Mirska miała o to do niego żal? W stołecznym światku krążyły opowieści o tym, jak to pieśniarka miała atakować Fogga widelczykiem do ciasta, a nawet – nożem, oczywiście z rozpaczy za „ukradzionym” przebojem. Kiedy ruszyła do ataku z nożem, podobno we wzburzeniu wywróciła napotkane na trasie stoły, krzesła i stargała obrusy, które pociągnęły za sobą zastawę. A Mirska miała wykrzyknąć, jak pisał Adam Halber: „Ty (tutaj proszę sobie wstawić, co tam komu wyobraźnia podpowiada) ukradłeś mi piosenkę!”6. Kiedy pokłuła piosenkarza widelczykiem, (z dumą?) opowiadała wszystkim wokół, że Fogg przez dwa tygodnie miał bandaże na rękach. Zdarzenie to opisywał zresztą tygodnik „Świat”: „Jak donosi giełda plotek, Marta Mirska miała «naśpiewać» na płytę piosenkę Siwy włos. Jednak nie naśpiewała. Uczynił to natomiast Mieczysław Fogg, który zgodził się na niższe honorarium niż to, jakiego zażądała Mirska. Sprawa ta miała jednak swój epilog. Rozegrał się on w jednej z kawiarń warszawskich. Fogg omal nie stracił życia, zagrożony widelczykiem (do ciastek), z jakim porwała się na niego Mirska. Była to scena mrożąca krew w żyłach! (…)”7.
Pytam o to zdarzenie Tadeusza Stolarskiego, bo nie daję do końca wiary tej historii: – Wie pani, różnie to relacjonowano, ale Marta Mirska opowiedziała mi o tym osobiście, a w stosunku do mnie zawsze była szczera. Powiedziała mi, że kiedyś Fogg do niej zadzwonił ze słowami:
– Marta, słuchaj, już byśmy zakopali te nasze topory wojenne. Spotkajmy się gdzieś na kawce i porozmawiajmy. Bo wiesz, nie wypada, ostatecznie jesteśmy już bardziej znani.
– Kto jest znany, ten jest znany, i przez co, to też wiesz – odpowiedziała Mirska.
– No, nie rozdrażniajmy się, zgódź się na spotkanie.
(…)

Spis treści
WSTĘP 7

RETRO SKANDALIStKA 13
MARTA MIRSKA: PIERWSZY SIWY WŁOS 17

KOTERBSKA SUPERSTAR 53
MARTA KOTERBSKA: BRZYDULA I RUDZIELEC 57

GWIAZDA MORZA 91
REGINA BIELSKA: LILIOWY WRZOS 95

BRYLANCIK ZE ŚLĄSKA 127
NATASZA ZYLSKA: KASZTANY 131

APLAUZ RENA, APLAUZ ROLSKA 153
RENA ROLSKA: NIE OCZEKUJĘ DZIŚ NIKOGO 157

SUPERNOWA 193
LUDMIŁA JAKUBCZAK: SZEPTEM 197

NA SZCZĘŚCIE REK 215
HANNA REK: GDY MI CIEBIE ZABRAKNIE 219

DEMON I ELEGANCJA 253
JOANNA RAWIK: ROMANTYCZNOŚĆ 257

PRZYPISY 288

 
Wesprzyj nas