Nie jest to biografia, ale raczej historia twórczego życia autora Kompleksu Portnoya, chociaż można w niej odnaleźć wiele informacji biograficznych i innych niepublikowanych wcześniej materiałów.


Philip Roth jest jednym z najbardziej znanych i cenionych współczesnych pisarzy. Stworzył jedne z najlepszych amerykańskich dzieł literackich: poczynając od debiutanckiej książki Żegnaj, Kolumbie z 1960 roku, poprzez skandalizujący Kompleks Portnoya z 1969 oraz niepokojącą alternatywną opowieść o Anne Frank z Cienia pisarza, aż po serię arcydzieł, które zaczął pisać w połowie lat 80. XX wieku: Przeciwżycie, Dziedzictwo, Operacja Shylock, Teatr Sabata, Amerykańska sielanka i Ludzka skaza. Mimo to na rynku brakuje poważnych opracowań krytycznych jego twórczości.

Książka Roth wyzwolony ma za zadanie wypełnienie tej luki. Nie jest to biografia, ale raczej historia twórczego życia autora Kompleksu Portnoya, chociaż można w niej odnaleźć wiele informacji biograficznych i innych niepublikowanych wcześniej materiałów. Poza tym czytelnicy znajdą tu o wiele więcej – analizę wielkiego pisarza poprzez jego dzieło.

Claudia Roth Pierpont od dwudziestu lat pracuje w redakcji “New Yorkera”; pisała o tak róznych postaciach jak James Baldwin, Katharine Hepburn, Machiavelli czy Mae West. W 2000 roku ukazał się jej zbiór reportaży poświęcony piszącym kobietom: Passionate Minds: Women Rewriting the World, który dotarł do finału nagrody amerykańskich krytyków. Pierpont zdobyła Whiting Writers Award oraz stypendia Guggenheima i centrum Dorothy i Lewisa B. Cullmanów dla naukowców i pisarzy Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Obroniła też doktorat na temat włoskiego renesansu na Uniwersytecie Nowojorskim. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.

Claudia Roth Pierpont
Roth wyzwolony. Pisarz i jego książki
Przekład: Krzysztof Puławski
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 21 października 2015


WSTĘP

W grudniu 2002 roku wychodziłam właśnie z tłocznego przyjęcia urodzinowego, kiedy przy drzwiach zatrzymał mnie gospodarz i powiedział, że jeśli zostanę, przedstawi mnie Philipowi Rothowi; wiedział, że podziwiałam jego twórczość. Przyjęcie odbywało się w klubie jazzowym w centrum Nowego Jorku, gospodarzem i solenizantem był krytyk jazzowy Stanley Crouch, a Roth siedział przy barze otoczony wianuszkiem gości. Obecność Stanleya, a także kilka wypitych piw sprawiły, że zebrałam się na odwagę, podeszłam do niego i chlapnęłam, że moim zdaniem jest jednym z największych amerykańskich pisarzy dwudziestego wieku. Roth uśmiechnął się i powiedział: „Ale teraz mamy dwudziesty pierwszy wiek”. A potem zwrócił się do stojącego obok Stanleya: „Przyprowadzasz kobiety, które mnie tylko obrażają!”. Zaśmialiśmy się i powiedziałam mu parę słów, z nadzieją, że zabrzmią nieco zręczniej. A potem wyszłam. Roth w ogóle zapomniał o tym spotkaniu.
Niemal dwa lata później dostałam od niego przesyłkę z jego adresem z Connecticut widniejącym w lewym górnym rogu koperty. Wewnątrz znajdował się krótki wydrukowany na zwykłym białym papierze list odnoszący się do załączonej odbitki. Autor pisał o artykule z „New Yorkera”, w którym omawiałam prace antropologa Franza Boasa. Nawiązywał on do wątków przewijających się w najnowszej książce Rotha Spisek przeciwko Ameryce: zagrożeń związanych z amerykańską prawicą w latach trzydziestych i na początku czterdziestych minionego wieku oraz walki z izolacjonizmem i fanatyzmem, ale w bardzo szerokim ujęciu i przy użyciu innych sformułowań niż te z listu Rotha. Na odbitce znalazłam stronę tytułową zapomnianego już tygodnika „In Fact” z 17 listopada 1941 roku, którego „redaktorem naczelnym był lewicujący indywidualista George Seldes” – jak wyjaśnił Roth. Ktoś wysłał mu to ksero, ponieważ numer ten zawierał artykuł o Charlesie Lindberghu, który w alterhistorycznej powieści Rotha zostaje prezydentem USA. On sam przesłał mi odbitkę ze względu na artykuł o Boasie, który jego zdaniem mógłby mnie zainteresować. Wspomniał też, że jego ojciec kupował „In Fact” oraz „I. F. Stone’s Weekly” – „pisma mające podsycać oburzenie”.
Czytelnicy tej książki się przekonają, że Roth dość często wysyła tego rodzaju listy do osób, które napisały coś, co wzbudziło jego zainteresowanie. Odpisałam mu, a on odpowiedział i w końcu spotkaliśmy się na kawie w Nowym Jorku. Bardzo szybko przestałam się denerwować tym spotkaniem. Roth to cudowny gawędziarz, ale umie też słuchać – jest tak dowcipny, jak można by wnosić z jego książek, ale również sprawia, że wszyscy wokół niego czują się dowcipni, i w jego towarzystwie śmiech staje się czymś zupełnie naturalnym.
To pierwsze spotkanie zapoczątkowało wiele kolejnych, którym towarzyszyły gorące dyskusje. Z zawodu jestem dziennikarką, ale z wykształcenia historykiem sztuki – wiele lat temu napisałam pracę o włoskim renesansie i spędziłam mnóstwo czasu w europejskich archiwach, szukając informacji, które mogłyby wzbogacić niemałą już wiedzę o moim ukochanym okresie. Nawet najmniejsze odkrycia dawały mi dużo radości i sprawiały, że czułam się częścią historii i sztuki tworzonej przez największych europejskich artystów, tak jakbym uchylała rąbka jakiejś choćby niewielkiej tajemnicy. I chociaż przez mniej więcej osiem lat tak łatwo rozmawiało się z Rothem o książkach, polityce i wielu innych sprawach, to nigdy nie zapominałam o tym, że pogawędki z nim o jego twórczości stanowią jednocześnie wielki przywilej. I przynajmniej w tej kwestii starałam się odnotowywać wszystko, co miał do powiedzenia.
Nie myślałam ani o tej książce, ani o żadnym innym praktycznym wykorzystaniu tych informacji. Zrecenzowałam jedną z jego powieści do „New Yorkera” i w końcu stałam się jedną z tych osób, którym pokazywał swoje książki przed publikacją. (Kiedy po raz pierwszy mnie spytał, czy zechcę przeczytać wydruk, odparłam, że będę zaszczycona, a on na to: „Więc nie bądź, bo inaczej do niczego się nie nadasz”). Praźródłem tej książki stał się esej, który miał być częścią zbioru poświęconego tematom ogólnoamerykańskim. Jednak powoli się rozrastał, głównie z dwóch powodów: dlatego że Roth napisał tak wiele książek i że chciał je ze mną dokładnie omówić.
Roth wyzwolony to przede wszystkim opis rozwoju pisarza pod względem tematów, myśli i języka. Książka z konieczności obejmuje długi okres: od dzieciństwa w Newark i drugiej wojny światowej, poprzez zupełnie nieoczekiwane oburzenie, z jakim przyjęto jego pierwsze opowiadania, oraz literacką (i nieliteracką) eksplozję, jaką wywołało opublikowanie Kompleksu Portnoya, aż po duchową odnowę związaną z doświadczeniami z Pragi z lat siedemdziesiątych, twórcze spełnienie w powieści Cień pisarza, arcydzieła, które powstawały od połowy lat osiemdziesiątych do końca wieku: Przeciwżycie, Operacja Shylock, Teatr Sabata, Amerykańska sielanka, Ludzka skaza, i krótkie, trzymające w napięciu powieści z dwudziestego pierwszego wieku.
Takie streszczenie z konieczności traktuje pobieżnie przełomowe punkty i kolejne fazy pisarskiej kariery, która trwała ponad pięćdziesiąt lat. Kiedy w 2006 roku „New York Times Book Review” ogłosił wśród pisarzy, wydawców i krytyków plebiscyt na najlepszą amerykańską książkę opublikowaną w ostatnim ćwierćwieczu, Roth nie znalazł się na pierwszym miejscu, gdyż głosy rozłożyły się pomiędzy jego siedem różnych książek. Odnoszę wrażenie, że od czasów Henry’ego Jamesa nie mieliśmy pisarza, który wydawałby tak regularnie równie dojrzałe i doskonałe dzieła. No i jeszcze te tematy: Żydzi w Ameryce, Żydzi w kontekście historycznym, seks i miłość oraz seks bez miłości, poszukiwania sensu życia, potrzeba zmian w życiu, rodzice i dzieci, pułapka własnej jaźni i pułapka sumienia, ideały Ameryki i zdrada tych ideałów przez Amerykę, społeczne wrzenie z lat sześćdziesiątych, prezydentura Nixona, era Clintona, Izrael, tajemnice tożsamości, piękno ludzkiego ciała, choroba, ludzkie ciało pod wpływem toczącej je choroby, niszczący wpływ starości, zbliżanie się śmierci, siła i słabości pamięci… Ta książka powinna być znacznie dłuższa!
Roth ukończył Nemezis jesienią 2009 roku i szybko pojął, nawet jeśli nie wiedzieli tego czytelnicy, że to będzie jego ostatnia książka. Tylko w takiej sytuacji można było podjąć się napisania pracy krytycznej, która obejmowałaby wszystkie dzieła autora. Ale jego literacka emerytura stanowiła też warunek wstępny tego, by ta książka przybrała nieco hybrydowy charakter ze względu na to wszystko, co Roth sam do niej wniósł: swoje wspomnienia, spostrzeżenia, myśli i późniejsze, związane z nimi wątpliwości, dowcipy, opowieści, a nawet piosenki. Wszystkie zawarte tu cytaty pochodzą właśnie od niego, chyba że zaznaczyłam inaczej. (Podobne uwagi przyjaciół autora pochodzą z wywiadów i rozmów z nimi). Mówiąc prościej, Roth miał czas na rozmowy o swoich dziełach, gdyż nic już nie pisał. Poza tym niezmiernie ciekawiła go ocena tego, co zrobił w ciągu całego życia, gdyż nawet on sam nie miał czasu, by to podsumować inaczej, niż cytując swojego ulubionego boksera wagi ciężkiej Joego Louisa: „Zrobiłem, co mogłem, z tym, co miałem”.
Roth był w tych rozmowach niezwykle wylewny. Odpowiedział na całą masę pytań. Pozwolił mi przeglądać papiery na strychu swego domu w Connecticut. Rozmawiałam z nim dostatecznie długo w najrozmaitszych okolicznościach – dosłownie: w zdrowiu i chorobie – by zauważyć, jak zmienia zdanie, i starałam się wszystko zapisać, świadoma niebezpieczeństw związanych z traktowaniem przelotnych myśli jako czegoś stałego. A Roth doskonale wiedział, że nie zobaczy nawet słowa z tego wszystkiego przed publikacją tej książki. Z jednej strony jest ponad to, co ludzie o nim mówią – już się w życiu nasłuchał. Z drugiej – wie lepiej niż inni, że wolność jest nie tylko niezbędna do życia, ale też do pisania. Tak więc choć książka bardzo zyskała dzięki jego pomocy, to nie musiałam o nim myśleć podczas jej pisania.
Powinnam dodać, że choć sama noszę nazwisko Roth, nie jestem spokrewniona z moim wybitnym protagonistą. To prawda, że kiedyś w czasie kolacji ktoś spytał nas o możliwe więzi rodzinne, a wtedy Roth spojrzał na mnie z lekkim przestrachem i zrobił taką minę, jakby mnie sobie przypominał, i zapytał: „Czy przypadkiem nie byłaś moją żoną?”. Wystarczyło jednak chwilę się zastanowić, by stwierdzić, że nie.
W Zuckermanie wyzwolonym Roth rozróżnia świat nieopisany i ten, który tworzy za pomocą maszyny do pisania – przeciwstawiając świat rzeczywisty fikcji literackiej – i nadaje im równą wagę, czego się zwykle nie robi. Ta książka dotyczy świata opisanego przez Rotha, ale nie mogłabym jej napisać bez korzystania z nieopisanych doświadczeń – życia, które tak często służyło za kanwę jego utworów. Wątki biograficzne stają się ważne w niektórych okresach życia pisarza i służą głównie do rozjaśnienia pewnych kwestii. Ale jak Roth sam powiedział w wywiadzie dla „La Nouvel Observateur” w 1981 roku: „Przecież sztuka to też życie. Samotność jest życiem, medytacja jest życiem, udawanie jest życiem, domysły są życiem, kontemplacja jest życiem, język jest życiem”.
Tak więc ta książka to opowieść o życiu pisarstwa Philipa Rotha, a przez to o jego życiu per se.

OBROŃCY WIARY

„Co robicie, by uciszyć tego człowieka?” – takie pytanie zadał ważny nowojorski rabin w liście do Ligi Przeciwko Zniesławieniu stowarzyszenia B’nai B’rith w 1959 roku. Dało się w tym wyczuć nutę ponaglenia, a potem padła propozycja dotycząca rozwiązania sprawy: „Żydzi w średniowieczu doskonale wiedzieliby, co z nim zrobić”. Ta zapowiedź krwawej zemsty dotyczyła mało znanego autora opowiadań, który miał wówczas dwadzieścia sześć lat i nazywał się Philip Roth. Kiedy sam autor opowiada o swoim pierwszym publicznym boju, mówi, że był jeszcze młodszy, jakby chciał zawrzeć w tym całą swą bezbronność w starciu z przedstawicielami ligi, którzy zaprosili go, by omówić problem. Jeszcze w szkole średniej chciał zostać prawnikiem tej właśnie organizacji, która chroniła Żydów w Ameryce przed uprzedzeniami i dyskryminacją, co powiedział dwóm starszym ligi w czasie lunchu w żydowskiej restauracji Ratner’s przy Drugiej Alei, lokalu, w którym, jak z tęsknotą wspomina: „kelner zawsze trzymał kciuk w zupie”. Był poważnym młodym człowiekiem i atmosfera przy stoliku wkrótce się rozluźniła. Nawet gdyby liga chciała, i tak nie mogłaby cenzurować jego pisarstwa – oczywiście nie wchodziło to w grę. („USA to naprawdę wolny kraj” – napisał wiele dziesięcioleci później sam pisarz, wspominając to zdarzenie). W kolejnych latach mógł też bronić swoich dzieł na spotkaniach sponsorowanych przez różne żydowskie organizacje i reagować na słowa rabina, który w następnym liście napisał: „Takie przedstawianie Żydów doprowadziło ostatecznie do wymordowania sześciu milionów naszych pobratymców”.
W jednym z opowiadań, Nawróceniu Żydów, Roth opisuje trzynastoletniego ucznia jesziwy, który grozi, że skoczy z dachu synagogi, jeśli rabin, matka i wszyscy zebrani na ulicy nie uklękną, by wyznać wiarę w Jezusa. Ale to nie ta historia tak rozjuszyła rabina. Było tam też opowiadanie Epstein o żonatym Żydzie po sześćdziesiątce, który za krótki romans musi zapłacić najpierw upokarzającą wysypką, a potem zawałem. Jednak wspomniany rabin również i o tym nie napomknął, choć inny według „New York Timesa” skarżył się na portret cudzołożnika i innych „pokręconych, schizofrenicznych osobników”, którzy wszyscy byli Żydami. Ale czy w książkach Rotha można znaleźć główne postaci, które Żydami nie są? W upiornej przypowieści Eli fanatyk to nie chrześcijańska elita chce wyeksmitować z przedmieścia bogatego miasteczka grupę żydowskich dzieci, ale właśnie nowobogaccy Żydzi, którzy uważają uchodźców za obcych i zagrażających ich nowemu statusowi – co przypomina sytuację między rabinami a samym Rothem.
Gniew rabinów wzbudziło przede wszystkim opublikowane w marcu 1959 roku w „New Yorkerze” opowiadanie Obrońca wiary. Było ono jeszcze bardziej realistyczne i złożone psychologicznie. (Obecnie Roth powtarza, że „była to pierwsza dobra rzecz, jaką napisał”). Jego akcja rozgrywa się w obozie wojskowym w stanie Missouri w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Obserwujemy w nim duchowy rozwój uczciwego sierżanta żydowskiego pochodzenia, który niedawno wrócił z pola walki w glorii bohatera. Jednak wciąż jest oszołomiony z powodu okropności wojny i zmuszany przez poborowego do kolejnych ustępstw w imię łączącej ich więzi religijnej. Dumnych ze swojej amerykańskości bohaterów Rotha zawsze niepokoiła żydowska sitwa: kłopoty ucznia jesziwy z Nawrócenia Żydów zaczynają się od tego, że pyta rabina, jak może „nazywać wyznawców judaizmu «narodem wybranym», skoro według Deklaracji niepodległości wszyscy ludzie rodzą się równi”. W Obrońcy wiary autor przedstawia taki właśnie konflikt interesów: młody kombinator, któremu niemal udaje się wymigać od wojska, zostaje ukarany przez sierżanta, który mimo współczucia dla chłopaka i wywołanych przez niego rodzinnych wspomnień kieruje go, jak i wszystkich pozostałych, na linię frontu. Kiedy pod koniec opowiadania dochodzi do ich konfrontacji („Twój antysemityzm nie zna granic” – krzyczy wściekły młodzieniec), sierżant wyjaśnia, że nie chodzi mu o określonych ludzi, ale „o nas wszystkich”. Jest to wiara, której gotów jest zdecydowanie bronić, pamiętając jednak o innej wierze, jaką jej podporządkował.
Problem wywołało zachowanie zakłamanego dziewiętnastoletniego Żyda. Oponentów Rotha nie poruszyła ani konkluzja opowiadania, ani wyższość intelektualna sierżanta, ani też z całą pewnością jakość tej prozy, ale sama sugestia, że taki poborowy może istnieć. Jednak największe oburzenie wzbudziło samo opublikowanie tego tekstu w „New Yorkerze”. Wcześniejsze opowiadania Rotha ukazywały się w prestiżowych, ale mniej znanych, pismach, takich jak nowo powstały „Paris Review” i znany bardziej w środowisku żydowskim „Commentary” założony po wojnie przez Amerykański Komitet Żydowski. Tak naprawdę „ta sama historia napisana po hebrajsku – stwierdził rabin z zacięciem cenzorskim – byłaby osądzana wyłącznie na podstawie kryteriów literackich”. Ale zamieszczona w poczytnym i cenionym w Ameryce piśmie stała się dla niego czymś w rodzaju „donosu”.
Roth był naprawdę oszołomiony i zaskoczony taką reakcją. Rankiem tego dnia, kiedy miał się ukazać „New Yorker” z jego opowiadaniem, chodził „z sześć razy” ze swego mieszkania przy Wschodniej Dziesiątej Ulicy do kiosku na Czternastej, aż w końcu udało mu się kupić gazetę z opowiadaniem. Już w domu „przeczytałem je parę razy, a potem od tyłu i z dołu do góry; po prostu nie mogłem się od niego oderwać”. Parę dni później zaczęły pojawiać się listy, które wkrótce przybrały rozmiary lawiny, więc wydawcy musieli opracować ogólną odpowiedź i ją rozsyłali. To opowiadanie oznaczało nową jakość w działalności „New Yorkera”, który zamawiał wcześniej historie o Żydach w rodzaju The Education of H*Y*M*A*N K*A*P*L*A*N Leo Rostena; Roth określał je jako opowieści o „miłych Żydach”. (Alfred Kazin rozpoczął swoją pierwszą recenzję prac tego ostatniego od słów: „Parę tygodni temu obudziło mnie opowiadanie Obrońca wiary Philipa Rotha zamieszczone w «New Yorkerze»”). Ale odbiór opowiadania poza kręgami literackimi dowodził, że w ciągu czternastu lat po wojnie rany się nie zabliźniły – nie było jeszcze słowa „Holokaust”, które opisywało ogrom strat – a wielu Żydów nie mogło się pogodzić z tym objawieniem Rotha, że „wady ludzkiej natury nie są też obce członkom naszej mniejszości”.

 
Wesprzyj nas