Żadna z tych historii nie została wymyślona. Dużo tu poczucia krzywdy i mało poczucia winy… Książka Pleskota to opowieść mroczna, tajemnicza i wciągająca jak najlepszy kryminał. Tyle tylko, że śmierć jest prawdziwa.


Zabić. Mordy polityczne w PRLPatryk Pleskot, odważny historyk Instytutu Pamięci Narodowej, odkrywa sekrety zagadkowych morderstw, za którymi stoi tajemnicze komando śmierci – zbrojna ręka służb Polski Ludowej.

Czy w Polsce Ludowej istniało tajne komando śmierci?
Nadepnąłeś komunistycznej władzy na odcisk? Zginiesz.
Chcesz się bawić w opozycjonistę? Stracisz życie.
Chroni cię sutanna? Skończysz jak Popiełuszko.

Licealista utopiony w Wiśle… Sędziwy ksiądz ze skręconym karkiem… Były premier torturowany we własnym domu… Tłumaczka z poderżniętym gardłem i uduszona staruszka…

To nie jest przyjemna lektura. Wszyscy bohaterowie nie żyją, a mordercy nie ponoszą kary. Giną dowody, a procesy zatrzymują się w martwym punkcie. Jeśli nie kocha się ludowej władzy, PRL nie jest przyjemnym miejscem do życia, za to doskonałym, by je stracić.

„Wiele z tych spraw sięga swymi mackami naszej teraźniejszości”
Patryk Pleskot

Patryk Pleskot
Zabić. Mordy polityczne w PRL
Wydawnictwo Znak
Premiera: 13 stycznia 2016
kup książkę

WSTĘP

Licealista utopiony w Wiśle…
Nastolatek pod nocnym klubem z rozbitą czaszką…
Maturzysta zakatowany na komisariacie…
Śmiertelnie pobity student porzucony w kamienicy…
Młody rolnik wrzucony do studni…
Topielec z workiem kamieni przywiązanym do nóg…
Sędziwy ksiądz ze skręconym karkiem…
Młody wikary otruty tlenkiem węgla…
…i starszy otruty alkoholem etylowym…
Były premier torturowany we własnym domu…
Młody chłopak ze sztyletem wbitym w serce…
Tłumaczka z poderżniętym gardłem i uduszona staruszka…

Oto bohaterowie tej książki. Wszyscy nieżywi. Nie mogę obiecać, że będzie to przyjemna lektura.
W opowiadanych historiach powtarzają się opisy sekcji zwłok, przygnębiające raporty z oględzin miejsc zbrodni. Nie brakuje rozlanej krwi i detalicznej rekonstrukcji morderstw popełnianych z bezmyślną lub cyniczną brutalnością. Pełno tu dramatów ludzkich, okrucieństwa, niesprawiedliwości. Łez i smutku. Dużo poczucia krzywdy i mało poczucia winy.

Żadna z tych historii nie została wymyślona. Główni bohaterowie bez wyjątku giną. Mordercy nie ponoszą kary.

*

Najczęstszym uczuciem, jakie towarzyszyło mi przy pisaniu tej książki, była frustracja. Frustracja spowodowana brakiem dostępu do wielu materiałów – albo zniszczonych, albo wciąż niedostępnych dla historyków. Frustracja wywołana całą litanią pytań, jakie można postawić przy każdej z opowieści. Frustracja wynikająca z tego, jak mało jeszcze wiemy. I wreszcie frustracja będąca efektem poczucia, że w żadnym przypadku sprawiedliwości nie stało się zadość.
Podstawowe niekiedy luki w dostępnych nam informacjach powodują, że często nie mogłem nawet określić, czy w danym przypadku doszło do morderstwa politycznego, czy nie. Starałem się rozważać wszystkie możliwości i starannie rozdzielać suche fakty od ich interpretacji; wiarygodne rekonstrukcje od daleko nieraz idących spekulacji.
Jak rozumiem morderstwo polityczne? Przyjąłem dosyć szeroką definicję: jest to zbrodnia popełniona z motywacji polityczno-ideowych w okresie pokoju, związana z działalnością szeroko rozumianego aparatu represji komunistycznej Polski, przede wszystkim Służby Bezpieczeństwa i MSW. Zabójstwo polityczne ma charakter indywidualny. Gdy morderstwa polityczne dotyczą większej grupy ludzi naraz, można raczej mówić o terrorze, który nie jest przedmiotem tej książki. Taki terror zaistniał w czasach stalinizmu i wcześniej, w ramach rozprawiania się ze zbrojnym podziemiem niepodległościowym. Dlatego zająłem się tutaj okresem po 1956 r., skupiając się głównie na latach 80.
Gdzieś między mordem politycznym a terrorem państwowym leży seria zabójstw politycznych, kiedy w krótkim czasie ginie wiele ofiar – tak jak w przypadku brutalnie pacyfikowanych demonstracji czy strajków. Mają one jednak charakter otwartej konfrontacji władzy ze społeczeństwem. Mnie natomiast interesują zabójstwa dokonane w sposób skryty i wymierzone w konkretną osobę – dlatego o ofiarach demonstracji i strajków nie będzie tu mowy.
Mord polityczny może zakładać premedytację: zdarza się jednak, że jest niezamierzony, przypadkowy, jest „wypadkiem przy pracy”. Tak stało się w wielu opisywanych tutaj historiach. To jednak wciąż morderstwa polityczne, ponieważ stanowią konsekwencję zbrodniczej działalności aparatu represji PRL. Czy celowej, czy przypadkowej – to rzecz w sumie drugorzędna.
Książkę podzieliłem – arbitralnie – na cztery rozdziały problemowe, wewnątrz nich zastosowałem porządek chronologiczny. Pierwszy rozdział opisuje tragiczne losy trzech nastolatków, którzy w swym krótkim życiu zdążyli nadepnąć komunistycznej władzy na odcisk.
Drugi skupia się na nieco starszych, niepokornych mężczyznach, których opozycyjne zaangażowanie zostało nagle i brutalnie przerwane. Trzeci szuka związków między zabójstwami trzech księży i byłego komunistycznego premiera. Czy w Polsce doby transformacji ustrojowej krążyło powiązane z SB „komando śmierci”?
Wreszcie ostatni rozdział porusza wątek „politycznego mordu pośredniego”: kiedy ofiarą staje się osoba z najbliższego otoczenia głównego celu, a nie sam cel.
Oczywiście to nie jest pełna lista morderstw politycznych. Nagromadzenie kilkunastu wybranych przypadków w jednej książce powoduje, że nie było możliwe opisanie każdego z nich w sposób wyczerpujący i całościowy. Nawet pobieżne zestawienie większej liczby tragicznych wydarzeń pokazuje jednak skalę zjawiska i pozwala dostrzec elementy łączące oddalone z pozoru sprawy.

*

Jak ostrzegłem, nie obiecuję przyjemnych historii. Mogę jednak obiecać jedno: będą to opowieści tajemnicze i fascynujące.

I
MŁODZI – GNIEWNI – MARTWI

Emil Barchański
Ostatnia ofiara Dzierżyńskiego?

Koktajl dla Dzierżyńskiego

Zbliżała się 17.30. Kilku młodych chłopaków – uczniów warszawskich szkół średnich – kręciło się ze zniecierpliwieniem przed sklepem „Jubiler” przy pl. Dzierżyńskiego (dzisiaj: Bankowym) i wokół przystanku autobusowego w kierunku Żoliborza. Czekali, aż zimowe słońce całkowicie zniknie za horyzontem, kończąc ten wyjątkowo słoneczny dzień – 10 lutego 1982 r. W grupie prym wiódł Artur Nieszczerzewicz (pseud. Prut), uczeń Szkoły Muzycznej im. F. Chopina. Znaleźli się w niej jeszcze Emil Barchański („Janek”) z Liceum im. Mikołaja Reja, Marek Marciniak („Lis”) z Technikum Ogrodniczego, nieznani bliżej „Kowal” i „Opty”, a także prawdopodobnie jedna lub dwie inne osoby, o których nic nie wiadomo.
O 17.30 rozpoczęła się akcja „Cokół”. Chłopcy ruszyli w kierunku pomnika Feliksa Dzierżyńskiego – symbolu komunistycznego terroru. Rzeźba stała pośrodku placu, w ruchliwym miejscu, przy ulicy, na wysokim cokole. Obok znajdowały się gmachy miejskie, a kilkaset metrów dalej mieściła się siedziba stołecznej SB. Koło monumentu często przechadzały się milicyjne patrole.
Spiskowcy przeszli przez ulicę. Barchański, który miał obserwować przebieg akcji, zatrzymał się nieco dalej. Nieszczerzewicz szybko założył biało-czerwoną opaskę i wciągnął kominiarkę. To był sygnał. Marciniak wyjął spod kurtki słoiki z czerwoną i białą farbą (porządną farbą drukarską z Holandii) i cisnął je w cokół. Szkło rozprysło się, a na podstawie monumentu zakwitły biało-czerwone plamy. Marciniak już tego nie widział, bo zaczął szybko uciekać.
Kilka sekund po Marciniaku pozostali chłopcy rzucili w górę, ku sylwetce Dzierżyńskiego, butelki po napoju Ptyś wypełnione benzyną. W tej chwili ulicą ruszył autobus, co mogło oznaczać odcięcie drogi ucieczki. Niewiele myśląc, Nieszczerzewicz wyciągnął z kieszeni zdobyty wcześniej rewolwer, dzięki czemu pojazd się zatrzymał. Po krótkiej chwili chłopak rzucił w stronę pomnika płonącym koktajlem Mołotowa, trzymanym do tej pory w kartonowym pudełku po alkoholu. Dzierżyński stanął w ogniu.
Oniemiali przechodnie zatrzymali się w zdumieniu, podobnie jak pojazdy na ulicy. Mając za plecami barwną łunę, spiskowcy rzucili się do ucieczki i rozproszyli się. Nieszczerzewicz, z bronią w ręku, wpadł na pasach na maskę milicyjnego poloneza. Wykorzystując zaskoczenie jego pasażerów, błyskawicznie się odbił i pobiegł dalej. Wpadł w wąski przesmyk ul. Corazziego, gdzie rzucił za siebie następny koktajl Mołotowa, chcąc w ten sposób opóźnić pościg, który zdążył się już zorganizować.
Ciężko dysząc, przebiegł obok Muzeum Lenina (dziś: Muzeum Niepodległości). Wypadł mu z ręki rewolwer, ale szybko go złapał. Ostatecznie udało mu się uciec, podobnie jak innym chłopcom – z wyjątkiem jednego, Marciniaka, który został przygwożdżony samochodem do ściany, zanim zdążył przeskoczyć przez płot, za którym byłby bezpieczny. Przynajmniej pojazd zatrzymał się w porę i nie zranił uciekiniera.
Tymczasem Emil i Artur wpadli do mieszkania tego pierwszego w bloku przy ul. Bonifraterskiej, mniej więcej kilometr od pl. Dzierżyńskiego. Matka Emila, Krystyna, zauważyła, że zdyszani chłopcy z trudem ukrywają podekscytowanie. Później, wieczorem, Emil zdradził matce wydarzenia tego dnia. Mimo podniecenia spiskowcy zachowywali spokój. Wiedzieli, że Marciniak zna tylko ich pseudonimy, więc czuli się bezpieczni. Mylili się.

*

Cztery miesiące później, 5 czerwca, tuż przed swoimi 17. urodzinami, Barchański – od dzieciństwa czujący lęk przed wodą – został znaleziony martwy nad brzegiem Wisły. Ciało młodego chłopaka, ubranego jedynie w krótkie spodenki i sandały, odnalazł Andrzej Dłużniewski, ormowiec patrolujący brzeg rzeki przy pięćsetnym kilometrze. Według oficjalnej wersji Barchański utopił się. Czy istniał związek między tą tajemniczą śmiercią, której okoliczności po dziś dzień nie zostały wyjaśnione, a atakiem na pomnik Dzierżyńskiego?

Walka w kuckach

Krótkie życie Emila Barchańskiego w niektórych punktach przypomina losy o rok starszego Grzegorza Przemyka.
Emil urodził się 6 czerwca 1965 r. w Warszawie jako jedyny syn Krystyny i Emila. Rodzice wcześnie się rozwiedli (podobnie jak Przemykowie), a Emil zamieszkał z matką i ojczymem, artystą malarzem. Od dziecka zmagał się z alergią i astmą. Nie lubił też wody. W sierpniu 1980 r. Barchańscy wyjechali na wakacje na Wybrzeże. Tam po raz pierwszy usłyszeli, że coś się dzieje. O porozumieniach sierpniowych dowiedzieli się po powrocie do Warszawy. We wrześniu 1980 r. Emil rozpoczął naukę w XI Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Reja w klasie Ia. W okresie Solidarności i stanu wojennego Barchańscy musieli stawić czoła trudnej sytuacji materialnej: ojczym, parający się malarstwem, pozostawał bez stałych źródeł dochodu, w związku z czym cały ciężar finansowego utrzymania domu dźwigała matka – redaktor w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej.
Z racji problemów zdrowotnych (astma) i częstych nieobecności w szkole Emil musiał powtarzać pierwszą klasę – znów podobnie jak Grzegorz. Jego koledzy wspominają, że palił (mimo astmy) bardzo dużo papierosów – najczęściej w szkolnej toalecie na pierwszym piętrze, w tzw. Pubie. Małgorzata Imielska, koleżanka Emila z liceum, wspomina za to, że pasjonował się historią i pochłaniał masę książek. Po latach Imielska zrealizowała dla Sceny Faktu Teatru Telewizji spektakl Sprawa Emila B.
Jako uczeń znanego z niezależności Liceum im. Mikołaja Reja Emil nawiązał kontakty ze środowiskiem antysystemowo nastawionych młodych ludzi. A także nauczycieli. Według Krystyny Barchańskiej to pod wpływem jednej z nauczycielek, wychowawczyni Zofii Bujalskiej (polonistki), jej syn zradykalizował swoje poglądy. Krystyna zresztą, wraz z mężem, należała do Solidarności, a po 13 grudnia 1981 r. utrzymywała pewne kontakty ze środowiskami opozycyjnymi.
Emil należał jednak do grupy tych licealistów, którzy po 13 grudnia nie ograniczyli się do „klasycznych” form oporu wobec nowej rzeczywistości politycznej w postaci noszenia oporników, czarnych ubrań, a nawet do bardziej „zaawansowanego” działania: kolportażu, malowania haseł itp. Oni poszli dalej: już w pierwszych tygodniach stanu wojennego Emil (który obrał pseudonim Janek) i jego kolega Stefan Antosiewicz („Józef”), kierujący samorządem uczniowskim, założyli konspiracyjną strukturę o nazwie Konfederacja Młodzieży Polskiej „Piłsudczycy”. Stopniowo wciągali do niej kolejnych znajomych (przeważnie 16–18-latków), również z innych szkół. Każdy składał przysięgę. Podstawowym celem organizacji było przygotowywanie akcji bezpośrednich. Jeden z najbardziej śmiałych pomysłów „Piłsudczyków” zakładał obrzucenie koktajlami Mołotowa gmachu KC PZPR, do czego w końcu nie doszło.
Akcja „Cokół” była jednak równie spektakularna. Stan dzisiejszej wiedzy pozwala na stwierdzenie, że to właśnie „Janek” przedstawił plan akcji na spotkaniu grupy, do którego doszło w kawiarni „Krokodyl” 6 lutego 1982 r. Na wzór AK młodzi spiskowcy posługiwali się tylko pseudonimami. Tradycje akowskie pomagały też przy łączności. Marciniak z Nieszczerzewiczem przez pewien czas kontaktowali się za pomocą karteczek przylepianych pod spód ławek w kościele św. Anny. Inną formą kontaktów między „Piłsudczykami” była tajna korespondencja umieszczana w pudełkach od zapałek, ukrywanych w katedrze św. Jana. 8 lutego, w ramach przygotowań, kilku chłopców trenowało nad Wisłą pod okiem „Pruta” – Nieszczerzewicza – rzucanie do celu. 9 lutego – dzień przed akcją – przeprowadzili rozpoznanie terenu na pl. Dzierżyńskiego.
Emil nie tylko angażował się w działania „Piłsudczyków”. Jak pisał w swoich zachowanych fragmentarycznie wspomnieniach, komentując wprowadzenie stanu wojennego, „należę do tych, którzy próbują stawiać kroki do przodu nawet w trudnej pozycji, w kuckach”. Nawiązywał więc kontakty z podziemiem wydawniczym, brał udział w kolportowaniu nielegalnych ulotek. Nie unikał także jawnej działalności: w 1981 r. stał na czele sekcji artystycznej samorządu uczniowskiego. Jeszcze przed 13 grudnia założył z paroma szkolnymi kolegami kabaret Wywrotowiec (m.in. parodiował członka Biura Politycznego KC PZPR Albina Siwaka, kojarzonego z partyjnym betonem) oraz zaczął redagować satyryczno-polityczne szkolne pismo „Kabel” (był też autorem okładki pisma). Pisemko skończyło żywot po pierwszym numerze, który wzbudził zainteresowanie SB. Emil zetknął się też wtedy ze środowiskiem Ruchu Młodej Polski, zapewne poprzez kolegę z Reja, byłego przewodniczącego samorządu szkolnego Tomasza Sokolewicza, związanego m.in. z powstałą jeszcze we wrześniu 1981 r. Federacją Młodzieży Szkolnej.

Kto sprofanował krwawego Feliksa

Nie może dziwić, że MSW ze szczególnym natężeniem rozpoczęło śledztwo w sprawie podpalenia pomnika Dzierżyńskiego. Było ono przecież upokorzeniem dla SB i MO, musiało więc wywołać wściekłość i furię. Nie tylko nie udało się zapobiec zamachowi, ale w dodatku pozwolono uciec niemal wszystkim sprawcom. Pamiętajmy przy tym, że wydarzenie to miało miejsce w pierwszych tygodniach stanu wojennego, kiedy aparat represji gwałtownie reagował na każdy stwierdzony przejaw czynnej opozycji. W sumie więc do śledztwa zaangażowano aż trzy wydziały Komendy Stołecznej MO: III-1 (do walki z opozycją), Dochodzeniowo-Śledczy i Śledczy. Dodatkowo w postępowanie włączyli się funkcjonariusze komisariatu MO i Wydziału Kryminalnego Komendy Dzielnicowej Warszawa-Śródmieście. Nie omieszkano wykorzystać tajnych współpracowników, których personaliów do dziś nie udało się rozszyfrować.
Działania SB włączono do otwartej 12 lutego 1982 r. sprawy operacyjnego rozpracowania „Feniks”, mającej na celu zatrzymanie wszystkich „sprawców profanacji”. Sporządzony w tym dniu plan działań operacyjnych zakładał stosunkowo skromne przedsięwzięcia: rozmowy operacyjne w kawiarni „Krokodyl”, gdzie mieli spotykać się spiskowcy oraz współpracę z komisariatami MO przy ul. Jezuickiej i ul. Widok. Tymczasem brutalnie przesłuchiwany Marciniak przyznał się do udziału w akcji, ale zdradził tylko pseudonimy towarzyszy. Został dość przypadkowo zwerbowany przez Nieszczerzewicza niedługo przedtem i rzeczywiście wiedział bardzo niewiele. Tak jak się spodziewali pozostali „Piłsudczycy”, dzięki zachowanej konspiracji chłopak nie doprowadził śledczych do kolejnych spiskowców. Jednocześnie argumentował, ku wściekłości funkcjonariuszy, że w Polsce nadal działa ruch oporu, a podpalenie pomnika było gestem solidarności z internowanymi i protestem przeciw upamiętnianiu komunistycznego mordercy, Dzierżyńskiego.
Wydział III-1 KS MO (Komendy Stołecznej) na bieżąco informował w szyfrogramach o przesłuchaniach Marciniaka naczelnika Wydziału I Departamentu III MSW. Sporządzane w sprawie „Feniks” meldunki operacyjne, tworzone według ogólnego schematu, w rubryce „zagrożenie” podawały kategorię „niszczenie cmentarzy, pomników i miejsc uświęconych tradycją”.

 
Wesprzyj nas