Najciekawsze w historii kobiet jest to, że wciąż jeszcze tyle w niej zagadek. Anna Moczulska opisuje kobiety, w których życiu bajkowe scenariusze wydarzyły się naprawdę.


Choć może to was zaskoczyć, należały do nich między innymi caryca Katarzyna I, Anna Jagiellonka, Maria Tudor, Barbara Radziwiłłówna, Joanna Szalona czy Elżbieta Bawarska (zwana Sissi).

Niektóre z nich, niczym Śnieżki, musiały stawić czoła Złym Macochom. Losy innych, jak u Kopciuszka, odmieniły się nagle jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. A jeszcze inne, niby Śpiące Królewny, późno obudziły się do życia i królowania. I żyły długo i szczęśliwie… choć nie zawsze.

Niepiśmienna dziewczyna ze wsi rozkochała w sobie cara Piotra I i z dnia na dzień, jak Kopciuszek, została carycą Katarzyną I. Owinęła sobie męża wokół palca. Nie mrugnęła nawet okiem, kiedy zazdrosny car sprezentował jej głowę kochanka w słoju.

Zofia Jagiellonka zaczęła chorować. „Puchnie ze staropanieństwa” – orzekli medycy. W ramach terapii królewnę wydano za niemłodego, słynącego z rozpusty księcia brunszwickiego. A Zofia, choć niczym Śpiąca Królewna do życia zbudziła się późno, zadziwiła wszystkich talentem do rządzenia.

Zdaniem autorki najciekawsze w historii kobiet są zagadki i tajemnice. W swojej książce stara się rozwikłać wiele z nich, docierając do nieznanych i zaskakujących faktów z życia bohaterek.

Annę Moczulską pasjonuje historia z krwi i kości. „Bajki, które zdarzyły się naprawdę” to książka, dzięki której wybitne kobiety ­– zarówno te bardziej znane jak Katarzyna Wielka lub Barbara Radziwiłłówna, czy te mniej, jak córki królowej Bony – stają się nam bliskie, bo dzieli nas od nich jedynie upływ czasu.
Ewa Stachniak, autorka książki „Katarzyna Wielka. Gra o władzę”

Anna Moczulska – autorka poczytnego bloga „Kobiety i historia”, na którym opisuje mniej znane, ale nie mniej ciekawe oblicza historii. Nie ma tu rozległych relacji z przebiegu bitew czy kłótni królów i papieży. To historia z ludzką – a przede wszystkim kobiecą – twarzą. Udowadnia, że historia nie musi być nudna, a najciekawsze w historii kobiet są zagadki i tajemnice. W swojej książce stara się rozwikłać wiele z nich, docierając do nieznanych i zaskakujących faktów z życia bohaterek.

Anna Moczulska
Bajki, które zdarzyły się naprawdę
Wydawnictwo Znak
Premiera: 26 sierpnia 2015

Nieznane fakty z życia znanych kobiet,
o których nie powiedzą Wam w szkole

· Caryca Katarzyna I to Marta Skowrońska, inflancka chłopka z kurnej chaty, która nie potrafiła nawet czytać.

· Anna Jagiellonka wcale nie była tak do końca brzydka – figurę miała doskonałą. Smukłą, o wąskiej talii i przyjemnych zaokrągleniach tam gdzie trzeba. Do tego piękne, wąskie dłonie, których urodę widać na portretach. Nie wyglądała też na swój wiek.

· Katarzyna Jagiellonka przywiozła do Szwecji imponujące wiano, które do dzisiaj jest wspominane w Finlandii i Szwecji.
· Jane Grey uwielbiała się uczyć – jako trzynastolatka została ochrzczona mianem „najuczeńszej kobiety w Anglii”.

· Aby małżeństwo Elizy Radziwiłłówny i księcia Wilhelma, późniejszego króla i cesarza było możliwe, Elizę miał adoptować… car Aleksander I.

· Małżeństwo Stefanii Klotyldy Koburg z Rudolfem Habsburgiem trzeba było odłożyć o kilka lat, ponieważ Stefania nie miała pojęciach o sprawach damsko-męskich.

· Elżbieta Łokietkówna przeszła do historii jako królowa Kikuta z winy swojego brata Kazimierza Wielkiego. Skradł on cnotę pięknej dwórce, której ojciec w szale zemsty podniósł rękę na Karola Roberta i Elżbietę, odcinając jej cztery palce.

· Joanna Szalona jako dziecko było nieco melancholijna, lubiła samotność i rzadko się śmiała. Dopiero po ślubie z Filipem Pięknym zaczęła być chorobliwie zazdrosna i agresywna.

· Czarna Halszka to jeden z najpopularniejszych polskich duchów, prawdziwa celebrytka wśród zjaw, regularnie strasząca w Szamotułach.

· Sissi, czyli Elżbieta Bawarska zmieniła tradycję, która nakazywała cesarzowej Austrii jeść w rękawiczkach.

***

PUPUSIEŃKA IDZIE NA WOJNĘ

Teresa Kunegunda Sobieska

Pupusieńka, tak wołali na nią w domu. Ganiała po pałacowych ogrodach razem z braćmi, którzy nosili równie fikuśne przydomki: Fanfanik, Minionek, Murmurek. Towarzystwo bawiło się całe dnie, dużo psociło i trochę się uczyło, jednak ani specjalnie długo, ani przesadnie pilnie. Wszystko wiedzący lepiej historycy kręcą dziś nosem, że znakomity ojciec tej gromadki, Jan III Sobieski, wykazał się w tym wypadku nadmierną pobłażliwością. Że co tu gadać – rozpuścił swoje dzieciaki jak dziadowski bicz. Na bitewnych polach straszny to był rycerz, pół świata truchlało na dźwięk jego imienia, w domu zaś własne dzieci właziły mu na głowę i gdy wracał z tych swoich wojen, pewno krzyczały mu coś w stylu Zagłoby: „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma!”.
Ale historykom łatwo się mądrzyć. Mają nad swoimi bohaterami tę przewagę, że zawsze wiedzą, co będzie dalej. A synowie króla Jana srodze ich zawiedli. Dorastali w cieniu wielkiego ojca i już w tym cieniu pozostali. Żaden nie wykazał się wybitnym talentem ani silnym charakterem, żaden nie sięgnął po koronę, chwała i splendor królewskiego domu Sobieskich przeminęły razem z ich ojcem. Można dyskutować, czy szkolna rózga zmieniłaby lekkoduchów w mężów stanu, niemniej jednak w zapiskach historyków czai się ten mały żal pod adresem króla Jana, ta stara jak świat pretensja do wielkich ludzi, że nie są jeszcze więksi. Bo skoro taki był doskonały pod każdym innym względem, to jako rodzic też mógłby się bardziej postarać, czyż nie?
No, ale się nie postarał, a z jego rozpieszczonej gromadki na tronie miała w przyszłości zasiąść tylko córka Teresa Kunegunda. Oczywiście nie był to polski tron, a życie królewny Sobieskiej wcale od tej korony nie stało się lepsze. Przeciwnie – wygląda ono tak, jakby pękło na dwie połowy, z których jedna była jasnym, szczęśliwym dniem, a druga ciemną nocą i wiecznym oczekiwaniem.
Ale na początku nic tego nie zapowiada, Teresa-Pupusieńka rośnie zdrowo, biegając po wilanowskich alejkach i ciesząc się miłością (nazbyt) dobrotliwego ojca. Z całej czwórki Sobieski ją chyba kocha najbardziej. Pewno dlatego, że ze wszystkich córek, jakie urodziła mu Marysieńka, tylko tej jednej dziewczynce udało się dorosnąć. Jest więc typową córeczką tatusia, jego laleczką (stąd i przydomek, od francuskiego la poupée – lalka).
Ona odwdzięcza się tym samym. Choć urodę odziedziczyła po francuskiej matce – jest czarnowłosa i czarnooka – to gusta ma wypisz, wymaluj jak tata. Lubi polskie stroje, polskie zabawy i polskie jedzenie, wszystkie te zawiesiste zupy i mocno przyprawione pikantne mięsiwa, korzenne ciasta i sławne arkasy, ukochane królewskie desery, w smaku przypominające trochę nasze ptasie mleczko, w zawartości kalorii także. Lecz wtedy kalorii nikt nie liczy, a nieco pełniejsza figura tylko przydaje atrakcyjności, zwłaszcza kobiecie, jest oznaką zdrowia i dobrze rokuje z punktu widzenia przyszłego męża – będzie rodzić bez kłopotów!
Gdy królewna Sobieska dobiega osiemnastych urodzin, kwestia męża zostaje rozstrzygnięta. Nawet w przyjaznym dzieciom domu króla Jana nikomu nie przychodzi do głowy pytać pannę o gusta. Sprawą czystej polityki jest to, z kim Pupusieńka będzie sypiać i komu rodzić dzieci. A ona, decydują na koniec, pojedzie do Bawarii. Elektor Maksymilian II Emanuel Wittelsbach, jeden z najpotężniejszych książąt Rzeszy, świeżo owdowiał i szuka sobie żony. Sobieski zna go osobiście – zapamiętał Maksymiliana z kampanii wiedeńskiej, a ponieważ zapamiętał dobrze, postanawia wziąć go sobie za zięcia. Jest czternaście lat starszy od jego córki – nie najgorzej, niech zaczyna konkury!
No i machina idzie w ruch, tym samym trybem od wieków. Elektor wysyła do Warszawy posłów, którzy mają obejrzeć narzeczoną, ale tak naprawdę wykłócić się o wiano. Ważne, żeby worek złota był odpowiednio ciężki, wtedy narzeczona będzie do przyjęcia, nawet jeśli niewiele ładniejsza od Baby-Jagi. A Pupusieńce to nie grozi, bo śliczna z niej dziewczyna, defektów nie ma, jeśli nie liczyć paru dziobów po ospie na białej skórze, czego pod muszką i pudrem nikt nie zauważy.
Negocjacje trochę się ślimaczą, bo Sobieski się burzy na posagowe apetyty przyszłego zięcia. Bawarczyk zaczyna targi od miliona talarów, dalibóg, widział to kto! Ale koniec końców schodzi z ceny, panowie się dogadują i Pupusieńka z godną wyprawą (pięćset tysięcy talarów, połowa w złocie, połowa w zbożu) może zaczynać małżeńskie życie. Ślub per procura, czyli bez obecności pana młodego, odbywa się w Warszawie (jak widać, gdy mieszek pełny, elektor żonę weźmie w ciemno), a Pupusieńkę do ołtarza prowadzi Fanfanik – jej najstarszy brat Jakub. Jest piękny sierpniowy dzień 1694 roku i całe miasto stłoczyło się na ulicach, w oknach i na dachach, nie chcąc uronić ani szczegółu z królewskiego orszaku zmierzającego do kościoła Świętego Jana. Panna młoda wygląda pięknie, wystrojona w biało-srebrną suknię przybraną diamentami, z koroną w czarnych lokach i powłóczystym welonem podtrzymywanym przez panny dworskie. Po uroczystościach w kościele zaczyna się pięciodniowe huczne weselisko, z ucztami, zabawami, włoską operą i fajerwerkami na koniec, no a gdy wybrzmieją ostatnie werble i fanfary… Cóż, nie ma rady, trzeba jechać do męża.
Zakochanym w córce rodzicom uda się jeszcze odwlec tę chwilę, i to na dłuższy czas, o parę miesięcy. Pupusieńka ruszy w drogę dopiero pod koniec roku, a dzień jej wyjazdu, co pokazują zapiski pamiętnikarzy, to kolejny dowód, jak bardzo życie rodzinne królestwa Sobieskich było różne od naszych wyobrażeń na temat codzienności siedemnastowiecznych królów i jak podobne do tego, co sami przeżywamy. Cały ten dzień Sobieski chodził z obwiązaną głową, tak go bolała, Marysieńka też popadła w czarną melancholię i jak zanotował pamiętnikarz, oboje „niesłychanie i na mszej, i na obiedzie płakali”.
Żegnana fontannami łez córeczka w końcu wyfruwa z gniazda i początek roku 1695 wita już ze swoim mężem. Jak można się spodziewać, dziewiętnastolatka nie sprawia mu najmniejszego zawodu, Maksymilian jest szczerze oczarowany tym ślicznym bonusem do pełnej sakiewki. I potrafi to okazać. Zachwycona Pupusieńka pisze do matki o mężu, że „nigdy nie siądzie, jeno klęczy albo stoi przede mną, całując w ręce, a mówiąc, że mnie adoruje, że nigdy nie kochał, jak mnie kocha”.
Szybko przychodzą widoczne efekty tego oczarowania, figura Pupusieńki znacząco się zaokrągla i wszyscy się cieszą – będzie następca! Niestety, ta pierwsza ciąża kończy się poronieniem. Zapewne ma na to wpływ temperatura emocji, w jakich żyje dziewczyna, i nowy dom, który jeszcze nie zdążył stać się domem. Bo tęskni, strasznie tęskni za krajem to najbardziej polskie z dzieci króla Jana. Ma tu co prawda polski dwór, swoich wokół siebie, ale najważniejsze zostało daleko – rodzice, bracia, Wilanów i to, co nieuchwytne: widoki, zapachy, smaki… Prosi matkę w listach, by przysłała jej trochę tej Polski, kawałek wędzonego karpia, woreczek suszonych grzybów, odrobinę czegoś, co pozwoli choć na jedną słodką chwilę złudzenia, że wciąż jest z nimi.
Oczywiście nie siedzi całymi dniami z chusteczką w oknie. Powiedziałabym nawet, że siedzi coraz rzadziej. Ma dwadzieścia lat, chce się bawić, a nowe życie podsuwa wspaniałe atrakcje. Pasjami uwielbia bale, zwłaszcza maskarady. Kocha wyprawiać się na nie incognito i obserwować potem zaskoczone miny swoich tancerzy, gdy rozpoznają, kim jest ich znakomita partnerka. Podoba jej się rola pierwszej damy i to, że jest w centrum najlepszego towarzystwa, które w Warszawie uosabiała jej matka, piękna królowa Maria Kazimiera. Chce być jak ona, choć nie zawsze wychodzi. Spóźnia się na dworskie uroczystości, nie nadąża z toaletą przed poranną mszą, a takie niedociągnięcia na niemieckim dworze są źle widziane – jako objaw braku szacunku, a nie miłego roztrzepania. O to zresztą wybuchają pierwsze sprzeczki z mężem, ale nic poza tym nie mąci ich małżeńskiego szczęścia i Pupusieńka rok po swojej pierwszej ciąży znów czeka rozwiązania.
Jest czerwiec 1696 roku. Przyszła mama spędza długie letnie dnie w pałacowych ogrodach, zajada słodkie owoce, dowcipkuje z dwórkami. Jest dobrej myśli – ciąża przebiega bez komplikacji, księżna zdrowie ma wyśmienite, tym razem obędzie się bez dramatów. Będzie dobrze!
Ale nie będzie. Bo po porodzie usłyszy coś, o czym huczy już cała Europa, a co mąż trzyma przed nią w tajemnicy. Że w Warszawie żałoba, że król Jan nie żyje. Maksymilian wie, jak jego żona kocha ojca i że taka wiadomość to ryzyko kolejnego poronienia. Stawia więc dwór w pogotowiu – do czasu rozwiązania żadne wieści z Warszawy nie mogą dotrzeć do uszu Teresy Kunegundy. I tak się dzieje.
4 sierpnia Pupusieńka rodzi zdrową dziewczynkę, a kilka dni później dostaje wiadomość o chorobie ojca. Co prawda król Jan nie żyje już wówczas od niemal dwóch miesięcy, ale Maksymilian wymyślił, żeby jej to dawkować, o śmierci chce powiedzieć za parę tygodni. Jednak z Pupusieńką to się nie uda, zaalarmowana złą wieścią, w ciągu paru dni wie już o wszystkim.
Jaki dziwny jest ten moment w jej życiu – słodko-gorzki, pełen radości, a zaraz potem rozpaczy, czas, w którym to, co najlepsze i najgorsze, splotło się w jedno. Ciężko jej. Niektórzy zaczynają już szeptać o dziwacznych zwyczajach elektorowej, która nocami maszeruje samotnie po parku, a w dzień katuje się szaleńczą jazdą konną, całymi godzinami, do upadłego. Lecz silne kobiety tak przeżywają żałobę, a ona jest silna i może właśnie po raz pierwszy zdała sobie z tego sprawę.
Życie wraca na dawną scenę, tylko aktorzy bardziej doświadczeni. Widzą więcej i wymagają więcej, co ponoć jest oznaką mądrości, ale rzadko przysparza szczęścia. Małżeństwo Pupusieńki też się psuje. Wolałaby, żeby mąż, skoro tak ją kocha, zamiast tych durnych wyznań na klęczkach zerwał kontakty z dawnymi metresami, do których wciąż pisuje i które – o czym wszyscy gadają – znowu odwiedza. Zazdrosna, robi mu awantury i teraz już świadomie, a nie przez nieuwagę, spóźnia się na te wszystkie ważne dla niego ceremoniały dworu. On skarży się w listach do teściowej, że prawdziwą kapryśnicę dała mu za żonę, i prosi, żeby przywołała do porządku rozpieszczoną córunię. Ale wszystkie te burze najwidoczniej przeplatane są okresami dawnej harmonii, bo Pupusieńka niczym karny żołnierz co roku wydaje na świat owoce tego pojednania.
Każdego sierpnia witany jest kolejny „doroczny książę”, jak z rozbawieniem mówi o nich dwór. Bo rodzą się sami chłopcy. Wśród dziesięciorga dzieci ukochanej córeczki Sobieskiego dziewczynka zdarzyła się tylko jedna – ta urodzona w roku jego śmierci.
Jakie to bajki czasem pisze życie! Szkoda tylko, że tak często zmienia te bajki w dramat.

Zapraszam do mojego starego kina. Bez kłótni królów i papieży, za to z królewną na każdej stronie.

Anna Moczulska

 
Wesprzyj nas