W ostatnim tomie trylogii o Morskiej Bryzie bestsellerowa autorka Mary Alice Monroe wraca na uroczą Wyspę Sullivana, aby pokazać moc rodzinnych więzi i prawdziwej miłości, które są tak silne i stałe jak przypływy i odpływy oceanu.


Lato się kończy, a rodzinna posiadłość na Wyspie Sullivana musi zostać sprzedana. To niełatwy czas dla Buni i trzech sióstr. Każdej z nich przyjdzie się teraz na swój sposób zmierzyć ze stratą ich wspólnego miejsca na ziemi.

Konflikt z bogatą i wpływową matką pozbawił Harper – najmłodszą z sióstr – perspektyw i domu. Na wyspie, w końcu wolna od tyranii matki, odkryła w sobie talent i ducha niezależności. Nadchodzi jednak schyłek lata, a Harper musi znaleźć w sobie odwagę, by nadać swojemu życiu nowy kierunek…

***

Zacisnęła dłonie na kierownicy swojego krążownika szos. Nowy dzień rozpościerał się przed nią niczym biała kartka, czekająca, aby wypełnić ją słowami, myślami, uczuciami. Dała sobie to jedno lato, aby odkryć – w końcu – czego pragnie. Nie zamierzała dłużej potulnie iść drogą, którą wyznaczyła jej matka.

Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Gdy tak stała w blasku wschodzącego słońca, nagle uświadomiła sobie, że jej przyszłość to dopiero początek.

Mary Alice Monroe
Schyłek lata
Przekład: Agnieszka Myśliwy
Seria Morska bryza t.3
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 13 sierpnia 2015


Marjory Wentworth
Czas wyspy

Przebijając warstwy nocy żarem,
który roztapia długie godziny przed świtem,
słońce obiera z mlecznych tumanów
wyspę mgieł. Obejmuje ona
dojrzewający skrawek ziemi,

na którym pogrążone we śnie domy wynurzają się z mroku
podobne do setek nasion rozsianych wzdłuż drogi.
Uliczne latarnie wciąż płoną. Pod nimi
mkną samochody. Na znużonych statkach pasażerom
dany jest czas, by uporządkowali wspomnienia nocy,
gdy dzień otwiera się przed nimi
jak niechciana możliwość.
Zegar wybija zawczasu
każdą próżną godzinę w ich umysłach.

Kobieta siada na łóżku
przy swym oknie i czeka na świt,
by zawładnął światem
i przywrócił mu jego miejsce. Kobieta
szuka dziecka, ducha
dziecka, śladu, echa głosu
w szumie wiatru, plamy uśmiechu
na twarzy księżyca – 
choćby jednego znaku
od jednej z miliarda gwiazd.

I gdy krewetkowce suną na morze,
ślizgając się na pierwszych promieniach słońca, obserwuje
delfina, który zbłądził na moczary
i kreśli w nich bezkresne kręgi1.

Fragment z tomu Noticing Eden,
Hub City Writers Project, 2003

Rozdział pierwszy

Zaczynał się kolejny letni dzień. Bunia mocniej otuliła się miękkim kaszmirem, który narzuciła na szczupłe ramiona. Świetliste promienie rozjaśniały aksamitną czerń nad zatoką, a grafitowe cienie tańczyły pośród nastroszonej spartyny niczym zwiewne duchy.
Bunia siedziała z podkurczonymi nogami, skulona w czarnym, wiklinowym fotelu na swojej tylnej werandzie. Czuła na twarzy wilgoć mgły, a chłód świtu przenikał ją na wskroś. Nie mogła się ogrzać od śmierci Lucille. Odkąd jej najdroższa przyjaciółka odeszła, nieraz budziła się w środku nocy z niespokojnego snu i wychodziła na zewnątrz w nadziei, że morska bryza przyniesie jej ukojenie. Na darmo jednak szukała ciepła i ulgi w świeżości poranka. W oddali Atlantyk, jej zmienny przyjaciel, ryczał niczym wygłodniała bestia. Fale nieustępliwie pożerały wydmy. Ich echo rozbrzmiewało na całej Wyspie Sullivana.
Od śmierci Lucille minął już ponad tydzień, a ona wciąż czuła obok siebie obecność starej towarzyszki, która czuwała nad nią teraz, tak jak czyniła to za życia. Kochana Lucille. Śmierć przyjdzie po nas wszystkich. Oswoiła się ze śmiercią. Każdy, kto dożył osiemdziesiątki, poznał ból po stracie bliskich. Pochowała rodziców, a także, przedwcześnie, syna i męża. Tej nocy czuła, że przeszłość jest dla niej bardziej żywa niż teraźniejszość. Wspomnienia kochanych osób ożyły w jej umyśle.
W oddali słyszała żałobne wycie syreny mgłowej na statku. Na pobliskim drzewie ptak wydawał z siebie ostre, poranne gwizdy… Kardynał, pomyślała.
Przysłuchiwała się, wyrwana z letargu jego pieśnią. Obserwowała, jak poranny blask stopniowo rozjaśnia linię horyzontu i wyławia z mroku postrzępione kłosy zielonej spartyny, kępy palm i górujący nad nimi Ravenel Bridge, który w oddali wyglądał niczym dwa wielkie czółna. Wschodzące słońce powoli rozproszyło noc i zdarło całun z jej serca. Czuła, jak jej rozpacz rozwiewa się niczym mgła. Zmówiła modlitwę dziękczynną do wschodzącego słońca i zaczerpnęła w płuca chłodnego, przesyconego zapachem błota powietrza.
Wstawał nowy dzień. Najgorsze minęło.
Stara, głupia babo, zbeształa siebie w duchu, gdy niebo zmieniło barwę ze stalowej na błękitną. Siedzisz po ciemku i opłakujesz przyjaciółkę. Co powiedziałaby Lucille, gdyby znalazła cię tutaj nadąsaną w wilgotnym chłodzie, i do tego wciąż w piżamie? Szkoda przecież tracić czas na takie bezcelowe smęcenie. Ich letni plan jeszcze nie został zrealizowany! Zaprosiła swoje trzy wnuczki do Morskiej Bryzy w maju – a one przyjechały. Po raz pierwszy od dekady zebrały się tutaj razem. Fakt, były to nerwowe miesiące zmian i dojrzewania, sukcesów i porażek, radości i smutków. Triumf Buni polegał na tym, że wszystkim przeciwnościom losu stawiły czoła razem. Eudora, Carson i Harper na nowo odnalazły w swoich sercach siostrzaną miłość, która połączyła je w dzieciństwie, gdy spędzały wakacje na Wyspie Sullivana. Zawodzenie do księżyca? Powinna piać z radości niczym kogut!
Miała mnóstwo do zrobienia i coraz mniej czasu. Nadszedł sierpień. Żółwie morskie kończyły kolejny sezon, dzieci przygotowywały się do szkoły, a rybołowy do podróży na południe wraz z innymi migrującymi ptakami i motylami. Schyłek lata zbliżał się wielkimi krokami. Z nadejściem jesieni wyjadą również jej Letnie Dziewczęta.
Poczuła ukłucie żalu. Wiedziała, że będzie za nimi tęsknić – za ich słodkimi twarzyczkami, szczebiotaniem, łzami, śmiechem. Ich krokami w domu, dramatami, uściskami i pocałunkami, którymi ją hojnie obdarzały. Cóż to było za lato!
Jej uśmiech zbladł. Nie tylko jej wnuczki wyjadą jesienią. Ona także będzie musiała opuścić Morską Bryzę. Przeprowadzi się do domu spokojnej starości, gdy Morska Bryza zostanie sprzedana. Po śmierci Lucille i wyjeździe wnuczek zostanę całkiem sama, pomyślała ze smutkiem.
Oparła policzek na dłoni. Ona wiedziała przynajmniej, dokąd się uda, gdy lato dobiegnie końca, ale co poczną jej dziewczęta? Każda z nich zastanawiała się nad kolejnym ruchem po opuszczeniu bezpiecznej przystani, jaką była dla nich Morska Bryza. Dora w trakcie rozwodu, Carson – w ciąży, a Harper, z braku lepszego określenia, dryfowała bez celu.
– Ach, Lucille – szepnęła Bunia do istoty, której obecność czuła w perłowym świetle. – To na ciebie zawsze mogłam liczyć w najgorszych chwilach. Zwabiłyśmy je tutaj. Sporo zostało do zrobienia, aby zrealizować nasz plan. – Westchnęła. – Nie wiem, czy poradzę sobie sama. Ale muszę spróbować.
Spojrzała w niebo. Na horyzoncie refleksy różu i błękitu mocowały się z mrokiem. Na jej twarz wypłynął uśmiech. Księżyc może już zniknął, pomyślała, lecz wstaje słońce, a z nim nowy dzień.

W innym pokoju Morskiej Bryzy w stalowoszarym blasku Harper leżała na swoim łóżku z dłońmi pod głową i wsłuchiwała się w potężny ryk oceanu. Jakie głośne są dzisiaj fale, pomyślała. Dźwięk odbijał się echem w nieruchomej nocy. Rozkoszowała się tym dźwiękiem, jakże innym od odgłosów miasta, do których przywykła.
W Nowym Jorku budziło ją wycie policyjnych syren, jazgot klaksonów i hurkot śmieciarek. Tutaj było inaczej. Ona była inna. Odkąd parę miesięcy temu zjawiła się na Wyspie Sullivana, jej ciało odzwyczaiło się od szybkiego tempa i niecierpliwości metropolii, i przystosowywało się do wolniejszego, spokojniejszego rytmu wybrzeża. Nie chadzała już na przyjęcia i nie przesiadywała w barach do świtu, nie zrywała się też rankiem nieprzytomnie z łóżka, gdy dzwonił budzik. W Morskiej Bryzie jej życiem rządziło słońce. Wcześniej się kładła i wcześniej wstawała.
Nawet nie przypuszczała, ile radości przyniesie jej taki tryb życia. Na początku perspektywa spędzenia całego lata w Morskiej Bryzie wręcz ją przerażała. Przypomniała sobie gniew, który w niej rozgorzał, gdy Bunia wyjawiła swoje prawdziwe intencje: mają zostać na całe lato. Harper przeciągnęła się leniwie, gdy brzask wlał się do pokoju perłowym blaskiem. Przewróciła się na bok, aby wyjrzeć przez okno, a jej dłoń otarła się o coś. Zaskoczona podniosła głowę. Na łóżku i na podłodze leżały rozsypane kartki papieru.
Przetarła oczy, gdy uświadomiła sobie, co to takiego. Jej książka…
Musiałam zasnąć, gdy czytałam rękopis, doszła do wniosku. Wstała z łóżka i zaczęła układać ponad dwieście stron w uporządkowany stosik. Przebiegła wzrokiem tekst. Nieźle, pomyślała. Emocje zawarte w słowach wydawały się prawdziwe. Z drugiej strony raczej nie była obiektywna. Matka już dawno temu brutalnie dała jej do zrozumienia, że nie ma za grosz talentu. „Tak jak twój ojciec”, mruknęła lekceważąco i wyśmiała pierwsze literackie próby córki. Matka była doświadczoną redaktorką, więc Harper uwierzyła w jej słowa. Mimo to wciąż ją bolały, nawet po latach.
Od tamtego dnia nikomu nie pokazywała swojej twórczości. Postanowiła zrobić karierę jako redaktorka, gdy odkryła, że ma talent do pomagania innym w pisaniu, w formułowaniu myśli i przelewaniu ich na papier.
Okazało się jednak, że redagowanie cudzych prac nie przynosi jej satysfakcji równej pisaniu. Tworzyła więc dalej – w swoim pokoju, w kawiarniach, w pociągach – w tajemnicy. Grzeszna przyjemność, której się oddawała, gdy chciała wyładować swój gniew lub radość. Aż w końcu tego lata, gdy miała nagle mnóstwo czasu dla siebie – a zmusiła ją do tego Bunia, odmowy nie przyjmując do wiadomości – postanowiła napisać książkę. Całą książkę z początkiem, środkiem i zakończeniem. Nigdy się nie dowie, czy potrafi napisać powieść, dopóki jakiejś nie skończy. I, pomyślała, układając po kolei luźne kartki, prawie skończyłam.
Wstała i położyła rękopis na biurku, a następnie oparła na nim ręce gestem posiadacza.
Moja książka, szepnęła z dumą.
Jej siostry myślały, że tego lata próżnuje i bezwstydnie się obija, podczas gdy one szukają pracy i mieszkania. Fakt, rozkoszowała się wolnością w Morskiej Bryzie – pielęgnowała ogród, pływała, rozmawiała z siostrami, włóczyła się po wyspie. W tajemnicy jednak również pracowała. Nie ośmieliła się nikomu o tym powiedzieć, ponieważ wówczas wszystkie chciałyby przeczytać jej powieść.
Nie, uznała, wkładając rękopis do szuflady biurka, zachowam to na razie w tajemnicy. Nie była tak otwarta, jak dowcipna i bystra Carson. Ani tak śmiała, jak Dora, która na każdy temat miała własne zdanie i wypowiadała je nawet nieproszona. Harper najlepiej wyrażała siebie na papierze.
A poza tym, pomyślała ze smutnym uśmiechem, siostry nie będą zadowolone, kiedy się dowiedzą, że pisałam o nich.
Za oknem usłyszała poranne trele ptaków siedzących na pobliskim drzewie. Przystanęła, aby posłuchać, zastanawiając się, który ptak budzi ją co rano. Obiecała sobie, że się dowie. Chciała nauczyć się nazw ptaków, drzew i roślin na wyspie, którą pokochała. Dwadzieścia osiem lat życia spędziła w pięknych miejscach – w modnym mieszkaniu matki z widokiem na Central Park w Nowym Jorku, w domu w Hamptons, w posiadłości dziadków w Anglii. Nie wspominając o ekskluzywnych szkołach z internatem oraz college’u należącym do Ligi Bluszczowej, który ukończyła. Ale dopiero tutaj, na wybrzeżu, nad oceanem, w Morskiej Bryzie poczuła się jak w domu, zadowolona i pogodzona z sobą.
Niedługo wyjedzie.
Ta myśl przyszła nieproszona i poruszyła smutną strunę w słodkiej muzyce poranka. Harper podeszła do okna i podniosła drewniane listwy żaluzji, aby wyjrzeć na zewnątrz. Bladoszare światło rozpraszało cienie. Carson wiecznie mówiła o tym, jak cudownie jest na wodzie, gdy nad oceanem wstaje świt. Była to jej ulubiona pora dnia. Carson kochała wszystko, co związane z wodą.
Harper nagle ogarnęło pragnienie, aby to zobaczyć. Dlaczego nie teraz? Zanim będzie za późno. Na co jeszcze czeka?
Szybko włożyła kostium kąpielowy i dżinsowe szorty. Zasznurowała buty do biegania. Cicho jak myszka, jak ją zresztą nazywano, podeszła do przesuwanych drzwi, które oddzielały sypialnie jej i babci. Zaskrzypiały na szynie, a ona znieruchomiała z grymasem. Nie chciała obudzić Buni. Na palcach przemknęła przez dywan i zamknęła za sobą drzwi.
Wokół panowała cisza. Domownicy jeszcze spali o tak wczesnej porze. Nawet Carson, która pomimo gorliwych deklaracji przesypiała poranki, od kiedy okazało się, że jest w ciąży. W końcu Harper dobrnęła do frontowych drzwi i wybiegła na zewnątrz ze świadomością, że słońce nie będzie na nią czekać. Powitało ją chłodne i pachnące słodyczą powietrze poranka. Wiatr, który przez całą noc szalał nad oceanem, odpędził wilgoć i żar, dzięki czemu poranek był wyjątkowo rześki jak na sierpień. W ciszy wszystkie dźwięki wydawały się wzmocnione. Nad głową szumiały na wietrze liście wielkiego dębu i palm. Pod stopami głośno chrzęścił żwir, gdy szybkim krokiem szła przez podjazd do garażu. Zardzewiały, ale niezawodny rower stał oparty o ścianę. Wyprowadziła go z garażu, przerzuciła nogę przez siodełko i ruszyła przed siebie.
Miała dwadzieścia osiem lat, a czuła się jak trzynastolatka, gdy z przejęciem pedałowała ulicami. Domy w sąsiedztwie wyglądały jak spowite całunem w cieniach; ich mieszkańcy także jeszcze spali. Tylko kilka zdziczałych kotów błąkało się po drogach. Było ich na wyspie znacznie mniej niż w czasach jej dzieciństwa. Ludzie mawiali, że to przez kojoty. Wpatrywała się w asfalt, pokonując ciche ulice. Minęła kościół katolicki Maris z jego poświęconą iglicą. Złowieszcze, wyglądające jak gigantyczny kret fundamenty Fortu Moultrie. Szereg restauracji ukrytych za żaluzjami. Tylko garstka biegaczy i kierowcy nielicznych samochodów przemykających ulicami dzielili z nią te widoki.
W końcu dotarła na północny kraniec wyspy, gdzie według Carson zbierali się surferzy. Zjechała z Middle Street w stronę morza. W bocznych uliczkach stały nieliczne samochody z bagażnikami na deski na dachu. Energicznie pedałowała w miękkim piasku, aby wyminąć wysoką barierę krzewów. Tego ranka fale były wyjątkowo wysokie. Gdy w końcu ścieżka otwarła się na plażę, Harper zatrzymała się, aby zaczerpnąć tchu.
Stalowoniebieskie niebo i szare morze tworzyły jedną nieskończoną linię horyzontu. Słońce nie spieszyło się z ukazaniem całej swojej glorii. Podnosiło się we własnym tempie, władcze, promieniste, buchające feerią pięknych pastelowych barw, które odbijały się w wodzie. Harper poczuła się mała w obliczu tej pełni i piękna. Jednocześnie czuła z tym wszystkim więź. Świadomość, że jest częścią tej boskiej wieczności, dodała jej sił. Poczuła, jak lśniące światło rozpala jej duszę i wypełnia ją nadzieją. Teraz zrozumiała, dlaczego Carson tak kocha tę chwilę, że wstaje każdego ranka przed świtem, aby tego doświadczyć. Było to głębokie duchowe przeżycie.
Zacisnęła dłonie na kierownicy swojego krążownika szos. Nowy dzień rozpościerał się przed nią niczym biała kartka, czekająca, aby wypełnić ją słowami, myślami, uczuciami. Dała sobie to jedno lato, aby odkryć – w końcu – czego pragnie. Nie zamierzała dłużej potulnie iść drogą, którą wyznaczyła jej matka.
Nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Gdy tak stała w blasku wschodzącego słońca, nagle uświadomiła sobie, że jej przyszłość to dopiero początek.

 
Wesprzyj nas