W latach 80. Polacy zakochali się w „Świecie według Garpa”. Trzydzieści lat później John Irving potwierdza „Aleją tajemnic”, że jest pisarzem wyjątkowym.


Aleja tajemnicCzternastoletni Juan Diego, który urodził się i dorastał w Meksyku, ma młodszą siostrę Lupe, która myśli, że zna przyszłość, zwłaszcza swoją i brata. Jest telepatką, czyta w myślach i umie bezbłędnie rozszyfrować przeszłość większości ludzi, z którymi ma do czynienia. Z przyszłością różnie bywa, ale wyobraźcie sobie, co czuje dziewczynka, która myśli, że wie, co czeka ją lub osobę, którą najbardziej kocha. Do czego się posunie, aby odwrócić bieg przeznaczenia?

Z wiekiem, szczególnie w snach i wspomnieniach, żyjemy przeszłością. Bywa, iż żyjemy nią bardziej niż tym, co otacza nas w chwili obecnej.

Po latach Juan Diego wyruszy w podróż na Filipiny, ale będą mu towarzyszyć sny oraz wspomnienia z dzieciństwa i czasów dorastania; to w nich jest najbardziej żywy. „Los naznaczył go swoim piętnem”, opisuje John Irving Juana Diego. „Ciąg zdarzeń, ogniwa naszego życia – to wszystko, co wiedzie nas tam, dokąd zmierzamy, szlaki, którymi podążamy do końca, to, czego się spodziewamy i nie spodziewamy, może stać pod znakiem zapytania, trwać niewidoczne, albo rzucać się w oczy”.

„Aleja tajemnic” to opowieść o tym, co spotyka Juana Diego na Filipinach, gdzie wydarzenia z przeszłości – z Meksyku – ścierają się z tym, co ma dopiero nastąpić.

Juan Diego był marzycielskim chłopcem,
jak wielu młodocianych,
ale poważnych moli książkowych.

***

Powieści Irvinga to kroniki zapowiedzianych katastrof, fatalistyczne niczym antyczna tragedia. Tyle że Irving jest fatalistą z komediowym temperamentem. Uczynił więc „Aleję tajemnic” tragikomedią rozdartą między wiarą w przeznaczenie a wiarą w cud. Uwaga specjalna dla katolików: czytajcie bez uprzedzeń.
Piotr Kofta

W latach 80. Polacy zakochali się w „Świecie według Garpa”. Trzydzieści lat później John Irving potwierdza „Aleją tajemnic”, że jest pisarzem wyjątkowym. Oferuje pełną gamę emocji dostępnych literaturze. Pozwalając swemu bohaterowi podróżować zarazem w czasie i w przestrzeni, wysyłając go jednocześnie na Filipiny, do Meksyku i na Litwę, pokazuje, że jest niezrównanym mistrzem żonglerki narracyjnej. Ta powieść cały czas błyszczy, a potem zostawia w zadumie.
Piotr Bratkowski, „Newsweek”

Wielokrotnie nazywany współczesnym Dickensem, Irving po raz kolejny udowadnia, że jest jedyny w swoim rodzaju, snując historię pełną niezachwianej wiary w dobroć i oczyszczającą moc więzi międzyludzkich, które niejednokrotnie wykraczają poza szeroko pojmowane konwencje. „Aleja tajemnic” to powieść ekscentryczna i błyskotliwa, nowoczesna i na wskroś ludzka.
„The New York Times Book Review”

Drobiazgowa i misterna opowieść o osobliwych przypadkach pewnego pisarza… złożona i wielowątkowa, porusza wiele kwestii moralnych, intelektualnych i emocjonalnych, które sprowadzają się do najprostszej, najsmutniejszej przypowieści o ludzkiej kondycji. Rzecz o wszystkim, czego się lękamy: znalezieniu bratniej duszy oraz jej utracie.
„The Fort Worth Star-Telegram”

Przejmująca, magiczna, często zabawna… Irving jest niezrównanym mistrzem ceremonii, a nam nie pozostaje nic innego, jak śledzić ów spektakl z zapartym tchem.
„USA Today”

Irving ponownie raczy nas tragikomedią, ale tym razem w mrocznym ujęciu, a szereg znajomych wątków zyskuje wymiar dotąd niespotykany… „Aleja tajemnic” to opowieść o złudzeniach oraz ich braku, o szansach i wyborach, które komuś dano i odebrano, a także cudach dniach powszedniego. Prowokuje i skłania do myślenia.
„Bookpage”

Zawsze był przekonującym realistą, w sprawach dużych i małych… Niewielu umie tak sprytnie snuć pozory prawdopodobieństwa, niewielu tak wdzięcznie odziewa je w szaty absurdu. Irving nadal zachwyca i nigdy nie nudzi… Nie jest to powieść autobiograficzna, lecz opowiada o pisarzu, który doznał w przeszłości wielkiej straty i żyje w jej cieniu.
„The Boston Globe”

Barwna zgraja postaci w tym porywającym spektaklu to istny Dickens we współczesnym wydaniu, a zarazem Irving, którego dobrze znamy i kochamy.
„AARP Magazine”

Kiedyś będzie z tego świetny film. A póki co, zatraćcie się w opowieści jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich.
„Associated Press”

Pociągają mnie bohaterowie, którzy znają przyszłość – albo tak im się zdaje.
John Irving

John Irving urodził się w Exeter w stanie New Hampshire w 1942 roku. Jego pierwsza powieść, „Uwolnić niedźwiedzie”, ukazała się w roku 1968. Przez dwadzieścia lat był zapaśnikiem, karierę trenera zapasów zakończył w wieku lat dwudziestu siedmiu. Trzykrotnie nominowany do National Book Award, zdobył ją raz, w 1980 roku za powieść „Świat według Garpa”. W 1981 roku otrzymał O. Henry Award za opowiadanie „Interior Space”. W 2000 roku zdobył Oscara za najlepszy scenariusz na podstawie książki „Wbrew regułom”, a w 2013 roku Lambda Literary Award za „W jednej osobie”. Jest znany i podziwiany na całym świecie, a jego powieści zostały przełożone na kilkadziesiąt języków. Za najpopularniejszą z nich wszędzie uważa się „Modlitwę za Owena”. „Aleja tajemnic” to jego czternasta powieść.

John Irving
Aleja tajemnic
Przekład: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 12 stycznia 2016
kup książkę

Aleja tajemnic


1
ZAGUBIONE DZIECI

„Jestem Meksykaninem”, zaznaczał niekiedy Juan Diego. „Urodziłem się w Meksyku i tam dorastałem”. Ostatnio miał zwyczaj mawiać: „Jestem Amerykaninem: od czterdziestu lat mieszkam w Stanach”. Bądź też, by uciąć kwestię narodowości, oznajmiał: „Pochodzę ze Środkowego Zachodu. A dokładnie ze stanu Iowa”.
Nigdy nie przedstawiał się jako Amerykanin meksykańskiego pochodzenia. Nie dlatego, że nie lubił tej etykietki, chociaż, prawdę mówiąc, uważał to za etykietkę i za nią nie przepadał. Zdaniem Juana Diego narzuca ona wspólny mianownik, a takiego nie znajdował w swoim życiorysie. Zresztą wcale nie chciało mu się szukać.
Mawiał za to, że miał dwa życia: dwa oddzielne, skrajnie różne życia. Pierwsze było jego życie w Meksyku, dzieciństwo i wczesne lata dorastania. Po wyjeździe z Meksyku – nigdy tam nie wrócił – zaczął drugie życie, amerykańskie lub, innymi słowy, środkowozachodnie. (A może chciał w ten sposób dać do zrozumienia, że w jego drugim życiu właściwie niewiele się wydarzyło?).
Zawsze utrzymywał jednak, że w duchu – na pewno we wspomnieniach, lecz również w snach – wiódł i przeżywał na nowo swoje dwa życia na „równoległych płaszczyznach”.
Serdeczna przyjaciółka, a zarazem lekarka Juana Diego, podśmiewała się z tej jego teorii. Mówiła, że on jest bez przerwy albo chłopcem z Meksyku, albo dorosłym ze stanu Iowa. Juan Diego lubił obstawać przy swoim, lecz w tym wypadku przyznawał pani doktor rację.
Zanim beta-blokery zaburzyły mu sny, Juan Diego wspomniał zaprzyjaźnionej lekarce, że budził się przy „najłagodniejszym” z powtarzających się koszmarów. Było to w zasadzie wspomnienie przełomowego poranka, kiedy stał się kaleką. W istocie jedynie początek owego koszmaru lub wspomnienia był „łagodny”, a rzecz miała miejsce w Oaxaca w Meksyku, nieopodal miejskiego wysypiska śmieci, w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym, kiedy Juan Diego miał czternaście lat.
W Oaxaca był tak zwanym dzieckiem wysypiska (un niño de la basura), mieszkał w budzie w Guerrero, kolonii rodzin pracujących na wysypisku (el basurero). W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku w Guerrero mieszkało ich zaledwie dziesięć. Wielu obywateli stutysięcznego wówczas miasta Oaxaca nie miało pojęcia, że dzieci wysypiska odwalają większość roboty przy zbieraniu i sortowaniu śmieci. Ich zadaniem była segregacja szkła, aluminium i miedzi.
Ludzie, którzy wiedzieli, czym zajmują się dzieci wysypiska, zwali je los pepenadores: „zbieraczami”. I właśnie takim był Juan Diego w wieku czternastu lat: dzieckiem wysypiska i zbieraczem. Ale okazało się, że prócz tego jest też czytelnikiem, i w okolicy rozeszła się wieść, że un niño de la basura nauczył się czytać. Dzieci stamtąd nie były z zasady zapalonymi czytelnikami, młodzi czytelnicy zaś, bez względu na pochodzenie, rzadko są samoukami. Dlatego wieść poszła w świat i o chłopcu z Guerrero dowiedzieli się jezuici, którzy przywiązywali wielką wagę do wykształcenia. Dwaj starzy jezuici ze Świątyni Towarzystwa Jezusowego nazwali Juana Diego „czytelnikiem z wysypiska”.
– Niech ktoś zawiezie czytelnikowi z wysypiska dobrą książkę lub dwie: Bóg wie, co ten chłopak tam czyta! – niepokoił się ojciec Alfonso albo ojciec Octavio. Ilekroć mawiano „niech ktoś”, zawsze padało na brata Pepe. A ten był istnym molem książkowym.
Po pierwsze, miał samochód, a ponieważ pochodził z miasta Meksyk, poruszanie się po Oaxaca nie sprawiało mu trudności. Po drugie, nauczał w szkole jezuitów, świetnej placówce, Towarzystwo Jezusowe bowiem miało smykałkę do prowadzenia szkół. Z kolei sierociniec jezuitów był dość nowy (minęło niespełna dziesięć lat, odkąd powstał na bazie dawnego klasztoru) i nie wszystkim przypadła do gustu jego nazwa Hogar de los Niños Perdidos, przydługa i bezduszna.
Ale brat Pepe całym sercem oddał się szkole i sierocińcowi; z biegiem czasu większość wrażliwych duszyczek, którym nie pasowało brzmienie „Dom Zagubionych Dzieci”, przyznawała bez cienia wątpliwości, że jezuici prowadzą też niezły sierociniec. Poza tym wszyscy zdążyli już skrócić nazwę do „Zagubionych Dzieci”. Jedna z zakonnic, opiekunek dzieci, nie bawiła się w subtelności, chociaż gwoli sprawiedliwości należy przypuszczać, że siostra Gloria miała na myśli tylko garstkę niegrzecznych dzieci, a nie wszystkie sieroty, kiedy mamrotała czasami pod nosem „los perdidos” – z całą pewnością nazywała „straceńcami” jedynie psotników, szczególnie dających się jej we znaki.
Szczęśliwie to nie siostra Gloria przywiozła książki młodemu czytelnikowi z wysypiska: gdyby to ona wybrała mu lekturę i ją dostarczyła, historia Juana Diego mogłaby dobiec końca, zanim się rozpoczęła. Ale brat Pepe stawiał czytanie na piedestale; był jezuitą, gdyż jezuici zrobili z niego czytelnika i poznali go z Jezusem, niekoniecznie w tym szyku. Lepiej nie pytać, czy to czytanie, czy Jezus go ocalił ani co tak naprawdę o tym zdecydowało.
W wieku czterdziestu pięciu lat, mając sporą nadwagę, tak mawiał o sobie: „bardziej cherubinek aniżeli zwiewny anioł”.
Był uosobieniem dobra, a swoją dewizą uczynił słowa świętej Teresy z Ávili: „Od niemądrych poświęceń i skwaszonych świętych uchowaj nas, Panie”. Kładł na nie szczególny nacisk podczas codziennych modlitw. Nic dziwnego, że dzieci za nim przepadały.
Ale brat Pepe nigdy nie był na miejscowym basurero. W tamtych czasach palono na wysypisku wszystko, co się dało, wszędzie płonęły ogniska. (Książki nadawały się na rozpałkę). Kiedy wysiadł ze swojego garbusa, smród basurero i żar ognisk dokładnie odpowiadały jego wyobrażeniom o piekle – nie uwzględnił w nich małoletniej siły roboczej.
Na tylnym siedzeniu samochodu leżało kilka bardzo dobrych książek: stanowiły one najlepszą ochronę przed złem, jaką Pepe miał w ręku – nie sposób trzymać w ręku wiary w Jezusa, a przynajmniej nie tak, jak można mieć na podorędziu zacną lekturę.
– Szukam czytelnika – zwrócił się do pracowników, dzieci i dorosłych. Los pepenadores, zbieracze, obrzucili go pogardliwym spojrzeniem, z którego jasno wynikało, że czytanie mają w poważaniu. Pierwsza odezwała się jedna z dorosłych osób – kobieta, mniej więcej w wieku Pepe lub trochę młodsza, zapewne matka nie tylko jednego zbieracza. Poradziła Pepe, aby poszukał Juana Diego w Guerrero, w budzie el jefe.
Jezuita się zdziwił, może źle ją zrozumiał. El jefe był szefem wysypiska, to on rządził w basurero. Zapytał kobietę, czy czytelnik jest jego synem.
Kilkoro dzieci z wysypiska zachichotało, po czym się odwróciły. Dorośli nie widzieli w tym nic śmiesznego, a kobieta odpowiedziała tylko: „Niezupełnie”. Wskazała w stronę Guerrero, położonego na zboczu poniżej basurero. Tamtejsze szałasy sklecono z materiałów znalezionych na wysypisku, a buda el jefe stała na obrzeżach kolonii, na skraju od strony basurero.
Słupy czarnego dymu wznosiły się wysoko, jak mroczne kolumny sięgające nieba. Sępy krążyły w górze, lecz Pepe zobaczył, że padlinożerców nie brakuje również na dole: wszędzie roiło się od psów, które skrzętnie omijały ogniska i schodziły z drogi mężczyznom w ciężarówkach, ale rzadko komu innemu. Na swój sposób stanowiły niebezpieczną konkurencję dla dzieci, bo też plądrowały wysypisko, choć w innym celu. (Szkło, aluminium i miedź ich nie interesowały). Oczywiście były to głównie bezpańskie kundle, niektóre dogorywały.
Pepe nie zabawi tu na tyle długo, by spostrzec zdechłe psy lub poznać ich dalszy los: palono je, czasem jednak stawały się łupem sępów.
W Guerrero zastał ich jeszcze więcej. Tutejsze psy zostały przygarnięte przez rodziny, które pracowały na basurero i mieszkały w kolonii. Pepe doszedł do wniosku, że psy z Guerrero wyglądają na lepiej odżywione i zachowują się bardziej terytorialnie niż psy na wysypisku. Przypominały psy ze zwykłej dzielnicy: były bardziej najeżone i agresywne od psów z wysypiska, które przemykały ukradkiem, a przy tym umiały podstępnie bronić swego.
Lepiej nie dać się ugryźć psu z wysypiska albo z Guerrero, Pepe nie miał co do tego wątpliwości. Bądź co bądź, większość tych drugich pochodziła z wysypiska.
Brat Pepe zabierał chore dzieci z sierocińca do doktora Vargasa ze szpitala Czerwonego Krzyża na Armenta y López; Vargas miał zasadę, aby przyjmować je w pierwszej kolejności, podobnie jak dzieci z wysypiska. Mówił, że największym zagrożeniem dla małych zbieraczy są psy i strzykawki: na wysypisku walało się ich mnóstwo, wraz z używanymi igłami. Un niño de la basura mógł z łatwością pokłuć się starą igłą.
– Wirusowe zapalenie wątroby typu B lub C, tężec, nie wspominając o wszelkich możliwych zakażeniach – ostrzegał.
– A pies z wysypiska lub Guerrero pewnie może mieć wściekliznę – uzupełnił brat Pepe.
– Pogryzione dziecko musi dostać zastrzyki przeciwko wściekliźnie – odparł Vargas. – Ale dzieci z wysypiska boją się igieł. Nie tylko starych igieł, tak jak powinny, ale i zastrzyków! Pogryzione przez psa, bardziej boją się zastrzyków niż wściek­lizny, a to źle. – Zdaniem jezuity Vargas był dobrym człowiekiem, choć reprezentował typ naukowca, a nie wierzącego. (Innymi słowy, umiał zaleźć za skórę, w sensie duchowym).
Pepe rozmyślał o zagrożeniu wścieklizną, kiedy wysiadał z garbusa i podchodził do budy el jefe w Guerrero; ściskał wartościowe książki przywiezione dla chłopca, świadomy dobiegającego zewsząd szczekania i obecności wrogo nastawionych kundli.
– Hola! – zawołał pulchny jezuita przy drzwiach z siatki. – Przywiozłem książki dla Juana Diego, czytelnika. Dobre książki! – Na dźwięk złowróżbnego warczenia ze środka cofnął się o krok.
Pracownica z basurero wspomniała coś o szefie wysypiska, samym el jefe. Wymieniła jego nazwisko i powiedziała: „Z łatwością rozpoznasz Riverę. Ma psa zbira”.
Ale Pepe nie widział psa, który tak zawzięcie warczał w środku. Cofnął się kolejny krok od drzwi, które otworzyły się znienacka i stanął w nich nie Rivera czy ktoś, kto choćby mgliście go przypominał: nastroszona postać na progu budy nie była również Juanem Diego, tylko ciemnooką dziewczynką o zdziczałym wyglądzie – trzynastoletnią Lupe, młodszą siostrą czytelnika z wysypiska. Wyrażała się w sposób całkowicie niezrozumiały: dźwięki, które płynęły jej z ust, nie brzmiały nawet jak hiszpański. Tylko Juan Diego rozumiał siostrę, odgrywał rolę jej tłumacza dla świata. Dziwna mowa Lupe nie była przy tym jej najbardziej tajemniczą cechą, dziewczynka bowiem czytała w myślach. Wiedziała, co rozmówcy chodzi po głowie, a czasami znacznie więcej.
– Przyszedł facet z książkami! – krzyknęła w głąb domu, co wespół ze szczekaniem niewidocznego psa wywołało istną kakofonię. – To jezuita, i nauczyciel, jeden z dobroczyńców z Zagubionych Dzieci! – Urwała, czytając przybyszowi w myślach, a panował w nich mętlik, gdyż Pepe nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedziała. – Bierze mnie za niedorozwiniętą. Boi się, że nie zechcą mnie w sierocińcu… że jezuici spiszą mnie na straty! – zawołała do Juana Diego.
– Nie jest niedorozwinięta! – wrzasnął chłopiec z wnętrza domu. – Ona wszystko rozumie!
– Zdaje się, że szukam twojego brata – zwrócił się Pepe do dziewczynki. Uśmiechnął się, a Lupe skinęła głową; zauważyła, że aż się poci pod ciężarem książek.
– Miły jezuita, tylko trochę gruby – krzyknęła do brata, cofając się w głąb domu. Przytrzymała drzwi gościowi, jezuita ostrożnie wszedł do środka i rozglądał się za warczącym, ale wciąż niewidocznym psem.
Chłopiec, czytelnik z wysypiska we własnej osobie, też nie rzucał się w oczy. Otaczające go półki z książkami wyglądały na solidne, podobnie jak sama buda, w której Pepe domyślił się dzieła el jefe. Juan Diego był marzycielskim chłopcem, jak wielu młodocianych, ale poważnych moli książkowych, był też bardzo podobny do siostry i Pepe miał wrażenie, że kogoś mu przypominali. Ale nie wiedział kogo.
– Jesteśmy podobni do mamy – oznajmiła Lupe, bo wyczuła, że to go męczy. Juan Diego, który leżał na zdezelowanej kanapie z otwartą książką na piersi, tym razem nie zadał sobie trudu, aby przetłumaczyć: wolał zostawić jezuitę w niewiedzy.
– Co czytasz? – zainteresował się brat Pepe.
– O lokalnej historii… kościelnej historii, można by właściwie powiedzieć – odpowiedział chłopiec.
– Nuda – stwierdziła Lupe.
– Lupe uważa, że to nuda. I chyba ma trochę racji – przyznał Juan Diego.
– Ona też czyta? – zapytał brat Pepe. Obok kanapy stał prowizoryczny, ale całkiem solidny stół ze sklejki wspartej na dwóch skrzynkach po pomarańczach. Pepe złożył na nim swój balast.
– Czytam jej na głos… wszystko – oświadczył nauczycielowi Juan Diego. Podniósł czytaną książkę. – To rzecz o tym, jak wy, jezuici, zjawiliście się jako trzeci – wyjaśnił. – Augustianie i dominikanie przybyli do Oaxaca przed jezuitami, wy byliście trzeci. Może dlatego nie macie tu zbyt mocnej pozycji – uzupełnił. (W uszach brata Pepe zabrzmiało to dziwnie znajomo).
– A Maryja Dziewica góruje nad Matką Boską z Guadalupe, która stoi w cieniu Maryi i Matki Boskiej Samotnych – wybełkotała niezrozumiale Lupe. – La Virgen de la Soledad to lokalna bohaterka w Oaxaca: ona i jej głupia bajeczka o osiołku! Soledad wysiudała też Guadalupe. Guadalupe to moja idolka! – Lupe wskazała na siebie ze złością.
Brat Pepe spojrzał na Juana Diego, który chyba miał dość maryjnych wojen, ale przetłumaczył wszystko co do słowa.
– Znam tę książkę! – zawołał Pepe.
– Nic dziwnego, to wasza. – Juan Diego podał mu książkę. Wydzielała intensywną woń basurero i miała przypalone kartki. Była to jedna z katolickich pozycji naukowych, jakich prawie nikt nie czyta. Pochodziła z jezuickiej biblioteki w dawnym zakonie, obecnie Hogar de los Niños Perdidos. Wiele starych książek, nienadających się do lektury, posłano na wysypisko przy okazji przekształcania zakonu w sierociniec oraz zwalniania półek na użytek jezuickiej szkoły.
Niewątpliwie to ojciec Alfonso lub ojciec Octavio zadecydowali, jakie książki posłać na wysypisko, a jakie ocalić od zagłady. Opowieść o jezuitach, którzy jako trzeci zjawili się w Oaxaca, zapewne nie wzbudziła ich aprobaty; poza tym rzecz raczej wyszła spod pióra augustianina bądź dominikanina – nie jezuity – co samo w sobie skazywało ją na ognie piekielne basurero. (Jezuici stawiali edukację na pierwszym miejscu, ale nikt nie powiedział, że nie mają żyłki rywalizacji).
– Przywiozłem ci książki, które bardziej nadają się do czytania – poinformował Pepe Juana Diego. – Powieści z ciekawą fabułą… no wiesz, fikcja literacka – dorzucił zachęcająco.
– Sama nie wiem, co myślę o fikcji – odezwała się podejrzliwie trzynastoletnia Lupe. – Nie każda fabuła jest tym, czym się wydaje.
– Tylko nie zaczynaj – zgromił ją Juan Diego. – Ta o psie była dla ciebie za poważna.
– Jaka o psie? – zainteresował się brat Pepe.
– Proszę nie pytać – odparł chłopiec, ale za późno: Lupe już szperała na półce. Wszędzie leżały książki, ocalone przed pożogą.
– Ten Rusek – wymamrotała.
– Powiedziała „Rusek”? Chyba nie czytasz po rosyjsku? – zapytał chłopca Pepe.
– Nie, nie, ona ma na myśli pisarza. Pisarz jest Ruskiem – odparł.
– Jak ty ją rozumiesz? – zdumiał się Pepe. – Chwilami nie jestem pewien, czy mówi po hiszpańsku…
– Jasne, że po hiszpańsku! – warknęła dziewczynka. Znalazła książkę, która nasunęła jej wątpliwości co do fabuły, co do fikcji literackiej. Podała ją bratu Pepe.
– Ona mówi trochę inaczej – tłumaczył siostrę Juan Diego. – Ale rozumiem.
– Ach, ten Rusek – powiedział Pepe. Był to zbiór opowiadań Czechowa, Kobieta z psem i inne opowiadania.
– To wcale nie jest o psie – poskarżyła się Lupe. – Tylko o ludziach, którzy uprawiają seks pozamałżeński.
Oczywiście Juan Diego to przetłumaczył.
– Obchodzą ją tylko psy – poinformował jezuitę. – A mówiłem, że to dla niej zbyt poważna lektura.
Pepe nie mógł sobie przypomnieć Kobiety z psem; psa, rzecz jasna, nie pamiętał w ogóle. Było to opowiadanie o zakazanych związkach – nic więcej nie mógł sobie przypomnieć.
– Nie jestem pewien, czy jest odpowiednia dla was obojga – zauważył i zaśmiał się, by zatuszować skrępowanie.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że było to angielskie tłumaczenie opowiadań Czechowa, wydane w latach czterdziestych.
– Przecież to po angielsku! – zawołał. – Znasz angielski? – zwrócił się do nastroszonej dziewczynki. – Czytasz też po angielsku? – zapytał chłopca. Oboje wzruszyli ramionami. Gdzie ja widziałem to wzruszenie ramionami, zastanowił się Pepe.
– U naszej matki – poinformowała go Lupe, ale Pepe jej nie zrozumiał.
– O co ci chodzi? – zapytał Juan Diego siostry.
– Zobaczył, jak wzruszamy ramionami – odpowiedziała Lupe.
– Nauczyłeś się czytać po angielsku – rzekł z wolna Pepe, zwracając się do chłopca; nie wiedzieć czemu dziewczynka nagle przyprawiła go o ciarki.
– Angielski jest tylko trochę inny. Ja go rozumiem – oznajmił Juan Diego, jakby rozmowa nadal dotyczyła dziwnego języka siostry.
Myśli przelatywały jezuicie błyskawicznie. Nie ulegało wątpliwości, że ma do czynienia z niezwykłymi dziećmi – chłopak czytał, co mu wpadło w rękę, i pewnie wszystko rozumiał. A dziewczynka – no cóż, była inna. Nauczenie jej normalnej mowy będzie nie lada wyzwaniem. Ale czy te dzieci nie są małymi geniuszami, jakich poszukuje jezuicka szkoła? I czy kobieta w basurero nie wspomniała przypadkiem, że Rivera, el jefe, to „niezupełnie” ich ojciec? Kim był ich ojciec i gdzie przebywał? Matki też ani widu, przynajmniej w tej ruderze, rozmyślał Pepe. Meble wyglądały możliwie, ale reszta się sypała.
– Powiedz mu, że nie jesteśmy Zagubionymi Dziećmi… przecież nas znalazł – odezwała się nagle Lupe do brata. – Powiedz, że nie nadajemy się do sierocińca. I że nie muszę normalnie mówić; ty mnie rozumiesz – ciągnęła. – Powiedz mu, że mamy matkę, pewnie ją zna! – krzyknęła. – Powiedz, że Rivera jest dla nas jak ojciec, tylko lepszy. Powiedz, że el jefe jest lepszy od wszystkich ojców!
– Wyhamuj, Lupe! – powiedział Juan Diego ostro. – Nic mu nie powiem, jeśli nie wyhamujesz. – Trochę się tego nazbierało, począwszy od faktu, że Pepe zapewne znał ich matkę, która pracowała nocą na ulicy Zaragoza, a za dnia dla jezuitów: była u nich sprzątaczką.
To, że matka dzieci z wysypiska pracowała nocą na ulicy, czyniło ją potencjalną prostytutką, a brat Pepe ją znał. Esperanza była najlepszą sprzątaczką jezuitów – nikt nie miał wątpliwości co do pochodzenia ciemnych oczu dzieci oraz ich niefrasobliwego wzruszania ramionami, chociaż źródło czytelniczego geniuszu chłopca pozostawało niejasne.
Należy zaznaczyć, że Juan Diego nie użył słowa „niezupełnie” na określenie potencjalnego ojcostwa Rivery. Dał do zrozumienia, że el jefe „raczej” nie jest jego ojcem, acz mógłby nim być – istniało ku temu pewne prawdopodobieństwo, tak to ujął. Co do Lupe, el jefe „zdecydowanie” nie był jej ojcem. Odnosiła wrażenie, że ma wielu ojców, „zbyt wielu, aby ich wymienić”, lecz brat nie podjął wątku tej biologicznej niemożliwości. Stwierdził jedynie, że matka „nie była już z Riverą w ten sposób”, gdy zaszła w ciążę i urodziła Lupe.
Sposób, w jaki przedstawił ich wizję Rivery („jak ojciec, tylko lepszy”) oraz posiadania przez nich domu, stanowił przydługą, ale spokojną formę narracji. Powtórzył za siostrą, że nie nadają się do sierocińca.
– Nie jesteśmy obecnymi ani przyszłymi Zagubionymi Dziećmi – oznajmił, trochę koloryzując. – Nasz dom jest tutaj, w Guerrero. Mamy pracę w basurero!
Ale brata Pepe nurtowało pytanie, dlaczego nie zastał tych dzieci na wysypisku razem z pozostałymi los pepenadores. Dlaczego Lupe i Juan Diego nie przebierali śmieci wraz z innymi? Byli traktowani lepiej czy gorzej niż dzieci z innych rodzin, które pracowały w basurero i mieszkały w Guerrero?
– Lepiej i gorzej – odparł bez wahania Juan Diego. Brat Pepe przekonał się, że inne dzieci z wysypiska gardzą książkami; Bóg jeden wie, co sobie myślą o dzikusce, która przyprawia go o gęsią skórkę.
– Rivera nie pozwala nam wychodzić bez niego – wyjaśniła Lupe. Juan Diego nie tylko to przetłumaczył, ale rozwinął jej słowa.
Powiedział, że Rivera naprawdę się nimi opiekuje. Jest dla nich jak ojciec i lepszy niż ojciec, bo zapewnia im utrzymanie i nad nimi czuwa.
– I nawet nas nie tłucze – dorzuciła Lupe, co Juan Diego sumiennie przełożył.
– Rozumiem. – Brat Pepe pokiwał głową. Lecz dopiero zaczynał rozumieć ich sytuację: mieli lepiej aniżeli rzesze dzieci, które sortowały śmieci na wysypisku. I gorzej, bo nie cieszyli się sympatią śmieciarzy oraz ich rodzin w Guerrero. Rivera może i się nimi opiekował (za co ich nie lubiano), ale „niezupełnie” był ojcem. Matka zaś, która pracowała nocą na ulicy Zaragoza, była prostytutką i nie mieszkała w Guerrero.
Wszędzie obowiązuje hierarchia, pomyślał ze smutkiem jezuita.
– Co to znaczy „hierarchia”? – zapytała Lupe brata. (Pepe zorientował się, że dziewczynka czyta mu w myślach).
– To, że inne niños de la basura patrzą na nas z góry – wyjaśnił jej Juan Diego.
– No właśnie – dodał Pepe, czując się trochę nieswojo. Przyjechał do czytelnika z wysypiska, słynnego chłopca z Guerrero, przywiózł mu odpowiednie książki, jak na dobrego nauczyciela przystało, i odkrył przy okazji, że on sam, Pepe jezuita, musi się jeszcze wiele nauczyć.
Wtedy ujawnił się pies, który dotąd jazgotał w ukryciu. Jeśli w ogóle można było nazwać to coś psem, gdyż spod kanapy wypełzło szczurze stworzenie. Pepe widział w nim raczej gryzonia, nie psa.
– Wabi się Biały Morusek i jest psem, a nie szczurem! – zaznaczyła Lupe, patrząc z urazą na jezuitę.
Juan Diego przetłumaczył jej słowa, ale dodał:
– Biały Morusek to kawał tchórzliwego śmierdziela i niewdzięcznika.
– Uratowałam mu życie! – krzyknęła Lupe. Piesek ruszył w stronę jej wyciągniętych ramion, ale odruchowo obnażył ostre kiełki.
– Powinnaś była go nazwać Uratowany od Zgonu, a nie Biały Morusek – zauważył ze śmiechem Juan Diego. – Znalazła go z głową w kartonie mleka.
– To szczeniak. Był głodny – zaoponowała Lupe.
– Biały Morusek jest nienażarty – oznajmił Juan Diego.
– Przestań – burknęła siostra. Piesek zatrząsł się w jej objęciach.
Pepe usiłował stłumić swoje myśli, co okazało się trudniejsze, niż przypuszczał; uznał, że lepiej będzie wyjść, choćby raptownie, niż pozwolić telepatce zaglądać sobie do głowy. Nie chciał, aby niewinna trzynastolatka wiedziała, o czym myśli.
Zapuścił silnik garbusa, a kiedy oddalał się od Guerrero, w okolicy nie było śladu Rivery ani jego psa „zbira”. Słupy czarnego dymu z basurero osaczały zacnego jezuitę zewsząd jak jego najczarniejsze myśli.
Ojciec Alfonso i ojciec Octavio postrzegali matkę Juana Diego i Lupe – prostytutkę Esperanzę – jako „upadłą”. W oczach dwóch starych kanoników żadna ze zbłąkanych dusz nie upadła niżej niż prostytutki i nie zasługuje na większe ubolewanie. Jezuici zatrudnili Esperanzę jako sprzątaczkę, aby ją ratować.
Ale czy te dzieci z wysypiska też nie wymagają ocalenia, zastanawiał się Pepe. Czy los niños de la basura też nie zaliczają się do „upadłych” i czy w przyszłości nie grozi im upadek? Może nawet upadek jeszcze niżej?
Kiedy chłopiec z Guerrero dorósł i skarżył się swojej lekarce na beta-blokery, brat Pepe powinien stać przy nim i poświadczyć jego wspomnienia z dzieciństwa oraz najstraszniejsze sny. Brat Pepe wiedział, że nawet koszmary czytelnika z wysypiska są warte ocalenia.

 
Wesprzyj nas